{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Siedmiu wspaniałych i nieoczekiwanych. Triumfatorzy Pucharu i Ligi Mistrzów, których mało kto się spodziewał

Wygrywali, choć nikt tego nie przypuszczał? Takich przypadków w Pucharze Mistrzów, a później Lidze Mistrzów trochę się zebrało. Wielkie powroty, triumf mimo fatalnego wcześniej sezonu czy zwycięstwo, o którym marzyła Europa Wschodnia. Oto nieoczekiwani czempioni.
Czytaj też:

Zasłużony nowy kontrakt? Plusy i minusy kadencji Jerzego Brzęczka w reprezentacji Polski
FC Porto – 2003/2004
Najnowsza historia piłki nożnej i chyba najbardziej niespodziewany triumf w XXI wieku. Tak tworzyła się legenda Jose Mourinho. Trenera, który zamienia w złoto wszystko, czego dotknie. W 2003 roku Porto zwyciężyło w Pucharze UEFA, Portugalczyk zwrócił już na siebie uwagę, ale mało kto powiedziałby, że to klub z Primeira Liga, a nie Real Madryt, Manchester United, AC Milan, Juventus bądź rosnąca w siłę Chelsea wygra Ligę Mistrzów w 2004 roku. I to w tak przekonującym stylu.Wystarczyło kilka spotkań, by świat piłki wiedział, kto to Deco, Derlei, Costinha, Carlos Alberto czy Ricardo Carvalho. I by potentaci zapragnęli ich u siebie. Już w 1/8 finału Portu pokonało 3:2 w dwumeczu Manchester United. W ćwierćfinale wyeliminowało Lyon, a w półfinale Deportivo La Coruna. To był sezon niespodzianek i nowicjuszy. Galisyjczycy chwilę wcześniej odrobili trzybramkową stratę w konfrontacji z Milanem (1:4 i 4:0). W drugim półfinale grały Chelsea i AS Monaco, które wyeliminowało Real. Porto w finale spotkało się z klubem z ligi francuskiej. To był popis piłkarzy Mourinho. Zwyciężyli aż 3:0. Do dziś nikt nie wygrał finału większą różnicą bramek w regulaminowym czasie gry (w 2017 roku Real Madryt pokonał Juventus 4:1).

Liverpool – 2004/2005
Triumf, o którym powiedziano i napisano już wszystko i to w dużej mierze za sprawą Polaka, Jerzego Dudka. Rok wcześniej Liverpool nawet nie grał w Lidze Mistrzów. Dwa lata wcześniej odpadł w pierwszej fazie grupowej (rozgrywano wtedy dwie, nie było 1/8 finału). Aż nagle w sezonie 2004/2005 pod wodzą Rafy Beniteza wrócił na salony. W ćwierćfinale wyeliminował Juventus, a w półfinale, choć w kontrowersyjnych okolicznościach (prawdopodobnie jedyny gol został niesłusznie uznany, piłka nie przekroczyła linii bramki całym obwodem) Chelsea, która wówczas nie miała sobie równych w Premier League, a w poprzednich dwóch rundach pokonała Barcelonę i Bayern.Ale istota tego triumfu sprowadza się do kilku minut w Stambule. Bo wszyscy wiedzą, co w piłce nożnej oznacza Stambuł 2005 i 0:3 do przerwy. Już po kilkudziesięciu sekundach Milan prowadził 1:0. W 39. i 44. minucie bramki zdobył Hernan Crespo i Rossoneri mieli puchar na wyciągnięcie ręki. A potem nadeszło sześć minut szturmu. Sześć minut, w ciągu których The Reds odrobili stratę. Gerrard, Smicer, Alonso na raty z karnego i było 3:3. W samej końcówce dogrywki w niespotykany sposób dobitkę Andrieja Szewczenki obronił Dudek. Decydowały rzuty karne. I wszyscy wiemy, co tam się działo. Dudek Dance i Dudek bohater.
Chelsea – 2011/2012
Chelsea przez niemal dekadę w tzw. "erze Romana Abramowicza" próbowała zwyciężyć w Lidze Mistrzów. Nie dokonała tego, kiedy cała Premier League drżała przed The Blues w sezonie 2004/2005, ani w kolejnych sezonach, mając w składzie całą plejadę gwiazd. Zrobiła za to w 2012 roku na stadionie rywala (Bayernu Monachium), po zwolnieniu trenera, grając w finale bez kapitana i kilku ważnych piłkarzy i po stracie bramki w 83. minucie.To był słaby sezon dla Chelsea. Dość powiedzieć, że w kolejnym sezonie w ogóle nie grałaby w Lidze Mistrzów, gdyby nie triumf. Jak pokazała przyszłość, John Terry, Frank Lampard, Didier Drogba i Petr Cech wykorzystali jedyną szansę w karierze na zwycięstwo w Champions League.
Nottingham Forrest – 1978/1979
O Lidze Mistrzów nikt jeszcze wtedy nie myślał. Najlepsze kluby z europejskich krajów rywalizowały w Pucharze Mistrzów. Znów na tapecie Anglicy, tym razem z Nottingham Forest. Jeszcze w sezonie 1976/1977 Tricky Trees grali na zapleczu pierwszej ligi (Premier League powstała na początku lat 90. XX w.). W ciągu trzech lat przeszli drogę od klubu drugoligowego do najlepsza w Europie. W 1978 roku wygrali ligę i po raz pierwszy zakwalifikowali się do Pucharu Europy. Mieli u siebie ściągniętego za rekordową kwotę bramkarza Petera Shiltona, w ofensywie życie rywalom uprzykrzali Martin O'Neil, John Robertson, Garry Birtles i Tony Woodcock.Sezon 1978/1979 przebiegał jak marzenie. Nottingham Forest zdobyło Tarczę Dobroczynności, nadal wygrywało w lidze, zwyciężyło w pucharze ligi i wreszcie w Pucharze Europy. Pokonywali kolejno obrońcę tytułu Liverpool, AEK Ateny, Grasshopper Zurych, FC Koeln, a w finale w Monachium 1:0 Malmoe. Rok później Nottingham powtórzyło sukces. Niestety, na początku lat 80. część zawodników została sprzedana, a klub mimo podejmowanych prób już nigdy nie wrócił do czasów świetności z dwóch wspomnianych sezonów.
Aston Villa – 1981/1982
Jak widać, triumfy w nieoczekiwanych okolicznościach to domena angielskich klubów. Aston Villa najlepszym zespołem Europy? Tak, to prawda. Doszło do tego prawie 40 lat temu. Tamten sezon nie rozpoczął się dla Villans najlepiej. W lidze wygrali tylko jeden z pierwszych dziewięciu meczów. Najczęściej remisowali, dwukrotnie doznali też porażki. W tabeli tylko raz przekroczyli 11. miejsce, które zajęli na samym końcu. W dziesiątej kolejce byli na dziesiątej pozycji.Za to w Pucharze Europy, mimo niezbyt szerokiego składu, szło im zdecydowanie lepiej. Na "dzień dobry" rozbili 5:0 Valur. Problemy pojawiły się w 1/8 finału z niemieckim BFC Dynamem. Na wyjeździe Aston Villa wygrała 2:1, ale u siebie przegrała 0:1. Wystarczyło, by awansować do ćwierćfinału. W nim rozprawiła się z Dynamem Kijów. W półfinale po wyrównanym dwumeczu przeszła RSC Anderlecht. Zostało jedno spotkanie: 26 maja na De Kuip w Rotterdamie z Bayernem Monachium. W 67. minucie Peter Withe zdobył zwycięską bramkę. Takiego sukcesu Aston Villa już nigdy nie powtórzyła.
Steaua Bukareszt – 1985/1986
Historyczne, bo pierwsze i zaledwie jedno z dwóch zwycięstw drużyny z Europy wschodniej w Pucharze Europy (dzisiejszej Lidze Mistrzów). 7 maja 1986 roku w Sevilli na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan Steaua Bukareszt pokonała Barcelonę. W przeciwieństwie do wspomnianych drużyn, Steliștii nie mieli w tamtym sezonie problemów. Ale dokonali czegoś, o czym kluby ze wschodu marzyły od zawsze.Okoliczności triumfu są jednak dość osobliwe. Steaua wygrała po nietypowym konkursie rzutów karnych. W czterech seriach piłka wpadła do bramki tylko... dwukrotnie. Mylili się na zmianę Majearu, Alexanko, Boloni i Pedraza. Później piłkarze z Rumunii wykorzystali dwa rzuty karne, a Blaugrana zakończyła serię bez ani jednego trafienia.
Crvena Zvezda Belgrad – 1990/1991
Drugi triumf klubu z Europy Wschodniej. I drugi po rzutach karnych. Obecność Crveny Zvezdy w 1/8 finału czy ćwierćfinale Pucharu Europy nikogo wówczas nie dziwiła. Ale do półfinału awansowali wcześniej tylko dwukrotnie – przed ponad 30 laty, a drugi raz przed 20 laty. W sezonie 1990/1991 było jednak inaczej. Czerwona Gwiazda stopniowo się rozpędzała, by w ćwierćfinale dwukrotnie pokonać Dynamo Drezno 3:0. W półfinale poradziła sobie z kolei z Bayernem.
W meczu o tytuł serbska drużyna spotkała się w Bari z Marsylią. Przez 120 minut żaden z zespołów nie znalazł sposobu na bramkarza rywali. Doszło do rzutów karnych. Marsylczycy pomylili się już w pierwszej serii, a zawodnicy z Belgradu strzelali bezbłędnie. Kiedy w piątej serii trafił Darko Panvec, mogli świętować. W kolejnym sezonie Crvena odpadła w fazie grupowej. Do Ligi Mistrzów długo nie mogła się dostać. Dopiero dwa ostatnie sezony przyniosły pierwsze w historii występy w fazie grupowej.