Wunderteam, jak mawiano o polskiej drużynie lekkoatletycznej przełomu lat 50. i 60. XX wieku, kojarzy się przede wszystkim ze średnio- i długodystansowcami, a także specjalistami od konkurencji technicznych. Mało kto pamięta, że mogliśmy pochwalić się również znakomitymi szybkobiegaczami. Nie bez przyczyny mówiono o "polskiej szkole sprintów", co odnosiło się nie tylko do znakomitych zawodniczek, jak Irena Szewińska, czy Ewa Kłobukowska. Sprinterskie sukcesy były też udziałem mężczyzn. Pierwszym, który zadał kłam twierdzeniu, że Polacy nie mają predyspozycji szybkościowych był Marian Foik. Mija piętnaście lat od śmierci legendarnej "Białej Błyskawicy".
W odróżnieniu od żyjących kolorowo kolegów z reprezentacji, Foik nie gościł na pierwszych stronach gazet, przynajmniej nie z powodów pozasportowych. Obyczajowe skandale, alkoholowe ekscesy i utarczki słowne były mu obce, gdyż jak twierdził, nie licowały z mundurem oficera Wojska Polskiego. Od początku kariery wiedział jakie są życiowe priorytety.
– Jako czynny zawodnik płaciłem wysoką cenę, ale nie zapominałem o najistotniejszym w życiu: o nauce, o studiach. Kariera sportowa któregoś dnia zmierzcha, stajemy się cieniami samych siebie, i wtedy niejeden z nas sportowców, zadaje sobie pytanie: czy nie warto było studiować, łączyć razem dwie pasje? – opowiadał w jednym z wywiadów.
Zamiast imprezować i grać w karty, poświęcał czas na bardziej produktywne zajęcia, dzięki czemu osiągał sukcesy nie tylko na bieżni, ale również w życiu zawodowym.
"Startowałem z Foikiem w reprezentacji wielokroć. Nigdy nie traktował mnie poważnie. Wyczuwałem w nim jakąś rezerwę. Jego nobilitowała nomenklatura, ja zawsze byłem dla niego niższa klasa" – zapisał we wspomnieniach Władysław Komar, jeden z największych skandalistów w historii "Wunderteamu".
Foika i Komara dzieliło wszystko. Podczas, gdy kulomiot poznawał uroki nocnego życia stolicy oraz Trójmiasta, sprinter nakładał na siebie rygory, starając się przełamać kolejne bariery. Kosztowało go to znacznie więcej wysiłku, niż mogli spodziewać się trenerzy, dziennikarze i kibice.
– Nikt nie wie na przykład, że nigdy nie lubiłem trenować, że bieg po wymalowanej pasami bieżni nie sprawiał mi największej przyjemności. Mimo to trenowałem, mimo to biegałem. Dlaczego? Bo lubiłem zwyciężać! To był chyba jedyny motyw, dla którego pozostałem przez tyle lat w sporcie. Rozsądek mówił mi, że zwycięstw nie ma bez pracy, i nawet jeśli jej się nie lubi, trzeba się przemóc, złamać tę niechęć, by wygrać i nabrać do samego siebie szacunku – przyznał po zakończeniu kariery w rozmowie z Bogdanem Tuszyńskim i Janem Lisem.
W ich ocenie Foik był pragmatykiem, dla którego sport nie stanowił wartości samej w sobie, lecz był jedynie płaszczyzną przesuwania własnych granic. Na bieżni nie liczyły się walory artystyczne, lecz finalny efekt, w postaci medali, rekordów kraju.
– Sport naprawdę nie dla każdego musi być przyjemnością. Czasem jest środkiem do celu. Dla mnie tym celem było zwyciężanie – zdradzał swoje motywacje.
Pragmatyzm doprowadził go do osiemnastu tytułów mistrza Polski, a także sukcesów na arenie międzynarodowej. Foik stawał na podium mistrzostw Europy oraz igrzysk olimpijskich pokazując światu, że biali również potrafią biegać. I to bardzo szybko, o czym niedowiarkom przypominał jego efektowny pseudonim.
"Białą Błyskawicą" został 30 lipca 1961 roku, podczas meczu z reprezentacją USA. Tego dnia przez Warszawę przeszła ulewa, sprawiając, że warunki na bieżni nie należały do komfortowych. Foik, stając na starcie biegu na 200 metrów, spoglądał na nawodnioną warstwę żużla z niepokojem. Po niezłej 1/3 dystansu Polak stracił jednak rytm, dając wyprzedzić się potężnie zbudowanemu zawodnikowi Stanów Zjednoczonych. Ciemnoskóry Frank Budd był nadzieją amerykańskich biegów krótkich i jednym z najlepszych biegaczy świata. Mało kto dawał Foikowi szansę, zwłaszcza gdy po 70 metrów jego strata była widoczna gołym okiem. Wtedy zachwycił cały stadion. Na ostatniej prostej wyprzedził Amerykanina, wygrywając z przewagą czterech metrów.
"To najlepszy bieg na 200 metrów w historii" miały napisać amerykańskie media, z uznaniem oceniając występ 28-latka z Polski, który w normalnych warunkach miał wtedy szansę zakręcić się wokół rekordu świata.
Nie był to jednorazowy wyskok, co udowodnił rewanż, do którego doszło w 1962 roku w Chicago. Wówczas amerykańską gwiazdą 200 metrów był 22-letni Paul Drayton, przyszły wicemistrz olimpijski. On również musiał uznać wyższość Polaka, co było tym boleśniejsze, że porażka zdarzyła się na jego terenie.
Czy dzisiaj którykolwiek z polskich sprinterów miałby na to szansę?
Nie chciał biegać, wolał futbol
Lekkoatletyka nie była pierwszą miłością Foika. Urodził się w Bielszowicach i jak większość chłopców ze Śląska spoglądał z nadzieją w kierunku piłki nożnej. Futbol odkrył jako dwunastolatek, zaraz po zakończeniu II wojny światowej.
– Porwał mnie ruch. Jak nieokiełznany źrebak hasałem po pełnej kaczeńców łączce obok dopływu Kłodnicy, skakałem z wysokiej skarpy w miękki puch głębokich wyrobisk, ścigałem się sam ze sobą, łykając pełnymi haustami ciepły wiatr targający włosy, zatykający dech, gdy szybko uciekała trawa spod bosych stóp – poetycko opisywał swoje początki w rozmowie z dziennikarzem "Sportowca".
Już wtedy imponował szybkością, z czego nie do końca zdawał sobie sprawę. Zwłaszcza, że wykorzystywał ją w sprinterskich pojedynkach nie na bieżni, lecz na boisku.
– Jako piętnastolatek osiągnąłem czas 11,3 sek. Trafiłem wówczas do Spójni Katowice, ale lekkoatletyka nie porwała mnie. Nie myślałem wtedy, że będę kiedyś biegaczem. Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy z tego, że chude, długie nogi przyniosą mi kiedyś sprinterską sławę. Wolałem grać w piłkę – przyznawał po latach.
Lekkoatletyka dogoniła go jednak w dorosłym życiu. W 1952 roku wstąpił do szkoły oficerskiej w Zamościu, gdzie ze zdziwieniem przyjęto, że młody rekrut pokonuje 100 metrów w równe 11 sekund. Dyrekcja i wykładowcy zacierali ręce, z miejsca przesuwając 19-latka do sekcji lekkoatletycznej. Treningi sprinterskie były poleceniem służbowym. Foik trenował więc i biegał coraz szybciej, urywając kolejne setne z rekordu życiowego. Był pupilem jednostki, ale nie mógł pochwalić się żadnym większym sukcesem. Z tego powodu, dwa lata później postanowiono sprawdzić go w warunkach bojowych. Podczas rozgrywanych w Warszawie Mistrzostw Polski Szkół Oficerskich wywalczył złoty medal, wygrywając 100 metrów z wynikiem 10,7 sek. Uczynił to w obecności Zygmunta Zabierzowskiego, trenera reprezentacji, z którego ust miało wówczas paść: – Jeśli postawisz wyłącznie na sprinty, wkrótce pobijesz rekord kraju.
Wykonanie tego zadania zajęło Foikowi trzy lata. 29 czerwca 1957 roku reprezentacja Polski rywalizowała w Krakowie z Czechosłowacją, a 24-latek wygrał bieg na 100 metrów z czasem 10,4 sek. Wtedy działacze PZLA zdecydowali się ściągnąć go na stałe do Warszawy, oferując nie tylko miejsce w składzie Legii, ale także zatrudnienie oraz mieszkanie.
NIE dla 200 metrów
Przyjechał do stolicy nie tylko jako rekordzista kraju, ale także jako olimpijczyk. Jego debiut w igrzyskach miał miejsce w 1956 roku. W Melbourne dobiegł do półfinału rywalizacji stumetrowców, co w kraju przyjęto z zadowoleniem. Wynik ten cieszył też samego zainteresowanego. 23-latek uważał to osiągnięcie za dobrą wróżbę przed kolejnymi igrzyskami olimpijskimi. W 1960 roku zamierzał wejść do finału "setki" i sprawić jeszcze większą niespodziankę. Zupełnie inne plany mieli jednak trenerzy, którzy widzieli go na dwukrotnie dłuższym dystansie.
– Nie będę biegał 200 metrów – zakomunikował krótko sprinter Legii. Zdanie to wypowiadał wielokrotnie, tak często, jak trenerzy sugerowali mu nawet zmianę konkurencji. A że czynili to nieustannie, wkrótce stało się jego życiowym mottem. Mimo nacisków był nieprzejednany. Uważał dystans 200 metrów za zbyt męczący, wymagający od niego zbyt wiele pracy i wyrzeczeń.
– Jeśli mam biegać, to tylko na 100 metrów, to jest mój dystans – powtarzał z uporem, długo trwając w tym postanowieniu, co szczególnie nie dziwi. Wszak radził sobie na setce nieźle, a dodatkowo wchodził w najlepszy wiek dla sprintera.
Zygmunt Zabierzowski i Gerard Mach, który prowadził zawodnika w Legii wiedzieli jednak, że nie był on predestynowany do rywalizacji na 100 metrów.
– Zbyt często popełniał błędy podczas startu i w końcowej partii biegu – tłumaczył dziennikarz Andrzej Jucewicz, dodając, że z tego powodu zawodnik przeplatał znakomite występy ze znacznie gorszymi, często noszącymi znamiona porażki.
Z tego powodu, pod koniec lat 50. XX wieku Foik był w impasie. Chciał wygrywać, bić rekordy, przywozić medale, lecz każdy sukces zbyt często był uzależniony od okoliczności.
– Był utalentowany, ale biegał nieszczególnie stylowo, z ogromną siłą, ale sztywno, bez koordynacji ruchów, niczym spętany, co odbijało się negatywnie na swobodzie, elegancji biegu i w końcu na samych rezultatach – akcentował Włodzimierz Drużbiak, opiekun sztafety 4x100 metrów podczas igrzysk w Tokio, który nadzorował karierę Foika, gdy ten reprezentował barwy Technika Zamość.
Nastawienie sprintera zmieniło się podczas mistrzostw Europy w 1958 roku. Sztokholmskie zawody zapisały się złotymi zgłoskami w historii polskiego sportu. "Wunderteam", jak niepokonaną w Europie reprezentację Polski nazwał jeden z niemieckich dziennikarzy, wywalczył w stolicy Szwecji dwanaście medali, w tym aż osiem złotych. Podczas gdy Zdzisław Krzyszkowiak, Jerzy Chromik, Józef Schmidt, Edmund Piątkowski, Tadeusz Rut oraz Janusz Sidło bili rekordy Europy i świata, Foik musiał przełknąć gorzką pigułkę. Wprawdzie awansował do ośmioosobowego finału stumetrówki, lecz słaby wynik 10,9 sek. dał mu dopiero szóste miejsce.
Najwybitniejszy w historii
Gdy polska ekipa świętowała historyczny sukces, 25-latek zastanawiał się nad przyszłością. Zabierzowski i Mach naciskali, a on nie miał zbyt wielu argumentów na swoją obronę. W perspektywie igrzysk olimpijskich w Rzymie, zgodził się postawić na dwa razy dłuższy dystans.
Mach i Zabierzowski mieli "nosa". Dwa lata intensywnych treningów pod kątem nowej konkurencji sprawiły, że w 1960 roku sprinter przebiegł 200 metrów w czasie 20,6 sek. Był to nie tylko nowy rekord Polski, ale też rezultat zahaczający o rekord świata. Zawodnik Legii znalazł się w życiowej formie, co napawało optymizmem w kontekście zbliżających się igrzysk. W latach 60. XX wieku nie rozgrywano jeszcze mistrzostw świata. Dla lekkoatletów najważniejszymi zawodami były właśnie igrzyska olimpijskie, podczas których sportowcy, zwłaszcza z krajów socjalistycznych, mogli przedstawić się kibicom z całego globu.
Rywalizacja dwustumetrowców była bardzo wymagająca. Spora liczba uczestników oraz zaledwie sześciotorowa bieżnia sprawiły, że Foik, w drodze do finału, musiał wziąć udział aż w trzech biegach. Po wygraniu eliminacji zajął drugie miejsce w ćwierćfinale, ulegając w nim jedynie przyszłemu mistrzowi olimpijskiemu. Nazajutrz, 3 września 1960 roku uzyskał awans do wielkiego finału.
"To największy sukces w historii polskiego sprintu" – pisała prasa, w czym nie było przesady. Nigdy dotąd Polakowi nie udało się bowiem wejść do olimpijskiego finału na 200 metrów.
Co istotne, Foik był bliski tego również na krótszym dystansie. Mimo postawienia na "dwusetkę", legionista nie porzucił 100 metrów, co z perspektywy czasu uznał za błąd, który miał pozbawić go medalu w Rzymie.
W 1960 roku dobiegł również do półfinału "setki". Sprawiło to, że w zaledwie cztery dni stawał na bieżni aż pięciokrotnie (później wystartował jeszcze w sztafecie, która została zdyskwalifikowana). Znamienne jest, że poza Polakiem jedynie Amerykaninem Norton zdecydował się na jednoczesny start w obu konkurencjach. Z mizernym skutkiem, bo zawodnik USA dwukrotnie zamknął finałową stawkę. Foik ukończył rywalizację finałową na 200 metrów na czwartej pozycji, znakomitej, najlepszej w polskiej historii, lecz jednocześnie niosącej największy niedosyt. Na ostatniej prostej znajdował się bowiem na drugim miejscu, ale dał się wyprzedzić Carneyowi z USA, a piętnaście metrów przed metą również Francuzowi Seye. Medal był o krok dalej, a mistrzem olimpijskim został inny biały, student z Turynu, Livio Berutti.
"Biała Błyskawica" wyciąga rękę do "Najszybszego białego człowieka świata"
– To mogłem być ja – komentował Polak, spoglądając z zazdrością na Włocha, który cieszył się również z nowego rekordu świata. Wszystko to było w zasięgu Polaka, który nie wyciągnął jednak wniosków z "rzymskiej pomyłki".
Dwa lata później, podczas mistrzostw Europy w Belgradzie Foik ponownie starał się złapać dwie sroki za ogon. W efekcie, na 100 metrów zajął szóste miejsce, zaś na koronnym dystansie musiał zadowolić się srebrem.
– Myślano, że bez problemów zwycięży na 200. Był faworytem, ale pojawił się nagle niesamowity talent ze Szwecji – Jonsson. I on wygrał, a Polak był drugi, co u nas odczuto jako niepowodzenie. Tenże Jonsson parę tygodni potem zginął w wypadku samochodowym. Tak jakby ktoś dał mu dożyć złotego medalu i zaraz zabrać – wspominał W. Komar.
Niedosyt był tym większy, że Foik znajdował się w życiowej formie.
– Gdyby mistrzostwa Europy były rok wcześniej, w 1961 roku, miałby złoto – mówili trenerzy, nawiązując do fantastycznego zwycięstwa w meczu Polska-USA. Na pocieszenie w Belgradzie wywalczył jeszcze drugie srebro, w sztafecie z Jerzym Juskowiakiem, Andrzejem Zielińskim i Marianem Syką.
Dwa medale przywiezione z ME i czwarte miejsce w igrzyskach olimpijskich sprawiły, że znalazł się jednak w panteonie najwybitniejszych polskich sportowców. Jak przyznawali koledzy, był prekursorem polskiej szkoły sprintów, jej symbolem i żywą legendą. Świadczą o tym nie tylko wyniki, ale także sposób w jaki był traktowany przez działaczy.
O tym, że nie był zwykłym zawodnikiem przekonywał Witold Gerutto. Ówczesny wiceprezes PZLA przytaczał historię sprzed igrzysk w Tokio, gdy w ramach przygotowań do olimpijskiego startu Polacy mieli rywalizować w spotkaniu międzypaństwowym z reprezentacją Niemiec Zachodnich. Był to ważny mecz z punktu widzenia psychologicznego i propagandowego.
– Niemcy poczynili duże postępy, na papierze są lepsi. Ale wygrać trzeba. Pozwoli to na zupełnie inne wkroczenie na olimpijski stadion. To jest ogromnie ważne – przekonywał zawodników.
Już na Okęciu, podczas oczekiwania na wylot do Kolonii dowiedział się jednak, że nie wszyscy podzielają jego pogląd. Jeden z działaczy doniósł, że "Marian nie chce biec setki".
Pomny doświadczeń Foik nie czuł się na siłach, by znów rywalizować na trzech frontach z będącymi w świetnej formie Niemcami.
– Niedługo przestanę biegać. Czy nie zasługuję na to, by po tylu latach nie najgorszego przecież biegania oszczędzono mi oglądania pleców Niemców? – zapytał wiceprezesa Gerutto.
Ostatecznie dał się przekonać, wygrywając nie tylko na 200 metrów, ale również w sztafecie i wspólnie z Wiesławem Maniakiem w biegu na 100 metrów. Z tym drugim sprinterem wiąże się dosyć osobliwa historia.
Maniak był Polakiem, który po sześcioletnim pobycie w Wielkiej Brytanii zdecydował się na powrót do ojczyzny i walkę o olimpijską kwalifikację. Chociaż jako zawodnik klubów z Dublina i Manchesteru pokonywał najlepszych Brytyjczyków, w tym Petera Radforda, trzeciego sprintera z Rzymu, nikt w Polsce nie przyjął go z honorami.
"Czasami trudno mi zrozumieć polskie władze lekkoatletyczne. Są wredni. Nie można powiedzieć w ich kierunku ani jednego słowa. Co więcej, nie lubią mnie, bo nie rozumieją jak można wejść na szczyt bez pomocy trenera oraz pieniędzy. Odmówili mi także wsparcia finansowego, nie licząc jedzenia i zakwaterowania w Warszawie" pisał w listach do przyjaciół z Irlandii.
Chociaż mijały miesiące, podczas których Maniak wyrównał m.in. halowy rekord Europy na 60 metrów, jego sytuacja nie ulegała zmianie. Ocieplenie przyszło dopiero dzięki Foikowi, który wyciągnął do przyjezdnego przyjazną dłoń. Doświadczony, bo 31-letni sprinter doskonale wiedział, że Maniak okaże się ważnym ogniwem reprezentacyjnej sztafety.
W Tokio Maniak poszedł w ślady starszego kolegi, kończąc olimpijski finał 100 metrów na czwartej pozycji. O Foiku mówiono "Biała Błyskawica", a Maniak został ochrzczony "Najszybszym białym człowiekiem świata". Trzeba zauważyć, że dziennikarze potrafili odpowiednio zaakcentować sukcesy naszych sportowców.
Polski dzień w Tokio
Marian Foik startował w igrzyskach trzykrotnie. Marzenie o olimpijskim medalu spełnił dopiero w Tokio, na zakończenie kariery. Nie udało mu się jednak stanąć na podium w indywidualnie. Wprawdzie ponownie dostał się do finału biegu na 200 metrów, lecz musiał uznać wyższość rywali.
"Zajął szóste miejsce z czasem 20.8 sek. Wygrał bezkonkurencyjny Amerykanim Carr przed rodakiem Draytonem i Robertsem z Trynidadu. Na dalszych miejscach znalazły się nie byle jakie sławy: Jerome (Kanada), Berutti (Włochy) i nasz Foik" – odnotował w książce "Rok 1964" Bohdan Tomaszewski.
Miejsce poza podium Foik przyjął ze zrozumieniem, doceniając klasę nowego mistrza olimpijskiego.
– Carr jest fenomenem, który, gdyby chciał trenować więcej i ostrzej, wygrałby nie tylko 200, ale i setkę, i 400 metrów – skomentował na łamach "Przeglądu Sportowego", mając już świadomość upływającego czasu. Polak nie załamywał jednak rąk. Pozostawała bowiem szansa na medal w sztafecie 4x100 metrów.
Nadzieję na sukces podsycali dziennikarze. Ich apetyt wyostrzył świetny występ sprinterów podczas Memoriału im. Janusza Kusocińskiego, gdy Foik, Marian Dudziak, Andrzej Zieliński i Wiesław Maniak ustanowili nowy rekord kraju.
"Zmiany, chociaż poprawne, nie są jeszcze idealne. Przy podciągnięciu tych mankamentów Polaków stać na rezultat lepszy od rekordu Polski (39,5 sek.)" – napisał redaktor Zygmunt Głuszek z "Przeglądu Sportowego", zaznaczając, że polska sztafeta nigdy nie miała tak wielkiej szansy na zdobycie olimpijskiego medalu, jak właśnie w Tokio.
Świadomy tego był też trener reprezentacji, który tuż przed wyjazdem do Japonii zdecydował się na dokonanie roszady. Dotąd bieg rozpoczynał Maniak, przekazując pałeczkę Zielińskiemu. Podczas igrzysk olimpijskich zamienili się miejscami.
– To dlatego, że Maniak dwukrotnie, w ostatnim czasie, zanotował falstart. Uznałem, że znacznie lepiej wykorzystać jego wysoką formę na drugiej zmianie, na pierwszej wystawiając Zielińskiego – tłumaczył trener Włodzimierz Drużbiak, który na żądanie zawodników zastąpił w Tokio Zygmunta Zabierzowskiego.
Olimpijski finał biegu 4x100 metrów pokazał, że było to fenomenalne posunięcie. Zieliński rozpoczął świetnie, przekazując pałeczkę z półtorametrową przewagą nad Amerykaninem Paulem Draytonem. Nie zawiódł również Maniak, który dołożył następny metr nad faworyzowanym rywalem z USA. Zadaniem Foika było utrzymanie przewagi. Wystawienie go jako trzeciego nie było dziełem przypadku. Jako 200-metrowiec radził sobie bowiem najlepiej na wirażu. Stebbins nie tylko nie zdołał go dogonić, co stracił następne pół metra. Na ostatniej prostej Polacy znajdowali się w wyśmienitej sytuacji. Marian Dudziak miał jednak za rywala nie byle kogo, bo wielkiego Boba Hayesa. Świeżo upieczony mistrz olimpijski w sprincie, zwany "Czarnym Bawołem", udowodnił, że jest najszybszym zawodnikiem na świecie. Błyskawicznie odrobił stratę. Potrzebował zaledwie czterech sekund, by znaleźć się na czele stawki.
– Gdy Hayes przebiegał obok mnie, poczułem jakbym stał w miejscu – przyznał po latach Dudziak, któremu przyszło stoczyć walkę o srebrny medal z Jocelynem Delecourem.
– Patrzyłem na to, co się działo na bieżni i drżałem, modliłem się, by coś nie strzeliło w nodze Mariana – przyznał po latach Zieliński.
Jako pierwszy na mecie znalazł się Hayes, z czasem 39 sekund, ustanawiając nowy rekord świata. Chwilę później na metę wpadli Francuzi i Polacy. Różnica była niewielka.
– Polacy uzyskują czas 39,3 sek., lepszy niż dotychczasowy rekord olimpijski – emocjonował się na antenie radiowej redaktor Tomaszewski, nie wiedząc jeszcze jakiego koloru medal nasi zdobyli.
Dopiero fotofinisz wykazał, że Dudziak minimalnie wyprzedził Delacoura, dając Polsce drugie miejsce w "najwybitniejszym biegu w historii sztafety 4x100 metrów". Lepiej od rekordu olimpijskiego pobiegli bowiem również Francuzi, Jamajczycy i Rosjanie. Zamykająca ośmiozespołową stawkę Wielka Brytania osiągnęła natomiast czas 39,6 sek., który w Rzymie dałby jej srebro!
Bieg rozegrał się 21 października 1964 roku. Dzień ten zapisał się w historii jako "polska środa w Tokio". Pół godziny później Teresa Ciepły, Irena Kirszenstein, Halina Górecka i Ewa Kłobukowska przebiły osiągnięcie kolegów, zdobywając tytuł mistrzyń olimpijskich.
– Czekaliśmy na dwie bomby olimpijskie i nie zawiedliśmy się – skomentował Tadeusz Olszański, który opisywał tokijskie igrzyska dla "Sztandaru Młodych".
Nie tylko sprinter
Olimpijskie srebro było największym osiągnięciem Mariana Foika. Po powrocie z Tokio postanowił zakończyć bogatą karierę. Miał 31 lat, co z dzisiejszej perspektywy wcale nie jest wiekiem emerytalnym. W latach 60. XX wieku "trzydziestka" stanowiła swoistą granicę w sportowej przygodzie.
W odróżnieniu od wielu ówczesnych lekkoatletów, odchodził ze sportu wyczynowego bez żalu. Ukończenie studiów i renoma, jaką wypracował podczas kariery sprawiły, że nie miał trudności w wejściu w "prawdziwe życie". Przez wiele lat zasiadał na stanowisku naczelnika wydziału Centralnego Narodowego Banku Polskiego.
Próbował jeszcze sił w roli trenera, lecz nie zdołał wychować następcy. Był zbyt wielkim indywidualistą, co nigdy nie pomagało byłym zawodnikom w pracy szkoleniowej.
Zmarł 20 maja 2005 roku, po ciężkiej chorobie. Miał 72 lata.
Przygotowując artykuł korzystałem z archiwalnych wydań "Przeglądu Sportowego", "Sztandaru Młodych", "Sportowca", a także literatury, na którą złożyły się następujące publikacje:
"Pół wieku królowej" (praca zbiorowa)
J. Lis, B. Tuszyński "Rekordy w plecaku"
B. Tomaszewski "Rok 1964"
K. Gruda "Droga do Tokio"
K. Gruda "4x100 dla Polski"
J. Mulak "Narodziny Wunderteamu"
J. Lis, B. Tomaszewski, "Wspomnienia olimpijskie"
W. Komar "Wszystko porąbane"
W. Komar "Alfabet Władysława Komara"
S. Drążdżewski, W. Szkiela "Olimpijczycy XXX-lecia"
G. Racinowski "Najszybszy biały człowiek świata. Biografia Wiesława Maniaka" (oddana do druku)
1
3:24.34
2
3:24.89
3
3:25.31
4
3:25.68
5
3:25.80
6
3:32.72
1
7.01
2
7.02
3
7.06
7.07
5
7.10
6
7.10
7
7.12
8
7.14
1
4922
2
4826
3
4781
4
4751
4569
6
4487
7
4455
8
4413
9
4400
10
4362
11
4357
12
4277
13
4181
-
1
20.69
2
19.56
3
19.26
4
19.11
5
18.91
6
18.89
7
18.67
8
18.41
1
8:52.86
2
8:52.92
3
8:53.42
4
8:53.67
5
8:53.96
6
8:54.60
7
8:55.62
8
8:57.00
9
9:04.90
9:06.84
11
9:07.20
-
1
1.99
2
1.95
3
1.92
4
1.92
5
1.92
6
1.89
6
1.89
8
1.85
9
1.80
1
3:04.95
2
3:05.18
3
3:05.18
4
3:05.49
5
3:05.83
6
3:08.28
1
1:44.88
2
1:44.92
3
1:45.46
4
1:45.57
5
1:45.88
6
1:46.47
1
7:48.37
2
7:49.41
3
7:50.48
4
7:50.66
5
7:51.46
6
7:51.77
7
7:55.83
8
7:55.83
9
7:56.41
10
7:56.98
11
7:57.18
12
7:59.81
1
2:11.42
2
2:12.20
2:12.59
4
2:12.65
5
2:14.24
6
2:14.53
7
2:14.58
8
2:15.91
9
2:16.10
10
2:17.83
11
2:19.29
12
2:22.28
13
2:23.00
-