Bez nich nie ma zawodów sportowych. A tam gdzie są, to do czasu, aż nic się nie stanie. "Może ratując zagłuszam własne ogromne problemy? Może tak, a może nie. Wykonuję na pewno piękny zawód".
Deszcz, wiatr, śnieg, trzy polary i kaptur. Karolina jest ratowniczką medyczną. Tak przyszło jej zarabiać w październiku. Strach przed kolejnym esemesem od zadurzonego w niej sędziego. Agnieszka też jest ratowniczką. Kilkanaście godzin pracy, wolny weekend w hali sportowej. Edyta tak dorabia, żeby mieć za co żyć. Proza życia.
Mecz dzieci. Jeden z chłopaków upadł na boisko. Trzymał się poniżej pasa. Podbiegło dwoje ratowników. Dojrzały mężczyzna i młodsza, urocza kobieta. – Spokojnie, to męska sprawa – zwrócił się do niej. Chłopak wstał, wszyscy się śmiali. Ale niekiedy nie jest im do śmiechu. Do stłuczeń, skręceń, nawet złamań można się przyzwyczaić. Do tekstów z niewyszukanej amerykańskiej komedii romantycznej z czasem też.
Życie od testu do testu
Edyta przyszła do pracy na siódmą. Wyjdzie o siódmej, pół doby później. Jest wtorek. W środę będzie inaczej, w czwartek jeszcze inaczej. Jest coś gorszego niż od siódmej do siódmej. Nieregularne dyżury, raz dzień, raz noc. – Jestem przyzwyczajona do bycia nieżywym. Pracujesz 24 godziny, śpisz cztery, z powrotem do pracy. Prawie tu mieszkam. Mam skarpetki na zmianę, ubrania i szczoteczkę do zębów – nie ma nawet siły wyjaśniać. Chciałaby pracować w jednym szpitalu, ale chce też mieć na życie.
Kiedy przyszedł koronawirus, żyła od testu do testu. Pierwszy negatywny, drugi negatywny. Mogła odetchnąć z ulgą. Przespać się kilka godzin i wrócić do pracy. Na pole walki. Zanim to się zaczęło i kiedy już się skończy, to dalej nie będzie rajskiego życia. Dyżur za dyżurem, leki dla pacjentów i dla siebie, żeby wrócić do żywych i do pracy. A w sobotę jechała na mecz. Niedziela też może być. Ważne, że ma zarobek.
Kiedyś napisała w notatniku:
Może pomagając innym, zapominam poprosić o pomoc dla siebie. Może ratując zagłuszam własne, ogromne problemy? Może tak, a może nie. Wykonuję na pewno piękny zawód. Mam decydujący głos w pracy, moje stanowisko wymaga podejmowania decyzji, częstych sporów, wyjaśnień, tłumaczeń. Jest tyle słów określających jedno stanowisko, że tak naprawdę nie mam gdzie wepchać słów "mam problem".
W sobotę dwa, w niedzielę cztery
Karolina mieszka w Warszawie. Studiuje, pracuje i dorabiała na meczach.
– Nie mam działalności. Jest człowiek, który ma firmę, on sam nie jeździ na mecze. Dzwoni do znajomych ratowników, kto mógłby obsłużyć te zawody. A pieniądze dostaję pod stołem – przyznaje bez oporów.
– W pewnym sensie jesteś słupem?
– Poniekąd tak.
To ich wolny czas. Zamiast usiąść na kanapie i odpocząć od szpitalnej rzeczywistości, jadą dorobić. Bo za coś trzeba opłacić czynsz, kupić jedzenie. Karolina na mecze najczęściej jeździła, kiedy wracała do domu. Przyjeżdżała do rodziny i szła do pracy.
W protokole meczu musi się ktoś podbić, kto odpowiada medycznie, ale nie ma wymagań co do wykształcenia. Połowa wpisuje kolegę albo prezesa drużyny. Mają torbę ze sprayem, bandaż i to wszystko. To może być ten Wiesiek, który stoi z boku z piwem.
– Dużo osób tak dorabia na meczach? – dopytuję.
– Tak. Masz wolny weekend, na mecz możesz zabrać rodzinę, dziewczynę, chłopaka. Dużo osób tak dorabia, ale wielu ratowników, jeśli chce poświęcić dzień na pracę, woli pójść na dyżur. Więcej wyciągną.
– Ile jest za mecz?
– Szczerze mówiąc? Za mecz B-klasy ostatnio dostałam 80 złotych – mówi.
– A ile jesteś w stanie zrobić takich meczów?
– W sobotę zazwyczaj dwa, w niedzielę jeden. Oprócz tego jest gminna liga, trzy mecze w niedzielę. Czyli dwa B-klasy w sobotę, jeden B- bądź A-klasy w niedzielę i trzy mecze ligi gminnej.
– W twoim wolnym czasie?
– Tak.
– Dlaczego nie robisz tego w Warszawie?
– Też są oferty, ale to mi się nie opłaca. Wolę wtedy iść na dyżur albo odpocząć.
Zmarł młody chłopak. Ludzie się nauczyli
Ratownicy na meczach niższych lig to żadna konieczność. To tylko wybór gospodarza. Ważne, żeby w protokole wszystko się zgadzało. I żeby nic się nie stało. Wszyscy przeżyli? To do następnego spotkania. Może znów nie dojdzie do tragedii. A jak już dojdzie? Wtedy spojrzą, kto w protokole odpowiadał za pomoc medyczną.
– Ratownicy nie są wymagani. W protokole meczu musi się ktoś podbić, kto odpowiada medycznie, ale nie ma wymagań co do wykształcenia. Połowa wpisuje kolegę albo prezesa drużyny. Mają torbę ze sprayem, bandaż i to wszystko. To może być ten Wiesiek, który stoi z boku z piwem. Z tym zastrzeżeniem, że jeżeli komuś coś się stanie, on za to odpowiada – wyjaśnia Karolina.
– Wypił trzy piwa, ktoś go zbada?
– No właśnie. Zazwyczaj drużyny nie biorą nikogo, ale u nas była taka sytuacja, że podczas meczu gminnej ligi chłopak w wieku 30 lat, prawdopodobnie bardzo przemęczony, po energetykach, nie spał, dostał zawału serca i nie żyje. Od tego czasu zawsze jest ratownik. W okolicy ludzie się nauczyli.
Pogotowia na meczach nie ma. Nawet w wyższych ligach. – Musi być zabezpieczenie z karetką, ale to nadal prywatne firmy. Później w razie czego wzywają karetkę – precyzuje Karolina. – Kiedy robisz imprezę masową, musi być karetka, ale ona nie może opuścić miejsca imprezy masowej. W tej karetce wykonuje się pewne czynności medyczne, ale i tak wzywa się pogotowie.
Dlatego podczas konkursów skoków narciarskich, tych Pucharu Świata, jest kilka karetek. Jeśli ktoś upadnie i na włosku wisi nie tylko start w kolejnych zawodach, a zdrowie bądź życie, nikt nie będzie czekał na przyjazd pogotowia.
Karolinie te A- i B-klasowe realia odpowiadają:
– Na meczach jest luźniej niż w pracy. Przyzwyczaiłam się do tych komentarzy, nic mnie tam nie zdziwi, jestem w stanie to przełknąć. W szpitalu czasami jest masakra. Więcej kryzysowych sytuacji, więcej chamstwa.
Wybiera więc przyjemniejsze okoliczności. Nie zrobi sobie kawy, w październiku założy jeden, dwa, a nawet trzy polary i kaptur. Przetrzyma ten deszcz i chłód. Ale nie usłyszy wyzwisk od roszczeniowych pacjentów. Niewyszukane teksty i marne próby podrywu też jakoś zniesie.
"Pachnie kobietą, no fajnie"
Edyta skończyła dyżur. Ma chwilę czasu. Odpowiada:
– Sędziowie bardzo często podrywają ratowniczki. Jeden, bodajże z halówki, do mnie nawet pisał, nie wiem jakimi sposobami mój numer zdobywał. Krzyż Pański. Kiedy już pisaliśmy, było nawet fajnie. Całą noc się śmiałam. Po tygodniu raczył mi powiedzieć, że ma 48 lat. Jak nie sędziowie, to piłkarze. I zawsze ten sam tekst.
Kiedy złapałam go za rękę, bałam się, że mogę mu zrobić krzywdę. Byłam dużo silniejsza, ale obawiałam się, że złapie mnie gdzieś w ciemnej uliczce.
Karolina zna to dobrze. I ze strony sędziów i piłkarzy.
– Podrywają?
– Bardzo często, to standard. Wchodzę na boisko i jest "uuuuu", wszyscy gwiżdżą. Ale nigdy nie spotkałam się z chamskim stwierdzeniem.
– Symulują, żebyś weszła?
– Zdarzało się, że symulowali. Najlepsze jest to, jak biegnę przez pół boiska. Wszystkie oczy zwrócone na mnie. Wtedy jest najwięcej komentarzy. Raz była sytuacja, że chłopak skręcił kostkę. Nic wielkiego mu się nie stało, ale potrzebował lodu w sprayu. Wszyscy zbiegli się dookoła, bo stwierdzili, że wreszcie ładnie pachnie. Stałam i powiedziałam: "pachnie kobietą, no fajnie".
– Najmniej przyjemny komentarz?
– Słyszałam takie, że kogoś boli, powiedzmy ogólnie, w dziwnych okolicach i żebym na to spojrzała. Albo czy nie pomogę, czy nie znam sposobów na bóle tych okolic. Czysta symulacja, czysty głupi tekst podrywu.
– Tak często podrywają?
– Nie ma meczu, żeby nie podrywali.
Agnieszka też związała losy z Warszawą. Dorabiała poza jej rogatkami. Kiedy pakowała torbę medyczną i jechała na mecz, nie wiedziała, czy będzie miała gdzie się przebrać. Czy znajdzie się kąt, w którym zostawi rzeczy.
– Tylko dzięki uprzejmości gospodarzy mogę wejść, skorzystać z toalety. Czasem sędziowie pozwalają wejść do siebie – przyznaje.
– Pozwalają i zaczepiają?
– Miałam taką sytuację i była dość przykra. Skończyła się prawie telefonem na policję. To paradoks tego, że pod każdym protokołem się podbijam – wraca do tamtej historii.
Napisał sędzia: "nie myśl, że cię nie znajdę"
Dlaczego? Zaczyna opowiadać. Zabrakło niewiele, żeby faktycznie sięgnęła po telefon i wybrała numer. Miała już dość.
– Akurat sędziowie zaprosili mnie do siebie, porozmawialiśmy w przerwie. Podbiłam się pod protokołem, wszystko super. Wieczorem albo na drugi dzień dostaję wiadomość na Facebooku: "cześć, rozmazał się twój numer dyplomu, nie jestem pewien, czy jest dobrze, a muszę to przepisać do PZPN-u, czy mogłabyś mi napisać ten numer?" Odpowiedziałam, że mogłabym. "Ale czy mogłabyś to jeszcze raz podbić, bo jest naprawdę nieczytelne". Rozmawiałam z tym sędzią, było w porządku, pomyślałam, że chyba nic mi się nie stanie i pojechałam. Spotkaliśmy się w jakiejś kawiarni, zabrałam pieczątkę. Zaproponował mi kawę. Mówię, dobra, nie będę nieuprzejma. Wypiłam kawę. Potem cały czas do mnie pisał, wydzwaniał, był miły. Ja też jestem towarzyska, więc wyjść na piwo, na rowery, nie ma problemu. Pojeździliśmy, to było jeszcze w Poznaniu, mieszkałam tam wtedy. Fajnie się z nim gadało, normalny człowiek, ale w ramach przyjaźni. Zaprosił mnie na rowery, powiedział, że gdzieś jest taki park. Mówi: możesz zostawić sobie u mnie rzeczy. Wchodzę do jego domu, a tam mama, tata, siostra z obiadem, a on mnie przedstawia jako swoją dziewczynę. Zrobiłam wielkie oczy, zapytałam go: "co tu się dzieje?" Zjadłam obiad, bo nie potrafię być nieuprzejma, nie chciałam robić przykrości rodzicom. Wyszliśmy z domu i pytam go, mówię, że to nie fair, że chcę wracać do domu. Wtedy powiedział, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, że nie wyobraża sobie życia beze mnie, że jeżeli mu odmówię, to on sobie zrobi krzywdę. Powiedziałam, żeby już do mnie nie dzwonił. Cały czas do mnie pisał, wydzwaniał, przepraszał. Przeprowadzałam się wtedy do Warszawy, on zaproponował, że przeprowadzi się ze mną, że możemy razem zamieszkać. Pomyślałam: coś jest z nim nie tak. Wszędzie go zablokowałam, ale to nic nie dało. Ciągle wysyłał mi esemesy: "nie myśl sobie, że cię nie znajdę w Warszawie".
– Znalazł cię? – pytam, jak skończyła się ta historia jak z horroru.
– Nie. To działo się rok temu, lipiec, sierpień. Jeszcze czasem przepraszał, proponował przyjaźń. W Wigilię dostałam esemesa: "Wigilia, czas pojednań, przeprośmy się". Nic mu nie odpisałam. Uwierz mi, bardzo się wtedy bałam.
– Ile miał lat?
– 30. Był wysoki, ale bardzo szczupły. Trenowałam sporty siłowe. Kiedy złapałam go za rękę, bałam się, że mogę mu zrobić krzywdę. Byłam dużo silniejsza, ale obawiałam się, że złapie mnie gdzieś w ciemnej uliczce.
Podobnej historii już nie przeżyła. Próbowali ją co prawda odszukać, ale nie tak natrętne typy.
– Raz napisał do mnie strażak. Znalazł mnie przez chłopaków z pogotowia. Ale on był akurat miły.
– Też chciał się umówić?
– Tak.
– Często podchodzą i proszą o numer?
– Nie, ale są komentarze. Ale raczej miłe. Chłopaki z drużyny przyniosą mi krzesło, bo nie mam gdzie usiąść, czasami zrobią kawę.
Niektóre powiedziały, że już nigdy więcej
Nie wszystkie chcą tak dorabiać. Niektóre wolą już wytrzymać na dyżurze niż słuchać tego, co ślina przyniesie na język zawodnikom i kibicom między jednym a drugim piwem.
– Dużo dziewczyn pracuje na meczach? – pytam Karoliny.
– Częściej chłopaki. Nie każda dziewczyna jest odporna na te gadki.
– Były koleżanki, które się wystraszyły?
– Tak, kojarzę dziewczyny, które były raz i powiedziały, że już nigdy więcej. Nie chodzi nawet o podrywanie. Ja się wychowałam w męskim środowisku i wiem, że nie każdy facet chce kobietę obrazić.
– Bo żarty, będzie wesoło...
– No właśnie. Nie myślą, że mogą kogoś urazić. Ja już wiem, że oni mówią tak dla żartów. Ale dla kobiet, które wychowały się w bardziej hermetycznym środowisku to jest nie do pomyślenia, że można się tak zachowywać.
W szpitalach nie chcą dać ratownikom innego kontraktu niż przy własnej działalności. Co się z tym wiąże, brak możliwości L4. Można zwyczajnie nie przyjść na dyżur, ale musisz zwrócić szpitalowi równowartość. No i nie pracujesz, to nie zarabiasz
Słowa, które ranią, do tego plucha, przed którą ratuje tylko kilka warstw ubrania. A kilka metrów dalej panowie, których życie kręci się wokół piłki i najbliższego sklepu spożywczego. Ale i tak jest lżej niż w szpitalu.
Karolina na razie tego nie rzuci. Z jednego powodu, najbardziej pragmatycznego:
– Za mecz miałam 80 złotych. Mecz bardziej mi się opłaca. Ale dochodzi pogoda – deszcz, wiatr, śnieg. Mam gdzieś zdjęcie, jak siedzę w trzech polarach i kapturze. Dwie godziny tak spędziłam, bo padał deszcz, nie było żadnej wiaty. Koniec października, masakra, a w szpitalu to przynajmniej można sobie zrobić kawę. Chociaż zdarza się, że i w A czy B- klasie gospodarze zaproponują kawę.
Edyta wyjaśnia, jak to działa. Za mecz jest określona stawka. Mecz trwa 90 minut, ona musi dojechać i wrócić do domu. Tego nikt nie liczy. Obstawiają też inne imprezy. Wtedy może być stawka godzinowa.
– Wszystko zależy, czy mówimy o jednym, czy ktoś mnie zatrudni tylko na jeden mecz. Czasami zdarzy się turniej, najczęściej dzieci. Bywają większe imprezy. Oprócz meczów są bowiem imprezy masowe lub nawet nie masowe, które trzeba zabezpieczyć. Mecz trwa półtorej, dwie godziny. Muszę być wcześniej, wychodzę później. Ale są turnieje, które trwają po sześć, osiem godzin – opisuje szczegółowo.
"Nie pójdę, nie dostanę pieniędzy"
Nie jest lekko. Zawód szlachetny, ale wynagrodzenie ze szlachetnością nie idzie w parze. Często umowa o pracę to marzenie. Kontrakt. W skrócie: ile godzin wyrobisz, tyle wpadnie na konto.
– W szpitalach nie chcą dać ratownikom innego kontraktu niż przy własnej działalności. Co się z tym wiąże, brak możliwości L4. Można zwyczajnie nie przyjść na dyżur, ale musisz zwrócić szpitalowi równowartość. No i nie pracujesz, to nie zarabiasz – odkrywa realia Edyta.
Karolina wie, co oznacza wejście do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Drzwi wejściowe są dla niej jak wrota do krainy koszmarów.
– To tragedia. Ludzie wykorzystują SOR-y do schorzeń, które mają nieustannie. Kogoś boli noga, to przyjdzie w piątek o trzeciej w nocy, bo teraz mu się przypomniało. "Dlaczego pan nie przyszedł wcześniej?" "Nie miałem czasu, pracowałem, myślałem, że przejdzie". I trzeba go przyjąć, nie wolno go odesłać, bo to niezgodne z prawem. Dostanie kolor niebieski, ostatni. Jedyne, co można zrobić, to rentgen, po którym i tak nic nie wyjdzie – opowiada. A taki pacjent to i tak lekki przypadek. O ile się nie awanturuje.
Ile zarabiają? Wylicza:
– Na zlecenie jest stawka godzinowa. W Warszawie pracuję w szpitalu, w którym stawki są raczej średnie, rzadko wysokie. Mam za godzinę 25 złotych plus dodatek od ministra zdrowia. Ten dodatek to 1600 złotych na każdy etat. Co roku dostajemy dodatkowe 400 złotych. Tylko to brutto. Podatek jest odciągany dwukrotnie. Pierwszy raz, kiedy podatek kiedy ministerstwo zabiera szpitalowi, drugi raz kiedy szpital mi płaci. Na umowie zlecenie, po przeliczeniu na godziny, wychodzi 7,5. Czyli 32,5 na godzinę.
Mogłaby starać się o umowę o pracę, ale wybrała zlecenie. A z tym wiąże się brak L4. Idzie pomagać chorym, nawet kiedy sama choruje.
– W szpitalu mam umowę zlecenie, dlatego, że sama tak chcę. Studiuję i taka umowa jest mi bardziej na rękę. Różnica między umową zlecenie a tą o pracę w przypadku ratowników jest kolosalna. Mam zlecenie, więc chodzę do szpitala nawet chora. Nie mam L4. Nie pójdę, to nie dostanę pieniędzy – nie ukrywa.
Czasami między jednym a drugim pacjentem, jedną a drugą aferą, Edyta opisze, jaka rzeczywistość zastała ją tego dnia. Kto wypił zbyt wiele i tylko sam się uszkodził. Albo kto wypił zbyt wiele i próbował również atakować ratowniczki, lekarzy, personel medyczny. Na stadionie i w hali takich bohaterów spotyka rzadziej. Próbują dokuczyć, ale tylko słownie. Też są pod wpływem.
– Kibiców jest dużo, najczęściej to dziadkowie, którzy nie mają co robić w domu. Oni najbardziej krzyczą. Mówią mi, co mam robić. "Niech pani podleci, coś mu jest" – zdradza Agnieszka.
– Ich jedyne życie to piwo i sklep?
– Dokładnie. Mają piwo i wołają nawet piłkarzy, żeby się napili w trakcie meczu.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.