| Piłka nożna / Anglia

Wojciech Falenta: praca w Premier League jest łatwiejsza niż na zapleczu

Sean Dyche oraz Dean Marney i David Silva (fot. własne/Getty Images)
Sean Dyche oraz Dean Marney i David Silva (fot. własne/Getty Images)

Do Burnley trafił, gdy zespół był na półmetku walki o awans do Premier League. Po pół roku świętował z zawodnikami sukces i choć kolejny sezon zakończył się spadkiem, to doświadczenie dziennikarskie, które tam zdobył, uważa za nieocenione. Wojciech Falenta opowiedział w rozmowie z TVPSPORT.PL o kulisach pracy w dziale prasowym na tak wysokim szczeblu, o tym jak piłkarze reagowali na widok kamer, który znany trener wywyższał się w rozmowach i na co szkoleniowcy zwracają uwagę w trakcie udzielanych wywiadów.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Za klubem na koniec Europy. Polscy kibice w natarciu

Czytaj też

Kibice Bayernu, Borussii i Realu (fot. fcbayern-polishfanclub.pl/borussia.com.pl/aguilablanca.pl)

Za klubem na koniec Europy. Polscy kibice w natarciu

Marcin Borzęcki, TVPSPORT.PL: – Jak doszło do tego, że trafiłeś do biura prasowego Burnley?
– Pojechałem na studia do Anglii, studiowałem przez trzy lata na uczelni UCFB, gdzie wybrałem zarządzanie w piłce właśnie ze specjalizacją media. Traf chciał, że zajęcia mieliśmy na stadionie, bo siedziba uniwersytetu jest właśnie tam ulokowana. Mieliśmy więc wiele okazji do tego, by nabrać doświadczenia zawodowego z udziałem klubu i w pewnym momencie pojawiła się szansa pracy w Burnley. Zespół grał wtedy w Championship, mowa o sezonie 2013/14, a że klub nie znajdował się w najlepszej sytuacji finansowej, to szukano chętnych do pomocy stażystów. Zasadniczo zaczęło się od naboru, przez rekrutację przebrnęły trzy osoby, w tym ja, i mniej więcej w połowie tamtego sezonu rozpoczęliśmy praktyki. Najpierw było spotkanie z kierownikiem działu i jego asystentką – jeśli dobrze sobie przypominam, dostaliśmy dwa zadania. Jedno polegało na napisaniu tekstu na podstawie skrótu spotkania oraz wywiadu z bohaterem meczu, a drugie to była zwykła pomeczowa relacja, sprawozdanie. W ten sposób wylądowałem na dłużej na Turf Moor, bo w sumie pracowałem tam przez półtora sezonu, więc załapałem się i na awans, i na spadek z Premier League.

– Jakie były twoje obowiązki? Bo zakładam, że dział media był dość rozbudowany i różne osoby miały przydzielone różne zadania.
– Byłem redaktorem strony internetowej. W całym klubie pracowało wówczas między 200 a 300 osób, z czego działy media i marketingu były osobne – w każdym działało około siedmiu ludzi. U nas był to szef, jego asystent, my jako pomoc odpowiedzialna za pisanie artykułów na stronę oraz do programu meczowego, człowiek ogarniający sektor wideo oraz dwóch grafików. Ci ostatni pomagali też ludziom z marketingu – jedna z nich pracowała na pełen etat, druga na większość etatu. Jeśli mecz był grany u siebie, to ten człowiek działał przez cały tydzień, jeśli na wyjeździe – przez trzy dni.

– Jak liczebność tej komórki wypadała na tle innych klubów Premier League?
– Myślę, że gdzie indziej były one nieco większe. Wiem, że największym, pod względem liczby pracowników, działem prasowym był dział Evertonu, bo aż kilkanaście osób funkcjonowało tam na pełnym etacie. Mieli taką politykę, że wszystkie przygotowane treści były szykowane przez ludzi działających w klubie, nie korzystali z materiałów zewnętrznych. Wiadomo, gdy jeździliśmy na mecze, to zauważaliśmy, że w czołowych zespołach sztab ludzi odpowiedzialnych za media był nieco większy, a myślę że od tamtego czasu jeszcze się to rozwinęło.

Za klubem na koniec Europy. Polscy kibice w natarciu

Czytaj też

Kibice Bayernu, Borussii i Realu (fot. fcbayern-polishfanclub.pl/borussia.com.pl/aguilablanca.pl)

Za klubem na koniec Europy. Polscy kibice w natarciu

Turf Moor widziane z loży prasowej (fot. własne)
Turf Moor widziane z loży prasowej (fot. własne)

– Generalnie jednak spełnialiście chyba standardy zachodnie.
– Myślę że tak, angielska piłka jest rozwinięta również pod tym względem. W Polsce na przykład często dział prasowy jest połączony z marketingiem, co na pewno wynika z ograniczeń finansowych i świadomości osób zarządzających klubem. Pamiętam, że te pięć lat temu, nawet wśród dyrektorów wykonawczych w Anglii, panowało przeświadczenie, że działy media są najbardziej niedoinwestowane. Są one jednak na tyle specyficzne, że – poza sprzedażą gazetki klubowej, która jest oddawana za symboliczną opłatą – nie generują żadnych przychodów. Tak naprawdę w nie się tylko pompuje pieniądze, one wydają to, co zarobią inne działy. Paradoksalnie jednak są najbardziej istotne z perspektywy biznesu. Inne sfery klubu potrzebują biura prasowego, by zrealizować swoje cele. Jeśli osoby z marketingu tworzą jakieś inicjatywy, to potrzebują to nagłośnić. Jeśli klub chce coś przekazać, potrzebuje wykorzystać redakcję. Problem jest jednak taki, że ciężko zmierzyć to, jaki efekt przynosi działanie komórki medialnej, nie da się tego przeliczyć według żadnego algorytmu na pieniądze. Nie wiemy, ile osób przyszło na dane wydarzenie albo piło konkretny napój, akurat dzięki artykułom napisanym przez zatrudnione osoby.

Burnley to, jak już mówiłem, bardzo specyficzne miejsce. To klub bardzo ważny dla lokalnej społeczności, wiele osób, nie tylko spośród piłkarzy, pracuje w nim od wielu lat, atmosfera jest wyjątkowa, bo mało kto traktuje tam pracę jako obowiązek. Jest to raczej spełnienie marzeń, związanie się ze swoim ukochanym zespołem i działanie dla jego dobra. Wielu kibiców chciałoby dołożyć cegiełkę do rozwoju, więc jeśli komuś się to udaje, jest bardzo szczęśliwy. Z perspektywy działu media rzucało się w oczy, że bardzo dużo osób, z innych sektorów, przychodziło do nas z prośbami. Tak jak wspominałem – jeśli nawet trzeba było wypromować jakąś akcję marketingową, to byliśmy do tego niezbędni.

– Jak wygląda taka praca z perspektywy poświęconego czasu? Zakładam, że nie działałeś w regularnym cyklu od 8 do 16.
– To się zmieniało. Ciekawostką jest to, że znacznie łatwiej było pracować w czasach gry w Premier League niż w Championship. I to nie dlatego, że Premier League jest bardziej prestiżowa, lepsza piłkarsko czy bogatsza – po prostu jest mniej meczów, a więc i mniej roboty. Na zapleczu harmonogram był taki, że drużyna grała zazwyczaj systemem sobota-wtorek-sobota, więc nałożenie wydarzeń było ogromne. Ponadto kalendarz nie zakłada naprzemiennych występów u siebie i na wyjeździe, często się to miesza, zdarza się zagrać kilka razy w delegacji z rzędu. Trzeba więc być bardzo zdyscyplinowanym, bo każda kolejka ligowa oznacza osobny cykl na stronie, mecze u siebie to nowe programy meczowe, artykuły. A przecież przy meczach wyjazdowych dużo czasu spędzaliśmy też w podróży. W Premier League wypada tak naprawdę jedna konfrontacja w tygodniu, więc jest o wiele luźniej, można działać w spokoju. Są dni prasowe, konferencje, wszystko zdecydowanie wygodniej zaplanowane, więc w tygodniu nie było takiej orki, jak w czasie, gdy Burnley grało na drugim poziomie rozgrywkowym. Powroty o trzeciej w nocy z dalekiego wyjazdu i stawianie się w klubie na 9 były na porządku dziennym i mocno wycieńczały organizm.

Młodzi fani Burnley FC (fot. Getty Images)
Młodzi fani Burnley FC (fot. Getty Images)

– Czymś jeszcze, oprócz obłożenia czasowego, różniła się praca w obu tych ligach?
– Podczas meczów z czołowymi klubami znacznie zwiększało się zainteresowanie dziennikarzy, więc trzeba było wystawić o wiele więcej akredytacji, był moment, gdy maksymalne obłożenie wynosiło aż 256 osób. Na początku sezonu graliśmy z Manchesterem United i właściwie ta granica została dotknięta. W Championship na meczach bywało zazwyczaj kilkudziesięciu dziennikarzy, może liczba była trzycyfrowa, gdy stało się jasne, że awansujemy. Grając w elicie, gościliśmy też wielu przyjezdnych z innych krajów, przede wszystkim z państw skandynawskich, gdzie na przykład Manchester oraz Chelsea mają dużą bazę kibicowską.

Ja akurat nie zajmowałem się akredytacjami, ale ogarniający ten temat kolega był bardzo zaabsorbowany. Pojawiła się też pewna kosmetyka do wykonania na stadionie, trzeba było w specjalny sposób okablować obiekt, by spełnić oczekiwania nadawców telewizyjnych. Jeszcze w Championship zdarzało się, że Sky przyjeżdżało 2-3 dni wcześniej, by zainstalować się na obiekcie, co po awansie trzeba było usprawnić. Paradoksalnie jednak praca w Premier League była w tygodniu lżejsza niż w czasach Championship. Teraz budynek poświęcony dla mediów jest już nowy, ale w tamtych latach był dość skromny i sporym wyzwaniem była organizacja konferencji prasowych.

– Jak wygląda podejście piłkarzy z najlepszej ligi świata do kontaktów z mediami?
– Nie da się na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, ale generalnie większość zawodników było bardzo kontaktowych. Burnley jest akurat klubem lokalnym, bardzo rodzinnym, wielu piłkarzy grało tam już od wielu lat przed awansem. Kilku graczy nie przepadało może za udzielaniem wywiadów, co wynikało z ich braku doświadczenia w tej strefie. Mieli w pamięci, że podczas którejś z rozmów w przeszłości ktoś przekręcił ich słowa, inaczej zaakcentował w tekście, więc to wzbudzało w nich sporą ostrożność. Na ogół byli jednak otwarci, ponadto z wyprzedzeniem, właściwie na cały sezon, mieli dokładną rozpiskę na temat tego, kto i kiedy udziela wywiadów. Wszystko było zatem zaplanowane i można było się do tego łatwo przygotować.

Pewnie, że zdarzały się też bieżące zapytania dotyczące możliwości przeprowadzenia rozmowy, ale była grupa sprawdzonych zawodników, którzy nie mieli problemu z tym, by wyjść do mediów i z ich usług najczęściej korzystano. Jeżeli chodzi o samą jakość rozmówców to wyższa była zazwyczaj u tych bardziej doświadczonych, ale to dość oczywiste – więcej w futbolu widzieli, więcej przeżyli, więc mieli więcej do opowiedzenia. Byli też bardziej świadomi, wiedzieli że tak naprawdę fajnym wywiadem mogą więcej zyskać niż stracić, zwłaszcza w oczach kibiców. My, jako pracownicy klubu, też mieliśmy z nimi inne relacje niż dziennikarze z zewnątrz i z takiej perspektywy czasu muszę przyznać, że fajnie wypadały rozmowy zwłaszcza do gazetki klubowej, przed nami gracze otwierali się nieco bardziej niż przed kimś obcym.

James Milner i Trent Alexander-Arnold (fot. Getty Images)
James Milner i Trent Alexander-Arnold (fot. Getty Images)

– Ciekaw jestem zatem, jak na kontakt z prasą reagował trener Sean Dyche. Może miał jakieś sugestie, dzięki którym mógłby media wykorzystać do zdopingowania piłkarzy lub zatuszowania jakiejś sprawy?
– Nie było czegoś takiego. Dyche jest jednym z bardziej świadomych szkoleniowców pod kątem tego, jak rozmawiać z mediami. Wiele się od niego nauczyłem, bo był to człowiek szkolony przez angielską federację, generalnie angielscy menedżerowie na kursach trenerskich mają zajęcia dotyczące tej sfery. Wystarczyło nawet zwrócić uwagę na detale, choćby na to jak Dyche w trakcie wywiadów udzielanych w pozycji stojącej, ustawiał się, profilował sylwetkę. To są szczegóły, drobne rzeczy, które budowały jednak jego wizerunek. Sam mówił zresztą o tym, że to efekt lekcji. Nie przypominam sobie jednak takiej sytuacji, by próbował wpłynąć na to, co napiszemy, zdarzały się raczej sytuacje odwrotne – szef działu medialnego mówił mu, jakiego pytania się spodziewać, wychwytywał kluczowe wątki z prasy i ostrzegał szkoleniowca. To pozwalało mu przygotować się do konferencji, zwłaszcza Sky ma taki zwyczaj, że gdy pojawia się w piłce palący temat, nawet taki dotyczący rasizmu czy spraw okołoboiskowych, potem na wszystkich konferencjach trenerzy są o to pytani.

Dyche był jednak bardzo świadomy, korzystał z podpowiedzi i zawsze wypadał na przygotowanego gościa. Słyszałem o historiach, że są menedżerowie, którzy proszą rzeczników prasowych, czyli w Anglii de facto szefów biur prasowych klubów, by usiąść z nimi na kilka minut przed konferencją i podzielić się wnioskami, pomysłami na to, o co mogą zostać zapytani. Sven-Goran Eriksson, gdy pracował w Manchesterze City, był takim szkoleniowcem, który bardzo cenił sobie współpracę z rzecznikiem, choć każdy miał go za kogoś, kto kompletnie nie przejmował się tym, co o nim pisali. Słyszałem, że ta współpraca była jednak bardzo bliska i poświęcał jej wiele uwagi. Tony Pulis z kolei był taki, że wszystko robił po swojemu i uważał, że wie najlepiej, jak rozmawiać z dziennikarzami.

– Rzuciły ci się jeszcze w oczy jakieś zachowania charakterystyczne podczas udzielania wywiadów?
– Ciekawa była historia z Nathanielem Chalobahem, teraz piłkarzem Watfordu, który trafił do nas kiedyś z Chelsea. Wydawało się, że zawodnik przychodzący z tak wielkiego klubu powinien być doskonale przygotowany do rozmów z prasą. Został sprowadzony na finiszu okna transferowego, od razu pojechał na zgrupowanie angielskiej młodzieżówki i dopiero we wrześniu wrócił do zespołu. Wiadomo, jak to na początku, trzeba było z nim porozmawiać, przedstawić fanom. Tymczasem Chalobah, choć miał za sobą szkolenie w drużynie narodowej z kontaktu z mediami, gdy zobaczył wokół kilka kamer i mikrofonów, troszkę zgłupiał i się zablokował. Zabrakło mu doświadczenia, stres go przerósł i sam przyznał, że pierwszy raz zetknął się z takim zainteresowaniem wokół swojej osoby. Kursy kursami, szkolenia szkoleniami, ale jednak kluczowe jest w tych okolicznościach obycie.

Nathaniel Chalobah (fot. Getty Images)
Nathaniel Chalobah (fot. Getty Images)

– Znana jest opinia na temat angielskich tabloidów i zastanawiam się, czy w klubie spędzaliście dużo czasu na wertowaniu kolejnych tytułów i prostowaniu plotek.
– Burnley jest na tyle małym i mało medialnym klubem, że nie przypominam sobie sensacji i kontrowersji, który wypłynęłyby do mediów. Jeżeli już to dotyczyły zdania, przekręcenia słów, nagłówka, takich drobnych spraw. Codziennie rano otrzymywaliśmy oczywiście gazety, przeglądaliśmy je, ale to bardziej by wiedzieć, co się w piłce dzieje. Klub w fajny sposób współpracował też z lokalną prasą, co wynikało z tego, że szef naszego działu medialnego sam w jednej z takich gazet pracował. Zdarzało się, że jak na przykład była przerwa od meczów, często organizowaliśmy dla dziennikarzy któregoś z zawodników, by w mediach pojawiło się więcej treści, interesujących rozmów, artykułów. Nie chcę może górnolotnie mówić, że byliśmy jedną dziennikarską rodziną, ale współpraca była zażyła, nawet często rozmawialiśmy, spotykając się czy to podczas konferencji prasowych, czy treningów.

– Kiedy byliście bardziej zapracowani – w trakcie tygodnia przygotowując materiały przed spotkaniem, czy w trakcie kolejki ligowej?
– Zdecydowanie najwięcej roboty przynosiły dni robocze, zwłaszcza przed meczami rozgrywanymi u siebie, co wiązało się oczywiście z przygotowaniem gazetki klubowej. Trzeba też oczywiście przygotować konferencję, akredytacje prasowe, teksty dla spikera stadionowego. W Championship zdarzało się grać jedno spotkanie w sobotę, kolejne już we wtorek, więc wtedy rzeczywiście mało pozostawało czasu wolnego. Gdy zespół grał na wyjeździe, też było co robić, lecz presja czasu była nieporównywalnie mniejsza. Wtedy co prawda dochodził aspekt dłuższej podróży, ale zawsze mogliśmy coś przygotować już w trasie.

– Mieliście jakieś nieoczywiste obowiązki? Może kontrolowaliście na przykład to, co zawodnicy umieszczają w mediach społecznościowych?
– Obecnie wchodzi to pewnie w rachubę, ale ja się akurat nigdy tym nie zajmowałem. Mieliśmy w Premier League kolegę, który może nie tyle zajmował się stricte mediami społecznościowymi, co starał się regularnie przeglądać i jeżeli pojawiłaby się jakaś sytuacja wymagająca reakcji, to pewnie by to wychwycił. Ale szczerze mówiąc nie przypominam sobie, by to było konieczne. Jeżeli zaś chodzi o obowiązki nieoczywiste... Hmm, ksero nie obsługiwałem, raz może szefowi kawę zrobiłem.

Ciekawostka jest taka, że obowiązywał nas odpowiedni dress code i musieliśmy stawiać się w pracy w garniturach. Jedynym wyjątkiem były mecze wyjazdowe, gdzie jeździliśmy w klubowych dresach. Gdy Sean Dyche objął Burnley, co było jeszcze w Championship, wprowadził taki wymóg również w przypadku zawodników. Chciał, by gracze byli eleganccy, ale z czasem to zniesiono i wszyscy poruszali się w dresach. W Anglii są jeszcze takie osoby w klubach, które zajmują się pomaganiem piłkarzom, ogarniają takie rzeczy jak mieszkanie, wejście do zespołu, załatwianie spraw papierkowych i tak dalej. W Premier League jest wymóg posiadania takiej osoby, a wspominam o tym dlatego, że sam potrzebowałem pomocy. Pewnego razu rozpruł mi się krawat w trakcie którejś konferencji, co wychwycił właśnie ten człowiek. Nie wiem, czy minęło nawet 15 sekund i miałem w dłoni nowy krawat.

Sean Dyche (fot. Getty Images)
Sean Dyche (fot. Getty Images)

– Generalnie kibicom wydaje się, że przedsezonowe obozy to dla działu prasowego wakacje – nie trzeba ganiać za piłką jak zawodnicy, a mieszka się w równie dobrym hotelu i wygrzewa na słońcu.
– Ja akurat na zgrupowaniu nigdy nie byłem, ale zawsze na te wyjazdy zabierani byli oczywiście ludzie z działu prasowego. Zazwyczaj udawał się kierownik działu oraz osoba od wideo, fotograf i jeszcze ktoś do pomocy, więc taki mniej więcej 4-osobowy sztab, bo przecież ktoś musiał pozostać też na miejscu. Tak czy owak, to okres bardzo intensywnej pracy, często naznaczonej siedzeniem do późnych godzin porannych, więc nie ma to wiele wspólnego z wakacjami.

– Jesteś osobą płynnie poruszająca się w kilku językach, wykorzystywano cię jako tłumacza?
– Nie było akurat takiej potrzeby, bo tak na dobrą sprawę, to w drużynie mieliśmy samych piłkarzy anglojęzycznych. Nawet dziś, jeśli popatrzy się na kadrę zespołu, to w ostatnich latach raptem kilku zawodników przewinęło się takich, którzy nie rozumieliby lokalnej mowy, ewentualnie mogli mieć inne naleciałości, inny akcent, ale tak poza tym spokojnie można było się z nimi porozumieć.

– Wspominałeś, że zawsze marzyłeś o przygodzie dziennikarskiej, ale bliski jest ci też temat trenowania zawodników. Praca w klubie Premier League zdaje się być dobrą lekcją pod tym kątem.
– Szczerze mówiąc, to dopiero zaczynałem wtedy jako trener, pierwszy kurs trenerski robiłem pod koniec pobytu w Anglii. Wówczas zaczynałem zdobywać jakiekolwiek doświadczenie, więc wtedy aż tak bardzo się tym nie interesowałem. Akademia Burnley też była dość przeciętnie rozwinięta i chociaż miałem kontakt z niektórymi zawodnikami, zdarzyło mi się też opracować kilka raportów skautingowych dla komórki PZPN działającej w Anglii, to nie wiązało się to z niczym więcej. Mocniej poświęciłem się tej tematyce dopiero, gdy wróciłem do Polski i podjąłem z tym związaną pracę.

– Wracając do pracy w biurze prasowym – wryły ci się w pamięć jakieś charakterystyczne zachowania pozaboiskowe zawodników lub trenerów innych klubów?
– Przez pierwszy rok byłem właściwie na wszystkich konferencjach prasowych przed- i pomeczowych. Poziom menedżerów był bardzo różny, na pewno zapamiętałem spotkanie z Jose Mourinho, który – jak wiemy – miał dużo charakterystycznych występów w karierze, ale akurat w trakcie tamtego był wybitnie spokojny. Niezwykle cierpliwy, otwarty, opanowany, na co na pewno miał wpływ, że jego drużyna wygrała mecz, a w takiej sytuacji znacznie łatwiej rozmawiać z dziennikarzami. Pamiętam też Louisa van Gaala, który był z kolei zupełnym przeciwieństwem – mówił krótko, treściwie, niechętnie. O jego potyczkach z mediami można by napisać bardzo dużo, po tamtym meczu Burnley z Manchesterem United był między innymi pytany o transfer Daleya Blinda, otrzymał pytanie o to, czy Holender mógłby występować na więcej niż jednej pozycji, na przykład w środku pomocy. Holender odparł, że oczywiście że tak i to będzie bardzo dobry ruch trenera. Generalnie dawał po sobie odczuć, jakby był jakieś trzy piętra nad dziennikarzami. Roberto Martinez, który prowadził wówczas Everton, był z kolei bardzo serdecznym gościem, choć tu też pewnie zadziałał fakt zdobytych trzech punktów przez jego zawodników.

Przepytywany Louis van Gaal (fot. Getty Images)
Przepytywany Louis van Gaal (fot. Getty Images)

Różnie bywało z piłkarzami, wiadomo że po kiepskich występach niechętnie się udzielali i starali się przemknąć przez strefę mieszaną. Burnley w tamtym sezonie spadło z ligi, przegrało sporo spotkań minimalnie, jednym, dwoma golami, więc ciężej było o wyciągnięcie z zawodników rozbudowanych i analitycznych opinii. Po meczu ze Swansea udało mi się porozmawiać z Łukaszem Fabiańskim, próbowałem też zgadać się z Wojciechem Szczęsnym, ale ten był wówczas rezerwowym, jego miejsce między słupkami zajął David Ospina, więc mi odmówił. Marcin Wasilewski też podziękował, choć w bardzo kulturalny sposób, no i on z kolei jest znany z tego, że unika mediów jak ognia. Pamiętam też sytuację po meczu z Arsenalem, gdy zrobiło się w pewnym momencie niefajnie, bo żaden z ich zawodników nie chciał rozmawiać z dziennikarzami prasowymi. Przedstawiciele mediów, którzy przyjechali z Londynu, zgłaszali pretensje do rzecznika prasowego i dopiero Oliver Giroud, który wychodził z szatni jako ostatni, dał się namówić na parę zdań.

– Działania dziennikarskie swoją drogą, ale miałeś kontakt z kilkoma niezłymi piłkarzami w klubie z Turf Moor.
– Na pewno warty wspomnienia jest Kieran Trippier. Jestem pod wrażeniem tego, jak daleko zaszedł. Wspominam go jako bardzo pracowitego i skupionego na swojej karierze piłkarza, który też miał jednak swoje problemy. W tym sezonie, w którym awansowaliśmy do Premier League, miał 14 asyst, co jak na obrońcę jest fenomenalną statystyką. Generalnie miał jednak duże problemy w grze obronnej, pamiętam, jak w jednym spotkaniu dośrodkował celnie w pole karne, padł gol, a po chwili jego stroną poszła akcja rywali i tym razem to bramkarz Burnley wyjmował piłkę z siatki. Często tak to właśnie wyglądało, a że trener Dyche sam był obrońcą i przykłada do gry w defensywie dużą uwagę, dużo czasu poświęcił temu zawodnikowi. Spodziewałem się, że wypłynie wyżej, ale że strzeli gola w półfinale mundialu i trafi do Atletico Madryt – tego bym nie powiedział.

Drugim piłkarzem wartym uwagi jest oczywiście Danny Ings, który – gdyby nie kontuzje – grałby pewnie znacznie wyżej, choć ten sezon ma w Southampton rewelacyjny. Zawodnik bardzo wszechstronny, bo i szybki, i dysponujący przyspieszeniem, ale też twardo stojący na nogach, silny, nieźle grający głową. Ma też dopiero 27 lat, więc jeszcze może trafić do lepszego klubu, o ile oczywiście będą go już omijały problemy zdrowotne. Zawsze gdy przyjeżdżało się do ośrodka treningowego w godzinach popołudniowych, gdy było już po zajęciach, w klubie były jeszcze dwie osoby – właśnie Ings i Trippier. Pewnie poniekąd wynikało to z tego, że byli jeszcze kawalerami, ale na pewno warto docenić ich ogromną pracowitość, chęć wykorzystywania wolnego czasu do podnoszenia umiejętności.

Bardzo ceniłem też Toma Heatona, bramkarza który przebił się nawet do reprezentacji Anglii. Zaczynał w Manchesterze United, bardzo blisko trzyma się z Tomaszem Kuszczakiem. Wspominał, że wyjazd do Belgii, gdzie grał na wypożyczeniu w Antwerpii, był dla niego i najlepszym, i najgorszym doświadczeniem. Najgorszym, bo prawie w ogóle tam nie grał, źle się odżywiał i źle prowadził, a najlepszym dlatego, że zrozumiał, jak wiele musi poprawić i na czym się skupić, by cokolwiek w piłce osiągnąć.

Zobacz też
Lider Duńczyków odejdzie z United. "Nasza współpraca dobiega końca"
Christian Eriksen (z lewej fot. Getty Images)

Lider Duńczyków odejdzie z United. "Nasza współpraca dobiega końca"

| Piłka nożna / Anglia 
Piłkarz Chelsea zagra dla Polski! Nazywali go "synem Davida Luiza"
Gabriel Sambou jako dziecko został nazwany "synem Davida Luiza" (fot. Instagram Gabriela Sambou/archiwum Ilony Zaranek-Sambou)
tylko u nas

Piłkarz Chelsea zagra dla Polski! Nazywali go "synem Davida Luiza"

| Piłka nożna / Anglia 
Sensacja w finale! Zdobyli pierwsze trofeum od 70 lat!
Mohamed Salah (fot. Getty Images)

Sensacja w finale! Zdobyli pierwsze trofeum od 70 lat!

| Piłka nożna / Anglia 
Haaland przeszedł do historii. Niezwykły wyczyn gwiazdora City
Erling Haaland (fot. Getty Images)

Haaland przeszedł do historii. Niezwykły wyczyn gwiazdora City

| Piłka nożna / Anglia 
Bednarek nie zagra po kontuzji. Przepisy są bezwzględne
Jan Bednarek (fot. Getty)

Bednarek nie zagra po kontuzji. Przepisy są bezwzględne

| Piłka nożna / Anglia 
wyniki
terminarz
tabela
Wyniki
16 marca 2025
15 marca 2025
10 marca 2025
Piłka nożna
09 marca 2025
Piłka nożna
Terminarz
01 kwietnia 2025
02 kwietnia 2025
03 kwietnia 2025
Piłka nożna
Tabela
Premier League
 
Drużyna
M
+/-
Pkt
1
29
42
70
2
29
29
58
4
29
16
49
5
29
15
48
8
29
5
45
9
29
-4
45
10
29
12
44
11
29
5
41
12
28
3
39
13
29
-3
37
14
29
12
34
15
29
-4
34
16
29
-16
34
18
29
-34
17
19
29
-40
17
20
29
-49
9
Rozwiń
Najnowsze
14-letni Polak w elitarnych rozgrywkach! Zagra z gwiazdami
14-letni Polak w elitarnych rozgrywkach! Zagra z gwiazdami
fot. Facebook
Sara Kalisz
| Inne 
Michał Szubarczyk (fot.
Puchar Kontynentalny w TVP! Oglądaj sobotni konkurs w Zakopanem
Skoki narciarskie, Puchar Kontynentalny [NA ŻYWO]. Transmisja sobotniego konkursu, live stream (22.03.2025). Gdzie oglądać?
transmisja
Puchar Kontynentalny w TVP! Oglądaj sobotni konkurs w Zakopanem
| Skoki narciarskie 
Były reprezentant o Probierzu: kredyt zaufania jest na wyczerpaniu
Michał Probierz (fot. Getty Images)
nowe
Były reprezentant o Probierzu: kredyt zaufania jest na wyczerpaniu
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Wspaniała seria Crosby'ego. Zapisał się w historii NHL
Sidney Crosby (fot. Getty)
nowe
Wspaniała seria Crosby'ego. Zapisał się w historii NHL
| Hokej / NHL 
Dawidek: marzenie spełnione. Kolejne? Igrzyska! [WIDEO]
Weronika Dawidek (fot. TVP Sport)
Dawidek: marzenie spełnione. Kolejne? Igrzyska! [WIDEO]
| Inne zimowe / Snowboard 
Nowaczyk: jest spory niedosyt [WIDEO]
Michał Nowaczyk (fot. TVP Sport)
Nowaczyk: jest spory niedosyt [WIDEO]
| Inne zimowe / Snowboard 
Pechowy Neuer. Wyleczył kontuzję, doznał następnej
Manuel Neuer (fot. Getty)
Pechowy Neuer. Wyleczył kontuzję, doznał następnej
| Piłka nożna / Niemcy 
Do góry