Czekając na odmrożenie sportu, wybieramy ulubionego sportowca Polaków. Głosować można na Facebooku. Dziś rozmowa o blaskach i cieniach popularności z Adamem Małyszem i socjologiem Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu Dominikiem Antonowiczem. Były skoczek opowiedział o tym, dlaczego chciał zmienić dom, kto go budził o szóstej rano i jak ceni sobie prywatność.
– Przychodziły takie momenty, że były ciężko. To lata między 2000 a 2006. Wytworzyła się wtedy tzw. Małyszomania. Nie do końca sam wierzyłem, że coś takiego istnieje. To było ciężkie dla mnie, dla Adama Małysza prywatnie. Gdziekolwiek nie poruszałbym się z rodziną, było ciężko. Jeśli chodzi o zawodnika Adama Małysza też nie wyglądało to łatwo, ale na tyle dużo przebywaliśmy poza granicami czy ośrodki, w których trenowaliśmy, były raczej zamknięte. Tu dało sobie z tym poradzić – opowiada czterokrotny mistrz świata o ciemnych stronach popularności.
Nawet czapka i ciemne okulary nie potrafiły uratować Małysza. I tak ktoś go zawsze go rozpoznał. – Nie pomagało, wręcz na odwrót. Pojechaliśmy kiedyś na ciepłe wody na Słowację z rodziną. Ubrałem kapelusz, okulary i jeszcze bardziej rzucałem się w oczy. Może też dlatego, że jestem utożsamiany z czapką Red Bulla. Jak ktoś widzi nawet nie czapkę Red Bulla, ale samą czapkę, już zwracasz na siebie uwagę. Chyba jestem dość charakterystyczną osobą. Często bywało tak, że jechałem samochodem, przede mną inne auto, nagle awaryjne światła, klakson, ręka. Widzę, że ktoś rozpoznał moją postać, samochód – przyznaje zdobywca czterech Kryształowych Kul za triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Od ostatniego skoku Małysza w Pucharze Świata minęło ponad dziewięć lat. Mimo tego nadal cieszy się ogromną popularnością. – Nie wiem, ale jest mi niezmiernie miło. Jestem z tego powodu dumny i zadowolony. Cała moja kariera spowodowała, że powstała sympatia u kibiców. Nigdy się nie wywyższałem, byłem normalnym człowiekiem. Niektórzy twierdzą, że kiedy przychodzą sukcesy, uderza woda sodowa. Unikałem takich rzeczy. Pochodzę nie z bogatej rodziny, może dlatego potrafiłem docenić to, co zdobyłem i pieniądze, które za tym szły – mówi jeden z najwybitniejszych skoczków w historii.