| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Michel Thiry mieszka w Polsce od prawie 30 lat. Jest menedżerem, był również dyrektorem sportowym, piłkarzem i trenerem. Wytransferował za granicę wielu piłkarzy. – Nigdy nie wpisywałem zawodnikom klauzuli odstępnego. To tak, jakbym był alfonsem – powiedział Belg polskiego pochodzenia. W rozmowie z TVPSPORT.PL odsłonił kulisy udanych transferów i opowiedział o najciekawszych transakcjach, które w ostatniej chwili nie doszły do skutku.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Marcin Kuźba, Tomasz Kłos, Piotr Włodarczyk i Dariusz Dudka w Auxerre, Marcin Wasilewski w Anderlechcie Bruksela i wielu innych... Którą z tych transakcji uznaje pan za największy sukces?
Michel Thiry: – Bardzo dużą satysfakcję dał mi transfer Kłosa. Tomek w Polsce był niedoceniany, niewielu uważało, że może poradzić sobie na Zachodzie. Było inaczej. W tamtym czasie był niedrogi, a Auxerre potrzebowało prawego obrońcy. Guy Roux przyjechał na mecz ŁKS, w którym występował Kłos, z GKS Katowice. Po spotkaniu powiedział, że chce go ściagnąć. Tomek rozegrał kilkadzesiąt meczów w Auxerre, trafił do Bundesligi, gdzie był podstawowym graczem 1. FC Kaiserlautern, a później grał też w 1. FC Koeln.
– To chyba szczęście akurat do prawych obrońców. Parę lat później pomógł pan w transferze Marcina Wasilewskiego z Lecha Poznań do Anderlechtu Bruksela.
– Z Marcinem sytuacja wyglądała bardzo podobnie. W Polsce miał wielu krytyków. Był już jednak w reprezentacji, a ja wiedziałem, że Anderlecht szuka kogoś na prawą obronę. Przyjechałem do hotelu, w którym Polacy przebywali przed meczem eliminacji Euro 2008 z Belgią. Leo Beenhakker zakazał wstępu nawet dziennikarzom, ale dostałem się do środka dzięki temu, że przyjechałem samochodem z belgijską rejestracją. Zapytałem Marcina, czy chce współpracować i tak wszystko się zaczęło. "Wasyl" stylem być może nie do końca pasował do tej drużyny. Anderlecht grał techniczną piłkę, a on zawsze bazował na przygotowaniu fizycznym. Kluczowa okazała się jednak ambicja. Chciał się rozwijać, szybko zaaklimatyzował się w nowym otoczeniu. Dzięki temu w Anderlechcie jest ikoną. Kiedy przyjeżdżam do klubu, zawsze pytają mnie, co słychać u "Wasyla".
– Był pan przy Wasilewskim też w momencie, gdy walczył o powrót na boisko po złamaniu nogi, do którego doszło w sierpniu 2009 roku. Jak wspomina pan tamten okres?
– Załatwiałem pokój w hotelu obok szpitala dla żony "Wasyla". Dzień przed operacją Marcin powiedział, żebym pokazał się dopiero kolejnego dnia, kiedy będzie już po zabiegu. Nie chciał, żebym widział go w takim stanie. Często jeździłem do jego apartamentu do Brukseli. Marcin chodził w krótkich spodenkach i widziałem jego nogę. To nie był przyjemny widok. To jednak niesamowity facet. Nigdy nie miał wątpliwości, że wróci do gry. Wrócił w maju 2010 roku, wszedł na ostatnie minuty starcia z St. Truiden. Cały stadion wstał i go oklaskiwał. Tylko ja płakałem. Wiedziałem, że jeszcze nie jest gotów do powrotu. Niestety, miałem rację. Później znów potrzebny był zabieg. "Wasyl" wrócił dopiero w połowie kolejnego sezonu.
– Wszystko skończyło się dobrze, Wasilewski zdążył jeszcze rozegrać wiele spotkań w reprezentacji Polski i zostać mistrzem Anglii z Leicester City.
– Cały czas mamy kontakt. Byłem kilka razy w Krakowie na jego treningach w Wiśle. Ma prawie 40 lat i nawet nie wspomina o zakończeniu kariery.
– Zdarzały się zaskakujące transfery. Potrafił pan wysyłać do niezłych, zagranicznych klubów zawodników, którzy nie wyróżniali się nawet w Polsce. Adam Czerkas trafił do Queens Park Rangers, Paweł Garyga do Nantes, a Michał Ilków-Gołąb do 1. FC Kaiserslautern. Szczęście, układy czy umiejętności?
– Ważne, by w piłce widzieć coś, czego nie dostrzegają wszyscy. Czasami lepiej dać szansę chłopakowi, który ma charakter i chce się rozwijać, nawet kiedy ma mniejsze umiejętności. Wiele razy wyszedłem na takich piłkarzach lepiej, niż na tych, którzy mieli wielkie możliwości, ale mało chęci do pracy. W przypadku Czerkasa nałożyło się kilka czynników. Nie odnosił sukcesów w Polsce, nie grał w kadrze, miał braki techniczne... Pojechał na zgrupowanie do Włoch, gdzie trenowało QPR. Po kilku dniach zadzwonił ich trener Garry Waddock, który mówi do mnie: – Bierzemy go. Szukaliśmy kogoś takiego rok. Okazało się, że piłkarz idealnie pasował do profilu zawodnika, którego poszukiwało QPR. Okazja. To było jednak latem. Czerkas zagrał w pierwszych spotkaniach, a później zmienił się szkoleniowiec. Adam stracił miejsce w składzie, a nowy trener nie chciał dać mu szansy.
– Czerkas to przykład, że nie każdy transfer jest udany. Kluby miały do pana pretensje o to, że dany zawodnik grał słabo?
– Nigdy nie sprzedawałem kota w worku. Kluby mogły obserwować piłkarzy w meczach, oglądać płyty z ich występami, czasami zabierać na zgrupowania i testować... Nie miano do mnie pretensji. Jestem tylko pośrednikiem. Poza tym, praca na rynku transferowym to nie jest handel obrazami. To są ludzie, wszystko się zmienia i może mieć wpływ na ich formę.
– Życie menedżera to jednak nie tylko udane transakcje. Sporo ciekawych transferów nie doszło do skutku. Jak wiele ich było?
– Mnóstwo. Nie każdy chce o tym rozmawiać, bo niektórzy postrzegają to jak porażkę. To jednak samo życie. Pracujesz nad czymś miesiącami. Dzwonisz, latasz z kraju do kraju, rozmawiasz, a na koniec zostajesz z niczym. W 2004 roku pracowałem przy transferze Fabrizio Zambrelli z Servette Genewa do Auxerre. Zambrella był wielkim talentem, miał 18 lat, ale już był gwiazdą drużyny. Polecieliśmy, zasiedliśmy do stołu z rodziną. Był ze mną Guy Roux i prezes Auxerre. Ten chłopak za cztery lata gry miał zarobić trzy miliony euro, co było wówczas bardzo dużą sumą. Guy Roux o tej kwocie dowiedział się jednak później, już po rozmowach. Gdy zobaczył w dokumentach, ile Zambrella ma zarabiać, zbladł i powiedział do mnie: – Możemy go wziąć, ale za mniejsze pieniądze. Później poleciałem na mistrzostwa Europy U18, w których grał Zambrella, by rozmawiać z jego ojcem. Tego dnia chłopak podpisał w nocy kontrakt z Brescią. W Polsce miałem taką historię z Arturem Wichniarkiem. Michel Preud'homme był wtedy dyrektorem sportowym Benfiki Lizbona i zależało mu na sprowadzeniu Artura. Wichniarek nie chciał jednak podpisać kontraktu. Inna sytuacja była z Marcinem Kuźbą, któremu chciałem załatwić kontrakt w 1. FC Koeln. Drużyna z Kolonii spadła po sezonie 2003/2004 do 2. Bundesligi. W zespole został Lukas Podolski, mieli duży budżet i było pewne, że szybko wrócą do elity. Marcin nie chciał jednak grać w 2. Bundeslidze. Wolał wrócić do Wisły Kraków. Gdyby podpisał umowę z Koeln, to po roku byłby w jednej z najlepszych lig na świecie.
– Praca menedżera była łatwiejsza kiedyś czy obecnie?
– Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób. Zawsze musimy dostosować się do otaczających nas warunków. Bawi mnie, gdy byli piłkarze wspominają, że za ich czasów to było trudniej. Coś takiego nie istnieje. Jest inaczej. Na pewno w piłce pojawiło się więcej osób, które chcą szybko i łatwo zarobić. W przeszłości, gdy chciałeś być agentem, musiałeś zdać egzamin. Teraz licencja kosztuje 500 euro. Czasami mam wrażenie, że menedżerów jest więcej, niż piłkarzy. Trudniejsze jest finalizowanie transferów, bo jest duży wybór graczy, mnóstwo kontaktów i prezesi szybko zmieniają zdanie.
– Jak wielu zawodników w jednym momencie może pana zdaniem reprezentować menedżer?
– Nigdy nie miałem tzw. "stajni". Zawsze dziwili mnie menedżerowie, którzy współpracowali np. z 70 piłkarzami. Jak dobrze zadbać o ich interes? Zawsze komuś będziesz poświęcał mniej czasu. Najczęściej odbije się to na tych, którzy mają problemy w klubach, nie grają i nie cieszą się dużym zainteresowaniem. A to oni są w potrzebie, by znaleźć im nowy zespół. Dlatego nigdy nie przekraczałem liczby dziesięciu piłkarzy.
– W Polsce zawód menedżera nie zawsze postrzegany jest dobrze. Często pojawiają się narzekania prezesów i trenerów. Jak widzi pan polskich agentów?
– Na pewno mają zbyt duży wpływ na to, co dzieje się w piłce. Prezesi czasami podejmują decyzje pod ich presją. Polscy agenci to dobrzy handlarze, ale nie wiem, czy zawsze kierują się dobrem zawodników. Dla mnie czymś niezrozumiałym jest wpisywanie klauzuli odstępnego. Nigdy tego nie robiłem. To trochę tak, jak... być alfonsem. Jak można wpisać chłopakowi klauzulę 500 tysięcy euro, kiedy niedługo może być wart 10 milionów? Zawsze kierowałem się zasadami. Piotr Włodarczyk mógł odejść ze Śląska do Auxerre za darmo. Polski klub podpisał z nim roczny kontrakt, ale nie obowiązywało jeszcze tzw. "prawo Bosmana". Gdy latem 2001 roku trwały negocjacje, FIFA akurat uchwaliła to prawo... To oznaczało, że Śląsk mógłby nie dostać nawet złotówki, a rok wcześniej zapłacił za niego dwa miliony złotych. Władze Auxerre chciały dać milion, potem pół, a na koniec 15 piłek. Uznałem jednak, że to byłoby nieuczciwe wobec klubu, który sprowadził Włodarczyka rok wcześniej. Wróciliśmy do Polski, Piotrek podpisał czteroletni kontrakt, a potem Auxerre zapłaciło za niego 2 200 000 złotych.
– Pracował pan jako dyrektor sportowy w Górniku Zabrze i Śląsku Wrocław.
– Wszystko zaczęło się od Pogoni Oleśnica, bo tam się osiedliłem. Mama była Polką, a brat babci mieszkał właśnie w Oleśnicy. Byłem w Pogoni w sezonie, gdy ta była sensacją Pucharu Polski i wyeliminowała m.in. Górnika Zabrze i Śląsk Wrocław. Chciałem nawet kupić obiekt i korty, ale nic z tego nie wyszło. W 2000 roku zostałem dyrektorem sportowym Górnika. Tam dostałem nawet szansę, by sprawdzić się w roli trenera. Po dwunastu przegranych z rzędu pożegnał się z drużyną Mieczysław Broniszewski. Prezes Stanisław Płoskoń powiedział, że poprowadzę zespół w meczu z Widzewem Łódź. W protokole figurował Józef Dankowski, ale to ja zrobiłem odprawę i przygotowałem taktykę na spotkanie. Wygraliśmy 3:0, jednak potem prezes stwierdził, że nie mogę prowadzić zespołu bez uprawnień. Szkoleniowcem został Antoni Piechniczek. Z klubu odszedłem z powodu nieudanego transferu Adama Kompały do VfL Bochum. Niemcy proponowali za niego pół miliona euro i przystałem na taką propozycję. Niedługo potem zadzwonił do mnie Płoskoń. – K...a, coś ty zrobił! Jakie pół miliona, miał być milion! – krzyczał do słuchawki. Uznałem, że to za dużo. Anulowałem transakcję i zakończyłem współpracę z Górnikiem. Pół roku później Kompała odszedł za darmo.
– To były mroczne czasy polskiej piłki. Mnóstwo meczów było ustawionych, a potem wybuchła afera korupcyjna.
– Gdy przyjechałem z Belgii, to przecierałem oczy ze zdziwienia. Myślałem, że może wypiłem za dużo kawy i dzieje się ze mną coś niedobrego. Miałem wrażenie, że czasami zawodnicy atakowali własną bramkę. Dostałem nawet propozycję zostania prezesem Śląska. Nie przyjąłem tej oferty, bo nie chciałem plamić nazwiska. Wiedziałem, jakie może mieć to konsekwencje. Nie chciałem robić czegoś, co było sprzeczne z moimi wartościami.
– Jak porównałby pan belgijski świat futbolu do polskiego?
– Jest wiele podobieństw. Zarówno w Belgii, jak i w Polsce, zbyt pochopnie sprowadza się przeciętnych z innych krajów. Oczywiście, Belgowie zawsze mogą zasłonić się tym, że regularnie sprzedają graczy za duże kwoty, ale wciąż za mało jest stawiania na młodych. Gdy trafia się taka perełka, jak Michy Batshuayi, to trudno nie zarobić. Gdy jednak spojrzysz w kadry klubów, to zobaczysz mnóstwo graczy z Serbii, Czarnogóry czy Kosowa, których można zastąpić młodymi Belgami. Do tego musisz mieć cierpliwość, pokazać chłopakowi, że mu ufasz. To identyczna sytuacja jak w Polsce. W Śląsku mieliśmy Mateusza Żytko, który został młodzieżowym mistrzem Europy. Zapytałem trenera, kiedy zamierza dać mu szansę. – Nie teraz – usłyszałem w odpowiedzi. To kiedy przyjdzie ten odpowiedni moment? Za 15 lat? Ten problem w Polsce jest od dawna. Kluby sprowadzają Hiszpanów z trzeciej ligi i innych, którzy nie podnoszą poziomu rozgrywek. Są piękne stadiony, infrastruktura, akademie. To wszystko powstało, trzeba zacząć z tego korzystać. Ten kraj zmienił się niesamowicie, gwarantuje komfort gry w piłkę. Tylko wyniki na arenie europejskiej są coraz gorsze.
– Gdzie widzi pan problem?
– Pamiętam komunizm w Polsce i niestety, także w piłce, można znaleźć jego pozostałości. – Nie ma kasy, nie ma kasy. Ktoś musi pomóc – co chwila słychać te słowa. Wystarczy spojrzeć na zdrowo zarządzane kluby z innych krajów, które "żyją" ze sprzedaży młodych zawodników. Jeśli chcesz mieć lepsze wyniki i lepsze zarobki, graj ładniej i zatrudniaj lepszych piłkarzy. Jeżeli cię na to nie stać, to spadnij z Ekstraklasy, potem zbuduj klub o zdrowych strukturach, z akademią, który będzie miał stabilne źródła utrzymania. Większość klubów w Polsce od lat nie wyobraża sobie przetrwania bez pieniędzy z praw do transmisji meczów. Rozumiem takie kłopoty w Premier League, gdzie są olbrzymie kwoty. A takie głosy z klubów Ekstraklasy brzmią dziwnie. Do zmiany jest też mentalność dotycząca transferów. Kiedy Real Madryt zgłasza się po piłkarza w Hiszpanii, cena od razu rośnie. Królewscy i tak płacą, a pieniądze, które trafiają na konto biedniejszego klubu, przeznaczane są na nowych zawodników, często z niższych lig. W ten sposób miliony od Realu pozwalają na funkcjonowanie innym. W Polsce kluby unikają płacenia. Jeśli tylko jest możliwość, w niższych ligach szukają opcji, by opłacić wyłącznie ekwiwalent za wyszkolenie. Gdy wiedzą, że dany klub ma problemy finansowe, to dadzą mu 200 tysięcy, a nie milion. Co więcej, trzeba wyjść poza obszar futbolu i spojrzeć na to szerzej. Z tej części Europy Polska jest jedynym krajem, który zrobił taki postęp. Nie da się tego nawet porównać do Czech, Słowacji, Bułgarii czy Rumunii. Macie naprawdę mnóstwo możliwości.
– U nas od lat trwa dyskusja na temat szkolenia.
– Potraficie wyszkolić genialnych bramkarzy. Artur Boruc, Łukasz Fabiański, Wojciech Szczęsny... W kolejce już stoją przecież następni, jak Radosław Majecki. Nie ma w tym przypadku, bo tak jest od lat. Po prostu macie dobrych trenerów bramkarzy. Dlaczego nie możecie tak samo wyszkolić świetnych stoperów, pomocników czy napastników? Teraz można wymienić Roberta Lewandowskiego i Arkadiusza Milika, ale przecież wcześniej przez lata nie było nikogo na ich poziomie. Wychowujecie kolejne pokolenia siatkarzy, które święcą triumfy, do niedawna mieliście wielką reprezentację w piłce ręcznej, imponują wspaniali skoczkowie narciarscy i lekkoatleci. W każdej z tych dyscyplin są znacznie mniejsze pieniądze, niż w futbolu. Być może jest tam więcej zaangażowania i pasji...
– To kwestia wiedzy trenerów?
– Czasami mam wrażenie, że w Polsce brakuje ludzi, których nazywam "edukatorami". Trenerów, którzy chłopaków w wieku ośmiu czy dziesięciu lat nie muszą uczyć taktyki i przesuwania się formacji. Tacy powinni dać ciepło, zachęcić do sportu i przekazać pasję. Brakuje zaufania, przyjaznej atmosfery. W różnych miejscach widziałem treningi chłopaków po piętnaście czy szesnaście lat. Z ust trenerów było słychać przekleństwa. To nie gwarantuje pozytywnego podejścia młodych.
– Wróćmy do "braku kasy". Wiele klubów ledwo wiązało koniec z końcem już wcześniej, a teraz przyszedł kryzys związany z koronawirusem. Jak zmieni się rynek transferowy i sytuacja klubów?
– Przez chwilę na pewno będzie spokojniej. Wyhamuje finansowy rozpęd. Biedniejsze kluby będą miały problemy, okaże się, kto zarządzał klubem świadomie i rozważnie. Tylko ci, którzy myśleli i mieli długofalowe plany osiągną sukces. Nie sądzę jednak, by kryzys uderzył aż tak mocno w największe kluby. Piłkarze zrzekli się w nich pensji albo części wynagrodzenia na kilka miesięcy. Karuzela transferowa wróci. Nie będzie też promocji spowodowanych koronawirusem. Spójrzmy na Bayern Monachium, który przedłuża kontrakty. Nowa sytuacja sprawia, że trzeba zwrócić uwagę na jeszcze inne problemy.
– Co ma pan na myśli?
– Kontrakty wielu wygasają 30 czerwca. A co będzie, jeśli rywalizacja w ligach będzie trwała po tym terminie? Piłkarskie władze muszą podjąć decyzję jak najszybciej. Uważam, że zmienione powinny zostać terminy transferowe. Nie jest w porządku, że okno w większości lig zamyka się z końcem stycznia, a np. w Polsce transferów można dokonywać jeszcze miesiąc. Podobnie wygląda to latem, gdy okno jest otwarte w zasadzie ponad dwa miesiące. W Anglii sezon zaczyna się na początku sierpnia, a w Hiszpanii pod koniec tego miesiąca. Wszystkie kluby powinny mieć możliwość kupowania piłkarzy w tym samym czasie.
Następne
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.