Gdyby ktoś bardzo chciał udowodnić, że w roku 1900 nie było żadnych igrzysk olimpijskich, zapewne by to zrobił. Przez serię złych decyzji impreza zamieniła się w farsę, nie mającą nic wspólnego z pierwotną wizją Pierre'a de Coubertina. Baron stracił panowanie nad sytuacją i tylko cud uratował dzieło jego życia.
Idea mogła upaść już cztery lata wcześniej. Igrzyska w Atenach (1896) zorganizowano nadludzkimi siłami i mimo protestów greckiego premiera, który uważał je za zagrożenie dla budżetu pogrążonego w kryzysie kraju. Nota bene zawody udało się przeprowadzić głównie dzięki rodzinie królewskiej i prywatnym inwestorom.
Ze wszystkim wyrobiono się dosłownie na ostatnią chwilę. – My, Francuzi, mamy przysłowie, że słowo "niemożliwe" nie istnieje w języku francuskim. Dziś rano powiedziano mi, że to grecki wyraz. Nie wierzcie w to – mówił zachwycony de Coubertin podczas ceremonii otwarcia. Sam nie mógł zaangażować się w organizację na tyle, na ile chciał, z powodu ślubu. W pewnym momencie podał się nawet do dymisji (był wówczas sekretarzem generalnym MKOl), lecz przewodniczący komitetu Demetrios Vikelas nie przyjął jej.
Zgodnie z umową zawartą przy tworzeniu MKOl Francuz miał zostać kolejnym przewodniczącym i poprowadzić ruch olimpijski do następnych igrzysk, które planowano w Paryżu. Już na starcie pojawiły się komplikacje. Sukces Grecji okazał się na tyle spory, że pojawiły się głosy, by na stałe oddać igrzyska temu krajowi.
Wystawa, która przejęła igrzyska
Jakże de Coubertin mylił się, uznając wystawę za wielki plus Paryża! Wszystko zaczęło się sypać w 1898 roku, gdy USFSA odmówiła pomocy w zorganizowaniu zawodów – i to pomimo, że de Coubertin pełnił w niej stanowisko sekretarza generalnego. Zawiedziony zrezygnował z niego zresztą niedługo później.
Brak porozumienia między MKOl a poszczególnymi federacjami w kolejnych miesiącach sprawił, że igrzyska zostały pchnięte w objęcia szefostwa wspomnianej Światowej Wystawy, której organizator – Alfred Picard – był niezbyt przychylnie nastawiony do sportu. Pokpił sprawę, mianując dyrektorem generalnym zawodów Daniela Merillona (a ten, swoją drogą, był członkiem USFSA). Pominął w ten sposób szefa komitetu organizacyjnego – wicehrabiego de la Rochefoucaulda. Ten zdecydował się na dymisję i rozwiązanie zarządzanego przez siebie ciała na rok przed imprezą.
Sytuacja stała się skomplikowana. De Coubertin udał się w podróż, próbując przekonywać poszczególne kraje, by mimo wszystko uczestniczyły w igrzyskach. W Paryżu tymczasem Merillon podejmował irracjonalne działania, wypaczające ideę olimpijską.
Chaos
Zapanował chaos, który trudno było komukolwiek ogarnąć. "Okoliczności skłoniły nas do tego, żeby do drugich igrzysk olimpijskich podejść w zupełnie inny sposób niż do pierwszych. Bardzo istotne było rozłożenie konkurencji w czasie i przestrzeni. Próba połączenia wszystkich dyscyplin i uroczystości w formie dwutygodniowych zawodów nie miała sensu, gdyż ich świetność przyćmiłaby odbywająca się właśnie światowa wystawa"* – opisywał po latach de Coubertin.
Tak więc zdecydowano się na rozciągnięcie imprezy w czasie – do granic absurdu. Pierwsze zawody rozpoczęły się 14 maja, a ostatnie zakończyły 28 października. Nie było oficjalnej ceremonii otwarcia i zamknięcia. Ba! Nie było nawet jednego centralnego obiektu. Poszczególne dyscypliny były rozrzucone po całym Paryżu. Pewnym wspólnym mianownikiem był jedynie Lasek Buloński, w którym rozegrano kilka konkurencji – w tym lekkoatletykę. Ta też wypadła zresztą fatalnie. Zawodnicy musieli rywalizować na… trawie. Było to niecodzienne nie tylko dla biegaczy, ale także choćby dla skoczków. Swoją drogą – była to jedyna dyscyplina, podczas której oficjalnie obecny był de Coubertin.
Fatalny plan, kontrowersje i liczne wpadki
Trawiaste podłoże nie było jedyną kontrowersją. Wiele finałów zaplanowano na niedzielę, co – ze względów religijnych – wywołało bunt ze strony amerykańskich sportowców. Wydawało się, że ekipa zza oceanu zdoła dogadać się z organizatorami w ten sposób, by… jako jedyna mogła konkurować w poniedziałek, a uzyskane wyniki byłyby wliczane do niedzielnych. Ostatecznie to ustalenie nie weszło jednak w życie, a wielu zawodników zrezygnowało z walki o medale. Mimo to, to właśnie ta nacja zdominowała zawody.
Ogromne kontrowersje wywołał także maraton. Jego faworytem był Amerykanin – Arthur Newton. Na mecie co prawda świętował, lecz tylko do czasu, gdy… dowiedział się, że jest piąty. Sam utrzymywał, że w połowie dystansu objął prowadzenie, a później nikt go nie mijał. Zwycięzcą został Michel Theato – Luksemburczyk, którego narodowość historycy dowiedli dopiero w latach 90. (na mecie uznano go za Francuza i tak już w wynikach zostało!), a drugi był Emile Champion. Obaj doskonale znali Paryż, stąd szybko pojawiły się podejrzenia o oszustwo i skrócenie trasy. Brak fair play zarzucano także… widzom. Bieg zaplanowano po paryskich uliczkach, na których tętniło życie. Zdarzały się więc przepychanki, a nawet potrącenia przez rowerzystów.
Wpadka goniła wpadkę. Plan zawodów był płynny i zmieniał się w ich trakcie. Merillon umieścił w nim wiele dyscyplin, które na igrzyskach olimpijskich pojawiły się po raz pierwszy i ostatni. Co gorsza – dopuścił do rywalizacji dwie grupy, przed którymi de Coubertin długo bronił igrzyska – zawodowych sportowców i kobiety. Panie rywalizowały w golfie i tenisie, a jedna została nawet mistrzynią olimpijską (jako część załogi) w… wyścigu motorówek.
Zawodowcy byli znacznie większym problemem. Przez ich udział długo nie było sposób określić, które zawody rozgrywane w Paryżu były olimpijskimi, a które nie. Dopiero w 1998 roku ustalił to historyk sportu Bill Mallon, który przyjął, że musiały być one międzynarodowe, otwarte i amatorskie. W 2004 roku MKOl oficjalnie zgodził się z jego tezami.
W roku 1900 duch sportowy istniał w sposób naturalny tylko wśród prawdziwych sportowców. Opinia publiczna nie miała o nim pojęcia. Ze wszystkich stron docierały do nas sygnały o braku zaufania do igrzysk organizowanych przez bandę niekompetentnych ludzi w Paryżu ~ Pierre de Coubertin
Skalę zamieszania może pokazać fakt, że… prawdopodobnie nawet niektórzy zawodnicy nie zdawali sobie sprawy, iż uczestniczą w igrzyskach. Prasa zawody określała najczęściej jako "Międzynarodowy Kongres Wychowania Fizycznego", a zwycięzcy w wielu konkurencjach… nie otrzymali medali olimpijskich. Te dopiero po fakcie wysyłano pocztą, a niejeden mistrz nie doczekał się trofeum.
Po latach przyjmuje się, że rywalizowano w 20 dyscyplinach podzielonych na 95 konkurencji. "Widać było wiele dobrej woli. Sportowcy starali się jak mogli – osiągano ciekawe wyniki, ale nie było w nich nic olimpijskiego. Według jednego z moich kolegów z MKOl wykorzystano nasz pomysł, lecz po drodze rozdarto go na strzępy"* – podsumował sam de Coubertin. Miał rację, przyznając, że jeśli było na świecie choćby jedno miasto obojętne igrzyskom, z pewnością był nim Paryż.
Igrzyska w 1900 roku zostały sprowadzone do marginalnej roli zawodów sportowych przy wystawie światowej. Pogrążone w chaosie zdawały się przeczyć ideom de Coubertina. To podczas nich upadł także mit olimpijskiego pokoju. W czasie, gdy sportowcy walczyli na igrzyskach, Anglicy bili się na południu Afryki (II wojna burska), a w Chinach tłumione było powstanie bokserów. – To cud, że ruch olimpijski przetrwał te igrzyska. Sknociliśmy naszą pracę – miał powiedzieć później przyjacielowi de Coubertin.
I wypada przyznać mu rację. Czy kiedykolwiek były gorsze igrzyska od tych zorganizowanych w 1900 roku w Paryżu? Z pewnością jedne mogą konkurować o to miano. Ale to historia na całkiem inną opowieść…
Bibliografia
* wszystkie cytaty oznaczone gwiazdką pochodzą z książki "Historia igrzysk olimpijskich i MKOl" Davida Millera
Ponadto autor czerpał z:
- www.sports-reference.com
- www.olympic.org