| Piłka ręczna / Reprezentacja kobiet
Karolina Kudłacz-Gloc od blisko 15 lat gra w Bundeslidze, a jeszcze dłużej w reprezentacji Polski piłkarek ręcznych. Szczerze opowiedziała, ile wysiłku kosztują ją codzienne treningi i godzenie kariery z macierzyństwem. Były chwile, gdy miała już dość. Ostatni kryzys przezwyciężyła dzięki rodzinie.
Damian Pechman, TVPSPORT.PL: – Podobno jedyną osobą w pani domu, która cieszy się z obecnej sytuacji jest syn.
Karolina Kudłacz-Gloc: – Nie opuszcza mnie ani na krok! Wszystkie czynności wykonuje z mamą. O ile wcześniej chętnie zasypiał z tatą, to teraz tata zszedł na dalszy plan. Z drugiej strony, tęskni za przedszkolem i placem zabaw, a z racji pandemii zostają nam zabawy w domu i spacery.
– Wcześniej rytm dnia wyznaczały treningi, mecze i zgrupowania. Czym się pani teraz zajmuje?
– Uczę się normalnego życia. Wiem, że to przedsmak tego, co czeka mnie po zakończeniu kariery. Nagle zniknęły wszystkie obowiązki, które zajmowały mój czas. Nie ma kontroli ze strony trenera oraz presji związanej z treningami i meczami. Poznaję siebie na nowo, ale nie jest łatwo. W pierwszych tygodniach miałam stany depresyjne i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, nie potrafiłam się zmotywować do działania. Zaczęłam się o siebie obawiać… Na szczęście mam wspaniałych przyjaciół i rodzinę. Wytłumaczyli mi, że wreszcie mogę zrobić coś dla siebie. To dzięki nim się podniosłam. Znalazłam motywację, aby rano wstać i wyjść z domu. Albo usiąść na tarasie i spokojnie napić się kawy. Ułożyłam też sobie własny plan dnia…
– Jest w nim miejsce dla piłki ręcznej?
– Do południa, gdy mam zajęcia indywidualne. Resztę dnia pochłania mój syn, któremu staram się zorganizować ciekawe zabawy. Nie ukrywam jednak, że brakuje mi sportu. Nie tylko piłki ręcznej.
– Jest pani kibicem?
– Tak! Interesuje się praktycznie każdą dyscypliną. Wyjątkiem jest snooker, do którego nie mogę się przekonać. Uważam, że sport jest jedyną czystą rzeczą w naszym skażonym życiu. Czymś wolnym od polityki, układów... Życie całej mojej rodziny związane jest ze sportem i nie wyobrażam sobie, żeby kiedyś tego sportu zabrakło.
– Na żywo czy przed telewizorem?
– Mieszkamy w małym miasteczku, gdzie są tylko dwie drużyny piłki ręcznej – żeńska i męska. Jeśli była taka możliwość, to oglądaliśmy na żywo mecze chłopaków z Bietigheim w 2. Bundeslidze. Inne dyscypliny w telewizji. I mogę zapewnić, że jeśli w naszym domu włączamy telewizor, to wybieramy zwykle kanał sportowy.
– Gdzie jest ten dom?
– Wiem, gdzie na pewno będzie – w Polsce. Chociaż mój mąż zawsze mnie poprawia, gdy słyszy "na pewno", bo życie pisze różne scenariusze. Od 15 lat mieszkam za granicą i bardzo tęsknię za Polską. Chciałabym do niej wrócić. Często słyszę pytania, czy zakończę karierę w Niemczech, czy może jeszcze zagram w Polsce. Nie znam dokładnej odpowiedzi, ale też niczego nie wykluczam.
– Najbliższy rok spędzi pani...
– ...w Niemczech. Mój kontrakt obowiązuje jeszcze przez sezon i raczej nic się w tej kwestii nie zmieni. Co później? Zobaczymy, w jakim będę stanie mentalnym i czy będę miała motywację, żeby grać na wysokim poziomie. To dla mnie podstawa. Nie wyobrażam sobie siebie na emeryturze sportowej. Jeśli wrócę do Polski, to chcę grać o najwyższe cele i dawać z siebie 150 procent. Jeśli jednak moje ciało nie będzie ze mną współpracowało, to poszukam innych drzwi. Jakich? Nie wiem, bo jeszcze nie jestem na takim etapie, aby ich szukać.
Rozdawanie medali po niedokończonym sezonie byłoby nie fair. Wielokrotnie zastanawiałam się, jak rozwiązać tę sytuację i doszłam do wniosku, że nie ma "złotego środka". Zawsze będzie ktoś poszkodowany.
– Lublin i Lubin robiły już podchody?
– Miałam rozmowę z Lublinem i byłym już trenerem Robertem Lisem, który prosił, bym dała znać, jeżeli będę chciała wrócić do Polski. Miałam też okazję i przyjemność porozmawiać z prezesem Witoldem Kuleszą i trenerką Zagłębia Bożeną Karkut. Ale na chwilę obecną nie zgłaszałam nikomu, że chcę wracać do kraju. Nie prowadzę też żadnych rozmów, bo uważam, że to nie jest odpowiedni czas. Tym bardziej, że nie wiem, w jaką stronę się to wszystko potoczy i przede wszystkim nie wiem, czy za rok będę w takim stanie mentalnym, w jakim jestem teraz. Mam nadzieję, że tak. Wtedy zobaczymy, czy ktokolwiek będzie zainteresowany moją osobą. To ważne, bo chcieć muszą obie strony.
– Nie ma pani żadnych obaw przed powrotem?
– Dlaczego?
– Oczekiwania będą ogromne.
– One będą ogromne niezależnie od miejsca, w którym będę grała. Tak jest w Bietigheim, tak będzie też w Polsce. To dla mnie nic nowego. Sama również wysoko zawieszam sobie poprzeczkę i wiele od siebie wymagam.
– Łatwo się pani pogodziła z tym, że sezon został odwołany, a jedyną nagrodą będzie walka o "dziką kartę" w Lidze Mistrzów?
– Tak naprawdę cała ciężka praca, jaką wykonała drużyna, poszła na marne. Musimy się jednak odnaleźć w nowej sytuacji i ją zaakceptować. Nie ma sensu lamentować i bić głową w ścianę. Szkoda na to czasu i zdrowia. Można oczywiście czekać na cud, ale cud raczej się nie wydarzy.
– Może lepszy byłby srebrny medal niż nic?
– Nie, absolutnie. Rozdawanie medali po niedokończonym sezonie byłoby nie fair. Wielokrotnie zastanawiałam się, jak rozwiązać tę sytuację i doszłam do wniosku, że nie ma "złotego środka". Zawsze będzie ktoś poszkodowany.
– Nie przekonały pani wąsy rywalek z BVB i hasło: "Gdybym była mężczyzną, to byłabym mistrzem"?
– Powtórzę: to byłoby nie fair. Borussię i Bietigheim dzielił tylko punkt, a w perspektywie miałyśmy jeszcze mecz u siebie. Wszystko było więc w naszych rękach. Owszem, w pierwszym spotkaniu przegrałyśmy (32:38), ale miało to miejsce w grudniu, krótko po mistrzostwach świata. Dla Bietigheim to był trudny okres. Nie miałyśmy okazji do wspólnych treningów, wiele dziewczyn było zmęczonych. Ostatnio byłyśmy jednak na fali wznoszącej, w lidze nikt nie miał z nami szans. Prawdopodobnie losy mistrzostwa rozstrzygnęłyby się właśnie w rewanżowym meczu. Jak w tej sytuacji przyznać medale? Dziewczyny z Dortmundu uważają, że zostały pokrzywdzone, ale my też. One zagrają w Lidze Mistrzów, a my musimy się ubiegać o "dziką kartę".
– W męskiej Bundeslidze zdecydowano inaczej – ogłoszono mistrza, chociaż Flensburg miał szansę wyprzedzić THW Kiel.
– Nadal uważam, że to komiczne rozwiązanie… Sytuacja była jednak trochę inna niż u nas, bo Kilonia miała dwa punkty przewagi i rozegrała mniej spotkań. Nawet bezpośredni mecz mógł niewiele zmienić. W żeńskiej Bundeslidze różnica wynosiła tylko punkt i rewanż mógł odwrócić nasze miejsca w tabeli. Dlatego gdyby Borussia została mistrzem, to byłabym bardzo rozczarowana.
– Czy w Bietigheim – podobnie jak w Lipsku – oprócz gry w piłkę ręczną zdobywała też pani doświadczenie jako psycholog?
– Nie miałam okazji. Skupiam się na piłce ręcznej, a resztę czasu zajmuje mój syn. Gdybym jeszcze poszła do innej pracy, to w ogóle nie wracałabym do domu i syn znałby mnie tylko ze zdjęć. Moje plany zawodowe odłożyłam więc na bok, ale obiecuję, że kiedyś do nich wrócę.
– Doktorat również musi poczekać?
– Tak, chociaż zrobiłam już duży krok w tym kierunku. Mam potrzebne dane i badania, żeby napisać pracę doktorską. Muszę mieć tylko czas, żeby usiąść i spokojnie się tym zająć. Myślę, że wrócę do tego tematu dopiero po zakończeniu kariery.
Nie sądziłam, że tak trudno pogodzić macierzyństwo z profesjonalnym sportem. Po swoich doświadczeniach chylę czoła przed każdą grającą matką. To graniczy z cudem! Potrzeba wiele motywacji, dyscypliny i wysiłku, aby po narodzinach dziecka wrócić do gry na wysokim poziomie.
– Dla mężczyzn kluczowym momentem w życiu są często 40. urodziny. Robią rachunek sumienia i rzucają się na wyzwania typu maraton albo wejście na Everest. Dla kobiet takim momentem są chyba narodziny dziecka.
– To prawda, od tego momentu żyję w dwóch równoległych światach. Jeden to świat sportu. Nadal na treningach daję z siebie więcej niż 100 procent, nadal chcę być lepsza, nadal stawiam sobie wysokie cele. Mój drugi świat to życie rodzinne. Po treningach wracam do domu i chcę dać synowi to, co najlepsze. Stałam się bardziej wrażliwa. Jestem idealistką, chciałabym, aby wszyscy byli szczęśliwy. Aby na pierwszym miejscu był człowiek, a dopiero niżej polityka i pieniądze. Ale na prawdziwe podsumowanie przyjdzie czas po zakończeniu kariery. Czasami zastanawiam się, co mnie czeka... Na pewno będę musiała się nauczyć normalnego życia. Życia, którego nie znam, bo po maturze przeszłam przyspieszony kurs dorosłości. Liczył się tylko sport i nauka. Ostatnio doszłam do wniosku, że moje życie jest stosunkowo nudne – nie przeżyłam niesamowitych rzeczy, o których mogłabym teraz opowiadać.
– A podróże? Dzięki piłce ręcznej zwiedziła pani świat.
– W teorii tak, ale w praktyce poza halami, hotelami i lotniskami niewiele widziałam. Zawsze byłam profesjonalistką i nawet jeśli miałam wolny czas, to wolałam odpocząć, zregenerować się przed kolejnym treningiem niż zwiedzać. Trochę żałuję, bo wiele mnie ominęło. Mam ogólny obraz krajów, w których byłam, ale nic poza tym. Po zakończeniu kariery chcę to nadrobić. Jest już wstępna lista miejsc, które chcę odwiedzić.
– Wróćmy jeszcze do narodzin dziecka, bo akurat Kinga Achruk czeka na ten szczęśliwy moment. Jej mąż Łukasz powiedział mi kiedyś: "Ciąża nie oznacza końca kariery. Kobieta po urodzeniu dziecka jest dwa razy lepszą zawodniczką". Ma rację?
– Nie sądziłam, że tak trudno pogodzić macierzyństwo z profesjonalnym sportem. Po swoich doświadczeniach chylę czoła przed każdą grającą matką. To graniczy z cudem! Potrzeba wiele motywacji, dyscypliny i wysiłku, aby po narodzinach dziecka wrócić do gry na wysokim poziomie. Po powrocie z treningów nie ma już możliwości, aby się położyć i odpocząć. Już w drzwiach wita mnie syn i prosi, abym się z nim pobawiła. Pogodzenie tych dwóch światów nie jest łatwe, ale jest możliwe. Jeśli chodzi o mnie, to wiedziałam, że będę miała duże wsparcie w rodzinie. Że moja mama, tata oraz mąż zajmą się Kubą i będę miała pewność, że syn jest w dobrych rękach. Co do słów Łukasza... Wydaje mi się, że moja gra się rzeczywiście zmieniła. Nie jestem już tak zapatrzona w siebie, zapomniałam o swoich małych celach. Nawet inni zauważyli, że moja gra stała się bardziej zespołowa i rozważna. Gdzieś podświadomie działa matczyny spokój.
– Skoro bardziej liczy się teraz dobro zespołu, to pewnie na dalszy plan zeszło wyzwanie pt. "1000 bramek w reprezentacji Polski"?
– Śmieje się, że to ładnie wyglądałoby na pomniku... Fajne wyzwanie, ale nic na siłę. Nie mam w głowie myśli, że muszę, a jeśli się nie uda, to będzie źle. Może kiedyś, jeszcze przed narodzinami dziecka, miałabym inne podejście, ale teraz to dla mnie tylko statystyka. Miła dla oka, ale nie jest priorytetem.
– Jak pani to zrobiła, że utrzymała się w Bundeslidze tak długo? Nie rok czy dwa, ale piętnaście lat.
– Zawsze szanowałam zawodników i zawodniczki, którzy potrafili utrzymać wysoki poziom właśnie nie przez rok czy dwa, ale o wiele dłużej. To wymaga naprawdę wiele pracy. Chyba jedynymi osobami, które wiedzą, ile mnie to kosztuje jest najbliższa rodzina. Widzą na co dzień, jak ciężko pracuję, aby być w tym miejscu, w którym jestem. To lata pracy i wyrzeczeń, wszystko kosztem życia prywatnego. Może to zabrzmi nieskromnie, ale nie wiem, czy wśród piłkarzy, tych ze świecznika, jest ktoś, kto pracowałby równie ciężko. Zawsze podchodzę do treningu tak, jakby miał być moim ostatnim. Oczywiście w trakcie kariery były chwile, gdy miałam już dość... Dlaczego? Bo sportowiec podlega nieustannej ocenie. Nie mam na myśli tylko meczów i statystyk, ale każdy dzień i każdy trening. Tutaj nie można odpuścić. Nie wyobrażam sobie zresztą, że mogłabym pójść na trening z myślą, że dziś dam z siebie tylko połowę, a w ogóle najważniejsze, to żeby przeżyć do końca. Odpuszczałam jedynie wtedy, gdy ból był nie do zniesienia i konieczna była interwencja lekarza. Nie mówię, że to dobre podejście. Z perspektywy czasu uważam nawet, że to bardzo nierozsądne. Ale cóż, taka już jestem i tego nie zmienię, chociaż wiem, że kiedyś przyjdzie mi zapłacić wysoką cenę.
– Słucham i czuję się winny, że my-dziennikarze i my-kibice wymagamy od pani zawsze perfekcji…
– Nie mam o to pretensji, bo to towarzyszy każdemu sportowcowi. Nie jestem wyjątkiem. Sama też potrafię się pochwalić i poklepać po plecach; innym razem mam pretensje, bo zdaję sobie sprawę, że mogłam zagrać lepiej. Często słabszy mecz nie wynika jednak z tego, że komuś się nie chciało, ale z tego, że miał gorszy dzień, spadek formy czy grał z bólem. Oczywiście, to nie może być usprawiedliwieniem, ale warto mieć to z tyłu głowy. Nie obrażam się na krytykę, jeśli jest konstruktywna. Chcę tylko podkreślić, że nie jestem maszyną, tylko człowiekiem. Nie zagram wspaniale w każdym meczu sezonu. To nierealne.
– Karolina Kudłacz-Gloc najlepszą polską piłkarką ręczną w historii. Prawda czy fałsz?
– Jestem ostatnią osobą, która odważyłaby się tak pomyśleć, a co dopiero powiedzieć. Niech oceniają to inni, bardziej obiektywni i kompetentni. Jeśli ktoś tak o mnie myśli to miło, jeśli nie – nie mam z tym problemu. Nasza dyscyplina jest tak zróżnicowana, że trudno zresztą mówić o takich tytułach. Jak porównać zawodniczki grające na różnych pozycjach? Albo zestawić te, które grały 30 lat temu i teraz?
– Rozumiem, że jest pani skromna, ale żyjemy w czasach, gdy trzeba się dobrze sprzedać. Nie jest grzechem przyznać: "jestem najlepsza".
– Może i tak, ale znam swoje miejsce w szeregu. Nigdy nie trenowałam i nie grałam na pokaz. Nigdy nie sprzedawałam też siebie w mediach społecznościowych. Wychodzę z założenia, że jeśli trenuję to po to, aby się doskonalić, a nie chwalić się tym w Internecie. Pod tym względem jestem na totalnym dnie. Byłam, jestem i pozostanę skromną osobą. Mimo wszystko niczego nie żałuję. No może jedynie tego, że nie skorzystałam z oferty, którą dostałam kilka lat temu z Györi. A nie skorzystałam, bo zaczęłam studia w Lipsku i nie chciałam rezygnować z nauki. Gdy młode dziewczyny pytają mnie, czy warto wyjechać z Polski, to mówię: wyjeżdżaj, ale pamiętaj, że musisz być dwa razy lepsza niż zawodniczka z danego kraju. Ja nie dostałam nic za darmo. Każdego dnia muszę udowadniać, że zasługuję na grę w Bundeslidze.
– Jak będzie wyglądało pani pożegnanie z piłką ręczną – z fanfarami czy bez większego rozgłosu?
– Na razie o tym nie myślę, bo nie wiem, jak potoczy się moje życie. Podam taki przykład: moja dobra koleżanka z zespołu po tym sezonie zakończyła karierę. W najgorszych snach nie przypuszczała, że nie będzie mogła się pożegnać z drużyną, kibicami… Dlatego nie chcę niczego planować. Na pewno sama nie zorganizuję sobie pożegnania i nie będę o to walczyła. Musiałby ktoś inny tego chcieć i popchnąć mnie w tę stronę. Miło byłoby się pożegnać w ważnym meczu, ale życie nie zawsze jest sprawiedliwe.
Kim Rasmussen miał w sobie coś takiego, że wzbudzał respekt. Wiedziałyśmy, kiedy jest czas na żarty, a kiedy na ciężką pracę. W czasie treningów bywał nieprzyjemny, niemiły, nienawidziłyśmy go. Po treningach potrafił jednak z nami świetnie spędzać czas, był wtedy rzeczywiście częścią zespołu, jednym z nas.
– Najlepszą okazją byłyby pewnie ME w Polsce, ale mimo starań turniej zorganizują inne kraje.
– Szkoda… Przez 20 lat mojej kariery nie mieliśmy w Polsce żadnej wielkiej imprezy. Gdy o tym pomyślę, to czuję ukłucie w sercu. Niczego tak nie zazdroszczę innym zawodniczkom, jak tego, że miały okazję zagrać w MŚ czy ME przed własną publicznością. Mam duży żal do losu, że tak się to potoczyło.
– Takiej okazji nie miało też wiele koleżanek. Odchodziły po cichu, bez żadnego pożegnania.
– Smutne, że nie potrafimy pożegnać zawodniczek, które dały tak wiele reprezentacji Polski. Byłoby miło, gdyby zostały docenione i mogły poczuć dumę, że grały w takich barwach, że walczyły dla Polski, dla kibiców. Myślę, że związek powinien to zmienić. Jeśli będę mogła kiedyś w tym pomóc, to zgłaszam się na ochotnika. Bo wiem, jak się czuje zawodnik u schyłku kariery. Praktycznie nikt się już z nim nie liczy. Czuje się odstawiony na boczny tor, bezużyteczny.
– Rozstanie z Kimem Rasmussenem również nie było wesołe. Musiał odejść?
– Walczyłyśmy o trenera, ale potoczyło się to w inną stronę. Nie chcę oceniać, bo w grę wchodziło wiele czynników. Na pewno razem stworzyliśmy coś niesamowitego – dwukrotnie graliśmy o medale mistrzostw świata. Każda z nas cieszyła się, że może być częścią tego zespołu.
– W tamtym momencie był chyba idealnym wyborem dla reprezentacji Polski – młody, ambitny, głodny sukcesów. Dokładnie tak jak Wy.
– To prawda. Dał nam wiele, ale my jemu również. Gdy został selekcjonerem, to miał duże aspiracje, ale w środowisku piłki ręcznej był nieznany. Miał czystą kartę i paradoksalnie to było jego atutem. Jego najważniejszym osiągnięciem było to, że stworzył zespół. Bardzo wiele mu zawdzięczam, mamy zresztą kontakt do dzisiaj. Był jednym z najlepszych trenerów jakiego miałam. Szkoda, że trwało to tak krótko, bo chciałoby się więcej. Z drugiej strony, nie mamy pewności, co by było, gdyby został i czy nasza współpraca nadal układałaby się tak pozytywnie. Przecież nie brakowało głosów, że już pora na zmianę…
– Rozwód nie wyszedł na dobre ani jemu, ani Polsce. Wy nie zbliżyłyście się do poziomu z 2013 i 2015, on z silniejszymi Węgierkami był daleko od medalu.
– Bo trener musi pasować do drużyny, a drużyna do niego. Kim spotkał na Węgrzech inne zawodniczki niż my w 2010 roku. Na początku jego pracy byłyśmy na dnie. Dopiero on stworzył z nas zespół i nauczył wygrywać. Każda zawodniczka miała swoją rolę w tej drużynie i każda czuła się ważna. Dlaczego nie udało mu się tego powtórzyć na Węgrzech? Wydaje mi się, że problem leżał po stronie mentalnej. Po prostu zawodniczki nie poszły za nim, a to jest kluczem do sukcesu. Drużyna musi wierzyć i ufać trenerowi. Tam tego zabrakło.
– Jak pani odebrała jego zatrudnienie w Lublinie?
– Ta wiadomość bardzo mnie zaskoczyła i jednocześnie wzbudziła wiele pozytywnych emocji! To kapitalne posunięcie klubu zarówno pod względem marketingowych, jak i merytorycznym. Gratuluję prezesowi Perły Lublin tej decyzji. Chciałabym też zaznaczyć, że praca Roberta Lisa powinna budzić podziw i szacunek. Niejednokrotnie miał trudną sytuację personalną, a mimo to wykonał plan minimum, jakim było kolejne mistrzostwo Polski.
– Gdy Rasmussen prowadził reprezentację Polski, to trzymałyście się razem nie tylko na boisku, ale też poza nim.
– Podkreślałam to wówczas w każdym wywiadzie – dobra atmosfera jest fundamentem każdego zespołu. Jeśli drużyna się kocha, lubi i szanuje, a do tego nie boi się ciężkiej pracy, to można razem góry przenosić.
– Był częścią tej drużyny, nie stał obok. Z jednej strony tytan pracy, z drugiej nie obrażał się, gdy zawodniczki chciały sobie z niego pożartować.
– Miał w sobie coś takiego, że wzbudzał respekt. Wiedziałyśmy, kiedy jest czas na żarty, a kiedy na ciężką pracę. Najpierw obowiązki, później przyjemności – tak mówił. W czasie treningów bywał nieprzyjemny, niemiły, nienawidziłyśmy go. Po treningach potrafił jednak z nami świetnie spędzać czas, był wtedy rzeczywiście częścią zespołu, jednym z nas. Mogłyśmy z nim porozmawiać na każdy temat. Idealnie pasował do tej układanki i może dlatego nasza współpraca była perfekcyjna.
Bycie dobrym trenerem w klubie nie oznacza, że ktoś będzie też dobrym trenerem w reprezentacji. To dwa rożne światy. Muszę przyznać, że trener Krowicki od początku miał trudne zadanie – przejął zespół po Rasmussenie, z którym nasza współpraca układała się idealnie. Próbował to powtórzyć, ale nie było między nami takiej chemii jak wcześniej.
– Poruszyła pani ważny wątek. Gdy myślę o Rasmussenie, to mam przed oczami obraz uśmiechniętego trenera. Tymczasem potrafił krzyknąć, przerwać trening, trzasnąć drzwiami...
– Gdy się denerwował, to iskry leciały. Nie miałam pretensji, bo w tamtym momencie, przy naszej mentalności, to było konieczne.
– Na panią też krzyczał?
– Już nie pamiętam (śmiech). Muszę jednak podkreślić, że nigdy nie krzyczał i nie krytykował personalnie, zawsze zwracał się do całej drużyny. Podobnie było z pochwałami. Jeśli chwalił, to cały zespół. Uważam, że miał dobre podejście, bo przecież mecze wygrywa się i przegrywa razem, a nie osobno.
– Jego następcą został Leszek Krowicki, trener z idealnym CV – ponad 20 lat w Bundeslidze, wiele tytułów w Niemczech i Europie. Dlaczego więc nie wyszło?
– Bycie dobrym trenerem w klubie nie oznacza, że ktoś będzie też dobrym trenerem w reprezentacji. To dwa rożne światy. Muszę przyznać, że trener Krowicki od początku miał trudne zadanie – przejął zespół po Rasmussenie, z którym nasza współpraca układała się idealnie. Próbował to powtórzyć, ale nie było między nami takiej chemii jak wcześniej.
– Od początku był porównywany do Rasmussena i każda jego decyzja podlegała surowej recenzji.
– Nawet jeśli nie robiłyśmy tego celowo, to podświadomie tak było. Proszę mnie jednak dobrze zrozumieć. Po tylu wspaniałych latach, przestałyśmy wygrywać i to naturalne, że zaczęłyśmy szukać powodów i oceniać. Zresztą… W tym momencie chyba każdy trener miałby trudno i byłby porównywany do Rasmussena. Byłyśmy inną drużyną niż w 2010 roku – bardziej świadomą swojej wartości. Już nie zadowalał nas awans na mistrzostwa świata czy Europy. Chciałyśmy więcej.
– Podsumowując: Leszek Krowicki nie jest słabym trenerem, tylko sparzył się na pracy z reprezentacją, tak?
– Nie jestem kompetentna, aby się wypowiadać, bo nie współpracowaliśmy nigdy poza kadrą. Powtórzę: praca w klubie i kadrze to dwa różne światy. W pierwszym przypadku ma się zespół na co dzień; w drugim czasu w grupie jest niewiele i trzeba maksymalnie wykorzystać każdą jednostkę treningową – na taktykę, zgranie, lepszą współpracę na boisku. Na pewno trener Krowicki miał w Bundeslidze duże osiągnięcia, ale w reprezentacji wyniki nie były takie, jakich oczekiwano.
– Oczekiwano kolejnych zwycięstw i kolejnych sukcesów, a tymczasem przegrywałyście mecz za meczem.
– Trudno było się z tym pogodzić... Owszem, może nie wyjść jeden turniej albo dwa-trzy mecze, ale gdy ponosi się tylko porażki, to jest to bardzo bolesne. Zwłaszcza, że na treningach nadal ciężko pracowałyśmy, w meczach dawałyśmy z siebie wszystko, a nie było żadnych efektów.
– W ubiegłym roku nastąpiło nowe otwarcie – trenerem został Arne Senstad. Czy kapitan kadry miała wpływ na jego zatrudnienie?
– Jedynie wyraziłam swoje zdanie. Nic więcej. Podobnie było, gdy ważyły się losy Kima Rasmussena. Nie jestem odpowiednią osobą, aby decydować o tym, kogo zatrudnić w reprezentacji Polski, a kogo zwolnić. Jestem tylko zawodniczką, a nie prezesem związku.
– Gdy więc prezes zapytał o opinię w sprawie Arne Senstada, to...?
– ...opinia była pozytywna. Trenera poznałam już wcześniej, bo kilka razy trafiliśmy na siebie w europejskich pucharach.
Arne Senstad? Bardzo go szanuję i przekonałam się, że mogę na niego liczyć także teraz, podczas indywidualnych treningów. Rozmawialiśmy też o tym, czy powinnam grać dalej w kadrze, czy dać sobie spokój...
– Jaki jest? Gdy z nim rozmawiałem, to kilkadziesiąt razy powtórzył słowo "praca".
– To jego ulubione słowo! Kładzie duży nacisk na przygotowanie siłowe i taktyczne. Po kilku zgrupowaniach mogę ocenić, że jest świetnym trenerem. Wie, jak z nami rozmawiać – zarówno indywidualnie, jak i grupowo. Bardzo go szanuję i przekonałam się, że mogę na niego liczyć także teraz, podczas indywidualnych treningów. Rozmawialiśmy też o tym, czy powinnam grać dalej w kadrze, czy dać sobie spokój…
– Domyślam się, co pani doradził. Wcześniej mocno walczył o Kingę Grzyb i ostatecznie przekonał ją do powrotu do reprezentacji.
– Nie tylko on walczył o Kingę. Również ja i Kinga Achruk. To my podpowiedziałyśmy trenerowi, żeby z nią porozmawiał i spróbował namówić do gry w kadrze. Udało się, z korzyścią dla wszystkich.
– Pamięć dzieci jest ulotna i bezpowrotnie tracimy to, co przeżyliśmy do 3-4 roku życia. Czy pani syn zachowa wspomnienia mamy grającej w piłkę ręczną?
– Bardzo bym chciała. Do tej pory był na każdym moim meczu, niezależnie od godziny. Tak się składa, że późno zasypia, a rano lubi długo pospać, za co bardzo, bardzo mu dziękuję. Coraz więcej też rozumie. Że mama idzie na trening, że bierze do ręki piłkę, że ma dziś mecz. Nawet jeśli nie będzie pamiętał, że grałam kiedyś w piłkę ręczną, to będę mu to przypominała.
– Piękna odpowiedź, ale chciałbym usłyszeć konkrety. Będziemy panią oglądać na boisku dłużej niż jeszcze jeden sezon?
– Dobrze, postaram się to zrobić dla syna. A całkiem poważnie, to żyję chwilą i nie chcę niczego obiecywać. Ważne, aby dopisywało mi zdrowie i bym była szczęśliwa. Jeśli przez najbliższy rok się to nie zmieni, to chętnie jeszcze pogram. Oczywiście, jeśli znajdzie się klub, który mimo wieku, będzie chciał mi zaufać. Jeśli nie, to zajmę się czymś innym.
– Piłką ręczną czy psychologią?
– Obecnie nie wyobrażam sobie życia bez sportu. Czy będzie to praca trenera? Nie wiem, czy jestem gotowa tak szybko przejść na drugą stronę. To jednak wymaga dużego poświęcenia, a ja chciałabym więcej czasu spędzać z rodziną. Co do psychologii – owszem, mam takie wykształcenie, ale ostatnio brakowało okazji do praktyki i musiałabym to nadrobić. Naprawdę nie mam pojęcia, co przyniesie mi przyszłość, ale wiem jedno – chciałabym zostać przy sporcie i nadal czerpać z tego przyjemność.
Następne
16:00
Serbia
16:00
Rumunia
16:30
Słowacja
18:00
Litwa
18:00
Czarnogóra
18:30
Macedonia Północna
19:30
Izrael
15:15
Ukraina
15:30
Hiszpania
16:00
Turcja
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (960 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.