| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Paweł Kaczorowski rozegrał kilkanaście spotkań w barwach reprezentacji Polski, grał między innymi w Polonii, Legii, Lechu czy Śląsku Wrocław. W pewnym momencie kariery jego osoba mocno spolaryzowała środowisko kibicowskie. Przed kilkoma laty słuch jednak o nim zaginął – właściwie ciężko znaleźć jakiekolwiek informacje o piłkarzu, który w ojczyźnie zdobył kilka trofeów i występował w najsilniejszych zespołach. Czym dziś zajmuje się 46-latek i gdzie mieszka na co dzień?
Marcin Borzęcki, TVPSPORT.pl: – Co u pana dobrego? W przeciwieństwie do wielu kolegów z boiska, niewiele o panu słychać już od dobrych kilku lat.
– Od siedmiu lat mieszkam w Norwegii, tu pracuję, wychowuję dziecko, ale wciąż mam kontakt ze sportem. Działam w amatorskim klubie Hallingdal Fotballklubb, który funkcjonuje w niższych ligach. Hallingdal to generalnie górski region w Norwegii i od niego zespół wziął nazwę. W okolicy głównie jeździ się na nartach, ale jest też sporo młodzieży garnącej się do gry w piłkę.
– To była chyba naturalna kolej rzeczy, bo tam kończył pan karierę piłkarską, czyli od razu zaczął trenerską.
– Może nie karierę, ale przygodę! Trafiłem tu do sztabu szkoleniowego, choć w pierwszych latach pomagałem jeszcze na boisku, byłem takim grającym asystentem. Potem była krótka przerwa, ale generalnie miałem przez dłuższy czas kontakt z drużynami męskimi. Po mniej więcej półrocznej pauzie zacząłem jednak pracę również z żeńską sekcją. Obecnie prowadzę w roli pierwszego trenera właśnie drużynę dziewczyn.
– To hobby czy podstawowe zajęcie życiowe?
– Do Norwegii przyjechałem stricte po to, by być trenerem piłkarskim i taką opcję zaproponowali mi szefowie, ale z czasem nasze drogi na chwilę się rozeszły – ja poszedłem na kursy norweskiego i znalazłem sobie pracę, którą traktuję jako podstawę. Popołudniami prowadzę z kolei treningi. Działam w firmie, która zajmuje się na dobrą sprawę kilkoma rzeczami – między innymi jest dużą pralnią, która pierze i rozwozi te rzeczy po regionie, jest też dział rozwożący owoce, sortujący i sprzedający drewno. Można więc powiedzieć, że to kompleks, duża firma, która pełni kilka funkcji. Pracują też z nami osoby niepełnosprawne, mam bliski kontakt z ludźmi w różnym stopniu upośledzonymi, staram się wprowadzać ich w normalne życie.
– Pozostanie w Norwegii było czymś planowanym czy wyszło samoistnie?
– Powiem szczerze, że jako piłkarz marzyłem o tym, by wyjechać i spróbować za granicą. Pewnie jak wielu kolegów chciałem kiedyś trafić do Premier League i w pewnym momencie nawet pojawiła się na to szansa. Jako zawodnik Polonii Warszawa trafiłem na testy do West Bromwich Albion, gdy byli beniaminkiem angielskiej ekstraklasy. Przebić się jednak nie udało, natomiast gdy padła propozycja wyjazdu do Norwegii, zdecydowałem się i z perspektywy czasu nie żałuję. Mieszkam z żoną i synem, spełniam się, wszyscy jesteśmy zadowoleni.
– Siedem lat to szmat czasu, chyba powoli zapuszcza pan korzenie.
– Przeprowadzka nie była łatwa, nie planowałem zostać tu tak długo. Teraz z kolei nie wyobrażam sobie kolejnych przenosin i najbliższą przyszłość wiążemy z tym krajem. Generalnie życie wygląda tutaj zgoła inaczej, mam wrażenie że ludzie nie spieszą się tak, wszystko toczy się w wolniejszym tempie. Mnie to odpowiada, różnica w tempie i spokoju jest łatwa do wychwycenia. Nie ma nerwowości, nie ma pędu, większość osób charakteryzuje pogoda ducha, zadowolenie z poziomu egzystencji. Z pewnością komfort życia przemawia na korzyść Norwegii.
– A pojawiały się w ogóle jakieś szanse powrotu do Polski i działania w piłce?
– Nie przypominam sobie, może jakieś zapytania delikatne były, natomiast mam tutaj na tyle uporządkowane życie, że nie wyobrażam sobie, by zabrać żonę i syna i wrócić teraz do ojczyzny. Ale nie wykluczam tego w przyszłości, kto wie. Tak czy owak chciałbym tu jeszcze podziałać w piłce, choć jest to dla mnie bardziej hobby, nie jest to moje główne źródło dochodu, więc po prostu fajnie ciągle być blisko sportu, w pewien sposób spełniać się prowadząc ten żeński zespół. Mam dobry kontakt z ludźmi w klubie i tak długo, jak będzie mi to sprawiało satysfakcję, będę chciał działać tu jako trener.
– Nie wiem, na ile informacje na stronie Hallingdal są aktualne, ale wygląda na to, że nie jest pan jedynym Polakiem w klubie.
– Zgadza się, grał tutaj i działa jako trener Błażej Jankowski oraz w podobnej roli pracował Arkadiusz Bąk.
– Piłka w Norwegii zyskuje chyba na popularności, gdy dzieci oglądają w telewizji Martina Odegaarda czy Erlinga Haalanda.
– Na pewno nie jest to w kraju sport niszowy, choć oczywiście najpopularniejsze są dyscypliny zimowe. Generalnie jednak jest dużo dzieci zainteresowanych treningami, jednak traktuje się je luźno i bez ciśnienia. Futbol w tym kraju zaczyna być na coraz wyższym poziomie, nawet reprezentacja prowadzona przez Larsa Lagerbaecka pokazuje się z coraz lepszej strony. Oglądałem też mecze drużyn młodzieżowych, wygląda to coraz lepiej, więc chyba jest to moment, w który poziom może się podnieść po latach posuchy.
– Teraz nie ma już ochoty na kolejne przeprowadzki, ale jako piłkarz trochę kraju pan zwiedził.
– Zgadza się, sporo miejsc odwiedziłem, mieszkałem w kilku pięknych miastach i właśnie takie życie na walizkach daje mi teraz inną perspektywę. To nie było komfortowe przede wszystkim dla rodziny, zależało mi zatem, by znaleźć po karierze miejsce, gdzie będziemy mogli normalnie i spokojnie żyć. Na tę chwilę nie jest to w Polsce, ale są takie plany, by kiedyś znów zamieszkać w ojczyźnie.
– Kilka fajnych wspomnień za to zostało. Gra w czołowych klubach, zdobyte trofea, kilkanaście występów w kadrze.
– Bardzo miłe wspomnienia mam z Poznania, specyficzny zespół i duży, jak na tamten czas, sukces. Generalnie jednak te 14 meczów w drużynie narodowej, praca z trzema selekcjonerami, jeden nawet mecz z opaską kapitańską przeciwko USA i gol z San Marino – to dla mnie bardzo dużo. Trzeba pamiętać, że nie zaczynałem kariery w dużym ośrodku, blisko wielkiego klubu. Pierwsze kroki stawiałem w Zduńskiej Woli w zespole z niższych lig, więc to dla mnie tym większa radość, że przebiłem się wyżej.
– Nie da się jednak o to nie zapytać: nie irytowało, że mimo tak wielu fajnych wspomnień kibice wciąż wyciągali te feralne przyśpiewki w szatni?
– Mówiąc szczerze to minęło już tyle lat... Pewnie, że mnie to trochę irytowało, bo jednak grałem w piłkę nieźle, kilka rzeczy osiągnąłem i chciałbym być pamiętanym z tej miłej strony. No ale czasu nie cofnę, trudno.