Nazywano go "papieżem sportu", bo jak żaden ze swych poprzedników uznawał dążenia do rozwoju ciała za istotny element wzrastania stanu ducha. Cenił sportowców, chętnie gościł ich na audiencjach. Jako młody chłopak, a później ksiądz, biskup i kardynał, czynnie szkolił się w wielu dyscyplinach. Jako papież, mimo natłoku obowiązków, wciąż dbał o kondycję. W sporcie znajdował elementy, które pomagały mu kroczyć drogą Ewangelii ku świętości. 100 lat temu, 18 maja 1920 roku, na świat przyszedł Karol Wojtyła – święty Jan Paweł II.
Sport był obecny w jego życiu od młodych lat. Wszystko zaczęło się na wadowickich łąkach nad Skawą, gdzie z rówieśnikami uganiał się za piłką. Nim jednak dopuszczono go do gry, stawiono go jako słupek. Na boiskach nie było bowiem bramek, więc te tworzono z czego popadnie – niekiedy były to ubrania, innym razem plecak, a niekiedy – młodsi i drobniejsi chłopcy.
"Lolek" jak Martyna
Grał "na tyłach". Najpierw jako obrońca, a koledzy zamiast "Lolek" wołali za nim "Martyna", gdyż stylem gry i posturą – był wysoki i barczysty – przypominał im defensora lwowskiej Pogoni i reprezentacji Polski, Henryka Martynę. Z czasem jednak zmienił pozycję i stanął między słupkami. Jak podają niektóre ze źródeł, bramkarzem był niezłym. Szybki, odważny i nieustępliwy – to charakteryzowało jego grę także w czasach, gdy jako blisko 30-letni wikary grywał z ministrantami na podwórku plebanii w parafii św. Floriana w Krakowie. – Nie miał finezji Messiego, ale to był twardy gracz. Potrafił nieźle skosić – wspominał w 2014 roku w rozmowie z "Gazetą Krakowską" Piotr Malecki, profesor z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie, a w latach 50. ministrant we wspomnianej parafii.
Piłka nożna nie była jednak jedyną dyscypliną obecną w życiu młodego Wojtyły. Choć należał do zespołu ministrantów i szkolnej drużyny w Gimnazjum im. Marcina Wadowity, znajdował czas na inne aktywności. Regularnie próbował sił w piłce ręcznej. Uczęszczał też na zajęcia z "ćwiczeń cielesnych" w wadowickim Towarzystwie Gimnastycznym "Sokół". Świetnie pływał, a zimą jeździł na łyżwach i grał w hokeja na zamarzniętych stawach przy drodze do Radogoszczy.
Nade wszystko cenił sobie jednak góry. Miłością do nich zaraził go pedagog ze wspomnianego "Sokoła". Całą grupą zdobywali szczyty Beskidu Żywieckiego, Gorców i Beskidu Wyspowego. Później, już jako kapłan, wybierał się w góry, zwłaszcza w Tatry, kiedy tylko mógł. Celem były piesze wędrówki lub jazda na nartach.
Z jazdą wiążą się liczne anegdoty. Jako kardynał, wymykał się niepostrzeżenie z budynku archidiecezji krakowskiej z nartami pod pachą. Gdy w jednej z rozmów prasowych zapytano go, czy kardynałowi to wypada, odpowiedział: "Jedyne, co nie uchodzi kardynałowi, to źle jeździć na nartach!". Tej pasji był zresztą wierny aż do 1993 roku, gdy kategorycznie zabroniono mu jazdy po nieszczęśliwym upadku, w wyniku którego zwichnął bark.
Porady w "Kaloszu"
Po wyborze na Stolicę Piotrową, zamienił polskie góry na Dolomity i Alpy, ale podczas pielgrzymek do kraju chętnie wracał w Tatry. W górach spędzał część trzymiesięcznego urlopu. Na co dzień dbał o formę w inny sposób. W papieskiej rezydencji w Castel Gandolfo nakazał wyremontować basen i regularnie w nim pływał. Biegał po ogrodach, a w wolnym czasie grywał w ping ponga.
– Dla niego sport był naturalną aktywnością. Taki typ chłopaka ze wsi, który bierze piłkę albo narty pod pachę i jedzie – dodawał Malecki, który należał również do "Środowiska" – prowadzonego przez Wojtyłę duszpasterstwa akademickiego przy parafii św. Floriana. Przyszły papież wraz z młodzieżą ruszał na wędrówki w góry lub na spływy kajakowe na Mazury. Tam początek miały niezwykłe msze święte, odprawiane przy ołtarzu z kajaków, gdzie za krzyż służyły splecione wiosła. Zawsze można było też dosiąść się do "Kalosza" – składanego kajaka Wojtyły, w którym udzielał duchowych porad.
To zresztą na jednej z takich wypraw w 1958 roku Wojtyła dowiedział się o nominacji biskupiej. Po jej odbiór udał się z Mazur do Warszawy autostopem, po czym wrócił do młodzieży. 20 lat później, gdy wybrano go na papieża, napisał przyjaciołom ze "Środowiska" w liście, że "przesiadł się z kajaka na Łódź Piotrową". Gdy zaś dziennikarze zapytali go, czy w Watykanie będzie kontynuował swoje dotychczasowe pasje, odpowiedział: "Na wszystko mi chyba nie pozwolą...".
W zdrowym ciele zdrowy duch
Dlaczego sport – pod szeroko rozumianym pojęciem – stanowił dla świętego Jana Pawła II tak ważny element życia i posługi papieskiej? Wojtyła dostrzegał w nim przede wszystkim szansę na zbliżenie się do Boga. Był orędownikiem aktywnego odpoczynku. Hartowanie ciała dawało jego zdaniem sposobność do wzrastania stanu ducha. To poprzez sport ciało i duch mogły się zintegrować. Jako papież mówił: – Chodzi o to, by odpoczynek nie był odejściem w próżnię. Aby nie był tylko pustką – bo wtedy nie będzie naprawdę wypoczynkiem. Chodzi o to, żeby był wypełniony spotkaniem: z przyrodą, górami, morzem i lasem. Człowiek w umiejętnym obcowaniu z przyrodą odzyskuje spokój, ucisza się wewnętrznie.
Dostrzegał ponadto istotną rolę sportu i sportowców w budowaniu społeczeństwa, w którym współżyją w pokoju wyznawcy wszystkich religii i kultur. – Poczucie braterstwa, wielkoduszność, uczciwość i szacunek dla ciała – stanowiące z pewnością niezbędne cnoty każdego dobrego sportowca – przyczyniają się do budowy społeczeństwa, gdzie miejsce antagonizmów zajmuje sportowa rywalizacja, gdzie wyżej ceni się spotkanie niż konflikt, uczciwe współzawodnictwo niż zawziętą konfrontację. Tak pojmowany sport nie jest celem, ale środkiem – głosił w 2000 roku.
– Na sportowcach spoczywa wielka odpowiedzialność. Są powołani, by uczynić ze sportu okazję do współpracy i dialogu, przełamywać bariery językowe, rasowe i kulturowe, przyczyniać się do rozwoju cywilizacji miłości – nauczał.
Ostrzegał też przed uwidaczniającymi się pod koniec XXI wieku problemami sportu: dopingiem, pogonią za pieniędzmi, komercjalizacją czy przemocą na stadionach. – Dość liczne niestety – i być może coraz bardziej widoczne – są oznaki kryzysu, który zagraża czasem fundamentalnym wartościom etycznym sportu. Obok sportu, który pomaga człowiekowi, istnieje bowiem inny sport, który mu szkodzi; obok sportu, który uszlachetnia ciało, istnieje sport, który je poniża i zdradza; obok sportu, który służy wzniosłym ideałom, jest też sport, który zabiega wyłącznie o zysk; obok sportu, który jednoczy, jest też taki, który dzieli – mówił.
Potępiał rasizm i wszelkie jego przejawy. Chciał, by sport promował solidarność i braterstwo – wartości, na których mogłaby wzrastać młodzież. By podkreślić jego znaczenie, w sierpniu 2004 roku utworzył w Watykanie departament sportu, mający za zadanie właściwą promocje sportowej postawy.
Socio Barcelony i Realu
Darzył sportowców szczególną sympatią. I przełamywał przy tym konwenanse. W 2000 roku celebrował na Stadio Olimpico w Rzymie mszę świętą, w której udział wzięło ponad 60 tysięcy ludzi ze świata sportu, a następnie – jako pierwszy papież w historii – uczestniczył w rozgrywanym po nabożeństwie charytatywnym meczu w roli kibica. Reprezentacja Włoch mierzyła się z Resztą Świata, a Jan Paweł II, choć miał obejrzeć jedynie pierwszą połowę spotkania, postanowił zostać również i na drugie 45 minut widowiska.
Regularnie przyjmował sportowców na audiencje. Z wizytą byli u niego przedstawiciele wszystkich dyscypliny, w tym m.in. Pele, Diego Maradona, Ronaldo i Michael Schumacher. Pojawili się też piłkarze Barcelony i Realu Madryt, a papież został honorowym "socio" obu klubów i co roku otrzymywał karnet na cały sezon.
Przyjeżdżały reprezentacje – m.in. Brazylii, Argentyny i Polski. Biało-czerwoni odwiedzili go trzykrotnie: w 1980, w 1992 (kadra olimpijska) i w 2003 roku. Na ostatnim z tych spotkań obecna była kilkuosobowa delegacja, w składzie której oprócz trenera Pawła Janasa znalazł się m.in. Jerzy Dudek, który miał wręczyć Ojcu Świętemu pamiątkową koszulkę. – To było dla mnie wielkie wyróżnienie. Ja umarłem wtedy. Umarłem i zmartwychwstałem na nowo, jak schodziłem po tych schodach. Wręczałem papieżowi koszulkę i mówiłem: "Ojcze Święty, dla nas zawsze będziesz numerem jeden!". Papież mnie zainspirował. (...) W kwietniu 2005 roku odszedł, a my w maju mieliśmy finał Ligi Mistrzów. Pamiętam do dzisiaj, jak obroniłem tę piłkę od Szewczenki... Powiedziałem: "To nie była moja ręka, to była ręka papieża". Absolutnie! Jak Diego ma swoją "rękę Boga", to ja mam swoją "rękę papieża". To musiała być jakaś inspiracja od niego zaczerpnięta – opowiadał w rozmowie z Przemysławem Rudzkim w "English Breakfast Extra".
Cracovia pany!
Na audiencjach obecni byli też piłkarze polskich klubów – Lechii Gdańsk czy Wisły Kraków. "Biała Gwiazda" zawitała do Watykanu w 2000 roku. – Papież dobrze się orientował w polskiej Ekstraklasie. Był fanem sportu – wspominał napastnik Wisły Tomasz Frankowski. Spotkanie z Ojcem Świętym było dla niego tak dużym przeżyciem, że gdy piłkarze śpiewali hymn klubu, Frankowski wzruszył się i nie mógł prosto utrzymać kamery, którą miał rejestrować wizytę. – Na początku filmu widać tylko nasze stopy – śmiał się.
Tamten muzyczny "występ" zawodników Wisły papież skomentował żartobliwym "lepiej gracie, niż śpiewacie", w czym nie bez znaczenia był fakt, że przez całe dorosłe życie był kibicem Cracovii. To ten klub miał szczególne miejsce w jego sercu. W 1938 roku, gdy wyjechał z Wadowic do Krakowa na studia, trafił na jeden z meczów "Pasów" i z miejsca stał się ich fanem. Choć z biegiem lat obowiązki coraz rzadziej pozwalały mu śledzić poczynania swego klubu, to sentyment pozostał. Na tyle, że mimo upływu czasu pytał swoich współpracowników: "Jak tam moja ukochana Cracovia?".
Wyjątkowa, bo aż 100-osobowa delegacja "Pasów" odwiedziła go w styczniu 2005 roku. Papieża, choć słabego i schorowanego, nie opuszczał humor. Gdy w tłumie piłkarzy zauważył Kazimierza Węgrzyna, powiedział do niego: "A Ty już u mnie byłeś... Ale z Wisłą". Samo spotkanie opóźniło się zaś o 30 minut, bo śpiącego w fotelu Ojca Świętego nie chciał budzić kardynał Stanisław Dziwisz, za co dostał później burę! – Papież powiedział do niego: "Stasiu, czemu mnie nie obudziłeś, setka ludzi z mojej ukochanej Cracovii na mnie czeka, jak ja teraz przed nimi wyglądam?" – opowiadał wieloletni kierownik Cracovii Maciej Madeja.
Przygotowując tekst, korzystałem z: