26 maja 1995 roku Lech zagrał z Olimpią w ostatnich derbach stolicy Wielkopolski na najwyższym poziomie rozgrywek. Wtedy Poznań był najliczniej reprezentowanym miastem w ligowej elicie.
Mogłoby się nawet wydawać, że w połowie lat 90. to miasto było stolicą rodzimego futbolu. Z 18 ówczesnych drużyn, aż 3 reprezentowały stolicę Wielkopolski. Ponadto remont Stadionu Śląskiego spowodował, że także najważniejsze mecze reprezentacji przeniesiono na pewien czas na stadion przy ul. Bułgarskiej, a i ważną część drużyny narodowej stanowili zawodnicy, którzy w CV mieli epizody w tamtejszych drużynach – chociażby Andrzej Juskowiak i Jerzy Brzęczek. Kolos miał jednak gliniane nogi. Sytuacja Lecha, Warty i Olimpii nie należała w sezonie 1994/95 – delikatnie mówiąc – do najlepszych.
Piłkarz pod zastaw
Największe nadzieje wiązano rzecz jasna z Lechem. Drużyna grająca przy ul. Bułgarskiej kilkanaście miesięcy wcześniej świętowała piąty tytuł mistrzowski. Z tamtej drużyny pozostało już jednak niewielu. Kolejorz wchodził w sezon z – jak podawała prasa – 40 miliardami złotych długu. Na nic zdało się przekształcenie sekcji w Poznański Klub Piłkarski.
– To był upadek wielkiego Lecha, początek złego. Wszystko się rozsypywało. Klub nie miał pieniędzy i próbował uciec przed bankructwem. Lech nie był wtedy odpowiednio zarządzany. Brakowało odpowiednich ludzi. Jeszcze kilka lat wcześniej każdy chciał grać w Lechu – teraz piłkarze z Poznania uciekali. Kto miał większy kontrakt, ten musiał odejść, by ratować klub – mówi kapitan i najbardziej doświadczony zawodnik tamtej drużyny Marek Rzepka.
Drugi sezon po wieloletniej przerwie w Ekstraklasie grała natomiast Warta. To jeden z najstarszych klubów w Wielkopolsce, który w latach 70. stracił jednak na dobre miano najpopularniejszego w regionie. Drużyna z Dolnej Wildy miała również ogromne problemy organizacyjne, co świetnie obrazuje historia sprzed pierwszego meczu ligowego sezonu 1993/94. – Warta wtedy awansowała, ale straciła też wielu zawodników. Pamiętam, że były jakieś zawiłości i część piłkarzy opuściło klub przed startem rozgrywek. Sezon był tuż tuż, a nie było komu grać. Pojechaliśmy na pierwszy mecz w Ekstraklasie po kilkudziesięciu latach do Bydgoszczy. W kadrze meczowej ośmiu z nas nie zostało jeszcze zatwierdzonych przez PZPN. Czekaliśmy w szatni jak na wyrok, czy zagramy. Chyba kilka minut przed rozpoczęciem meczu był telefon, że jesteśmy zatwierdzeni i możemy grać – opowiada Czesław Jakołcewicz, który podobnie jak Rzepka należał do nestorów w swojej drużynie.
Poznański tercet uzupełniała Olimpia-Bolplast – ówczesny beniaminek, ale zespół z niemal dziesięcioletnim stażem ligowym. Główną postacią klubu był prezes oraz główny sponsor Bolesław Krzyżostaniak. To postać niezwykle barwna, ale jednocześnie bardzo kontrowersyjna. Połowa lat 90. była schyłkowa w jego przygodzie z piłką. Przez długi czas nie pojawiał się w klubie, bo interesy nie układały się najlepiej. Prezes wziął więc pożyczkę w Gliwickim Banku Handlowym, a jako jej zabezpieczenie zastawił… karty trzech zawodników. Gdy miał problemy ze spłatą wierzytelności, piłkarzy wykupił – zdecydowanie poniżej ich rynkowej wartości – Widzew. Odwołania kierownictwa poznańskiego klubu do PZPN-u nie pomogły. Najpierw Mielcarski, a później Mirosław Szymkowiak i Andrzej Jaskot przenieśli się do Łodzi.
Serce u rywala
Rozgrywki w sezonie 1994/95 były wyjątkowe, bowiem pierwszy i jedyny raz w historii kibice w Poznaniu mogli aż sześciokrotnie oglądać derby w najwyższej klasie rozgrywkowej. Toczyła się więc mała rywalizacja o mistrzostwo lokalnego fyrtla. – W Wielkopolsce zawsze występował element rywalizacji. Każdy chciał udowodnić, że jest lepszy, że będzie wyżej w tabeli, że będzie miał więcej kibiców na trybunach. Mieliśmy możliwość pokazania się. Na trybunach pojawiali się przyjaciele, koledzy i rodzina – podkreśla Paweł Bocian, wtedy zawodnik Olimpii. – Derby zawsze mobilizowały bardziej. Przeważnie znaliśmy się z zawodnikami. Byliśmy z jednego miasta, spotykaliśmy się w mieście. Walczyliśmy o miejscowy prestiż – dodaje Rzepka.
Między klubami nie było jednak większych animozji. Choć Olimpii często wypominano milicyjny rodowód, to atmosfera w Poznaniu nigdy nie była tak gorąca, jak w Warszawie, Łodzi czy Krakowie. Lech odnosił najwięcej sukcesów w tych latach i miał najwięcej fanów w regionie. Kolejorz sympatyków miał także wśród… piłkarzy lokalnych rywali. Sympatii do Lecha nie krył Bocian, natomiast Jakołcewicz nie musiał tego robić. Mówiła o tym piłkarska przeszłość. – Gdy wychodzi się na taki mecz, to emocje zawsze są większe. Byłem, jestem i zawsze będę kibicem Lecha. Spędziłem tam wiele lat i zdobyłem z nim mistrzostwo oraz Puchar Polski – wyznaje ówczesny lider Warty.
Jesienne derby Poznania nie przyniosły wielkich emocji oraz zaskakujących rezultatów. Lech, którego trenerem był Romuald Szukiełowicz, wygrał zarówno z Wartą, jak i Olimpią – w obu meczach było 2:0. Remis z Olimpią prasa określiła jako duży sukces Warty. Drużyna z Dolnej Wildy zamykała z Petrochemią Płock po 17. kolejkach ligową tabelę. Duży wpływ na taką sytuację miał zły początek rozgrywek. W meczach z Legią i Widzewem Warta nie zdobyła żadnej bramki, a straciła ich aż dziewięć. – Pojawiły się problemy z pieniędzmi, z mieszkaniami dla zawodników. Motywacja spadła i powoli zaczęło wszystko padać – wspomina Czesław Jakołcewicz.
Gra za stypendia
Dużo lepiej wyglądała sytuacja pozostałych klubów. Lech był czwarty, a Olimpia – ku zaskoczeniu wielu – znajdowała się tuż za nim. Marzenia o europejskich pucharach prysły jednak na początku wiosny. Piłkarze z Golęcina przegrali bowiem pięć meczów rundy rewanżowej. Ostatnia porażka przydarzyła się akurat w meczu derbowym z Wartą. Hat-trick Piotra Prabuckiego sprawił, że z pracą pożegnał się trenerski duet Grzegorz Lato - Janusz Białek. – Zawodnicy odchodzili i przychodzili, w klubie cały czas się coś działo. Te roszady powodowały, że później byliśmy już trochę słabsi personalnie. Nie było też pieniędzy, żeby się wzmocnić. Przekładało się to później na gorszy start i wyniki w lidze. Decyzje też bywały szybkie i pochopne, dlatego trenerzy nie pracowali długo w klubach – podkreśla Paweł Bocian.
Niezłą dyspozycję podtrzymywał Lech, który w pierwszych dniach maja pokonał zarówno Legię, jak i Widzew. Jako kolejna na stadion przy ul. Bułgarskiej przyjechała Warta i raczej nikt nie brał pod uwagę innego rozwiązania, niż zwycięstwo gospodarzy. – Lech był bardzo nastawiony, żeby z nami wygrać. Chciał dominować w mieście. Trochę nas lekceważyli, podśmiewali się z nas – wspomina Jakołcewicz. Po meczu to jednak Zieloni mogli uśmiechać się szeroko. Lechici mieli mnóstwo dobrych sytuacji, jednak drogę do bramki Arkadiusza Onyszki znalazł tylko Paweł Wojtala. Lepszą skutecznością wykazał się Prabucki, który stał się królem strzelców derbów Poznania. Jego dwa gole sprawiły wielką radość sympatykom Warty i spory smutek piłkarzom Lecha. Po tym meczu dyrekcja klubu zdecydowała o zamrożeniu pensji zawodników, którzy do końca sezonu grali wyłącznie za stypendia.
Zero na koniec
Mecz Lecha z Olimpią, rozegrany 26 maja 1995 roku przy ul. Bułgarskiej, przeszedł do historii jako ostatnie derby Poznania w najwyższej klasie rozgrywkowej. Nie zapisał się jednak złotymi zgłoskami. Olimpia sensacyjnie wygrała 2:0 po golach Sławomira Suchomskiego i Piotra Burlikowskiego. Po meczu głośno było o stylu, w jakim Lech przegrał. – Dzwonili do mnie kibice z Poznania oburzeni postawą. Zdaniem wszystkich rozmówców gospodarze tego meczu wygrać nie chcieli – mówił w Magazynie Gol Jacek Laskowski. Podobną opinię miał dziennikarz "Przeglądu Sportowego", który wszystkim lechitom wystawił noty "0".
Czy wszystko w tym meczu było uczciwe – do dziś nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że piłkarze Lecha byli wtedy w dołku. Z pięciu ostatnich meczów ligowych przegrali aż cztery. – Końcówka wyglądała bardzo słabo. Wszystko się sypało, chyba nic więcej nie dało się z tego zrobić – mówi po latach Rzepka. Smutny koniec tej historii oglądało z trybun ledwie 1600 kibiców. W dodatku fani Lecha zamiast dopingować ulubieńców, ostentacyjnie wyrażali niezadowolenie. Mecz zakończył się niedługo po tym, jak na trawę poleciały kamienie.
Frekwencja podczas meczów derbowych w tamtym sezonie była bardzo słaba i ani razu nie przekroczyła 5000 osób. – 20-30 lat temu sport w Poznaniu wyglądał inaczej. Abstrahując od piłki nożnej, dyscyplin było tyle, że gdy przychodził weekend to człowiek nie wiedział gdzie i komu kibicować. Teraz został tylko Lech – wspomina Rzepka.
Spadki i upadki
Każdy z klubów zakończył sezon w innym rejonie tabeli, ale gdyby klasyfikacja obejmowała wyłącznie rundę wiosenną, to wszystkie trzy poznańskie zespoły spadłyby z hukiem z ligi.
Małe mistrzostwa Poznania wygrała niespodziewanie Warta, lecz w lidze zajęła ostatnie miejsce. Ćwierć wieku temu Czesław Jakołcewicz zapewniał przed kamerami TVP, że klub powalczy o powrót do elity już po roku. Tak się nie stało, a Warta płynęła do coraz niższych lig. Główną przyczyną upadku były pieniądze. – Cały czas kręcili się koło nas ludzie i mówili, że sponsor będzie jutro, za tydzień. Były podawane nazwy, były nawet konkretne rozmowy. Nigdy jednak nikt nie podpisał umowy sponsora tytularnego, który finansowałby Wartę. Trzeba było spłacać długi i sprzedawać zawodników – podkreśla Jakołcewicz.
Olimpia utrzymała się dzięki niezłej postawie jesienią. Był to jednak łabędzi śpiew. Prezes Krzyżostaniak chciał się pozbyć klubu i zrobić fuzję z innym zespołem. Mówiło się nawet o połączeniu Olimpii i Warty, jednak licencja na grę w Ekstraklasie powędrowała do Gdańska. PZPN długo nie chciał zaakceptować tej transakcji i formalnie Lechia/Olimpia przez pewien czas była zameldowana w Poznaniu. Potem pierwszoligowa piłka już nie pojawiła się na Golęcinie. W 2005 roku klub przestał istnieć. – Miałem przyjemność grać z wieloma znakomitymi piłkarzami – Piotrem Soczyńskim, Jurkiem Brzęczkiem i Grzesiem Mielcarskim. Mieliśmy naprawdę wielu dobrych piłkarzy i osiągaliśmy w tamtym czasie dobre wyniki. Pięć lat, które spędziłem w Olimpii to był dobry czas mojego rozwoju i przyjaźni, które mam do dziś z kolegami z boiska – zapewnia Bocian, który po sezonie trafił do Lecha.
Warta nadzieją Poznania
Kolejorz zajął szóste miejsce a w kolejnych miesiącach wziął kilku piłkarzy Warty i Olimpii. Odwróciła się zatem reguła. Dotąd Lech zasilał poznańskie kluby zawodnikami, którzy nie mieścili się w jego składzie. – Każdy był chyba jednak sercem w Lechu – zauważa Rzepka. W kolejnych latach największy klub Wielkopolski nie potrafił już nawiązać do sukcesów z pierwszych połów lat 80. i 90. Wszystko rozbijało się – a jakże – o pieniądze. Ogromne długi doprowadziły Lecha do drugiej ligi, a w 2006 roku do… fuzji. O ile mariaż Olimpii i Lechii był gwoździem do trumny tych pierwszych, to połączenie z Amiką pozwoliło Kolejorzowi na powrót na ligowy szczyt oraz stabilizację finansową.
Po 25 latach przerwy blisko powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej jest Warta. Przed wybuchem pandemii Zieloni znajdowali się na miejscu premiowanym awansem do PKO Ekstraklasy. Byli ligowcy poznańskich klubów wierzą w to, że już jesienią zostanie napisany kolejny rozdział w derbowej historii miasta. Podkreślają, że ten awans miałby bardzo pozytywny wpływ na rozwój wielkopolskiego futbolu. – Łatwiej byłoby zatrzymać tych młodych, utalentowanych zawodników z okolic. To też większe możliwości – mówi Jakołcewicz. – Wielkopolska i Poznań zasługują, żeby mieć dwa zespoły w Ekstraklasie. Przełożyłoby się to na większą liczbę naszych młodych, którzy mogliby w tych zespołach zaistnieć – dodaje Bocian.