Z każdym dniem sportowej kwarantanny coraz częściej słychać to pytanie. Nie znam odpowiedzi, ale z mądrych głosów wnioskuję, że wcale niekrótko.
Trzeba pokochać maseczki (latem tego roku – tylko opalenizna "na Monako" – góra czerwona, dół biały) i oswoić się z myślą, że sportu będziemy mieli tyle ile go sobie sami zapewnimy. Mecze bez udziału publiczności to trzeci etap luzowania wymogów. Po bibliotekach, muzeach i galeriach. Razem z fryzjerami (przypadek?), knajpami i handlem. A kiedy to wszystko? Jak wrócę z Radomia. To kiedy pan jedziesz? Nie zamierzam.
Apokalipsa według działaczy wygląda tak, że ligi stoją do jesieni, a sezonu 2019-20 nie da się dokończyć. Rok bez mistrza można sobie wyobrazić. Ale bez ostatniej transzy wpływów licencyjnych – w życiu! A tu, mili panowie, może się zdarzyć, że nie pogramy do września. Nie najbliższego, tylko tego za 16 miesięcy.
Bo jeśli to wojna (analogie militarne stosujemy w takich przypadkach ochoczo), to należy założyć, że potrwa dłużej niż się spodziewano. Gdy latem 1914 roku Europa rwała się do bitki, koronowani krewni w Berlinie i Petersburgu ("Willy" i "Nicky" – jak podpisywali korespondencję), byli pewni że przed Bożym Narodzeniem będzie po sprawie. Nie było. Latem 1939 historia się powtórzyła, co niestety, odczuliśmy na własnej skórze. Teraz też tylko się bronimy, ale kto zna skalę możliwości przeciwnika?
Bieg wojen zmieniają Wunderwaffen czyli cudowne bronie. Dopiero dwie bomby atomowe sprawiły, że Japonia odstąpiła od krwawego sporu z Ameryką. Przy obecnej epidemii przełom da tylko szczepionka na wiadomy patogen. Takie leki opracowuje się latami. Przy większej mobilizacji mowa o roku, półtora. I taki jest termin powrotu do normy. Szkoda, bo w wielu przypadkach, mówiąc wieszczem, nim słońce wzejdzie rosa oczy wyje.