| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
15 maja 2010 roku Lech Poznań po 17 latach przerwy ponownie został mistrzem Polski. W ataku Kolejorza błyszczał wtedy Robert Lewandowski, a w bramce stał Krzysztof Kotorowski, który bardzo długo czekał na swoją szansę. – Nasz pościg za Wisłą Kraków pokazał całe piękno futbolu – powiedział były bramkarz poznańskiego klubu w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Maciej Rafalski,TVPSPORT.PL: – Niewiele brakowało, by przed mistrzowskim sezonem opuścił pan Lecha...
Krzysztof Kotorowski: – Latem 2009 roku do zespołu przyszedł Grzegorz Kasprzik. Domyśliłem się, że to on ma rywalizować z Jasminem Buriciem o miejsce w składzie. Moi przedstawiciele znaleźli klub w Grecji, w zasadzie wszystko było ustalone z Arisem Saloniki. Dostałem jednak telefon z Lecha. Porozmawialiśmy, oferta była korzystna pod każdym względem, a ja od zawsze czułem taki związek z klubem, ze postanowiłem zostać.
– Propozycja satysfakcjonowała też pod względem sportowym? Nie przeszkadzała panu świadomość, że to Kasprzik i Burić będą mieli większe szanse na grę?
– Wiedziałem, że na początku będzie ciężko. Zawsze znałem jednak swoją wartość i byłem pewny, ze jeśli będę cierpliwy, to prędzej czy później zagram. Porozmawiałem z trenerem bramkarzy Pawłem Primelem, który powiedział mi, ze wciąż chce ze mną pracować. Zostałem i nie żałuję tej decyzji.
– Szansa przyszła w decydującym momencie sezonu. Wiosną, gdy Lech rozpędził się i odrabiał kolejne punkty straty do Wisły Kraków.
– Wróciłem do gry w kwietniu, na siedem kolejek przed końcem. Burić i Kasprzik byli kontuzjowani, a ja zagrałem z Arką Gdynia. Wygraliśmy 2:0, a później w kolejnym ważnym meczu bezbramkowo zremisowaliśmy u siebie z Wisłą. Miejsca nie oddałem już do końca sezonu.
– Nie czuł się pan niedoceniany? Można odnieść wrażenie, ze Kotorowskiemu często szukało się rywala "na siłę".
– Nie, w Poznaniu zawsze czułem się świetnie. Wiedziałem, ze taki zespół musi mieć dwóch równorzędnych bramkarzy. Konkurentów było wielu, bo historia pokazała, ze nie każdy poradzi sobie w klubie, wobec którego są tak wielkie oczekiwania. Długo był problem z bramkarzem na lata. Pamiętam, gdy w zespole pojawił się Emilian Dolha. O jego przenosinach z Wisły do Kolejorza w Polsce było głośno, sprawa budziła wiele kontrowersji. To mu nie pomogło. Na treningach spisywał się kapitalnie, sądziłem, ze mogę mieć poważne problemy z regularną grą. Nie wytrzymał jednak presji i podobnie było z kilkoma innymi zawodnikami. Rola bramkarza numer dwa nie jest łatwa. Ciągle musisz być w gotowości, a kiedy wejdziesz do składu, trzeba zagrać bez zarzutu. W tym mistrzowskim sezonie udało mi się to zrobić.
– Co szczególnie zapadło panu w pamięć z tamtych rozgrywek?
– Bez wątpienia pościg za Wisłą. W pewnym momencie strata wynosiła osiem punktów. Kiedy jednak patrzyłem na to, jakich zawodników mamy w szatni, nie wierzyłem, ze ten sezon może się źle skończyć. W obronie byli m.in. Manuel Arboleda i Grzegorz Wojtkowiak, w pomocy Semir Stilić, Sławomir Peszko i Siergiej Kriwec, którzy mieli najlepszy moment w karierze. W ataku gole strzelał Robert Lewandowski, król strzelców tamtego sezonu.
– Spodziewał się pan wtedy, że kolega z drużyny zrobi tak wielka karierę?
– Widać było, ze zajdzie daleko, ale nie myślałem, ze osiągnie aż tyle. "Lewy" wyróżniał się profesjonalizmem, chciał się uczyć. W Lechu grali wtedy Piotr Reiss i Hernan Rengifo, a Robert podpatrywał także ich. Pod opiekę wziął go Ivan Djurdjević. Lewandowski już wtedy mocno dbał o siebie. W przedostatniej kolejce to on "wygrał" nam mecz z Ruchem. Mimo młodego wieku nie bał się odpowiedzialności na boisku, kiwał po kilku rywali. W Chorzowie najpierw strzelił gola, a później asystował przy bramce Kriwca. Zresztą tamten finisz ligi był niesamowity.
– Równolegle w 29. kolejce rozgrywany był mecz w Krakowie. W końcówce zdobyliście zwycięską bramkę, a Biała Gwiazda straciła gola po samobójczym trafieniu Mariusza Jopa w derbach z Cracovią. Dzięki temu wyprzedziliście Wisłę przed ostatnim spotkaniem sezonu.
– Niesamowite wspomnienia, tamten sezon pokazał całe piękno futbolu. Przed ostatnim meczem z Zagłębiem Lubin było sporo wątpliwości, obawialiśmy się, ze taka szansa wymknie nam się z rąk. Wszystko skończyło się po wyjściu na boisko. Byliśmy tak mocni, ze nie mogliśmy przegrać. Pokonaliśmy Zagłębie 2:0. Kluczowa była niesamowita wygrana w Chorzowie. Tamten mecz dał nam mnóstwo wiary.
– Przed sezonem w klubie zmienił się trener. Jacek Zieliński zastąpił Franciszka Smudę. Na ile zmiana szkoleniowca wpłynęła na to, że udało się zdobyć tytuł?
– Zieliński był innym trenerem. Bardziej słuchał piłkarzy, umiał się z nimi dobrze porozumieć. Nie był dyktatorem. To przemawiało na jego korzyść i sprawiło, że udało się stworzyć zjednoczony zespół. Jego sukcesu nie byłoby jednak bez Smudy. To on zbudował drużynę po fuzji Amiki Wronki i Lecha. Postawił fundamenty pod mistrzowską drużynę, z czego skorzystał jego następca.
– Do pełni szczęścia zabrakło chyba tylko pełnego stadionu. Obiekt Lecha w tamtym okresie był modernizowany, przez co mógł pomieścić zaledwie kilkanaście tysięcy widzów.
– Racja, szkoda, że na stadionie nie mógł zasiąść komplet publiczności. Odbiliśmy to sobie jednak podczas fety. Przejazd na Stary Rynek, wspólne śpiewy z kibicami, których były tłumy... Wyjątkowe chwile. Po zdobyciu mistrzostwa długo nie można było spokojnie chodzić ulicami. Byliśmy ciągle zaczepiani przez fanów.
– Był pan też w drużynie pięć lat później, kiedy Lech ponownie cieszył się z mistrzostwa. Jak porównałby pan te dwa zespoły?
– Wydaje mi się, że w 2010 roku osiągnęliśmy sukces bardziej na fali entuzjazmu i serii korzystnych wyników, które nas "nakręcały". Mieliśmy też znakomite indywidualności. Tytuł z 2015 roku był zasługą taktycznych pomysłów trenera. Maciej Skorża świetnie poukładał drużynę. Tamten zespół był bardziej wyrachowany, lepiej zorganizowany.
– Ostatnie sezony były dla Kolejorza znacznie słabsze. Klub nie grał na miarę oczekiwań, a prawdziwą katastrofą była poprzednia edycja Ekstraklasy, którą zakończył na ósmym miejscu. Co stało się z drużyną?
– Cieszę się, że właściwie zareagowano na te wydarzenia. Latem podjęto słuszną decyzję. Lech odważnie postawił na wychowanków, a efekty było widać już w tym sezonie. Kolejorz jest piąty i ma wielkie szanse na grę w europejskich pucharach. Dariusz Żuraw dostał więcej czasu i cierpliwości, a teraz zaczęło to popłacać. Wielka szkoda, że pandemia koronawirusa przerwała sezon, bo zespół prezentował się coraz lepiej. Jestem przekonany, że taka polityka budowania drużyny już niebawem przyniesie kibcom wiele radości.
Następne