To miał być kolejny ośmiotysięcznik najlepszej w historii, polskiej himalaistki. Wanda Rutkiewicz wyruszyła w 1992 roku zdobyć Kanczendzongę. Tym razem góry chciały inaczej.
Wrocław, Plac Legionów. Skrzyżowanie łączące jedną z najdłuższych ulic, Grabiszyńską, z centrum miasta. Ci, którzy trafią tu od strony Dworca Głównego PKP zobaczą pokaźnej wielkości mural. W prawym górnym rogu hasło "Kobiety wiedzą, co robią". Centralną część autorka Marta Frej poświęciła Wandzie Rutkiewicz. Mural powstał w 2018 roku z okazji obchodów stulecia praw wyborczych kobiet w Polsce. Wybór akurat tej bohaterki na wielką ścianę budynku był jak najbardziej uzasadniony.
Czytaj także: Robert Mateja będzie pracował w czeskiej kadrze kombinatorów norweskich
"Urodziłam się czwartego lutego 1943 roku w Plunie (Litwa, ZSRR) jako córka Zbigniewa Błaszkiewicza i Marii z domu Pietkun. Pochodzę z inteligencji pracującej, ojciec mój jest inżynierem w Biurze Projektów Budownictwa Komunalnego. W roku 1946 przyjechałam z rodzicami do Polski, do Łańcuta (woj. rzeszowskie), a następnie do Wrocławia. Tutaj w 1949 zaczęłam uczęszczać do drugiej klasy Szkoły Podstawowej (początkowo uczyłam się w domu). Szkołę Podstawową ukończyłam w 1955 roku. Naukę kontynuuję w II Liceum Ogólnokształcącym. Po złożeniu egzaminu dojrzałości mam zamiar studiować na Politechnice Wrocławskiej. Jestem od 1957 roku harcerką (przyboczną) w 18. Drużynie Harcerskiej im. Batalionu "Zośki". Wanda Błaszkiewicz".
Pisząc ten życiorys miała szesnaście lat. To treść kwestionariusza dla przyszłych studentów Politechniki Wrocławskiej. Urokliwą i zawziętą brunetkę interesował Wydział Łączności. Nie mylą się ci, którzy nie mogą się doliczyć prawidłowej liczby wiosen, uprawniającej do studiowania młodej damy. Składała bowiem ten kwestionariusz jeszcze przed egzaminami maturalnymi, a edukację rozpoczęła od drugiej klasy, na starcie wyprzedając rówieśników. Trudniej, choć ambitniej, bo pod górę.
Górskie zauroczenie
Zamiłowanie do maszyn miała po ojcu. Ta dziewczyna to była mieszanka dwóch zupełnie różnych światów. Zbigniew to umysł ścisły, ze słabością do sportu. Dobry pływak, strzelec wyborowy, uprawiający dżudo. Maria, to bardziej dama niż matka, zaczytująca się między innymi w książkach o kulturze Zachodu. Marzyła o Himalajach, podróżując po kolejnych stronach grubych tomów. Miała mniej pragmatyczne podejście do życia od męża. Rodzice Wandy, im więcej lat trwało ich małżeństwo, byli jednak coraz dalej od siebie. Może także przez rodzinną tragedię, śmierć Jurka, starszego o dwa lata brata Wandy. Siedmiolatek razem z dwójką kolegów znalazł niewybuch. W powojennym Wrocławiu było takich na pęczki. Niestety, chłopcy wrzucili go do ogniska...
Choć wrocławska historia zaczęła się dla rodziny od tragedii, to dolnośląskiej stolicy nie opuścili. Żyli w dzielnicy Zacisze, sąsiadując z Parkiem Szczytnickim. A Wanda dosyć szybko rozpoczęła wyprawy na Ślęzę, by po kilku latach trafić w Góry Sokole, znajdujące się niedaleko Jeleniej Góry. Tam zakochała się w szczytach na dobre. Jej wybranek nie był ani blondynem, ani brunetem. Wygląd był ważny, ale to inne atuty decydowały. – Tam są takie granitowe turnie wysokości dwudziestu, trzydziestu metrów, poutykane w środku liściastego i świerkowego lasu. To wspaniałe bryły kamienia, pionowe, przewieszone, miejsce spotkań taterników wrocławskich i jeleniogórskich. No i po pierwszej wspinaczce […] zrozumiałam, że to jest to. Ja sobie właściwie nie rozpatrywałam tego w kategoriach rozumowych, ja to po prostu poczułam. […] Zapach rozgrzanej w słońcu skały, zapach porostów i mchów w tej skale, kolory drzew dookoła, kolor skały też różny. I właśnie te małe, niewielkie górki, bo tak to mogę nazwać, małe niewielkie turnie granitowe zapoczątkowały miłość do końca życia – opowiadała po latach.
Rozwód z siatkówką
Dziewczynę ciągnęło do sportu. Codziennie przed lekcjami w szkole podstawowej przy ulicy Parkowej, korzystała z terenów, urządzając sobie poranne bieganie. Trenowała również w Parasolu Wrocław. Zaczęło się od biegów, później był skok w dal, w wolnych chwilach rzut dyskiem. Skok wzwyż? Też był na liście! Trenerzy wyrywali sobie talent do kolejnych dyscyplin, a młoda Błaszkiewicz, robiła swoje. W 1961 roku zajęła pierwsze miejsce w mistrzostwach Polski klubów uczelnianych w kolejnej konkurencji, tym razem w… pchnięciu kulą!
Będąc studentką politechniki zaczęła grać w Akademickim Związku Sportowym. Wybór padł na siatkówkę, w której oczywiście świetnie sobie radziła. Choć warunki fizyczne nie były imponujące, bo miała tylko 168 cm wzrostu. We Wrocławiu najlepsza była Gwardia. Milicyjny klub przeciągnął zaraz po studiach utalentowaną studentkę na swoją stronę. Błaszkiewicz grała bowiem w sierpniu 1965 roku na Uniwersjadzie w Budapeszcie, będąc jeszcze siatkarką AZS Wrocław. A gwardzistką była kilka lat, całkiem nieźle radząc sobie na pozycji atakującej. Coraz częściej mówiło się o szansach na powołanie do reprezentacji Polski, a nawet o wyjeździe na igrzyska w Tokio. Ona stawiała jednak na góry. Powody? Wspomniana miłość z czasów wypraw do Jeleniej Góry. Kontakt z naturą stał w hierarchii absolwentki politechniki wyżej.
Czytaj także: Nie żyje reprezentantka Austrii w kombinacji narciarskiej. "Była jednym z największych talentów"
Mount Everest i Watykan
Jako mężatka Wanda nadal miała pod górę. Niektórzy twierdzą, że stawiała sobie wyzwania, którym z upływem lat, coraz trudniej było podołać. Nawet największe sukcesy, na czele ze zdobyciem Mount Everestu (8848 metrów), wisiały na włosku. Na jedną z najważniejszych wypraw wyruszała bowiem z anemią. Zdecydowała się na zabranie zestawu zastrzyków z żelazem, które miały podwyższyć poziom hemoglobiny, zależny również od wysokości, na które będzie wchodzić. Kolejny raz nie odpuściła. Zdobyła najwyższy szczyt Ziemi, ośmiotysięcznik położony w Himalajach, na granicy Nepalu i Chińskiej Republiki Ludowej. Jako pierwsza z polskich wspinaczy i trzecia kobieta na świecie. Ponownie oszukała los.
Co ciekawe, weszła na ten szczyt 16 października 1978 roku. Historyczny sukces miał następnego dnia w polskich doniesieniach prasowych wielką konkurencję. Kiedy Rutkiewicz zdobywała Mount Everest kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski spotkał himalaistkę rok później i zauważył: – Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko. Trudno się z tym nie zgodzić.
Śmierć nie odstępowała Rutkiewicz. Podczas wypraw traciła towarzyszy przygód, a kolejna tragedia dotknęła również rodzinę. W podkarpackim Łańcucie zamordowano Zbigniewa Błaszkiewicza. Ojciec pojechał do rodzinnego domu, w którym wynajmował pokój lokatorom. Ci nie mieli skrupułów, by podczas alkoholowej libacji zabić niezapowiedzianego... właściciela. Morderstwo z 1972 roku wstrząsnęło nie tylko małą społecznością. Jeden z oskarżonych dostał karę śmierci. Mająca 29 lat Wanda występowała w procesie jako oskarżyciel posiłkowy.
Pocałunek śmierci
Brat, ojciec i coraz częściej znajomi i przyjaciele. Wreszcie Kurt Lyncke-Kruger, znany neurolog z Berlina Zachodniego, który w wolnym czasie też wspinał się po górach. Niemiec był miłością, którą po dwóch nieudanych małżeństwach w końcu odnalazła Rutkiewicz. Na stokach Broad Peaku (8047 m) straciła również jego... Niemiec spadł z wysokości 400 metrów, na oczach ukochanej. Podobno kiedy człowiek często staje twarzą w twarz ze śmiercią, zmienia się jego spojrzenie na życie. W przypadku Rutkiewicz prawda leżała najprawdopodobniej pośrodku. Pełna tragicznych doświadczeń, mając wielkie ambicje była nadal jedną z najlepszych, rywalizując śmiało z mężczyznami.
– Kiedyś wieczorem wypiliśmy w skałkach alkohol w schronisku i rano poszliśmy w góry. Zakręciło mi się tam w głowie i chciałem wracać. To było dla mnie naturalne, że rezygnuję, bo się źle czuję. Wanda na to: Nie wolno się wycofywać… nie wolno…, mówiła mi, bo ktoś nas zobaczy i pomyśli, co z nas za wspinacze. Obawiała się złej opinii, tego, że ktoś coś o niej źle napisze, albo że następnym razem się nie zmobilizuje i będzie chciała w trudnych momentach się wycofać. Ja miałem na ten temat inne zdanie, i to było źródłem nieporozumień między nami. Bardzo często się kłóciliśmy o zasady chodzenia po górach – wspomina Wojciech Rutkiewicz, były mąż.
Rutkiewicz walczyła o zaliczenie kolejnych "szczytów". K2 (8611 m), czyli najwyższy w Karakorum, drugi co do wysokości szczyt Ziemi, zdobyła za trzecim podejściem. Podczas pierwszej próby nie udało się, chociaż przeszła sto kilometrów… o kulach! A miała też epizod za kierownicą samochodu rajdowego. Skończyło się po kilku udanych występach. Nie brakowało takich efektownych (sic!), ale niekoniecznie bezpiecznych. Podczas Rajdu Gliwickiego (koniec lat 70.) prowadzony przez nią polonez wylądował na dachu w rowie.
Niesprawiedliwość
Podobno dawno przewidziała, że podczas wyprawy w Himalaje, może wydarzyć się coś bardzo niedobrego. Kanczendzonga, czyli najwyższy punkt Indii, trzeci szczyt Ziemi, według przepowiedni – jest rewirem bogów. Dwadzieścia lat po śmierci Zbigniewa Błaszkiewicza pozostała w górach na zawsze jego córka.
Ostatni widział ją Meksykanin Carlos Carsolio, kierownik wyprawy na Kanczendzongę. Siedziała w śnieżnej dziurze, na wysokości ponad 8200 metrów. Nie miała ze sobą wody, ale deklarowała, że odpocznie i następnego dnia zaatakuje szczyt.
Przez lata od wydarzeń z maja 1992 roku narosło kilka legend o tym, co stało się z Rutkiewicz. Jej brat Michał, rok po zaginięciu, wniósł do Sądu Rejonowego w Warszawie o wyznaczenie 13 maja 1992 jako daty śmierci siostry. Dopiero jesienią 1996 sąd uznał Rutkiewicz za zmarłą. W śmierć córki nie wierzyła do końca matka, która złożyła apelację od wyroku, a ta została odrzucona. Maria Błaszkiewicz zmarła w 2013 roku, w wieku 103 lat.
Często tych, którzy kochają góry określa się egoistami. Wypłukani z uczuć, nie mają ponoć potrzeby bycia kimś "normalnym". Historia Wandy Rutkiewicz jest wyjątkowa pod wieloma względami. Ważne jest bowiem to, że jej życie pokazuje, jak krzywdzące bywają takie oskarżenia. W końcu każdy ma prawo kochać tak, jak potrafi i żyć tak, jak chce. Ocenianie jest proste, ale sztuką, jest zrozumienie...
– Najbardziej drażni ludzi to, że ryzykujemy życie dla czegoś, co wydaje się kompletnie bezużyteczne, nikomu niepotrzebne. Ale może to jest potrzebne tym, którzy to robią! Może oni po prostu potrzebują tego, żeby żyć – Wanda Rutkiewicz.
Przy tworzeniu tekstu wykorzystałem fragmenty książki "Wanda" Anny Kamińskiej.
Czytaj także: PŚ w biegach w Premanon odwołany z powodu koronawirusa