| Siatkówka

Złoto igrzysk i walka z nowotworem. Ryszard Bosek: z Wagnerem robiliśmy zawody, by sprawdzić, kto ma mocniejszą

Radość reprezentantów Polski po finale igrzysk olimpijskich w Montrealu (fot. PAP/Zbigniew Matuszewski)
Radość reprezentantów Polski po finale igrzysk olimpijskich w Montrealu (fot. PAP/Zbigniew Matuszewski)

Nie mam już koszmarów. Przeszedłem jeszcze kilka operacji, dożyłem w miarę sędziwego wieku i już nie boję się śmierci. Jej gorsze oblicze poznałem przez chorobę żony. Kiedy śmierć jest nieunikniona, wyzwolenie jest lepsze – mówi w TVPSPORT.PL Ryszard Bosek, mistrz olimpijski z Montrealu 1976 oraz złoty medalista mistrzostw świata 1974. 12 kwietnia obchodzi 70. urodziny.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Koronawirus a Liga Narodów. "Chcemy ratować sport"

Czytaj też

Mirosław Przedpełski był prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej (fot. PAP/Bartłomiej Zborowski)

Koronawirus a Liga Narodów. "Chcemy ratować sport"

Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Jeśli miałby pan porównać siebie z najlepszych lat do współczesnego siatkarza, kogo by pan wybrał?
Ryszard Bosek:
– Wydaje mi się, że Michała Winiarskiego.

– Zaczynał pan od lekkoatletyki. Tak często wyrzucano pana z tramwaju za przewożenie oszczepu, że zajął się pan sportem zespołowym?
– Zdarzyło się to tylko raz (śmiech). Zaważyła sytuacja z zawodów lekkoatletycznych. Podczas próby kolegi życzyłem, by mu się nie powiodło. To pokazało, że tego typu sport nie jest dla mnie. Do dyscyplin indywidualnych potrzebny jest inny charakter niż mój.

Paweł Zagumny: mecze kadry w czasie sezonu klubowego? Ten pomysł bardzo pomógłby siatkówce
Lepiej czułem się w grupie. Nie miałem warunków fizycznych do siatkówki. Nie byłem skoczny, więc postawiono mnie na pozycji rozgrywającego. Roszada była chyba przeznaczeniem. Za moich początków przyjmowano wyłącznie palcami. Japończycy wprowadzili jednak innowację, która pozwoliła im na dokładniejszą grę, czyli przyjęcie dołem. Odkryto u mnie dość duży talent do "dyszla" i zmuszono do zmiany pozycji. Później przywykłem.

– To chyba rzadkie. Ludzie często się poddają. Pan lubił rzucać oszczepem i dyskiem, ale zrezygnował z tego i do mistrzostwa doszedł w dyscyplinie drużynowej. Po kim pan to miał?
– W mojej rodzinie nikt nie uprawiał sportu. Ojciec, tokarz, miał dość nieustępliwy charakter. Sporo mam też z dziadka, który był piłsudczykiem. Potrafił stawiać na swoim. Dwóch naszych sąsiadów walczyło z nim na wojnie. W każdą sobotę siadali i śpiewali piosenki, na przykład "Pierwszą brygadę". Byłem mały, ale pamiętam, że bardzo mi to imponowało. Siłowali się na rękę i wymyślali inne metody rywalizacji.

Na samym początku mieszkałem w Radzyminie, gdzie jeździła kolejka podmiejska. Na naszym podwórku znajdowały się jej koła, przypominające nieco sztangę. Dziadek i jego koledzy popisywali się, wypychając je do góry. Były bardzo ciężkie. Nie raz zakradałem się i sprawdzałem, czy jestem już wystarczająco silny, by również je podnieść. Pamiętam radość dziadka, kiedy po raz pierwszy mi się udało. Jedno z najpiękniejszych wspomnień mojego dzieciństwa.

– Jak żyliście?
– Nie byliśmy bogaci, ale pierwsi w dzielnicy mieliśmy telewizor. Ojciec codziennie przystawiał go do okna, z kolegami siadaliśmy na trawie przed domem i wspólnie oglądaliśmy "Zorro". Chodziliśmy też nad pobliski staw, łapaliśmy ryby, zbieraliśmy grzyby i paliliśmy ogniska. Dziadek z kolei hodował prosiaki i uczył mnie, jak robić szynkę.

– Zabił pan kiedyś prosiaka?
– Nigdy w życiu! Przychodził sąsiad i mordował te biedne prosiaki. Babcia trzymała dwa – na Wielkanoc i Święta Bożego Narodzenia. Wędziliśmy je i jedliśmy przez następne tygodnie.

– Jaka była pana mama?
– Mama wiele w życiu przeszła. Na zawsze zapamiętam, jak bardzo lubiła czekoladę. W czasie wojny była w obozie. Szła marszem śmierci. Kiedy polscy żołnierze wyzwolili ją z Bergen-Belsen, ważyła 22 kilo i chorowała na tyfus. Jeden z wojaków przyszedł do niej do szpitala i na łożku położył kawałek czekolady. Była tak słaba, że mogła jej zjeść. Do końca życia uwielbiała słodkości. Kiedy była starsza musiałem jej je zabierać, ponieważ miała cukrzycę.

O wojennych przeżyciach nie mówiła wiele, było to jej traumą. Po wojnie wyjechała z dwiema koleżankami do Anglii. Po pół roku zadecydowały, że nie będą tam mieszkać, więc przerzucono je na drugi koniec kanału do Francji. Do Radzymina wracały autostopem. Urodziłem się w Kamiennej Górze. Poznała tam mojego ojca, który przyjechał z rzeszowskiego w poszukiwaniu pracy.

Koronawirus a Liga Narodów. "Chcemy ratować sport"

Czytaj też

Mirosław Przedpełski był prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej (fot. PAP/Bartłomiej Zborowski)

Koronawirus a Liga Narodów. "Chcemy ratować sport"

Mama wiele w życiu przeszła. W czasie wojny była w obozie. Szła marszem śmierci. Kiedy polscy żołnierze wyzwolili ją z Bergen-Belsen, ważyła 22 kilo i chorowała na tyfus.

– Z tego połączenia wyszedł siatkarz, który początkowo do szkółki siatkarskiej się nie dostał. Dlaczego?
– O siatkówce nie wiedziałem nic. W Radzyminie grało się w piłkę nożną i ręczną. Przeniosłem się do Wołomina, do technikum przetwórstwa szklarskiego. Pracował w nim profesor Piotrowski, który był fanem i trenerem dyscypliny. To on wykonywał selekcję do szkółki. Odpadłem dość szybko, ponieważ nie byłem ani wysoki, ani szczupły. Nauczyciel powołał nieparzystą grupę, dlatego wkrótce mnie do niej dołączył. Pół roku później byłem w kadrze juniorów. Równolegle uprawiałem też lekkoatletykę. Pojechałem nawet z Polonią na zgrupowanie w Spale!

Manicure, złota rączka i koronawirus. Piotr Nowakowski: nie liczę na to, że w czerwcu zaczniemy sezon reprezentacyjny
– Z Wołomina trafił pan do Mazowsza Zegrze za cztery opony. Co to za historia?
– Kiedy byłem w ostatniej klasie technikum, powołano mnie do kadry. Klub z Zegrza tworzył piekarz, który wpadł na pomysł, by zebrać najlepszych zawodników z Mazowsza i stworzyć drużynę pierwszoligową. Jako rekompensatę za transfer, zaproponował mojemu profesorowi cztery opony. Dobili targu.

– Ale nie był pan piątym kołem u wozu!
– Nie, wręcz przeciwnie (śmiech). Treningi odbywały się w Wojskowej Akademii Łączności. Później trenował nas chyba najlepszy na tamte lata zawodnik Legii Warszawa, Ryszard Sierszulski. Na mecze jeździliśmy pociągami… W składzie z młodszych zawodników byłem tylko ja i jeden kolega. Starsi koledzy uczyli nas życia. Ciekawe to były czasy…

– W jaki sposób "uczyli was życia"?
– Mówili: "Zasuwaj biegiem po piwo". Kiedy dostałem powołanie do kadry, w drużynie coś zaczęło się psuć. Piłka mnie omijała, a koledzy coraz bardziej ignorowali na boisku. Zapytałem o co chodzi. Powiedzieli, że potrzeba "wpisowego". Było nim 40 procent. Obiecali, że po ich dostarczeniu wszystko ponownie będzie normalnie. Słowa dotrzymali.

– Pracował pan na etacie cieśli. Jak to możliwe?
– Zostawiłem AWF i przyjechałem do Sosnowca, gdzie dyrektor kopalni Milowice postanowił stworzyć męską drużynę. Wcześniej założono tam również sekcję dla kobiet, w której grała moja przyszła żona. Dyrektor powiedział, że chce wygrać wszystko w Europie, dlatego zbiera najlepszych. Zaproponował mieszkanie i sporą kwotę pieniędzy. Miałem wtedy 22 lata. Nie przypuszczałem, że mogę dostać taki kontrakt, dach nad głową i przydziały na samochód! W zamian miałem jednak załatwić transfer Wiesława Gawłowskiego do drużyny. Udało się. Nasza ekipa wygrała Puchar Europy. To była wielka zasługa dyrektora, który bardzo opiekował się siatkówką.

– Zjechał pan kiedyś pod ziemię?
– Zjechanie pod nią w czasie Barbórki, kiedy ściany kopalni są pobielane, nie było dla mnie atrakcją. Razem z kolegami chcieliśmy przeżyć normalną szychtę. Ustaliliśmy, że będziemy jeździć pojedynczo. Kilka dni przede mną była kolej Włodzimierza Sadalskiego. Po chwili wizyty coś w korytarzu zaczęło dudnić. Inżynier, który oprowadzał, wsadził go do wyżłobienia w ścianie. Runęły podpory stropu. Gdyby nie miał tam odpowiedniej opieki, zostałby zmiażdżony. Kiedy Włodek nam to opowiedział, przeszła wszelka ochota na zwiedzanie kopalni.

Kanada, Montreal. Polscy siatkarze ze złotymi medalami - Bronisław Bebel, Ryszard Bosek, Wiesław Gawłowski, Marek Karbarz, Zbigniew Lubiejewski, Lech Łasko, Mirosław Rybaczewski, Włodzimierz Sadalski, Edward Skorek, Włodzimierz Stefański, Tomasz Wójtowicz, Zbigniew Zarzycki (fot. PAP/Zbigniew Matuszewski)
Kanada, Montreal. Polscy siatkarze ze złotymi medalami - Bronisław Bebel, Ryszard Bosek, Wiesław Gawłowski, Marek Karbarz, Zbigniew Lubiejewski, Lech Łasko, Mirosław Rybaczewski, Włodzimierz Sadalski, Edward Skorek, Włodzimierz Stefański, Tomasz Wójtowicz, Zbigniew Zarzycki (fot. PAP/Zbigniew Matuszewski)

– Miał pan 18 lat, kiedy trafił do kadry. Jakim kumplem z "pryczy" obok był Hubert Jerzy Wagner?
– Bardzo dobrym. Był starszy, ale nie traktował mnie jak niedorostka. Miałem do niego respekt. Był rzeczowy, ogarnięty i nie miał fizycznych warunków do grania, wszystko wywalczył sobie wyłącznie pracą. Nieustannie przygotowywał się do zostania trenerem, miał typowo analityczny umysł. Niełatwo akceptował pomysły innych, ponieważ zawsze miał swoje, jednak mimo wszystko był jedną z najbardziej życzliwych osób, które poznałem.

Fabian Drzyzga: przełożone igrzyska? I tak pojedziemy po medal
– Co najbardziej szalonego za czasów zawodniczych razem zrobiliście?
– Nie stroniło się wtedy od alkoholu. Jurek szczycił się tym, że ma bardzo mocną głowę. Kiedyś zrobiliśmy więc zawody, by sprawdzić, kto ma mocniejszą. Było nas trzech. Żeby dojść rano na śniadanie, musieliśmy przejść przez dziurę w płocie. Nam się udało, Jurkowi nie. Uznaliśmy z kolegą, że wygraliśmy rywalizację, a Wagner przegrał (śmiech).

Wiele osób zarzucało, że za kadencji Wagnera wszyscy w kadrze pili. Tak nie było. Imprezowało się, kiedy była do tego odpowiednia pora.

– Został trenerem. Jeśli zabalowaliście za bardzo, następnego dnia za karę kazał wam robić fikołki.
– Takie były zasady. Zawsze ustalaliśmy limit picia. Mówił, że albo wypijamy dwa piwa i nie ma treningu rano, albo osiem i jest. Wszystko było jasne. Jeśli poszliśmy krok za daleko, ponosiliśmy tego konsekwencje. Nikt nie miał do niego pretensji.

– Pierwsze igrzyska, na które pan pojechał, to Monachium w 1972 roku. Jakie ta impreza zrobiła na panu wrażenie?
– To był szok. Wioska olimpijska była otwarta – każdy, nawet turysta, mógł do niej wejść. Codziennie widziałem ludzi, o których wcześniej tylko czytałem w gazetach. Wszędzie grała muzyka, na każdym rogu czekała inna rozrywka. W stołówce była kuchnia na pięć gwiazdek, stali pracownicy z gadżetami – koszulkami, napojami, lodami, maszynkami jednorazowymi do golenia czy też kasetami, które można było nagrać w budce i wysłać pocztą przez Komitet Olimpijski do swoich bliskich w kraju! Dla tak młodego człowieka, jak ja, było to spełnienie marzeń. Niesamowite doświadczenie tym bardziej, że byliśmy przekonani, że jedziemy po medal.

– Co zmieniło się w panu 5 września 1972 roku?
– Kiedy poszliśmy na śniadanie, usłyszeliśmy, że wyłączono jeden z pawilonów. Nie wiedzieliśmy dlaczego. Po chwili spostrzegłem, że ludzie przewożeni są do helikoptera. Nagle coś, co było świętem, stało się koszmarem i dramatem. Idea olimpijska upadła. Wioskę zamknięto, a z wcześniejszych czterech bram dla dziennikarzy i sportowców otwarta była tylko jedna.

Wszędzie było wojsko. Poszliśmy na stadion. Szef Komitetu Olimpijskiego ogłosił, że nie poddamy się terroryzmowi, choć wcześniej mówiono, że igrzyska mogą zostać przerwane. Nic już nie było jednak takie samo.

– Jak się grało mecz z ZSRR (ostatecznie przegrany 2:3 – przyp. red.) po informacji o zamachu?
– Byliśmy w szoku. Choć rywalizacja powoduje, że sportowiec koncentruje się na graniu, gdzieś z tyłu głowy mieliśmy koszmar, który rozegrał się w wiosce kilka chwil wcześniej.

– Pierwszym instynktem jest ucieczka. Myślał pan o tym, by wyjechać?
– Nie, nie miałoby to sensu. Kiedy zobaczyłem, że wszystko zostało obstawione żołnierzami i wojskiem, czułem się bezpiecznie. Później zaczęły do nas dochodzić głosy, że grupy z Japonii i Jugosławii również grożą zamachami. To było bardzo dziwne i trudne. Nie chciałem jednak uciekać tym bardziej, że po pierwszym meczu nabawiłem się kontuzji kolana…

Jurek szczycił się tym, że ma bardzo mocną głowę. Kiedyś zrobiliśmy więc zawody, by sprawdzić, kto ma mocniejszą. Było nas trzech. Żeby dojść rano na śniadanie, musieliśmy przejść przez dziurę w płocie. Nam się udało, Jurkowi nie

Z Ligi Mistrzów Świata do... Ligi Mistrzów Kryzysu?

Czytaj też

Puste trybuny na meczu PlusLigi (fot. PAP/Adam Warżawa)

Z Ligi Mistrzów Świata do... Ligi Mistrzów Kryzysu?

– No tak, kulejąc ucieka się dość trudno.
– Dokładnie (śmiech). Nie zmienia to faktu, że przez cały turniej kombinowałem, co zrobić, by nie wsadzili mi nogi do gipsu. Sam wypompowałem sobie wodę z kolana.

– Jak to możliwe?
– Lekarz powiedział mi, że albo to zrobię, albo wsadzą mnie do gipsu. Całą noc naprzemiennie napinałem i puszczałem mięśnie. Bardzo bolało. Zabieg się powiódł.

– Jak to jest zdobyć mistrzostwo świata?
– Chodzi się metr nad ziemią.

Mistrz świata w siatkówce, Dawid Konarski: Liga Narodów ma wystartować około 20 sierpnia
– Tylko metr?
– Na kogoś, kto waży 108 kilo to i tak dużo (śmiech). To była ogromna satysfakcja. Przy takim sukcesie nie da się uniknąć lekkiej wody sodowej. Jeśli ktoś mówi inaczej – nie wierzę mu. Sukces cieszył tym bardziej, że w zespole znaliśmy się doskonale. Nikt nie spodziewał się, że zdobędziemy złoto. Przylepiono nam łatkę tych, którzy wygrywają wtedy, kiedy nie jest to potrzebne. Jurek zmienił wszystko. Wpoił w nas, by myśleć pozytywnie i nawet nie rozważać ewentualnych porażek.

– Co szczególnie zapamięta pan z tego turnieju?
– To, że jak Jurek nie widział, na zmiany chodziliśmy się opalać na tarasie. Zabraniał nam tego. Część chłopaków się wygrzewała, a część pilnowała, by się nie zorientował (śmiech).

– Ponoć zatrzymaliście ruch na autostradzie po zdobyciu mistrzostwa. To prawda?
– Sprawcą całego zamieszania był Mirosław Rybaczewski. Po zdobyciu medalu wyszliśmy na miasto, by kupić pamiątki. Nasz kolega oznajmił, że przejdziemy przez czteropasmową drogę, bo tak będzie szybciej. Bez zastanowienia, w tradycyjnym meksykańskim kapeluszu na głowie, wparadował na jezdnię i zatrzymał ruch. Ostatecznie wszyscy wróciliśmy stamtąd z nakryciami głów, które przez całą drogę do Polski sprawiały nam nie lada kłopoty.

– Czuł się pan gwiazdą?
– Nigdy się nie czułem gwiazdą. Popularność jednak rosła, a nas zapraszano nas do szkół, zakładów pracy… To było niezwykle miłe. Młodzi doceniali takie spotkania, ponieważ na co dzień znali nas tylko z gazet i telewizji. Nie było internetu, więc dowiedzenie się czegokolwiek o mistrzu świata graniczyło z cudem. Dzięki temu wspomniane odwiedziny były chyba trochę bogatsze niż są w tej chwili.

Wielu ludzi nas rozpoznawało. Pokazywano nas palcami na ulicach i stacjach benzynowych. Dostawaliśmy też sporo rzeczy w gratisie – posiłek w restauracjach albo drobne rzeczy, jak jabłko w sklepie. Kibice dosiadali się do nas w miejscach publicznych i bez żadnego skrępowania zadawali pytania. Ile ja się naopowiadałem, jak wyglądała ostatnia piłka w meczu o złoto!

– Standard życia w PRL dzięki mistrzostwu świata był wyższy?
– Zdecydowanie tak. Byłem cieślą, miałem chyba jeden z najwyższych etatów w kopalni. Dostawałem premie za mecze, wyniki. Dano mi dostęp do sklepów górniczych i przydziały na rzeczy, które normalnie nie były dostępne. Kupiłem sobie nawet Dacię!

– Pomiędzy mistrzostwami a igrzyskami nagrano film "Kat". Ponoć Tomasza Wójtowicza posmarowano wodą i olejem, by wyglądał na bardziej zmęczonego. To prawda?
– Napisano scenariusz i nakręcono według niego film. Wójtowicza przerobili na bardziej zmęczonego (śmiech).

Z Ligi Mistrzów Świata do... Ligi Mistrzów Kryzysu?

Czytaj też

Puste trybuny na meczu PlusLigi (fot. PAP/Adam Warżawa)

Z Ligi Mistrzów Świata do... Ligi Mistrzów Kryzysu?

"Boli mnie, że musiałem uciec z Warszawy"
fot. Getty
"Boli mnie, że musiałem uciec z Warszawy"

– Długo się z niego przez to nabijaliście?
– Nie aż tak długo, jak mogliśmy (śmiech). Tak naprawdę mogło paść na każdego. Został wysmarowany, ponieważ był wybijającą się postacią kadry i wszystkie oczy były skierowane głównie na niego. Nie zmienia to faktu, że te nagrania generalnie były zabawne. Na życzenie mieliśmy sapać, a w zimnej saunie opowiadać kawały. Role godne Oskara!

Srećko Lisinac o meczu Ligi Mistrzów: to normalne, że siatkarze Jastrzębskiego Węgla się bali. Dobrze, że nie przyjechali
– Polska – ZSRR 3:2 na igrzyskach to był najtrudniejszy mecz w pana życiu?
– Pod względem psychicznym owszem. Wielu mówiło, że tylko tego brakuje nam do potwierdzenia sportowej klasy. Oczekiwania były olbrzymie, pojechaliśmy na tę imprezę w roli faworytów. Przez ten stres z głowy wyleciał mi cały mecz. Po powrocie do Polski obejrzałem go i gdybym nie znał wyniku, stwierdziłbym, że Polska na pewno to przegra.

Wygrana była wyzwoleniem. Zeszło powietrze i poczułem, że wreszcie to wszystko się skończyło. Będzie spokój.

– Doszedł pan do tego, kto zabrał wam złote studolarówki, które dostaliście od Polonii w Montrealu?
– Nie było na to szans. Dowiedziałem się o ich istnieniu od polonusa, który opiekował się nami w Kanadzie. Po igrzyskach przyjechał do Polski. Poszliśmy do "Krokodyla" na Starym Mieście. Zapytał mnie, czy podobały się prezenty, które dostaliśmy po zdobyciu złota. Nie wiedziałem o co chodzi, ale odpowiedziałem, że tak. Poruszył ten temat jeszcze kilka razy, więc w końcu zapytałem go, o co mu chodzi. Dowiedziałem się wtedy, że dostaliśmy po złotej studolarówce, która ostatecznie nigdy do nas nie trafiła.

Zrobiła się zadyma. Szybko zamknięto nam jednak usta. Okazało się, że nie tylko nam je odebrano. Jeden z ciężarowców dostał ekwiwalent w złotówkach, a inni w dolarach. Nas było dużo więcej, więc o zwrot było trudniej.

– Lata 80. to rozkwit dopingu. Doszedł on też do Polski?
– Jedyny doping, który znałem, to ten od Władka Komara. Na obiady przynosił zmieloną wątrobę i mówił, że to największe poświęcenie, które jest w stanie zrobić dla medalu.

– Na pewno?
– Przed igrzyskami w Moskwie graliśmy turniej w Olsztynie. Komitet Olimpijski robił wewnętrzne próby antydopingowe. Wtedy nie grałem, więc przy okazji nasikałem do probówki Jaroszowi i Łasce. Nasz trener, Olek Skiba, i lekarze przyszli do mnie i powiedzieli, że wiedzą, że brałem. Zapytali, czy nadal to robię. Nie wiedziałem, o co chodzi. Byłem przerażony. Cała kariera stanęła pod znakiem zapytania, a ja zastanawiałem się, czy coś nie zostało spreparowane z powodu moich nieporozumień ze szkoleniowcem. Olek miał do nas pretensje, że wyleciał z drużyny po mistrzostwach świata w Meksyku. Od razu powołałem się więc na próbkę B, zaznaczając, że jeśli moja była pozytywna, to Jarosza i Łaski także powinna. Ostatecznie okazało się, że ktoś pomylił mnie z ciężarowcem.

– Do kadry wrócił pan jako trener. Przygoda ta była bardzo krótka. Dlaczego?
– Do dziś tego nie wiem. Na pewno nie ze względu na wyniki. Ustaliliśmy ze związkiem, jakie rezultaty ma osiągać polska drużyna. Więcej na temat mojego odwołania wie chyba ten, który przejął kadrę po mnie.

– Ma pan na myśli Waldemara Wspaniałego?
– Z tego, co słyszałem, bardzo chciał objąć to stanowisko i zaczął robić podchody. Dziwiło mnie to tym bardziej, że kiedy byliśmy razem w Płomieniu Sosnowiec, utrzymywaliśmy bliskie relacje

– To on zadzwonił do pana przed zwolnieniem i powiedział "No misiu, już cię nie ma"?
– Tak, to on. Nie mam jednak do niego pretensji. Większy żal mam do ludzi, z którymi się wcześniej umawiałem. Nie chciałem zostać szkoleniowcem, ponieważ uważałem, że w tamtym czasie polski trener biało-czerwonych będzie w sporych kłopotach. Byłem wtedy we Włoszech i podjąłem się tego, by załatwić do reprezentacji Julio Velasco. Był jednak za drogi. Zapytano mnie, czy w ostateczności zgodzę się przejąć stery w kadrze. Powiedziałem, że tak, ale wolałbym, by trenerem został ktoś inny. Jakiś czas później zadzwoniono do mnie z informacją, że mam nim być, ponieważ już ogłoszono moje nazwisko.

Marek Szkolnikowski, dyrektor TVP Sport: po pandemii głód sportu będzie ogromny
Nie miałem umowy ze związkiem. Władze w każdej chwili mogły mnie odwołać – to było nasze wspólne ustalenie. Spisaliśmy wyniki, które mam osiągać. Drużyna wypełniała postanowienia. Ostatecznym powodem rozstania miało być to, że prowadziłem zarówno kadrę, jak i agencję zawodniczą. Problem był taki, że zacząłem nią kierować dopiero w momencie, gdy skończyłem trenerską przygodę z reprezentacją. Po meczach w Grecji jeden z menadżerów zapytał mnie o kilku siatkarzy. Odpowiedziałem mu, że ma skierować listę do PZPS, a tam mu podpowiedzą, co ma dalej robić. Napisał w niej jednak, że przesyła ją w oparciu o rozmowę ze mną. Mleko się rozlało. Nikt nie chciał słuchać moich wyjaśnień.

– Ponoć były też oskarżenia o to, że nie pilnował pan dyscypliny w kwestii alkoholu.
– Kiedy ustalałem z graczami zasady, trzymałem się ich. Jeden ze starszych zawodników stracił premię, ponieważ według ustaleń przedsezonowych miał się zachowywać poprawnie, a tak nie było. Ostatecznie przyznał mi rację. Kiedy miałem problem ze zbytnim luzem w Stanach, zgłosiłem się do prezesa i zapytałem, czy mogę graczom potrącić premie. Zgodził się. Gdy wróciliśmy, mówił, że nic o tym nie wiedział. Zaczęły pojawiać się oskarżenia, że okradłem własnych zawodników i kupiłem za te pieniądze mojemu zięciowi auto. Leżały one jednak bezpiecznie w banku na koncie, do którego miały dostęp jeszcze trzy osoby. Stanęły w mojej obronie.

– AZS Częstochowa wspomina pan dobrze?
– Nie chcę być z nikim w konflikcie. Chciałem pomóc klubowi. Z perspektywy czasu widzę jednak, że ci, co chcieli zrobić najwięcej, najbardziej dostali po głowie.

– Skąd była wrogość środowiska częstochowskiego?
– Mówię to, co myślę, nikomu źle nie życzę. Wiem jednak, że do czegoś się trzeba nadać, a do czegoś nie. Andrzej Szewiński, zastępca prezydenta Częstochowy, nie został zaakceptowany jako prezes AZS, kiedy nie miał co robić. Zgodziłem się zajmować klubem, by się nie rozwalił. Gdyby ktokolwiek do mnie przyszedł i powiedział, że zrobi to lepiej, odszedłbym od razu i śpiewałbym psalmy na cześć cudotwórcy.

– Pracował pan w AZS za darmo?
– Tak, za darmo. Miesiącami jeździłem, by szukać sponsorów. Ci, którzy mogli pomóc, nie chcieli.

– Czym była dla pana informacja o nowotworze?
– To był mocny cios. Spodziewałem się, że mogę mieć problemy z krążeniem, ponieważ wszyscy mężczyźni ze strony ojca je mieli. Nie oczekiwałem nowotworu. Od razu zacząłem się zastanawiać, jak to wszystko rozwiązać. Nie przeszło mi przez głowę, że mogę umrzeć. Kiedy informacja o chorobie ujrzała światło dzienne, moi koledzy bardzo chcieli mi pomóc i załatwiali operację w Stanach. Ostatecznie postanowiłem posłuchać kolegi, który doradził mi Gliwice.

Spodziewałem się, że mogę mieć problemy z krążeniem, ponieważ wszyscy mężczyźni ze strony ojca je mieli. Nie oczekiwałem nowotworu. Od razu zacząłem się zastanawiać, jak to wszystko rozwiązać. Nie przeszło mi przez głowę, że mogę umrzeć.

Trener Jastrzębskiego Węgla Ryszard Bosek instruuje Pawła Siezieniewskiego podczas meczu siatkarzy BOT Skry Bełchatów z KS Jastrzębski Węgiel (fot. PAP/Marek Kliński)
Trener Jastrzębskiego Węgla Ryszard Bosek instruuje Pawła Siezieniewskiego podczas meczu siatkarzy BOT Skry Bełchatów z KS Jastrzębski Węgiel (fot. PAP/Marek Kliński)
Konsekwencje koronawirusa. "Świat nie będzie taki sam"

Czytaj też

Michał Mieszko Gogol to trener PGE Skry i asystent Vitala Heynena w polskie kadrze (fot. PAP)

Konsekwencje koronawirusa. "Świat nie będzie taki sam"

Po pierwszej naradzie lekarze powiedzieli mi, że mam raka pół centymetra od głównego krwiobiegu, i że za miesiąc mam do nich nie przychodzić. Zapytałem, jaka jest różnica pomiędzy nimi a zagranicznymi lekarzami. Odpowiedzieli mi, że 100 tysięcy marek, ponieważ metoda jest taka sama. Szybko się zdecydowałem, spakowałem piżamę i wykonano zabieg.

Nastawiłem się na walkę, wrzuciłem z głowy strachy. Czasami w nocy śniło mi się jednak, że umieram.

– To przeżycie nadal w panu tkwi?
– Nie, nie mam już koszmarów. Przeszedłem jeszcze kilka operacji, dożyłem w miarę sędziwego wieku i już nie boję się śmierci. Jej gorsze oblicze poznałem przez chorobę żony.

– Co się stało?
– Zmarła dwa lata temu. Miała raka jajnika. Zdiagnozowano ją za późno. Bardzo cierpiała. Jej ból spowodował, że każdej kobiecie mówię, by badała się często. Gdyby moja żona to robiła, pewnie dziś siedziałaby koło mnie.

Starałem się jej pomóc, kiedy przechodziła kolejne operacje. Chemioterapie i przenosiny do szpitali nic jednak nie dawały. Z każdym dniem gasła w oczach. To, jak się męczyła, prowokowało tylko kolejne modlitwy, by jej cierpienie ustało. To było dla niej za dużo. Teraz wiem, że ból odczłowiecza.

Agata Mróz-Olszewska. Przegrany mecz? [FELIETON]
– Co jest gorsze: strata czy to, że nie można pomóc?
– Patrzenie na mękę, której nie da się ulżyć. Kiedy śmierć jest nieunikniona, wyzwolenie jest lepsze. To było traumatyczne. Chyba jednak przyzwyczaiłem się do obecności nowotworu w moim życiu. Jestem w stanie opowiadać o nim normalnie.

– Boi się pan bólu?
– Tak, boję się tego. Nie chcę też leżeć jak warzywo i sprawiać komuś kłopotu. Jeśli miałbym wybrać śmierć, to byłaby ona lekka. O to się czasami modlę. Na ten moment jednak czuję się dobrze. Realizuję się w projektach i wiem, że jestem ludziom potrzebny.

– Co pan teraz robi?
– Nie robię nic. Jestem prezesem stowarzyszenia "Wspieramy Polską Siatkówkę". Plany były duże, ale na razie dopiero się rozkręcamy. Pomagam więc córkom. Jestem wolnym człowiekiem, który jeździ na narty i gra w tenisa, kiedy jest ciepło.

– Brakuje panu tego, co dawała siatkówka?
– Po problemie z AZS-em złapałem duży dystans. Czasami przejdę się na mecze, ale spotkania ligowe wolę oglądać w telewizji.

Konsekwencje koronawirusa. "Świat nie będzie taki sam"

Czytaj też

Michał Mieszko Gogol to trener PGE Skry i asystent Vitala Heynena w polskie kadrze (fot. PAP)

Konsekwencje koronawirusa. "Świat nie będzie taki sam"

Niepewna przyszłość siatkówki. "Wielka niewiedza co robić"
(fot. PAP)
Niepewna przyszłość siatkówki. "Wielka niewiedza co robić"

Zobacz też
Kolejni Polacy w Final Four LM! Znamy komplet uczestników
Kamil Semeniuk (fot. Getty Images)

Kolejni Polacy w Final Four LM! Znamy komplet uczestników

| Siatkówka 
Wygrali gładko, trener zaskakuje. "To nie był łatwy mecz"
Radość Marcelo Mendeza po awansie do półfinału Ligi Mistrzów (fot. PAP).

Wygrali gładko, trener zaskakuje. "To nie był łatwy mecz"

| Siatkówka 
Historyczny sukces polskiego zespołu! Wygrali europejski puchar!
Radość zawodników Bogdanki LUK Lublin (fot. PAP/Michał Meissner)

Historyczny sukces polskiego zespołu! Wygrali europejski puchar!

| Siatkówka 
Resovia w finale Pucharu CEV! Będzie broniła tytułu [WIDEO]
Siatkarze Asseco Resovii Rzeszów (fot. PAP/Darek Delmanowicz)

Resovia w finale Pucharu CEV! Będzie broniła tytułu [WIDEO]

| Siatkówka 
To już pewne! Będzie polski półfinał w LM! [WIDEO]
Siatkarze Jastrzębskiego Węgla zagrają w Final Four Ligi Mistrzów (fot. 400mm.pl/Paweł Piotrowski)

To już pewne! Będzie polski półfinał w LM! [WIDEO]

| Siatkówka 
wyniki
terminarz
Wyniki
26 marca 2025
Siatkówka

LOTTO Chemik Police

KS DevelopRes Rzeszów

Metalkas Pałac Bydgoszcz

PGE Grot Budowlani Łódź

Cisterna Volley

Itas Trentino

Allianz Milano

Cucine Lube Civitanova

25 marca 2025
Siatkówka

#VolleyWrocław

UNI Opole

24 marca 2025
Siatkówka

MOYA Radomka Radom

BKS BOSTIK ZGO Bielsko-Biała

23 marca 2025
Siatkówka

Sir Susa Vim Perugia

Valsa Group Modena

Cucine Lube Civitanova

Allianz Milano

Itas Trentino

Cisterna Volley

22 marca 2025
Siatkówka

Rana Verona

Gas Sales Bluenergy Piacenza

Steam Hemarpol Norwid Częstochowa

PGE GiEK Skra Bełchatów

KS DevelopRes Rzeszów

LOTTO Chemik Police

21 marca 2025
Siatkówka

PGE Grot Budowlani Łódź

Metalkas Pałac Bydgoszcz

20 marca 2025
Siatkówka

BKS BOSTIK ZGO Bielsko-Biała

MOYA Radomka Radom

ŁKS Commercecon Łódź

ITA TOOLS STAL Mielec

Sir Susa Vim Perugia

Mint Vero Volley Monza

Barkom Każany Lwów

PSG Stal Nysa

19 marca 2025
Siatkówka

J. Węgiel

Olympiakos Pireus

PGE Projekt Warszawa

Halkbank Ankara

18 marca 2025
Siatkówka

LOTTO Chemik Police

KS DevelopRes Rzeszów

Aluron CMC Warta Zawiercie

SVG Lueneburg

17 marca 2025
Siatkówka

ŁKS Commercecon Łódź

PGE Grot Budowlani Łódź

Sokół & Hagric Mogilno

Metalkas Pałac Bydgoszcz

Trefl Gdańsk

Steam Hemarpol Norwid Częstochowa

Terminarz
dzisiaj
Siatkówka

ITA TOOLS STAL Mielec

16:30

ŁKS Commercecon Łódź

jutro
Siatkówka

J. Węgiel

16:30

Steam Hemarpol Norwid Częstochowa

29 marca 2025
01 kwietnia 2025
Siatkówka

Steam Hemarpol Norwid Częstochowa

15:30

J. Węgiel

04 kwietnia 2025
Siatkówka

UNI Opole

17:00

#VolleyWrocław

05 kwietnia 2025
Siatkówka

KS DevelopRes Rzeszów

16:00

BKS BOSTIK ZGO Bielsko-Biała

06 kwietnia 2025
Siatkówka

Itas Trentino

16:00

Gas Sales Bluenergy Piacenza

Sir Susa Vim Perugia

16:00

Cucine Lube Civitanova

09 kwietnia 2025
Siatkówka

BKS BOSTIK ZGO Bielsko-Biała

16:00

KS DevelopRes Rzeszów

13 kwietnia 2025
Siatkówka

Gas Sales Bluenergy Piacenza

16:00

Itas Trentino

Cucine Lube Civitanova

16:00

Sir Susa Vim Perugia

16 kwietnia 2025
Siatkówka

Itas Trentino

18:30

Gas Sales Bluenergy Piacenza

Sir Susa Vim Perugia

18:30

Cucine Lube Civitanova

16 maja 2025
Siatkówka

Sir Susa Vim Perugia

18:00

Halkbank Ankara

17 maja 2025
04 czerwca 2025
Siatkówka

Francja

4:30

Turcja

Tajlandia

8:00

Polska

Chiny

11:30

Belgia

Holandia

15:00

Japonia

USA

17:00

Włochy

Dominikana

20:00

Serbia

Czechy

20:30

Brazylia

05 czerwca 2025
Siatkówka

Bułgaria

23:30

Kanada

Korea Południowa

0:00

Niemcy

Belgia

8:00

Tajlandia

Najnowsze
Polacy poznają rywali. Oglądaj losowanie grup EuroBasketu 2025
trwa
Polacy poznają rywali. Oglądaj losowanie grup EuroBasketu 2025
| Koszykówka / Reprezentacja 
Koszykówka, losowanie grup EuroBasketu 2025. Transmisja online na żywo w TVP Sport (27.03.2025)
Kulesza ocenił występy kadry. "Rozumiem krytykę i niezadowolenie"
Piłkarze reprezentacji Polski (fot. Getty Images)
Kulesza ocenił występy kadry. "Rozumiem krytykę i niezadowolenie"
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Bramkarz opuszcza Kielce. Zagra dla byłego zwycięzcy LM
Miłosz Wałach sezon 2025/26 spędzi na wypożyczeniu w Vardarze Skopje (fot. ORLEN Superliga)
Bramkarz opuszcza Kielce. Zagra dla byłego zwycięzcy LM
(fot. własne)
Maciej Wojs
Oficjalnie! Legia Warszawa ma nowego dyrektora sportowego
Michał Żewłakow został nowym dyrektorem sportowym Legii Warszawa (fot. Getty).
Oficjalnie! Legia Warszawa ma nowego dyrektora sportowego
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Ruch – Legia i Atletico – Barcelona na żywo w TVP Sport [WIDEO]
fot. TVP
Ruch – Legia i Atletico – Barcelona na żywo w TVP Sport [WIDEO]
| Piłka nożna 
F1: Tsunoda zastąpi Lawsona w Red Bullu
Yuki Tsunoda (fot. Getty Images)
F1: Tsunoda zastąpi Lawsona w Red Bullu
| Motorowe / Formuła 1 
Gorąco w Planicy! Zmiana na stanowisku trenera Polaków?
Nie wiadomo, jak będzie wyglądać sprawa przyszłości Thomasa Thurnbichlera (fot. Getty).
Gorąco w Planicy! Zmiana na stanowisku trenera Polaków?
foto1
Michał Chmielewski
Do góry