{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
PKO Ekstraklasa. Dziesięć lat od mistrzostwa Lecha Poznań. Krzysztof Kotorowski wspomina triumf Kolejorza
Maciej Rafalski /
15 maja 2010 roku Lech Poznań po 17 latach przerwy ponownie został mistrzem Polski. W ataku Kolejorza błyszczał wtedy Robert Lewandowski, a w bramce stał Krzysztof Kotorowski, który bardzo długo czekał na swoją szansę. – Nasz pościg za Wisłą Kraków pokazał całe piękno futbolu – powiedział były bramkarz poznańskiego klubu w rozmowie z TVPSPORT.PL.
10 LAT OD "SAMOBÓJA" JOPA. "WIESZ, CO JA WTEDY PRZEŻYŁEM?"
Maciej Rafalski,TVPSPORT.PL: – Niewiele brakowało, by przed mistrzowskim sezonem opuścił pan Lecha...
Krzysztof Kotorowski: – Latem 2009 roku do zespołu przyszedł Grzegorz Kasprzik. Domyśliłem się, że to on ma rywalizować z Jasminem Buriciem o miejsce w składzie. Moi przedstawiciele znaleźli klub w Grecji, w zasadzie wszystko było ustalone z Arisem Saloniki. Dostałem jednak telefon z Lecha. Porozmawialiśmy, oferta była korzystna pod każdym względem, a ja od zawsze czułem taki związek z klubem, ze postanowiłem zostać.
– Propozycja satysfakcjonowała też pod względem sportowym? Nie przeszkadzała panu świadomość, że to Kasprzik i Burić będą mieli większe szanse na grę?
– Wiedziałem, że na początku będzie ciężko. Zawsze znałem jednak swoją wartość i byłem pewny, ze jeśli będę cierpliwy, to prędzej czy później zagram. Porozmawiałem z trenerem bramkarzy Pawłem Primelem, który powiedział mi, ze wciąż chce ze mną pracować. Zostałem i nie żałuję tej decyzji.
– Szansa przyszła w decydującym momencie sezonu. Wiosną, gdy Lech rozpędził się i odrabiał kolejne punkty straty do Wisły Kraków.
– Wróciłem do gry w kwietniu, na siedem kolejek przed końcem. Burić i Kasprzik byli kontuzjowani, a ja zagrałem z Arką Gdynia. Wygraliśmy 2:0, a później w kolejnym ważnym meczu bezbramkowo zremisowaliśmy u siebie z Wisłą. Miejsca nie oddałem już do końca sezonu.
Czytaj też:

Lech Poznań – Legia Warszawa – transmisja meczu na żywo w TVP 2 i tvpsport.pl (30.05.2020)
– Nie czuł się pan niedoceniany? Można odnieść wrażenie, ze Kotorowskiemu często szukało się rywala "na siłę".
– Nie, w Poznaniu zawsze czułem się świetnie. Wiedziałem, ze taki zespół musi mieć dwóch równorzędnych bramkarzy. Konkurentów było wielu, bo historia pokazała, ze nie każdy poradzi sobie w klubie, wobec którego są tak wielkie oczekiwania. Długo był problem z bramkarzem na lata. Pamiętam, gdy w zespole pojawił się Emilian Dolha. O jego przenosinach z Wisły do Kolejorza w Polsce było głośno, sprawa budziła wiele kontrowersji. To mu nie pomogło. Na treningach spisywał się kapitalnie, sądziłem, ze mogę mieć poważne problemy z regularną grą. Nie wytrzymał jednak presji i podobnie było z kilkoma innymi zawodnikami. Rola bramkarza numer dwa nie jest łatwa. Ciągle musisz być w gotowości, a kiedy wejdziesz do składu, trzeba zagrać bez zarzutu. W tym mistrzowskim sezonie udało mi się to zrobić.
– Co szczególnie zapadło panu w pamięć z tamtych rozgrywek?
– Bez wątpienia pościg za Wisłą. W pewnym momencie strata wynosiła osiem punktów. Kiedy jednak patrzyłem na to, jakich zawodników mamy w szatni, nie wierzyłem, ze ten sezon może się źle skończyć. W obronie byli m.in. Manuel Arboleda i Grzegorz Wojtkowiak, w pomocy Semir Stilić, Sławomir Peszko i Siergiej Kriwec, którzy mieli najlepszy moment w karierze. W ataku gole strzelał Robert Lewandowski, król strzelców tamtego sezonu.
– Spodziewał się pan wtedy, że kolega z drużyny zrobi tak wielka karierę?
– Widać było, ze zajdzie daleko, ale nie myślałem, ze osiągnie aż tyle. "Lewy" wyróżniał się profesjonalizmem, chciał się uczyć. W Lechu grali wtedy Piotr Reiss i Hernan Rengifo, a Robert podpatrywał także ich. Pod opiekę wziął go Ivan Djurdjević. Lewandowski już wtedy mocno dbał o siebie. W przedostatniej kolejce to on "wygrał" nam mecz z Ruchem. Mimo młodego wieku nie bał się odpowiedzialności na boisku, kiwał po kilku rywali. W Chorzowie najpierw strzelił gola, a później asystował przy bramce Kriwca. Zresztą tamten finisz ligi był niesamowity.
– Równolegle w 29. kolejce rozgrywany był mecz w Krakowie. W końcówce zdobyliście zwycięską bramkę, a Biała Gwiazda straciła gola po samobójczym trafieniu Mariusza Jopa w derbach z Cracovią. Dzięki temu wyprzedziliście Wisłę przed ostatnim spotkaniem sezonu.
– Niesamowite wspomnienia, tamten sezon pokazał całe piękno futbolu. Przed ostatnim meczem z Zagłębiem Lubin było sporo wątpliwości, obawialiśmy się, ze taka szansa wymknie nam się z rąk. Wszystko skończyło się po wyjściu na boisko. Byliśmy tak mocni, ze nie mogliśmy przegrać. Pokonaliśmy Zagłębie 2:0. Kluczowa była niesamowita wygrana w Chorzowie. Tamten mecz dał nam mnóstwo wiary.
– Przed sezonem w klubie zmienił się trener. Jacek Zieliński zastąpił Franciszka Smudę. Na ile zmiana szkoleniowca wpłynęła na to, że udało się zdobyć tytuł?
– Zieliński był innym trenerem. Bardziej słuchał piłkarzy, umiał się z nimi dobrze porozumieć. Nie był dyktatorem. To przemawiało na jego korzyść i sprawiło, że udało się stworzyć zjednoczony zespół. Jego sukcesu nie byłoby jednak bez Smudy. To on zbudował drużynę po fuzji Amiki Wronki i Lecha. Postawił fundamenty pod mistrzowską drużynę, z czego skorzystał jego następca.
– Do pełni szczęścia zabrakło chyba tylko pełnego stadionu. Obiekt Lecha w tamtym okresie był modernizowany, przez co mógł pomieścić zaledwie kilkanaście tysięcy widzów.
– Racja, szkoda, że na stadionie nie mógł zasiąść komplet publiczności. Odbiliśmy to sobie jednak podczas fety. Przejazd na Stary Rynek, wspólne śpiewy z kibicami, których były tłumy... Wyjątkowe chwile. Po zdobyciu mistrzostwa długo nie można było spokojnie chodzić ulicami. Byliśmy ciągle zaczepiani przez fanów.
– Był pan też w drużynie pięć lat później, kiedy Lech ponownie cieszył się z mistrzostwa. Jak porównałby pan te dwa zespoły?
– Wydaje mi się, że w 2010 roku osiągnęliśmy sukces bardziej na fali entuzjazmu i serii korzystnych wyników, które nas "nakręcały". Mieliśmy też znakomite indywidualności. Tytuł z 2015 roku był zasługą taktycznych pomysłów trenera. Maciej Skorża świetnie poukładał drużynę. Tamten zespół był bardziej wyrachowany, lepiej zorganizowany.
– Ostatnie sezony były dla Kolejorza znacznie słabsze. Klub nie grał na miarę oczekiwań, a prawdziwą katastrofą była poprzednia edycja Ekstraklasy, którą zakończył na ósmym miejscu. Co stało się z drużyną?
– Cieszę się, że właściwie zareagowano na te wydarzenia. Latem podjęto słuszną decyzję. Lech odważnie postawił na wychowanków, a efekty było widać już w tym sezonie. Kolejorz jest piąty i ma wielkie szanse na grę w europejskich pucharach. Dariusz Żuraw dostał więcej czasu i cierpliwości, a teraz zaczęło to popłacać. Wielka szkoda, że pandemia koronawirusa przerwała sezon, bo zespół prezentował się coraz lepiej. Jestem przekonany, że taka polityka budowania drużyny już niebawem przyniesie kibcom wiele radości.