| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
To chodząca kopalnia anegdot. Występował m.in. Górniku Zabrze i Lechii Gdańsk. Boi się latać, więc przejechał prawie siedem tysięcy kilometrów samochodem. Grał w ustawionych meczach. Przeżył nawet wojnę w Libii. – Kolega otwiera bagażnik, a tam cztery Automaty Kałasznikowa. Mówi: weź sobie jeden. Tak dla bezpieczeństwa.
Ile pieniędzy jest mu dłużny Tomasz Hajto? Co może załatwić prezes bośniackiej federacji? Kim jest doktor? Kto wyjadał mu jedzenie z lodówki? Jak trafił do Polski? Co łączy go z Dennisem Bergkampem? Czy dwa piwa po zwycięstwie to dużo? Ile trzeba przyswoić energetyków, żeby przejechać autem z Gdańska do tureckiej Antalyi? Dlaczego groził kibicowi, że go rozjedzie? Jak wyglądała wojna w Libii?
Odpowiedzi na te wszystkie pytania zna Marko Bajić. Doktor, który mówi o sobie "drewniak".
– Czy dzisiaj możesz już powiedzieć, co się działo w Modricy?
– Co się działo? Różne rzeczy. Wiesz, to jest bardzo małe miasto. Jak wygrywaliśmy, to wszyscy szli do baru na piwo. Miałeś sukcesy, to cię nosili na rękach. Pojawiały się dziewczyny, a ludzie chcieli iść z tobą na imprezę. Akurat wygraliśmy z FK Sarajewo – chyba 3:0 – a to była bardzo dobra drużyna, więc wszyscy poszliśmy się bawić. A ja wtedy nie piłem alkoholu. Przychodzi kelnerka, przynosi dwadzieścia kufli i jedną szklankę soczku. Chłopaki się podrywają:
– A co to za sok?!
Mówię, że ja zamówiłem. Kazali zabrać kelnerce i zamówili mi piwo. Wypiłem dwa i spałem pijany w barze.
Inna sytuacja. Też po wygranym meczu. Wychodzimy rano kompletnie pijani z baru, ale wiedzieliśmy, że poluje na nas policja. Wszyscy jeszcze pod wpływem, więc nikt nie mógł prowadzić. I co zrobiliśmy? Pchaliśmy auta obok policjantów. Oni na maksa wkurzeni. Krzyczą, że mandaty, areszt i tak dalej. Na szczęście, grał z nami Petar Jelić. Syn prezesa bośniackiej federacji. Szybki telefon i nas puścili. Trzeba było widzieć ich miny!
Ale to miało też swoje złe strony. Milan Jelić, ojciec Petara, to niesamowita postać. Rano jadł śniadanie z Platinim w Paryżu, a potem wsiadał w samolot i leciał do Modricy oglądać, jak kopiemy piłkę. No i raz przyjechał, a my nie zagraliśmy najlepiej. Nie, że katastrofa, ale szału też nie było. Taki średni mecz w naszym wykonaniu. Zaraz po ostatnim gwizdku kazał nam przez dwie godziny biegać.
– A trener co na to?
– Haha! Kręcił głową i mówił: nie umiecie grać, to będziecie biegać! Co miał innego powiedzieć, jak obok stał prezydent bośniackiej federacji.
– Dusan Cirković opowiadał mi, że były takie sytuacje: przed meczem przychodzi prezes i mówił, że macie przegrać 0:3.
– Bośnia to jest bardzo złożony kraj. Multikulturowy. Są muzułmanie, prawosławni, Bośniacy, Chorwaci, Serbowie. I czasami te nacje sobie pomagają. Jak jesteś na przykład Bośniakiem, a inna bośniacka drużyna jest zagrożona spadkiem, to się jej pomaga. I my byliśmy w takiej sytuacji. Bez podawania nazw, ale przyjeżdżamy do tego miasta. My lider tabeli, oni ostatni. Pierwsza połowa 0:0. Jeszcze nikt nic nie wiedział, po prostu słabo graliśmy. W przerwie przychodzi prezes – widziałem, że wcześniej gadał z jakimś obcym gościem – i pada hasło: macie przegrać. W 50. minucie nasz napastnik strzela sprzed pola karnego i 1:0. Wszyscy głowa w dół. Żadnej radości. Nikt nie biegł fetować bramki. Każdy tylko pod nosem: coś ty k… zrobił! A nasi rywale byli bardzo słabi. Bramkarz się rzucał tylko w lewo, a oni cały czas kopali w niego. Na szczęście wygrali. Strzelili w 85. i 90.
– Co czułeś po takim meczu?
– To jak praca w fabryce. Przychodzisz i robisz. Nieważne jak, ale masz płacone. Ja byłem wtedy chłopakiem. Cieszyło mnie samo bieganie za piłką. To była tylko jedna taka sytuacja. Co zrobisz? Nic nie zrobisz. Teraz liga jest bardziej profesjonalna. Już nie dzieją się takie rzeczy.
– Nim trafiłeś do Modricy, to grałeś w juniorach Partizana.
– W Serbii to są tylko dwa kluby, które mają kibiców. Crvena zvezda i Partizan. Reszta ma piknik na trybunach. Przychodzą rodziny z dziećmi i sobie patrzą. Jak będzie 500 osób, to jest dobrze. Ja nigdy nie byłem kibicem ani jednego, ani drugiego. W ogóle mnie to nie interesowało. Grałem w FK Milicionar. Organizowaliśmy turnieje międzynarodowe. Przyjeżdżał do nas Inter Mediolan, Real Madryt i Lazio Rzym. I wtedy chciały mnie oba kluby – Partizan i Czerwona gwiazda. Mnie to było obojętne. To jeździłem sobie raz tu na trening, raz tam, żeby zobaczyć, gdzie będzie lepiej. Poszedłem do Partizana, tylko dlatego, że dali mi podwójne stypendium. Trzech chłopaków trafiło potem do pierwszej drużyny. Mnie wysyłali do Teleoptika Belgrad. Klub policyjny, prawie pięćdziesiąt osób w drużynie, trzecia liga. Powiedziałem, że tam się nie wybieram i trafiłem do Modricy. A czy Partizan, czy Crvena? Ja kibicem nie jestem. Za to żona jest fanką Czerwonej gwiazdy.
– Wiedziała, że grałeś w Partizanie?
– Tak, bo ona pochodzi z mojej rodzinnej miejscowości. Mieszkaliśmy dwie ulice od siebie. Jest ode mnie młodsza, a ja na początku bardziej kolegowałem się z jej siostrą, a ją ignorowałem. Wiesz jak to dzieci, starsze nie chcą się bawić z młodszymi. Ona mi teraz mówi:
– Marko ty mnie tak nie lubiłeś, a ja już wtedy byłam w tobie zakochana!
– Na Wieczne Derby Belgradu chodziłeś?
– Tam się nie idzie na mecz, tylko dać komuś w mordę. Byłem dwa razy. Kibole siedzą za bramkami, na łukach stadionu, a ja chciałem kulturalnie obejrzeć, jak piłkarze grają, więc kupiłem bilet na środkowy sektor. Nagle biegnie na mnie policjant i z… mi po plecach pałą! Bez powodu! Daj spokój z takimi meczami. Przez kilka dni miałem ślad.
– Jak trafiłeś do Górnika Zabrze, bo to musi być ciekawa historia.
– Sam nie wiem! Zacznijmy od tego, że do Modricy przyjechał Vladimir Jugović. Wybitny piłkarz grał w Interze, AS Monaco, Lazio, Juventusie i Ateltico Madryt. Wtedy Petar Jelić odszedł do Norymbergi, więc zabrałem jego koszulkę z dziesiątką na plecach. Zagrałem bardzo dobry mecz, na którym właśnie pojawił się Jugović. Wracam do domu, dzwoni prezes i mówi, żebym przyszedł na kolację z Vladimirem. Wyobrażasz sobie! Drewniak Marko Bajić na kolacji z Jugoviciem. Szok. On mnie chwalił i pyta, czy bym nie chciał do Austrii Wiedeń, na testy. Oczywiście, że chciałem. Co się wydarzyło dalej? Dzień przed wyjazdem byłem jeszcze na treningu w Modricy i niefortunnie upadłem. Noga się wygięła do środka. Kostka spuchła jak arbuz.
– Tragedia.
– Ale nikomu nie powiedziałem. Pojechałem do Wiednia. Pierwsze co zrobiłem, to poszedłem do apteki. Przed treningiem założyłem w toalecie stabilizator. Owinąłem bandażem. Ledwo się noga do buta mieściła! I wychodzę na boisko. Ale po 20 minutach nie daję rady. Schodząc, usłyszałem:
– Sorry, ale takich na 20 minut to my już mamy.
Wróciłem do Modricy. Jugović miał dla mnie ofertę z Troyes. Dobra, jadę do Francji, no ale wciąż mam kontuzję. Dziesięć minut i do widzenia. Menedżer mówi, że może tu, może tam spróbujemy, a ja w depresji. Myślę, sobie, że zostanę w Modricy do końca życia. Kazałem Jugoviciowi, żeby mnie zostawił, no to się bardzo zdenerwował.
– Ale w końcu trafiłeś do Zabrza.
– Znowu miałem szczęście. Tak jak wtedy przed Jugoviciem, tak i przed skautami Górnika zagrałem super. Oni obserwowali kogoś innego, ale po tym meczu chcieli mnie:
– Dzień dobry, czy pojedzie pan na testy do Zabrza?
Ja w myślach: Co to k… jest Zabrze? Ale mówię: no jasne, jadę! W Troyes mi nie wyszło, w Wiedniu się nie udało. A nie chciałem całe życie siedzieć w Modricy. Pojechałem na testy, graliśmy z jakąś śmieszną drużyną. Wygraliśmy 6:1. Zdobyłem dwie bramki, miałem dwie asysty. Podpisaliśmy kontrakt.
I słuchaj, bo teraz będzie najlepsze. Położyli na biurku cztery kartki. A ja nic po polsku nie rozumiem. Udaję, że przeglądam uważnie i mówię:
– Panowie, chcę pięć tysięcy więcej.
– Dali?
– Dali, ale ja myślałem, że kwoty są w euro. A to były złotówki! Po odliczeniu podatku dużo nie zarobiłem, ale i tak nie ma co narzekać. W Modricy można było zarobić tylko dziesięć tysięcy dolarów za sezon.
– Jak się mieszkało z Tomaszem Hajtą?
– Ciężka sytuacja. Był specyficzny. Na wszystkich krzyczał. On i Jurek ciągle się darli. Jak przyjechałem do Polski, to wiedziałem tylko, że są takie kluby Legia i Wisła. Nie miałem pojęcia, co to jest Górnik Zabrze. Przyjechałem na obóz i patrzę, a jestem w pokoju z Tomaszem Hajtą. Tego to kojarzyłem z telewizji. Grał w Southampton, grał w Schalke. Pan piłkarz, tak mi się wydawało, ale był trudny.
– A w środku pola stanowiłeś duet z Brzęczkiem.
– Jurek? Jurek Bzencek! On też się na wszystkich darł, ale porównując go z Hajtą to niebo i ziemia. Obaj byli w podobnym wieku, ale Hajto przechodził kryzys. Prowadził życie, jakie prowadził. Ciągle nie miał pieniędzy. Ode mnie pożyczył 9 tysięcy. Myślisz, że oddał? Zapomnij! To dziwne, że dwóch w podobnym wieku – Jurek i Hajto – są w tak różnych momentach życia. A obaj byli przecież dobrymi piłkarzami. Jeden jest na topie, a drugi pożycza pieniądze od Marko Bajicia.
Z Hajtą było tak, że ciągle się na kogoś darł. Adam Danch nie wytrzymał. Wkurzył się i pojechał do prezydenta klubu. Mówi, że tak być nie może. Hajto przeprosił, a następnego dnia znowu wszystkich opieprzał.
– Ostatnio było o nim głośno, bo pożyczył pieniądze od niepełnosprawnego piłkarza i ponoć ich nie oddał.
– Szkoda gadać…
– Wiesz, że Brzęczek jest dzisiaj selekcjonerem reprezentacji Polski?
– Jurek?! Serio? O kurde, to nie wiedziałem. Ale widać było, że jest dobrym pomocnikiem. Miał wizję i takie inne podejście. Robił dużo rzeczy po swojemu. Analizował dokładnie, co się dzieje na boisku.
– Danch przez lata był kapitanem Górnika Zabrze. Zarzekał się, że nie wyjedzie ze Śląska, a wiesz, gdzie teraz gra?
– Nie.
– W Arce Gdynia!
– Haha! Tak to jest: grasz tam, gdzie cię chcą. Najbliżej trzymałem się z Piotrkiem Ruszkulem i Mariuszem Pawelcem, ale nigdy nie zapomnę Adama, Mariusza Gancarczyka i Skorupa (Łukasz Skorupski – przyp. KJ). Oni mówili: jesteśmy stąd, ze Śląska, z Zabrza! Od dziecka kibicujemy Górnikowi. To nasz klub. Dla mnie to szok, ja nigdy nikomu nie kibicowałem. Z Danchem też byliśmy bardzo dobrymi kumplami! Jego siostra często u mnie spała.
– To znaczy…
– Nie, nie, nie. Nawet tak nie myśl! Nigdy nic nie było. Nawet ociupinkę! Danch był mi bratem, a jego siostra Edyta moją siostrą. Chciała, to spała u mnie kilka dni. Jak rodzina. Piotrka Ruszkula chcieli wyrzucić z klubu, zabrali mu mieszkanie, no to mieszkał u mnie przez miesiąc. Słuchaj, jeszcze ci jedną rzecz opowiem. Gancarczyk i Danch zawsze chodzili do mnie po treningu. Rano kupowałem rzeczy na obiad. Przychodzili i wyjadali mi wszystko z lodówki. I tak codziennie. Musiałem ich zdrowo opieprzyć!
– A Henryk Kasperczak się na ciebie wkurzał?
– Daj spokój! U niego treningi były super. Wszystko z piłką. Brałem zeszyt i zapisywałem sobie wszystkie ćwiczenia. Wtedy mało grałem i miałem różne dziwne myśli np., żeby zostać trenerem. Teraz ta książka jest gdzieś w Serbii, schowana w najciemniejszy kąt! Wracając do Kasperczaka, pewnego razu przyszedł i powiedział: Bajić, Markovsky, Pavlenda i Rivas wypad. Do drugiej drużyny już nie możecie pójść, więc musicie odejść z klubu. Chciał ściągnąć swoich na nasze miejsca. To Hajto wtedy do mnie mówi:
– I co, wrócisz do tej Serbii?
On się na wszystkich darł oprócz mnie, bo mu pożyczyłem pieniądze. Nie wiem, czy martwił się o mnie, czy o pieniądze. Chociaż myślę, że od każdego pożyczał. W Górniku Kasperczak mówi "do widzenia", a ja chciałem zostać w Polsce. Podobało mi się u was. Akurat z klubu odchodził też prezes i obiecał, że pomoże mi znaleźć nowy klub. Była opcja Arki, Lechii i chyba Jagiellonii.
– Prezesie mi to obojętne. Gdzie mam iść?
– No to dawaj do Lechii. Tam mam kolegę, to będzie łatwiej testy załatwić.
Obyło się bez testów. Od razu mnie wzięli. A co do Górnika, to nawet stałem się jego kibicem, ale tam nie było szans na sukcesy. Przegrywaliśmy wszystko. Ciągle chodziliśmy sfrustrowani. Albo jestem ślepy, albo w zespole nie było chemii. Każdy trzymał się swojej grupy. Zero team spirit! Najdziwniejsi byli ci Litwini i Łotysze. Ciągle krzyczeli: Labas, Labas! Job twoja mać!
– Czy w Serbii uczy się młodych piłkarzy robienia przewrotki?
– Zdobyłem tak ładną bramkę na Bełchatowie! Wysoki chłop jestem, ale trochę techniki też mam. Wszyscy mówią, że Marko Bajić to drewniak, a ja też potrafię być doktor!
– Doktorem?
– U was się mówi... profesor. Miałem trzy umiejętności: umiałem dostać żółtą kartkę, czerwoną i zrobić przewrotkę. Bardzo to lubiłem. Jak byłem młodszy, to mogłem tak cały dzień!
Wszyscy mówią "Bajić drewniak", a była taka sytuacja, jeszcze w Modricy. Graliśmy z Sirokim Brijegiem. Ich właściciel powiedział, że będą tam występować tylko Chorwaci. Miał takie swoje… Szybko straciliśmy bramkę, ale jeszcze szybciej zaczęliśmy od środka. Oni źle ustawieni. Sześciu gości na prawej stronie. Dwóch na lewej i trzech na środku. Minąłem tę trójkę i 1:1. Nie taki drewniak! To nawet nagrane jest. Czasem miałem taki moment jak doktor! Szkoda, że tylko czasem.
– Polska liga cię czymś zaskoczyła?
– A oglądałeś mecze bośniackiej ekstraklasy? Jakby ktoś nagrywał starym telefonem. A w Polsce? Przyjeżdżamy na Stadion Śląski. 40 tysięcy na trybunach. 40 tysięcy fanatyków. Nie tak jak w Bośni, 500 i piknik. Niesamowita atmosfera. Najgorsze, że było po deszczu, a ja nie miałem odpowiednich butów. Na szczęście Boris Pesković mi pożyczył swoje. Miałem odciski jak nakrętki od butelki. Nie mogłem po tym meczu chodzić przez dziesięć dni. Ale dla takiej atmosfery gra się w piłkę. A Pesković to świetny gość!
– A gdy dostawałeś nowy kontrakt w Lechii, to naprawdę podpisałeś go bez czytania?
– Chciałem zostać w Gdańsku. Nic innego mnie nie interesowało, a Kafar (Tomasz Kafarski – przyp. KJ) to taki człowiek, któremu ufałem. Dobry trener, dobrze mi się z nim pracowało. Chociaż była taka sytuacja. Graliśmy pucharowy z Jagiellonią. Rozgrzewam się przy ławce i słyszę, jak Kafarski mówi do asystenta:
– Wpuszczamy Bajicia. To jego ostatnia szansa!
Nie wychodzi się raczej po czymś takim zbyt pewnym siebie na boisko, ale strzeliłem gola i skończyło się 1:1. W następnym meczu też strzeliłem. Przyszedł mecz na Polonii. Było bardzo gorąco. Mówię:
– Kafar źle się czuje. Nie wiem, czy wytrzymam.
– No co ty k… W gazie jesteś, strzelasz gole. Nie gadaj, tylko graj.
Także takie jest to życie piłkarza. Raz dostajesz ostatnią szansę, a raz jesteś gwiazdą.
– W szatni Lechii było sporo ciekawych piłkarzy.
– Czekaj, czekaj. Słuchaj: gramy na Widzewie. Ważny mecz. Jakbyśmy wygrali, to walczymy o europejskie puchary. Kafar krzyczy, żebym przesunął się na pozycję napastnika. Dostaję piłkę za obrońców. Mijam bramkarza i 1:1. Gramy o puchary! I co? Sędzia gwiżdże, że spalony. Do dzisiaj nie mogę tego pojąć! Jaki spalony? Nie było nic. Tysiąc razy to oglądałem. Złość mnie rozsadza! A w 67. minucie kontuzja. Kolano pękło. Krew! I znowu pół roku nie grałem w piłkę!
– Kłóciłeś się z arbitrem?
– W Polsce nie wolno. Zaraz żółta kartka i do widzenia. W Bośni to co innego.
– Wracając do kolegów z Lechii.
– Krzysiu Bączek to mój brat! Było tak, że jak miałem kontuzję, to jego dzieci zostawały u mnie i bawiły się z moim pieskiem. Wiśnia, jak mówiłem, grałby w topowym klubie gdyby nie te kontuzje. Z Buzałą też się super rozumiałem. Bardzo inteligentnie biegał. No i Razack dobry piłkarz, ale dużo strzelał i nie musiał wracać. A Pietrowski i wcześniej Magiera w Zabrzu, to byli tytani pracy. Najbardziej profesjonalni piłkarze, jakich w życiu widziałem. Świetnie było w Lechii. Naprawdę dobry czas. A jeszcze bardzo duży szacunek miałem do Kuby Zabłockiego. Kiedyś po przegranym meczu wszyscy mówili, że to moja wina. Wstaje Zabłocki:
– K…, panowie! Jedenastu jest nas na boisku. Jedenastu biega! Jak wygrywamy to co? To jesteśmy drużyną, tak?! Ale jak przegrywamy to winny tylko Marko Bajić.
– Ciekawi mnie jeszcze Wołąkiewicz, który wtedy zagrał w reprezentacji.
– Hubert? Bardzo niepozorny. W Polsce co tydzień są jakieś absurdalne testy. A to bieganie, a to podciąganie. Kiedyś Lechia zatrudniła trenera od fitnessu. Zawsze nas uczyli, że trzeba ćwiczyć dynamicznie, a on mówił, że powoli. Wszystkich denerwował, ale musiał pracować, bo to kuzyn Surmy. Po co to było potrzebne? Mamy wyjść i grać w piłkę. Ale dobra. Na sprinty się wszyscy spinali. Każdy wkręty wkładał, a Hubert przychodził w zwykłych bucikach i zawsze był w najlepszej trójce.
– Na zgrupowaniu reprezentacji Smuda mu powiedział: zagrasz jutro. Tylko kup sobie pampersa, żebyś mi się nie zesrał ze strachu w trakcie meczu.
– On jest taki, że po nim nie widać emocji. W Zabrzu przychodzili młodzi i jak któryś coś źle zrobił, no to Hajto się darł: o młody się zesrał! A to trzeba na spokojnie. Jak on ma dobrze grać, jak każdy na niego krzyczy!? Ale Hajto miał swój świat. Szanował tylko starszych, doświadczonych piłkarzy i Marko Bajicia, bo pożyczał mu pieniądze.
– Dalej jeździsz tą skodą octavią?
– To jest masakryczna historia! Ale trzeba od początku.
– Dawaj od początku.
– Lecieliśmy do Wilna. Samolot po prostu skakał w powietrzu góra-dół, góra-dół. Strasznie się bałem. Patrzę w bok, a tam Seba Małkowski – chłop dwa metry wzrostu – ściągnął krzyżyk z szyi i się modli! Patrzę, Surma też się modli. I tylko Dawidowski i jeszcze dwóch się śmieją:
– Dam ci dychę jak wylądujemy. A jak się rozbijemy, to przynajmniej nie będę musiał płacić.
Lądujemy i biegnę do kierownika, który przyjechał samochodem ze sprzętem. Wszyscy biegli.
– Panie kierowniku kochany, weźmie mnie kierownik w stronę powrotną.
Ale trzeba było wracać samolotem. Lądujemy w Gdańsku i jest komunikat. Bomba na lotnisku! Dramat. Okazało się, że ktoś zostawił torbę. Stres niesamowity. Nigdy więcej.
– I tu zaczyna się druga część historii.
Tak jest. Bardzo się boję latania, więc jak mieliśmy zgrupowanie w Turcji, to pojechałem samochodem. Byłem wtedy w Belgradzie. Dostaję wiadomość, że lecimy na obóz do Antalyi. Od razu powiedziałem, że ja nigdzie nie lecę.
– Dajcie mi dwa dni to przyjadę samochodem.
Wypożyczyłem samochód. Skodę octavię, ale dzwonią z klubu:
– Marko, jak będziesz jechał do Antalyi, to weźmiesz rzeczy z Gdańska.
Pojechałem więc z Belgradu do Gdańska, a tam mi załadowali auto sprzętem treningowym. Piłki i znaczniki. Wszystko. No, ale tego nie liczę do tej słynnej podróży, bo w Gdańsku wyspałem się, umyłem i pojechałem dopiero po dwóch dniach. Wsiadłem do auta i przejechałem ponad 6500 kilometrów. Nikomu tego nie mówiłem, ale słuchaj dalej. Zatrzymałem się w Belgradzie i poszedłem na imprezę. Wypiłem ze dwa piwka. O czwartej rano przychodzi tato:
– Hej tato! Chcesz się z nami napić!?
– Jakie napić!? Ty masz dzisiaj autem jechać do Turcji.
Zabrał mnie do domu. Zdrzemnąłem się kwadrans, góra pół godziny i pojechałem dalej. Podczas całej podróży wypiłem aż 18 energetyków.
– Auto się nie popsuło?
– Nie, ale nie miałem nawigacji. Tato mi wyciął mapę i przykleił do deski rozdzielczej. W Bułgarii był kryzys. Zabłądziłem i trafiłem do jakiegoś lasu. Droga kończyła się dziurą w ziemi. Jak w horrorze. Paranormal Activity. Jeszcze mi się rezerwa zapaliła.
– Ale dojechałeś szczęśliwie?
– Jestem w Turcji. Tamtejsi kierowcy to wariaci, gorzej było tylko w Libii. Tak na marginesie, to wszystkim Libijczykom powinni zabrać prawo jazdy! O 3 w nocy wchodzę do hotelu. Mówię, że Marko Bajić, że Lechia Gdańsk i pokazuję paszport. A obsługa każe mi spieprzać! Co zrobić? Wsiadłem do samochodu, pojechałem do jakiegoś lasu. Cholera wie, gdzie to było. Położyłem się i zasnąłem. Telefon się rozładował. Ładowarki nie miałem. Dwa dni mnie wszyscy szukali, ale w końcu się wyspałem.
– Po tej wycieczce prasa pisała o tobie "serbski Bergkamp".
– I jeszcze pisali, że pomyliłem zawód. Że powinienem być kierowcą. A co do Bergkampa to ja zawsze uwielbiałem Vladimira Jugovicia. To było niezwykłe, że zjadłem z nim kolację. No i jeszcze lubiłem Harry’ego Kewella. Jak odpalał rakietę lewą nogą to głowa mała.
– Po Gdańsku trafiłeś do Libii. Dziwny kierunek.
– To trzeba cofnąć się do czasu, gdy grałem w Partizanie. Wiadomo było, że się nie przebije do pierwszego składu a chciało mnie bardzo OFK Belgrad. No i słuchaj, ja powiedziałem, że idę do Modricy. Prezesem OFK i Serbskiego Związku Piłki Nożnej był wtedy Zvezdan Terzić. Strasznie na mnie krzyczał:
– Już nigdy nie znajdziesz klubu w Belgradzie! Załatwię, że nigdy nie zagrasz w reprezentacji.
A ja na to spokojnie:
– Przecież i tak bym nie zagrał.
Kazał mi obejrzeć klamkę z drugiej strony! Trenerem w OFK był Slobodan Krcmarević i o mnie pamiętał. Zadzwonił do mnie w 2014, tak jak ty teraz i mówi:
– Co tam, jak tam? Słuchaj, ja prowadzę zespół w Libii. Może chciałbyś tu przyjechać, pograć?
– Przecież tam jest wojna!
– No co ty, bezpiecznie jest! A ty po kontuzji jesteś, słaba liga, to spokojnie będziesz grał pierwsze skrzypce.
– Było bezpiecznie?
– Boisko Madiny jest tak zbudowane, że za bramką są dwie ściany. A za nimi garnizon wojskowy. Trenujemy, trenujemy, a tu ktoś zaczął strzelać. Przybiegł jakiś gość i krzyczy: wojsko wystrzeliło rakiety! Chowajcie się! To było moje pierwsze przeżycie. W klubie było kilku piłkarzy, którzy mówili po angielsku. Jeden wziął mnie na bok. Otwiera bagażnik, a tam cztery kałasznikowy.
– Weź sobie jeden!
– No co ty, zwariowałeś? Po co?
– Dla bezpieczeństwa.
Myślałem, że żartuje, ale wsiadłem do tego auta, a on miał z jednej i drugiej strony fotela po pistolecie. Tak na wszelki wypadek. Ale były też śmieszne historie. W Libii bramki przestawiała cała drużyna, a w Lechii wystarczyło dwóch piłkarzy. Pewnego razu mówię:
– Dajcie spokój, sam zaniosę!
Dźwigam i coś mi strzeliło w plecach. Okazało się, że u nich słupki są wypełnione żelazem. Dwadzieścia dni nie mogłem trenować. Trafiłem do szpitala. A szpital w Libii wygląda tak, że sam się właściwie leczysz.
– Był moment, że się nie bałeś?
– Miałem dwieście metrów z domu na stadion. Przechodziłem koło kawiarni, a tam taksówkarz akurat się awanturował. Wyciągnął kałasznikowa i groził sprzedawcy. A sprzedawca drze na niego mordę. Rozumiesz? Drze się na gościa z bronią! Myślałem sobie, gdzie ja trafiłem. Za kawę się tu zabijają!
Jeszcze zanim wybuchła wojna graliśmy przy kibicach. To wyglądało tak, że wokół autobusu zbierały się oddziały wojska uzbrojone po zęby. Przeładowywali i strzelali w powietrze. W Libii każdy sobie strzelał w powietrze, kiedy mu się tylko podobało! No, ale opowiadam dalej: drzwi autobusu się otwierały, wchodził policjant na schodek – a ja byłem pierwszy od wejścia – przeładowywał i gotowy do strzału tak stał. A jechaliśmy na stadion z prędkością 2 km/h. A wkoło tłum. Po drodze mijamy wywrócony radiowóz. Wojna!
Najgorzej było, jak przegraliśmy. Madina była druga, a pierwsze Al Ahly. No i w meczu na szczycie pokonali nas 5:0. Nie mieliśmy szans. Wtedy przyszedł jakiś prezes i mówi, że nie wychodzimy na stadion, bo kibice chcą zabić trenera. Musieliśmy jechać dwie godziny za miasto i stamtąd do domów. Po tym meczu nie graliśmy u siebie przez dwa tygodnie.
– A co z trenerem?
– Musiał się ukrywać. Zmienił auto, mieszkanie.
– Jak stamtąd uciekłeś?
– Na początku chcieli mi zabrać paszport, ale im nie dałem. Zaczęła się wojna. Trzeba było uciekać, ale skąd wziąć pieniądze, jak wszystkie banki pozamykane. Dali mi 7 tysięcy dolarów i specjalny papier, że mogę wyjechać, ale gdzie reszta pieniędzy? Jak odzyskać resztę? Trzeba się jednak było cieszyć, że tyle dostałem. A propos pieniędzy, Internet w Libii był bardzo drogi. 900 dolarów za miesiąc, a działał tylko 20 dni. Może tam miesiąc ma 20 dni? Nie wiem. Wiem, że Internet był tragiczny. Jak dzwoniłem do żony przez Skype, to nie było szans, żebym ją zobaczył.
Dzisiaj fajnie sobie tak powspominać. Zawsze mówię, że ojciec przeżył wojnę na Bałkanach. Bombardowanie przez Amerykanów. A ja przeżyłem wojnę w Libii i kłótnie z kibicami.
– Po powrocie z Afryki trafiłeś do Górnika Łęczna, gdzie byłeś tylko miesiąc.
– Tam był akurat taki ruski trener, Szatałow. Mówi:
– Marko jesteś dobry piłkarz. Będziesz u nas grał. Tylko podpiszesz kontrakt dopiero po obozie.
Dobra. W końcu dają mi umowę, a ona była tak spisana, że mniej więcej dostawałem 1000 złotych, a jakbym zagrał w następnych meczach, to by mi zapłacili resztę. Czułem się mocny. Nie bałem się rywalizacji, to podpisałem.
I wtedy przyszedł taki łysy z Portugalii, Kaźmierczak, super chłop, nic do niego nie mam, ale przyszedł na moją pozycję i Szatałow mówi, że ja idę rezerw. Potem słyszałem, jak gadał w klubie:
– Ale tego Bajicia załatwiłem!
Myślę sobie: wcale nie załatwiłeś. Ale co się będę z debilem kłócił.
– I poszedłeś do Bytovii.
– Zadzwonił mój brat Krzysiu Bączek i mówi, dawaj tutaj. No to poszedłem. Mieszkałem w jakimś starym dworcu, ale było bardzo fajnie. Okazało się, że to hotel. Nie mieli problemu, że miałem pieska. Trenerem był Paweł Janas. Specyficzny człowiek. "Ciężkolekki". Przegrywaliśmy, ale mówił: trudno panowie, w następnym meczu musimy wygrać. Wygrywaliśmy, to było: brawo panowie. W następnym meczu trzeba to powtórzyć.
On lubił takich piłkarzy jak ja. Bo ja zawsze kombinowałem. Jak trzeba było biegać 40 metrów, to biegałem 30. Jak trzeba było obiec pachołek, to ja zamiast po zewnętrznej to po wewnętrznej. Taki jestem, a Janas doceniał sprytnych.
– Na koniec kariery zagrałeś jednak w reprezentacji Serbii.
– Ale to była piłka sześcioosobowa. I trzeba jeszcze napisać, że amatorska, bo jeszcze ktoś pomyśli, że byłem dobrym piłkarzem! Wtedy mi szło, byłem jednym z lepszych w lidze, miałem nawet nagrody króla strzelców i powołano mnie do reprezentacji na mistrzostwa świata.
Aha! Właśnie przypomniała mi się jeszcze jedna historia z Modricy. To było małe miasto. Wszyscy się znali. Na nasze mecze przychodził taki chłopak i cały czas mnie obrażał. Wyzywał od najgorszych. Jeden mecz. Drugi mecz. W piątym się wkurw… Przeskoczyłem przez barierki. I już miałem dać mu po ryju. Sędzia od razu czerwona! Koledzy mnie odciągają. Ale krzyczę do niego:
– Będziesz szedł ulicą to cię k… potrącę.
I od tego momentu przestał krzyczeć.
16:00
Bruk-Bet Termalica
18:30
Cracovia
12:45
KGHM Zagłębie Lubin
15:30
Korona Kielce
18:15
Raków Częstochowa
12:45
Lechia Gdańsk
15:30
Arka Gdynia
18:15
Piast Gliwice
17:00
Pogoń Szczecin
16:00
KGHM Zagłębie Lubin
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.