Są totalnymi przeciwieństwami. Jeden woli działać w cieniu, nie rzucać się w oczy i skrupulatnie wykonywać pracę. Drugi uwielbia błyszczeć, szokować, trafiać na okładki gazet. Marc Kosicke zasłynął jako pełen wiedzy warsztatowiec, który zaprogramował kariery wielu trenerów, Jens Lehmann z kolei jako najpierw kapitalny, ale i kontrowersyjny bramkarz, potem – głównie jako złotousty ekspert. W Berlinie postanowili połączyć te dwa żywioły i w ten sposób uzyskać mieszankę wybuchową. Nie wiadomo jednak, czy eksplozja zmiecie wszystko, co na drodze, czy może przyniesie pozytywny efekt.
HELIKOPTEREM NA TRENINGI
Jesienią stało się jasne, że niewiele projektów sportowych w skali Europy będzie w najbliższym czasie wartych takiej uwagi, jak Hertha BSC. Szalenie bogaty inwestor Lars Windhorst wykupił 49,9 procent udziałów w klubie i z marszu wpompował w zespół ćwierć miliarda euro. Sam nie krył się z tym, że jego wiedza o futbolu jest mizerna, więc postanowił otoczyć się ludźmi, którzy z piłki żyją od lat i potrafiliby z pożytkiem wydawać jego pieniądze. Przede wszystkim zatrudnił i umieścił w radzie nadzorczej Juergena Klinsmanna, który od jesieni miał odpowiadać za decyzje sportowe w Berlinie. Zawirowania na ławce trenerskiej sprawiły jednak, że przybysz z Kalifornii musiał sam przejąć tymczasowo zespół, a gdy okazało się, że wypada w tej roli tragikomicznie, podsumował swoją przygodę ze Starą Damą we właściwy sobie sposób – ogłaszając ucieczkę z pokładu za pośrednictwem Facebooka. Od lutego Windhorst szukał więc kogoś, kto zapełniłby lukę po kontrowersyjnym 55-latku i w końcu znalazł – przed kilkoma dniami klub ogłosił, że dwa z czterech miejsc – przysługujących inwestorowi w radzie nadzorczej – zajmą wspomniani Kosicke z Lehmannem.
Tak jak nazwisko tego drugiego jest powszechnie znane, tak kompetencje już niekoniecznie. Wszyscy doskonale pamiętają go jako bramkarza, który szczerze nienawidził się z Oliverem Kahnem i przez lata toczył z nim boje o miejsce między słupkami drużyny narodowej. Klasy sportowej nikt jednak ujmować mu nie może – grał w Schalke, Borussii, Milanie i Arsenalu, wystąpił 61 razy w reprezentacji, przez wielu uważany jest jako pierwowzór Manuela Neuera, czyli piłkarza grającego i efektywnie, i efektownie, a ponadto umiejącego operować na boisku nogami. Lehmann jednak, jakkolwiek zręczny i sprytny w polu bramkowym, nigdy nie uchodził jednak za człowieka predestynowanego do stanowiska kierowniczego. Przede wszystkim wszyscy mieli go i właściwie do dziś mają za szaleńca.
Doprowadzał do wściekłości mieszkańców malutkiej miejscowości Berg, gdy codziennie rano budził ich hałasem rozpędzającego się helikoptera. Grał wtedy w VfB, ale nie chciał mieszkać w Stuttgarcie, choć miał tam dom. Codziennie pokonywał za to 250 kilometrów w powietrzu, a każda taka podróż kosztowała go tysiąc euro. Podziałały dopiero błagania burmistrza, który też miał już po uszu warkotu silników na dzień dobry i na dobranoc. To oczywiste, że bramkarz musi być w pewien sposób nieobliczalny, ale Lehmann bywał podczas kariery nieobliczalny wręcz zbyt często – nawet jak na pełnioną przez siebie rolę. Podczas jednego ze spotkań wybiegł z bramki, schował się za bandą reklamową i oddał mocz, innym razem postanowił, że jeśli nie może grać w kadrze z "jedynką", to będzie występował z "dziewiątką".
AGENT KLOPPA I NAGELSMANNA
Krytykował w mediach gejów w szatni, zdarzało mu się dusić przeciwnika. Gdy zakończył karierę, w październiku 2013 roku wyrobił licencję trenerską i dołączył do sztabu szkoleniowego Arsenalu. Rok temu z kolei zasilił zespół Manuela Bauma w Augsburgu, ale gdy ten stracił pracę, zwolniono również emerytowanego piłkarza. Nowy trener uznał, że potrzeba mu do pomocy spokojnego i merytorycznego faceta, a nie zdrowo rąbniętego gwiazdora. Lehmann, po rozstaniu się z wyczynowym sportem, był też ekspertem RTL, gdzie lubił w swoim stylu pójść pod prąd i – nawet kosztem wystawienia się na śmieszność – rzucić w eter coś absurdalnego. Dość powiedzieć, że kilka tygodni temu stwierdził, że owszem, Bundesliga powinna zostać wznowiona – ale z kibicami. Bo komu niby przeszkadzałoby, jeśli 10 tysięcy fanów siedziałoby na Allianz-Arena w odstępach kilku krzesełek od siebie?
Jeżeli Lehmann jest ogniem, to Kosicke jest wodą. Dla wielu osób to właściwie postać anonimowa, ciężko znaleźć o nim jakiekolwiek informacje, nie zapracował jeszcze na osobną notkę w Wikipedii, nawet na zdjęciach pojawia się rzadko. Tymczasem to człowiek bardzo w niemieckiej piłce wpływowy, który w futbol wszedł jednak nieco przypadkowo. Przed laty pracował w firmie odzieżowej Nike, której ambasadorem był Juergen Klopp. Panowie nieco lepiej się poznali, a wkrótce jeden zaczął drugiemu pomagać. Kosicke zawsze wychodził z założenia, że ogromną niesprawiedliwością jest sposób traktowania trenerów, którzy skazani są ostatecznie na samotność i to na ich barki spycha się całą odpowiedzialność za wyniki. Zaczął działać zatem z ówczesnym szkoleniowcem Mainz na płaszczyźnie zawodowej, doradzać mu i tym sposobem stał się jego agentem. Z czasem jego wpływy się poszerzały i dziś jest menedżerem już nie tylko Kloppa, ale też Juliana Nagelsmanna z Lipska, Davida Wagnera z Schalke, Floriana Kohfeldta z Werderu czy Ralfa Rangnicka, który w ostatnich latach budował potęgę RB Lipsk.
Z Kloppem połączyły go z czasem przyjacielskie relacje i dziś współpracę traktują na zasadach kumpelskich. Kosicke wspominał zresztą w jednym z wywiadów, że ich rodziny często się spotykają, dobrze znają i odwiedzają. – Siedzieliśmy kiedyś na lotnisku we Frankfurcie, wypiliśmy po kilka piw, paliliśmy papierosy, aż podeszła do nas stewardessa. Okazało się, że poznała Juergena, którego wszyscy wzywali, bo samolot miał za chwilę odlecieć – opowiadał. Project b, firma założona przez agenta, jest mocnym graczem na niemieckim rynku, bo zaczyna doradzać już nie tylko szkoleniowcom, ale też piłkarzom. Zresztą nawet aktualny trener Herthy, Bruno Labbadia, korzystał z jej usług, gdy w ostatnich latach programował swoją karierę, a sam Kosicke współpracował z Bayernem Monachium i TSG Hoffenheim. Prelegentami na szkoleniach organizowanych przez Project b są z kolei najważniejsze osoby w tamtejszym futbolu – Hans-Joachim Watzke i Sebastian Kehl z Borussii Dortmund czy Joerg Schmadtke z VfL Wolfsburg.
KONFLIKT INTERESÓW
W 2012 roku o zaangażowanie Kosicke w sprawy klubu zabiegał Werder Brema. Na północy Niemiec chcieli mieć człowieka, który potrafiłby zaprojektować przyszłość klubu, doradzić mu nie tylko na płaszczyźnie sportowej, ale i wizerunkowej i poukładać wiele spraw. Miał zastąpić w roli dyrektora sportowego Klausa Allofsa, ale wówczas odmówił – twierdząc, że nie chciał pojawiać się codziennie na pierwszych stronach gazet i być zewsząd ocenianym.
Zatrudnienie Kosicke wzbudziło za naszą zachodnią granicą sporo kontrowersji. Trener Michael Frontzeck chwalił co prawda ten wybór Windhorsta, ale nie brakuje głosów podających w wątpliwości zatrudnianie agenta trenerów w klubie. Fakt faktem będzie on działał w tle – posłuży radą, zasugeruje rozwiązanie, pomoże skontaktować się z wybraną osobą. Jest też partnerem firmy Onside Sports, która organizuje obozy treningowe i mecze towarzyskie, więc usprawni przygotowania logistyczne berlińczyków do kolejnego sezonu. – Chciano mnie w Hercie w 2016 roku, ale odmówiłem, bo nie wyobrażam sobie by menedżer, mający pilnować interesów konkretnych osób, nagle stał się osobą decyzyjną w klubie, który skupia interesy ludzi z różnych środowisk – komentował na gorąco jego kolega z branży, Joerg Neubauer.
Kompetencje Kosicke nie podlegają dyskusji, jego znajomości i wpływy mogą zresztą okazać się bardzo przydatne – na przykłady, gdyby w Berlinie zdecydowali się zaangażować kogoś, kto formalnie należy do jego agencji. Po raz kolejny jednak decyzje w Hercie budzą kontrowersje. Już zatrudnienie Klinsmanna wywoływało pomruki niezadowolenia (jak się okazało – słusznie), teraz nie wiadomo z kolei, jak umieszczenie w radzie nadzorczej menedżera trenerów i kontrowersyjnego eksperta będzie wyglądało na dłuższą metę. Trudno powiedzieć, czy panowie znajdą wspólny język, trudno nawet powiedzieć, co mógłby zaproponować klubowi Lehmann. Z pewnością ma nazwisko i jest medialny, a to zawsze wartość dodana w negocjacjach transferowych – z drugiej strony jednak są na rynku ludzie medialni, ale niekoniecznie znani z tego, że lubią opowiadać bzdury.
Podział obowiązków ma być adekwatny do natury obu panów. Kosicke ma działać w tle, być niewidoczny i po cichu wykonywać swoją pracę – czyli tak jak lubi. Emerytowany bramkarz z kolei będzie znacznie częściej świecił twarzą, udzielał się w mediach i błyszczał na ściankach – a zatem i on poczuje się jak ryba w wodzie. Co jednak wyjdzie ze zderzenia żywiołów? Tego, nauczeni doświadczenie, kibice Herthy obawiają się najbardziej.