TOP 5: najwyżsi i najniżsi koszykarze w historii NBA
Yao Ming, Shawn Bradley czy Manute Bol to najbardziej znani giganci z NBA (fot. Getty Images)
Dawid Król
Koszykówka to sport raczej dla wysokich zawodników. Zbyt duży wzrost dostarcza jednak kłopotów, zbyt niski także, mimo to w historii NBA nie brakuje ani gigantów, ani liliputów. Oto historyczni rekordziści w obu kategoriach.
Zestawienie rozpoczynamy od najmocniejszego uderzenia pod kątem sportowym. Chińczyk został zapamiętany jako socjologiczny fenomen, człowiek, który przyniósł wielką koszykówkę do Państwa Środka niczym Prometeusz, ale stało za nim o wiele więcej niż rzadko spotykane na parkietach oczy i 229 centymetrów w dowodzie. Był geniuszem basketu, nigdy wcześniej i jak dotąd nigdy potem NBA nie zobaczyła równie zwinnego, dobrego technicznie i silnego koszykarza o podobnym wzroście (najbliżej Minga stoi niższa o osiem centymetrów gwiazda Dallas Mavericks Kristaps Porzingis).
Należał do najlepszych centrów w lidze, nie mógł oszukać jednak biologii. Był ludzkim gigantem, ale ci nie mają innych kości niż normalny człowiek – są narażeni na o wiele większe obciążenia, a Yao ich nie wytrzymał. Przeszedł na emeryturę, nie skończywszy 31 lat, nikt nie może jednak powiedzieć, że Houston Rockets w 2002 roku wybrali źle, Ming zasługiwał na "jedynkę" w drafcie. Za zasługi został członkiem Galerii Sław.
Warto zwrócić uwagę na prywatne działania Minga. Chińczyk to sympatyk i aktywista na rzecz natury. Kiedyś chciał nakręcić film o białych nosorożcach, a oficjalnie pełni funkcję ambasadora na rzecz utrzymania populacji słoni w naturze.
Sezon NBA zostanie dokończony w... kompleksie Disneya
4. Shawn Bradley (229 centymetrów wzrostu)
Tę postać większość kibiców kojarzy nie tylko z parkietów, ale także "Kosmicznego meczu". W NBA spędził 12 sezonów i miał całkiem udaną karierę. Nie był tak zwinny jak Yao, od którego jest minimalnie wyższy, ale sam wzrost pozwalał mu być efektywnym, szczególnie w bloku. W sezonie 1996/97 był w tym elemencie najlepszy w lidze, mimo że grał tylko 28,5 minuty na mecz.
Nigdy nie grał zresztą powyżej 30 minut na spotkanie. Nie pozwalała na to kondycja – tak wysocy koszykarze łatwiej się męczą, a więcej czasu na parkiecie oznacza też większą szansę na odniesienie kontuzji. Prywatnie Bradley jest bardzo religijnym człowiekiem wyznania protestanckiego i został przez to ukarany przez NBA, bo odmówił udziału w... obowiązkowym wyjściu do klubu ze striptizem.
3. Slavko Vranes (229 centymetrów wzrostu)
Najbardziej przypadkowa osoba na liście, ale potwierdza tezę, że czasem wystarczy zagrać jeden mecz, aby zapisać się w historii. I w przypadku Czarnogórca dosłownie tak było – cała jego kariera za Atlantykiem sprowadza się do występu w barwach Portland Trail Blazers przeciwko Minnesota Timberwolves 8 stycznia 2004 roku. Vranes zagrał zresztą źle i krótko, niecałe trzy minuty na parkiecie, faul, pudło i koniec amerykańskiego snu.
Nigdy nie zrobił wielkiej kariery także w Europie, ale przez wiele lat pozostawał aktywnym graczem. Zawiesił buty na kołek dopiero po sezonie 2017/18, kiedy był już 35-latkiem. Epizod w NBA jednak zaliczył, mimo że na 10-dniowym kontrakcie i tylko raz, wybiegł na parkiet. Był minimalnie wyższy od Minga i Bradleya. Przed draftem w 2003 roku zapisano mu 229 centymetrów wzrostu, ale po powrocie na Stary Kontynent urósł jeszcze o jeden.
Ofensywa nigdy nie była jego mocną stroną, ale potrafił znaleźć, a w zasadzie skutecznie wyblokować sobie miejsce w NBA. Przez kilka sezonów był pod tym kątem w ścisłej czołówce ligi obok Hakeema Olajuwona. Zdrowie nie pozwoliło mu jednak na długą i udaną karierę, po niezłych pierwszych sezonach coraz częściej musiał się leczyć, a 1995 roku w wieku 33 lat przeszedł na sportową emeryturę. Teraz schedę po ojcu próbuje przejąć Bol Bol z Denver Nuggets, jednak i syn Manute'a nie jest okazem zdrowia (jest także niższy od taty o trzynaście centymetrów).
Historia Bola poza parkietem była tragiczna. Wzrost był przepustką do kariery w NBA, ale także przekleństwem Sudańczyka. Zmagał się z rumieniem wielopostaciowym, który doprowadził do niewydolności nerek. 19 czerwca 2010 roku zmarł.
Bol nie miał też szczęścia do ludzi. Należał do najbardziej hojnych gwiazd NBA, wspomagał swoją pogrążoną w wojnie domowej ojczyznę, co doprowadziło go do ruiny finansowej. W 2004 roku został pobity przez będącego pod wpływem alkoholu taksówkarza, w całym zajściu ucierpiał jego kark. Nie płacił ubezpieczenia w Stanach Zjednoczonych, więc mimo trudnej sytuacji był narażony na dodatkowe koszty.
1. Gheorge Muresan (231 centymetrów wzrostu)
Pierwsze miejsce przypada Rumunowi, który był wyższy od Bola o kilka milimetrów. Należał do pracusiów, co odnotowano w NBA, kiedy w 1996 roku został uznany za zawodnika, który poczynił największy postęp. Sezon 1995/96 był zresztą najlepszym w jego wykonaniu – notował średnio 14,5 punktu i 9,6 zbiórki w niecałe 30 minut na parkiecie. Niestety i w jego wypadku szybsze przejście na emeryturę wymusiły urazy – po raz ostatni zagrał za Atlantykiem w 2000 roku jako 29-latek.
Dał się poznać także jako aktor w filmie "Mój olbrzym", w którą odegrał jedną z głównych rol. Był także u początku wielkiej kariery Eminema, to znaczy znalazł się w teledysku do jednego z pierwszych hitów rapera "My Name Is". Do dzisiaj pozostaje aktywnie związany z NBA, a dokładniej z Washington Wizards, których jest ambasadorem. Prywatnie jest fanem piłki nożnej, o czym przekonali się zawodnicy West Hamu United, w którym występuje Łukasz Fabiański.
Najniżsi koszykarze w historii NBA
5. Keith Jennings (170 centymetrów wzrostu)
Mniejszym koszykarzom o wiele trudniej dostać im się do elity. Z reguły w ogóle nie są wybierani w drafcie, a jeśli już to pod koniec drugiej rundy. Bywają wyjątki takie jak Allen Iverson, ale gwiazda 76ers i tak była wyższa od piątego na liście Jenningsa o trzynaście centymetrów. Być może z tego powodu wielkiej kariery w NBA nie zrobił...
Przez trzy sezony grał dla Golden State Warriors – klubu kojarzonego obecnie z najniższą supergwiazdą w NBA Stephenem Currym. Jennings odgrywał rolę rezerwowego. W 1995 roku został wybrany przez Toronto Raptors w drafcie przy wejściu do ligi, ale w Kanadzie nigdy nie zagrał. Świetnie radził sobie za to w Europie.
Minimalnie niższy od Jenningsa, a ich kariery też były dość podobne. Grant spędził jednak w NBA więcej czasu – grał w niej od 1989 do 1996 roku z jednym sezonem przerwy. Z ławki rezerwowych miał pomagać przede wszystkim w rozegraniu, ale nigdy nie zagrzał miejsca w żadnym klubie na dłużej. Po zakończeniu kariery zajął się szkoleniem, założył własną akademię w Trenton i trenował w tamtejszej szkole średniej.
3. Mel Hirsch (168 centymetrów wzrostu)
Mała-wielka postać amerykańskiej koszykówki, niestety też tragiczna. Przez ponad 40 lat był najniższym zawodnikiem, jaki kiedykolwiek zagrał w NBA. Wziął udział w 13 spotkaniach sezonu 1945/46 w barwach Boston Celtics i nigdy potem nie wrócił już do najlepszej ligi świata. Uniemożliwiła mu to także choroba – w 1948 roku zmarł na białaczkę.
Koszykówkę kochał tak bardzo, że nie stronił od niej nawet na froncie II wojny światowej, kiedy był nawigatorem Amerykanów na Pacyfiku. NBA zapamięta go przede wszystkim jako najniższego, bo poza tym faktem należał raczej do najmniej efektywnych koszykarzy w lidze.
2. Earl Boykins (165 centymetrów wzrostu)
Czas na dwóch zawodników wagi ciężkiej wśród koszykarskich niziołków. "Ciężkiej", bo mimo niskiego wzrostu obaj długo i z pewnymi sukcesami grali w NBA. Pierwszy z nich to Boykins kojarzony przede wszystkim z Denver Nuggets z Carmelo Anthonym w składzie. Niski rozgrywający był wówczas rezerwowym, skupiającym się na ofensywie, u szczytu formy notował ponad 15 punktów na mecz. Z powodu atrybutów fizycznych w obronie był po prostu słaby.
W pewnym momencie stał się bohaterem skandalu w Europie. Przed sezonem 2007/08 podpisał lukratywny kontrakt z Virtusem Bolonia (3,5 miliona dolarów rocznie), ale po kilku miesiącach uciekł do Stanów Zjednoczonych, żeby zobaczyć chorego synka. Włosi zwolnili go za to, ale ostatecznie właściciel dał się namówić na powrót, a Boykins święcił w Italii sukcesy do 2009 roku, kiedy na dobre wrócił do USA.
1. Muggsy Bogues (160 centymetrów wzrostu)
I znów wracamy do świata "Kosmicznego meczu", bo Bogues był jedną z gwiazd tego filmu. Nie został nią jednak przez przypadek – naprawdę był jednym z najlepszych rozgrywających w lidze, co potwierdzał notując ponad 10 asyst na mecz w dwóch sezonach. To on strącił z tronu najniższych Hirscha i chyba dobrze, że tak się stało, bo lepszego ambasadora hasła "basket dla wszystkich" ze świecą szukać.
Jego siłą było wyszkolenie techniczne, szybkość i umiejętności ofensywne. W Charlotte Hornets tworzył niezapomniany duet z Bolem właśnie ze względu na wzrost – dzieliło ich 70 centymetrów, wyglądali jak wielki ojciec i bardzo duże dziecko, ale na parkiecie byli śmiertelnie poważni i kilka razy u boku Alonzo Mourninga doprowadzili Szerszenie do play-offów. Obecnie nadal jest związany z tym klubem jako jego ambasador.