W miniony piątek Polski Związek Narciarski ogłosił składy kadr narodowych na sezon 2020/2021. Po raz pierwszy powstała seniorska reprezentacja narciarzy alpejskich. Jest jednak jedno "ale". Alpejczycy... mają w całości szkolić się na koszt własny! – Brakuje nam skutecznego systemu. Nie potrafimy pomóc zawodnikom osiągnąć poziomu, na którym będą się bronili sportowymi wynikami – przyznaje wiceprezes związku do spraw narciarstwa alpejskiego i snowboardu, Marcin Blauth.
Ostatnim Polakiem, który punktował w zawodach Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim był Maciej Bydliński, który przez lata szkolił się... poza kadrą. W latach 2011-2016 Polak dziewięciokrotnie zmieścił się w trzydziestce najbardziej niszowej z konkurencji, superkombinacji – w której łączy się czas przejazdów ze zjazdu i slalomu. Najlepszym wynikiem narciarza ze Szczyrku było dziewiąte miejsce w Kitzbuehel. Do mety dotarło jednak wówczas tylko dziesięciu alpejczyków. Zrezygnowany brakiem współpracy z Polskim Związkiem Narciarskim Bydliński w końcu postanowił zakończyć karierę. Teraz jest trenerem. A niemal czterdziestomilionowy kraj od czterech sezonów nie może doczekać się punktu alpejczyka w Pucharze Świata.
W nowo utworzonej kadrze seniorów znalazło się trzech zawodników – to bracia Michał i Jędrzej Jasiczkowie oraz Piotr Habdas, dwukrotny mistrz Polski z 2020 roku. Z powyższej trójki najbliżej punktów Pucharu Świata był Michał Jasiczek. Zawodnik, który łączy narciarstwo alpejskie z... grą na saksofonie w zespole Daddy’s Cash w slalomie w Madonna di Campiglio w 2016 roku był 31. O ile rodzeństwo od lat ma swój sztab trenerski i szkoli się poza strukturami związku, o tyle dla Piotra Habdasa to nowe rozwiązanie. Rozwiązanie, którego się nie spodziewał. – Pod koniec najbliższego tygodnia wszystko powinno się wyjaśnić – przyznał 22-letni alpejczyk. Jego sytuację w rozmowie z TVPSPORT.PL wyjaśnia wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego ds. narciarstwa alpejskiego i snowboardu.– Kadrowicze to zawodnicy, w których wierzą głównie rodzice. Żeby PZN mógł pomóc, musimy usłyszeć, że w transmisji ktoś będzie mówił: "jedzie Polak, jedzie świetnie, nie stracił piętnastu sekund na pierwszym zakręcie" – przyznaje Marcin Blauth. Zapraszamy na szczery wywiad.
Jakub Pobożniak, TVPSPORT.PL: – W piątek Polski Związek Narciarski ogłosił kadry na sezon 2020/2021. Wszyscy skupili się na skokach, a mnie najbardziej interesują narty.
Marcin Blauth, wiceprezes PZN ds. narciarstwa alpejskiego i snowboardu:
– Bardzo słusznie, bardzo słusznie (śmiech – przyp. red.)
– Chodzi mi zwłaszcza o kadrę męską, pod składem której pojawił się dopisek – "szkolenie w całości na koszt własny, warunkiem podpisanie kontraktu zawodniczego". Skąd taki pomysł i jak to sobie wyobrażacie?
– Do tej pory nie powoływaliśmy męskiej kadry narodowej seniorów. Szkoliliśmy głównie młodszych zawodników, juniorów – teraz chcemy to zmienić. Ze względu na to, że w tym roku odbędą się mistrzostwa świata seniorów, chcemy zobaczyć w jakiej formie ci zawodnicy będą. Do tego dochodzi fakt, że prawo do startu w zawodach Pucharu Świata mają alpejczycy z najlepszej 150 rankingu FIS, a jedynym zawodnikiem, który spełnia ten warunek wśród mężczyzn, jest Michał Jasiczek. Celem dla seniorów musi być możliwość startu w Pucharze Świata, a jednocześnie walka o kwalifikacje do mistrzostw seniorów. Chcemy dać sygnał, że nie zapominamy o seniorach, ale jednocześnie przeznaczamy znaczne finansowanie na inne grupy.
– Czy poinformowaliście zawodników o przyjętym modelu przed ogłoszeniem powołań?
– Z żadnym z zawodników jeszcze nie rozmawialiśmy. Na razie to są powołania, będziemy wystosowywali do zawodników zapytania, czy zgadzają się na te powołania, czy podpisują kontrakty i wtedy będziemy zastanawiali się, jak konkretnie będziemy rozwiązywali problem kadry seniorskiej. Ci zawodnicy potrzebują bardzo poważnego finansowania, żeby opłacić przygotowania i starty w całym cyklu zawodów seniorskich. Sfinansowanie takiego sezonu pochłonęłoby znaczną część budżetu przeznaczoną na narciarstwo alpejskie. Mamy duży dylemat, będziemy rozmawiać z zawodnikami, to dorośli ludzie i mamy deklaracje, że chcą jeździć. Ten dopisek o szkoleniu na koszt własny to sygnał, że w związku nie ma wystarczających środków, by wspierać zawodników, którzy dopiero aplikują do tego, by być w światowej czołówce.
Szkolenie na koszt własny to sygnał, że w związku nie ma wystarczających środków by wspierać narciarzy, którzy dopiero aplikują do tego, by być w światowej czołówce.
– Czym jest kontrakt zawodniczy, który muszą podpisać kadrowicze?
– Kontrakty zawodnicze dla wszystkich są takie same. Opisuje on relacje zawodnika z federacją, obowiązki obustronne. W tym są dodatkowo relacje ze sponsorami, mediami. Mamy je jednolicie przygotowane i ich podpisanie jest warunkiem, by być reprezentantem kraju. To są trudne sprawy, zwłaszcza gdy dotyczą sponsorów. Mamy obligacje w stosunku do sponsorów i partnerów PZN, zawodnicy kadr narodowych muszą je respektować.
– Właśnie, sponsorzy. Bez nich zawodnicy, którzy muszą opłacać sobie przygotowania, nie mają szans sobie poradzić. Spodziewa się Pan, że przy obecnych wynikach ci narciarze będą w stanie zapewnić sobie inne źródło finansowania niż od związku?
– To podwójnie, a nawet potrójnie trudna sytuacja. Z jednej strony mamy bardzo specyficzny rok, bo koronawirus komplikuje nasze działania. Po drugie, w Polsce sponsorska i finansowa pomoc związana z narciarstwem alpejskim, jest cały czas niewystarczająca. Gdy nie ma wyników, trudno jest pozyskać finansowanie. Po trzecie, FIS postawił bardzo trudne warunki sportowcom, decydując, że w Pucharze Świata mężczyzn mogą startować jedynie zawodnicy będący do 150. miejsca na światowych listach rankingowych. Możemy się spodziewać, że w tym sezonie tylko Michał Jasiczek będzie mógł wystartować w zawodach Pucharu Świata.
– Jest jeszcze opcja, że któryś z zawodników pozytywnie zaskoczy i na kolejnej liście znajdzie się tak wysoko. Niezależnie jednak czy jest to Puchar Świata, czy Puchar Europy, trening narciarski to droga sprawa, a wszyscy patrzą na wynik. Staram się być tu realistą – i nie wierzę w cuda. Nasza męska kadra to jeden z najtrudniejszych tematów w federacji. Łatwiej rozmawiać o dziewczynach, wśród których mamy sukcesy. A jeśli chodzi o mężczyzn wciąż pozostaje nam wspominać sukcesy Andrzeja Bachledy (Andrzej Bachleda-Curuś II zdobył srebrny medal MŚ w kombinacji w 1974 roku, jego syn, Andrzej Bachleda-Curuś III był piąty w tej samej konkurencji na IO w 1998 roku – przyp. red.). Dobrze byłoby zacząć rozmawiać o sukcesach obecnych zawodników. Trenerem głównym Kadry Narodowej Młodzieżowej Mężczyzn w narciarstwie alpejskim zostaje Słoweniec Matic Skube, który przez ostatnie dwa sezony był w polskiej kadrze asystent trenera Christiana Leitnera. #narciarstwoalpejskie #KadraNarodowaMłodzieżowMężczyzn #sezon2020_2021
– Na razie nie wiadomo jednak, czy zawodnicy zgodzą się na zaproponowany model, czy zapewnią sobie finansowanie i z kim będą współpracować?
– Na początku maja rozmawiamy z trenerami, rozmawiamy z zarządem i składamy propozycje do kadr, a potem odbywają się powołania i ustalenia szczegółów. Na razie mamy zarys finansowania tych kadr i pomysły na zespoły trenerskie. Od lat dwaj bracia Jasiczkowie mają swój zespół, więc oni zapewne będą kontynuować tę drogę. Jeśli chodzi o Piotra Habdasa, to zapewne będzie szkolił się w Austrii, w akademii naszego byłego trenera, Christiana Leitnera. Formalnie więc męskiej grupy szkoleniowej seniorów nie będziemy tworzyć.
– Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że tej cierpliwości trochę zabrakło. Mając przed sobą igrzyska olimpijskie czy mistrzostwa świata trzeba mieć wyselekcjonowanych zawodników i grupę. Naszym problemem było to, że grupa ta była zamknięta. Inni walczący o sukcesy nie mogli do niej dołączyć. Postanowiliśmy zmienić te zasady. Współpraca z Leitnerem była bardzo hermetyczna. Taka była wizja trenera i wraz z nią powinny iść wyniki. Można być cierpliwym i czekać, ale efektów było za mało. Ciężko było uwierzyć w sukces olimpijski nie widząc wystarczających postępów po drodze. Szkoda, że ze względu na koronawirusa nie odbyły się mistrzostwa świata juniorów w Narvik w konkurencjach technicznych. Wtedy moglibyśmy ocenić postęp Polaków w poważnych zawodach. Z wcześniejszych zawodów wnioski były mieszane. Nie byliśmy zawiedzeni, ale jednocześnie trudność połączenia seniorów z juniorami zdecydowała, że rozdzieliliśmy te grupy. Grupę juniorów poprowadzi Matic Skube. Celem dla tych zawodników będą mistrzostwa świata juniorów w Bansko. Christian zostanie w indywidualnym toku.
– Wtedy jeśli jego treningi i pobyt w Austrii opłaci sobie Piotr Habdas?
– Tak. Tak to wygląda. Piotr bardzo ceni sobie współpracę z Leitnerem, a PZN-owi i trenerowi drogi się trochę rozeszły. Ale jak widać, nie do końca. Dalej będziemy współpracować, już na innych warunkach. Będziemy starali się wspierać szkolenie Piotra, ale ten etap rozmów dopiero przed nami. Co by jednak nie było, kadra seniorska mężczyzn to grupa z najmniejszym wsparciem finansowym PZN.
– W młodzieżowej kadrze zostają asystenci Christiana Leitnera. Model pracy będzie kontynuowany, tylko bez jej autora?
– Matic Skube od początku pracował z Christianem i współpracował już z niektórymi zawodnikami z nowej grupy. Będzie kontynuacja, ale i sporo nowego. Planujemy dużo więcej czasu na treningi i starty w Polsce. Chcemy podciągać poziom pozostałych juniorów. Siła polskich nart będzie zależała od tego, czy zbudujemy dobre zaplecze zawodników. Musimy doprowadzić do tego, że nasi młodzieżowcy przy przejściu w wiek seniora będą mieli równe szanse w rywalizacji z najlepszymi. Teraz jesteśmy za daleko z tyłu. Matic jest trenerem ze Słowenii, a więc z kraju, który poszedł tą samą drogą i zaczął od pracy z juniorami. Zresztą jako zawodnik on sam przeszedł taką drogę. Był mistrzem świata juniorów, stał na najwyższym stopniu podium przed Marcelem Hirscherem i Beatem Feuzem. Teraz z grupą juniorów będzie trenował także w Polsce. Krynica, Szczawnica, Szczyrk – to są ośrodki, które chcemy wykorzystywać. I już mamy dowody, że na te trasy chcą przyjeżdżać zawodnicy z innych krajów.
– Nie ma Pan obaw, że gdy młodsi zawodnicy zobaczą jak traktowani są seniorzy, zrezygnują bojąc się o swoją przyszłość w narciarstwie alpejskim?
– Mam obawy, jak najbardziej. Mam świadomość słabych wyników mężczyzn w męskich konkurencjach alpejskich na arenie światowej. Brakuje nam skutecznego systemu. Nie potrafimy pomóc zawodnikom osiągnąć poziomu, na którym będą się bronili sportowymi wynikami. Zarówno Ministerstwo Sportu, jak i sponsorzy oczekują od zawodników wysokich lokat i medali, to sportowców weryfikuje. Są tacy zawodnicy jak Rosjanin Aleksander Choroszyłow czy Brytyjczyk Dave Ryding, którzy trenowali indywidualnie i doszli do wysokiego poziomu po wieloletniej pracy. Pytanie brzmi z jakiego poziomu startowali i czy byli wspierani.
– Czy jest sposób na doprowadzenie do stanu, w którym będziemy mieć tego typu zawodnika jak Ryding czy Choroszyłow?
– Wprowadzić zawodników do czołówki światowej jest bardzo ciężko. Bogate związki z krajów alpejskich, ale i Kanadyjczycy czy Norwegowie robią to systemowo. Niektóre kraje, tak jak Słowacja czy Czechy, stawiają na pracę indywidualną, jednostkową. To są pojedynczy zawodnicy, którzy mają – jak to się mówi – szalonych, a tak naprawdę kochających i wierzących w nich rodziców, których stać na szkolenie dziecka. Tak jest w przypadku Michała i Jędrzeja Jasiczków, tak też jest z Piotrkiem Habdasem. To zawodnicy, w których głównie wierzą i wspierają rodzice. Taka wiara jest świetna, ale związek w takich przypadkach nie jest wielką pomocą. Żebyśmy my mogli pomóc, musimy usłyszeć, że w transmisji ktoś będzie mówił – "jedzie Polak, jedzie świetnie, nie stracił piętnastu sekund na pierwszym zakręcie". To przeklęte koło. Sponsorzy nie przyjdą, kiedy wyników nie ma. Ministerstwo wymaga wyników. Ja to dostrzegam i mnie to boli, chętnie bym przychylił nieba narciarzom, ale mamy swoje ograniczenia.
– Jeśli sukcesy są gdzie indziej, tam idzie większość budżetu?
– W związku, który odnosi sukcesy w innych dyscyplinach, musimy analizować, komu i w jakiej wysokości przydzielamy środki i jakie są tego efekty. Jeżeli porównamy alpejczyków nawet z biegaczami narciarskimi, to już mamy kłopot. My w PZN we wszystkich dyscyplinach stawiamy na pracę systemową. Sukces w najważniejszych imprezach musi być poprzedzony pracą z młodzieżą. Już w kategoriach juniorskich musimy być w światowej czołówce. Moim zadaniem jest stworzenie zawodnikom najlepszych możliwych warunków do realizacji tego celu poprzez bazę i infrastrukturę treningową, podnoszenie kwalifikacji trenerskich i pozyskiwanie finansowania. W tych obszarach mamy już pierwsze rezultaty dzięki zaangażowaniu PFR i PKL.
Brakuje nam skutecznego systemu. Nie potrafimy pomóc zawodnikom osiągnąć poziomu, na którym będą umieli się bronić sportowymi wynikami. Tych wymaga ministerstwo. Przy obecnych rezultatach musimy liczyć na cud, że ktoś pojedzie na Puchar Świata, będzie miał dobry dzień, a dwudziestu konkurentów wypadnie. Nie na tym polega sport.
– Czyli poświęcamy roczniki seniorskie, by doprowadzić juniorów na wyższy poziom?
– Jak spojrzymy się na listy zawodników, to zobaczymy, ilu jest przed nami, z jakich są krajów. Możemy domyślać się, ile przeznaczają pieniędzy na szkolenie, jakie mają możliwości treningowe, jak wygląda ich sezon, gdzie trenują. To uświadamia, że droga jest bardzo daleka. Musimy zrobić to krok po kroku. W wieku 15-16 lat tracimy dystans do czołówki, co potem jest bardzo trudno odrobić. W zawodach rangi Pucharu Europy nie istniejemy. Przy obecnych wynikach musimy liczyć tylko na cud, że ktoś pojedzie na Puchar Świata, będzie miał dobry dzień, a dwudziestu konkurentów wypadnie. Nie na tym polega sport. Liczymy na zawodników, na których będziemy mogli polegać, jak na Marynie Gąsienicy-Daniel, która przed kontuzją regularnie jeździła w drugich przejazdach Pucharu Świata. Jej sukcesy były następstwem świetnych wyników w Pucharze Europy.
– Przy braku wyników mężczyzn na zapleczu Pucharu Świata nie ma mowy o finansowaniu?
– Będziemy wspierać też starszych, ale oni będą musieli pokazać swoją siłę i jakość na poziomie Pucharu Europy. Wtedy wierzy nie tylko rodzic, ale także zawodnik. Trzeba wejść do trzydziestki – pierwszy raz, drugi raz. Trzeba na tych trudnych stokach pokazać jakość. Musimy mieć dowody, że idziemy w dobrą stronę.
– A może w czterdziestomilionowym kraju potrzeba jednego talentu? Takiego jak Adam Małysz czy Justyna Kowalczyk?
– Jeżeli miałby być to jeden przypadek, to zapewne nie byłaby to rola PZN. Wystarczyłby nam bardzo zdolny chłopak, poprowadzony zapewne niestety poza granicami kraju, rodzic z możliwościami - i mamy mistrza. Taki był przepis Słowaków. Petra Vlhova jest rodzynkiem, Trafiła im się dziewczyna, która jest wyjątkowa.
– Czyli potrzebny jest wzór. Vlhova miała Veronikę Velez-Zuzulową.
– My mamy Marynę Gąsienicę-Daniel. Teraz okaże się, czy wróci do swojej formy sprzed kontuzji. Formy, która była niesamowita. Maryna szła jak burza, z zawodów na zawody jeździła coraz lepiej. Powrót po kontuzji to nie jest tak łatwa sprawa. Nawet mając tak świetną zawodniczkę nie możemy oczekiwać, że przyszłość dyscypliny, będzie spoczywać tylko na jej barkach.
– Na jednych drobnych barkach.
– Prawda (śmiech – przyp. red.). Dlatego oprócz Maryny obejmujemy kadrami dziewiętnastu zawodników, kobiet i mężczyzn. I nie jest to grupa, która będzie uczyć się skręcać na nartach. Wszyscy będą mieli cele sportowe.
– Wierzy Pan, że w tej grupie jest zawodnik, który będzie w stanie jakkolwiek zaistnieć w Pucharze Świata?
– To trudne pytanie. Potrzebna jest gigantyczna praca. Wtedy będę miał wiarę. Trzeba po prostu zbliżyć się umiejętnościami do najlepszych. Stanąć na treningu na przykład z Marco Odermattem i zjechać tak samo szybko.
– Albo niewiele wolniej.
– Albo niewiele wolniej. Wtedy mogę powiedzieć, że jest wiara. Do tego musimy przejechać kilkadziesiąt tysięcy bramek. I to w odpowiednich warunkach. Naszym nieszczęściem było to, że trenowaliśmy w dużej mierze na stokach, które radykalnie odbiegały od tego, na czym zawodnikom przychodziło się ścigać. Teraz z młodzieżą będziemy nadrabiać też ten element.
– Jak wielkie były różnice w jakości stoków?
– Olbrzymie. Pojechałem do Norwegii na mistrzostwa świata juniorów i obserwowałem stok. Myślę, że jeżdżę dość dobrze, ścigam się w zawodach amatorskich, ale na tej górze bałbym się wystartować. Tak przygotowanej, tak oblodzonej, tak stromej. Jeżeli chce się osiągać sukcesy, trzeba na tak przygotowanych trasach trenować. Bo inaczej nogi będą nam się trzęsły. Myślę, że mistrzyni Polski, Zuzanna Czapska, startując w Pucharze Świata w Kranjskiej Gorze, zobaczyła, co znaczy trudna i wymagająca góra. A to są góry, na którym przyjdzie się zawodnikom ścigać. Jeżeli będziemy mieli dobrych trenerów, dobre stoki i wsparcie sponsorów, którzy nie będą chcieli od razu zebrać plonu, tylko zainwestować, to, wracając do pytania o wiarę, będziemy mieli wynik.
– Chyba jednak by się przydał jeden zawodnik do przetarcia szlaków i przekonania sponsorów.
– Potrzebny nam jest ktoś taki. Taki Adam. Myślę, że wielu komentatorów czy sportowców nie docenia tego, jaką pracę wokół takiego rodzynka jak Adam Małysz trzeba było wykonać, żeby on tak daleko skoczył. Teraz on wykonuje pracę dla swoich młodszych kolegów. Sam rodzynek się nie urodzi. Musimy zmienić podejście do narciarstwa alpejskiego w Polsce.
– Zmienia się ono w dobrą stronę?
– Wierzę, że będzie lepiej. Mamy dobry okres dla tego sportu. Podpisaliśmy umowę z Państwowym Funduszem Rozwoju, Polskimi Kolejami Linowymi i Koleją Gondolową Jaworzyna Krynicka. Musimy to wykorzystać. Potrzebna jest wiara w pracę. Wynik powinien zawsze być na końcu drogi, a nie na początku.
Jeżeli mielibyśmy rodzynka z sukcesami w Pucharze Świata, to zapewne nie byłaby to zasługa PZN. Wystarczyłby nam bardzo zdolny chłopak, poprowadzony zapewne niestety poza granicami kraju, rodzic z możliwościami - i mamy mistrza. My chcemy pracować systemowo.
– Gdy zacznie się za późno, jest to misja skazana na niepowodzenie?
– Jeżeli siedemnastolatek zaczyna na tysięcznym czy dwutysięcznym miejscu w rankingu FIS, to nawet jeśli będzie robił ciągły progres, to po następnych latach treningu będzie on w okolicach dwusetnego miejsca w rankingu w najlepszym przypadku. I będzie to zawodnik 27-letni, a wciąż będą pytania, dlaczego inwestujemy w narciarza, który nie robi wyników. I jaka będzie odpowiedź na to pytanie? Znak zapytania. Bo dalej będzie dwudziestu zawodników, którzy mogą powiedzieć, że gdyby mieli pieniądze, zaszliby tak samo daleko albo i dalej.
– Błędne koło. Brak wyników, brak sponsorów, brak pieniędzy. Brak pieniędzy, brak sponsorów i brak wyników. I w kółko.
– W niejednym kraju niejeden działacz stępił sobie na tym zęby. Jedyną receptą jest konsekwentne działanie. Nie wolno rezygnować.