{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Łukasz Kaczmarek: miałem zapalenie mięśnia sercowego. Bardzo się wystraszyłem. Dla niektórych to choroba śmiertelna
Sara Kalisz /
Znaków zapytania było mnóstwo, ponieważ dla niektórych ludzi jest to choroba śmiertelna, a inni nie mogą po niej uprawiać sportu. Miałem szczęście, że w porę trafiłem do szpitala i dostałem "najniższy wymiar kary" – mówi w TVPSPORT.PL Łukasz Kaczmarek, atakujący reprezentacji Polski siatkarzy oraz Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, który przez większość klubowego sezonu 2019/2020 zmagał się z problemami zdrowotnymi.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – To był zawodowo najtrudniejszy rok w pana karierze?
Łukasz Kaczmarek: – Do tej pory był zdecydowanie najgorszy. Mam nadzieję, że teraz będzie lepiej.
– Powikłania po grypie kilka miesięcy temu nie budziły większych emocji, bo ich występowanie należało do rzadkości. Chyba sportowcowi również nie przyszło do głowy, że to akurat one mogą na tak długo wyłączyć z gry, prawda?
– Dokładnie tak. Nigdy w życiu nie miałem większych problemów zdrowotnych. Nie pauzowałem ani grając w plażówkę, ani w Wałbrzychu, Lubinie czy Kędzierzynie-Koźlu. Nie spodziewałem się, że będę miał tak długą przerwę od jakiejkolwiek aktywności fizycznej.
Marcin Komenda o odejściu z Asseco Resovii Rzeszów: nie dziwi mnie decyzja klubu
– W wywiadach o chorobie był pan bardzo zachowawczy. Nie zdradzał pan konkretnie, o co chodziło. Kiedy powikłanie po grypie stało się poważną sprawą zdrowotną?
– W listopadzie jakiś czas walczyłem z grypą. Przeszedłem terapię antybiotykową, po której czułem się dobrze. Nie lubię pauzować, więc wizja szybkiego powrotu na parkiet bardzo mi odpowiadała. Niespodziewanie poczułem się jednak gorzej. Trafiłem na kardiologię.
– Co to znaczy, że gorzej się pan poczuł?
– Poczułem ścisk w klatce piersiowej. Zaniepokoiłem się, bo nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyłem. Trafiłem do szpitala na badania, na które wysłał mnie Paweł Brandt, zajmujący się w naszym klubie kwestiami zdrowotnymi. Było to bardzo ważne, ponieważ jedną z jego podstawowych zasad jest to, że nie daje "zielonego światła" na grę, jeśli nie jest w stu procentach pewny, że zawodnik jest zdrowy.
Zrobiono mi między innymi EKG i echo serca. Okazało się, że cierpiałem na zapalenie mięśnia sercowego. Znaków zapytania było mnóstwo, ponieważ dla niektórych ludzi jest to choroba śmiertelna, a inni nie mogą po niej uprawiać sportu. Miałem szczęście, że w porę trafiłem do szpitala i dostałem "najniższy wymiar kary". Po dwóch miesiącach braku aktywności sportowej, mogłem wracać na parkiet.
– Czy lekarze tłumaczyli, jak do tego mogło dojść?
– Stwierdzono, że wpływ na taki rozwój sytuacji mogło mieć natężenie spotkań. To był okres, w którym graliśmy co dwa, trzy dni. Miałem przerwę i brałem antybiotyki, ale nie pomogło mi nawet powolne wprowadzanie do rytmu meczowego. Prawda jest też taka, że kiedy czułem się już dobrze, chciałem dać z siebie "maksa" i w pełni zaangażować się w siatkówkę. Lekarze wskazali, że to i jakieś wcześniejsze drobniejsze infekcje mogły rzutować na wywołanie zapalenia.
Bardzo się wystraszyłem. Nie chciałem, by to był koniec mojej przygody z siatkówką. Mogę tylko dziękować Bogu, że jestem zdrowy.
– Czy poza atakiem bólu, o którym pan wspominał, podobne się powtarzały?
– Nie, nigdy później się nie powtórzyły.
– Ile czasu był pan w szpitalu?
– Tydzień. Trafiłem do świetnych lekarzy, którzy uczyli się przy doktorze Relidze. Szybko postawili mnie na nogi, za co bardzo im dziękowałem.
Poczułem ścisk w klatce piersiowej. Zaniepokoiłem się, bo nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyłem.
– Co czuje siatkarz, który leży w szpitalnym łóżku i dowiaduje się, że cierpi na bardzo niebezpieczną chorobę? Bał się pan tego, że to może być koniec kariery?
– Odpychałem od siebie tę myśl. Najtrudniejszy był pierwszy dzień. Do szpitala trafiłem w piątek, na rezonans musiałem czekać do poniedziałku. Dzięki niemu potwierdzono na sto procent, że mam zapalenie mięśnia sercowego. Wtedy też powiedziano mi, że będę mógł wrócić do sportu, ale po przerwie, która trwać będzie osiem tygodni. Przez ten czas robiono mi kolejne rezonanse, później mogłem zacząć pracę przy tętnie 140, by sprawdzić, czy serce wytrzyma. Kiedy okazało się, że doszedłem do zdrowia, dostałem zgodę na powrót do pełnego treningu.
Luke Reynolds trenerem Jastrzębskiego Węgla
– Ponoć Vital Heynen zaoferował panu wtedy pomoc. Jaką konkretnie?
– Powiedział, że jego żona pracowała na kardiologii. Dodał, że po podobnym schorzeniu do treningów wraca się po około sześciu lub ośmiu tygodniach. Zaznaczył, że jeśli będę potrzebował pomocy, mam konsultować się z doktorem Sokalem, który pracuje w kadrze. W Kędzierzynie-Koźlu byłem też pod opieką Pawła Brandta, który jest znakomitym specjalistą. Na wszelki wypadek wysłaliśmy jednak wyniki badań do doktora Sokala, którego brat jest kardiologiem.
Byłem w szoku, ile osób okazało mi wtedy wsparcie. Zawodnicy z kadry czy z moich byłych klubów do mnie dzwonili. Wspaniale zachowano się również w ZAKSIE, która mimo problemów zdrowotnych w sezonie 2019/2020 przedłużyła ze mną kontrakt. Wszyscy cały czas pokazywali mi, że nie jestem sam. Jestem za to bardzo wdzięczny.
– Czy miał pan konkretny moment, w którym poczuł się pan ponownie w stu procentach sobą?
– Tak, kiedy zacząłem drugi "okres przygotowawczy" do gry. Było to trudne, ponieważ przez dwa miesiące nie mogłem wykonywać praktycznie żadnej aktywności fizycznej. Musiałem odbudować mięśnie i bardzo intensywnie pracować nad kondycją. W końcu doszedłem jednak do siebie. Przez tydzień albo niecałe dwa tygodnie czułem się w pełni sobą. Do momentu, w którym podczas treningu poprzedzającego mecz z Asseco Resovią przydarzyły mi się kolejne problemy ze zdrowiem. Poślizgnąłem się na boiskowej naklejce.
– Co wtedy pan myślał?
– Byłem niesamowicie w********. Popłakałem się jak dziecko. Wcześniej myślałem, że dostałem "nauczkę" poprzez problemy z sercem, a wtedy do lekcji pokory doszedł uraz stopy. Zbliżała się faza play-off, kolejne mecze Ligi Mistrzów, a ja usłyszałem, że do końca sezonu już nie zagram. Przez tydzień czułem się koszmarnie pod względem psychicznym.
Później nadeszła pandemia koronawirusa i wszyscy zostali w domach. To było szczęście w nieszczęściu. Straciliśmy wiele przez epidemię, ale mnie trochę łatwiej było dojść do siebie psychicznie, bo nie tylko ja siedziałem domu.
– Drugi problem zdrowotny to myśl, że przegrał pan wyjazd na igrzyska do Tokio?
– Nie myślałem o tym w tych kategoriach. Przede wszystkim chciałem wtedy móc grać dla ZAKSY i pomóc klubowi w walce w Lidze Mistrzów i w obronieniu tytułu mistrza Polski. Wiedziałem też, że Arpad Baroti "oddychał rękawami", ponieważ grał sam przez długi czas co dwa, trzy dni. Chciałem go wesprzeć i odciążyć. Reprezentacja była wtedy sprawą drugorzędną, ponieważ było dla mnie jasne, że dopiero dobrą grą w klubie można sobie zasłużyć na powołanie.
– Nie ma pana teraz na zgrupowaniu w Spale. Vital zabrał tam siatkarzy, którzy w jego opinii mają szansę na wyjazd do Tokio. Nie dzwonił do pana, prawda?
– Nie mieliśmy kontaktu od czasu, kiedy rozmawialiśmy o mojej chorobie.
– To boli?
– Przez pierwsze spotkania rozgrywek 2019/2020 czułem się świetnie. Podczas Superpucharu dostałem nagrodę MVP, ale później nie grałem praktycznie przez pół roku. Nie mam żalu do Vitala. Uważam, że podjął słuszną decyzję, zabierając na zgrupowanie do Spały atakujących, którzy rozegrali cały sezon. Będzie następny i mam nadzieję, że zdrowie pozwoli mi na to, bym mógł pokazać się z jak najlepszej strony. Priorytetem jest dla mnie powrót do formy. Będę robił wszystko, co w mojej mocy, by znaleźć się ponownie w kadrze.
Zdobył Puchar Europy i później… musiał go ukraść. "Mam nadzieję, że to będzie złota dekada dla polskiej siatkówki"
– Jest pan pechowcem?
– Coś się dzieje po coś. Problemy z sercem uświadomiły mi, że może potrzebna jest przerwa. Uraz, czyli złamanie piątej kości śródstopia, pokazał mi natomiast, że może to był faktycznie pech. Wiem jednak, że mimo wszystko nie jestem człowiekiem, który się załamuje. Widocznie tak miało być. Lepiej, że ta dwa problemy zdrowotne przydarzyły mi się w jednym sezonie, a nie w dwóch. Mam nadzieję, że kolejnych rozgrywkach nie będę narzekał na urazy.
– To samo pytanie kilka miesięcy temu zadałam Grzegorzowi Boćkowi, byłemu atakującemu ZAKSY. Po nim nie wyczułam takiego optymizmu, jak po panu. Nie traci pan nadziei, że wróci do kadry, prawda?
– Nie tracę tej nadziei. Zawsze byłem optymistą i nigdy się nie załamywałem. Kiedy mi się nie powodziło, wierzyłem, że dzieje się to, by później było lepiej. Robiłem to, co kocham i dostawałem za to pieniądze. Mam nadzieję, że już wszelkie nieszczęścia na mnie spadły.
Co do Grzesia, on też borykał się z różnymi kontuzjami w ZAKSIE. Nie chcę wierzyć, że to wszystko jest klątwą ciążącą nad kędzierzyńskimi atakującymi (śmiech).
– Co pozytywnego można wyciągnąć z podobnych trudności?
– Miałem więcej czasu dla rodziny. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem być z najbliższymi. Byłem przyzwyczajony, że moje życie kręci się wokół sportu. Udało się wiele nadrobić w kwestiach rodzinnych, ale chciałbym już wrócić do normalnej pracy. Wiem też, że moje dziewczyny cieszy to, że jestem w domu, ale wolałyby przede wszystkim, bym był zdrowy.
– Dla wielu rodzin sportowców takie sytuacje, jak długotrwała kontuzja czy zakończenie kariery to wyzwanie, ponieważ nagle w domu na stałe pojawia się osoba, która dotąd była tylko gościem. To był problem?
– Śmialiśmy się z żoną, że nie wyobrażam sobie zakończenia kariery. Nie przeszkadza mi bycie w domu, ale świadomość, że nie ma się pewnych obowiązków czy uporządkowanego planu dnia. Ustaje też życie z kolegami z klubu oraz pewne aspekty rywalizacji, do której jako sportowcy jesteśmy przyzwyczajeni. Początkowo czułem się dziwnie. Zawsze aktywnie spędzałem czas, więc zatrzymanie mnie w domu było sporą zmianą stylu życia. Byłem tym wszystkim przytłoczony. Mimo to cieszę się, że dostałem najniższy wymiar kary i problemy zdrowotne nie zakończyły się tragicznie.
Nie mam żalu do Vitala Heynena. Uważam, że podjął słuszną decyzję, zabierając na zgrupowanie do Spały atakujących, którzy rozegrali cały sezon.
– Przyszłość jest pozytywna? Nie ma strachu przed kolejnymi urazami?
– Bardzo pozytywna. W czwartek byłem na testach w Kędzierzynie-Koźlu. Ustalałem też plan treningowy, ponieważ w sobotę otwierają siłownie. Nie czuję już bólu, wszystko jest ok. 13 lipca zaczynamy przygotowania do sezonu w ZAKSIE. Nie mogę się doczekać powrotu na parkiet i tego, by ponownie pracować z Nikolą Grbiciem. Było mi przykro, że nie trenował mnie dłużej, bo uważam, że jest znakomitym szkoleniowcem. Wierzył w moje umiejętności. Mam nadzieję, że w kolejnych rozgrywkach będę mógł się pod jego okiem rozwinąć, bo czuję, że dzięki niemu stanę się lepszym zawodnikiem.
Czytaj też:
Zgrupowanie mimo odwołania turnieju? Bo jest i zawsze była atmosfera! Siatkarze trenują w Spale
„Ucieknę od wyroku, wykupię dwa zastrzyki”. Ten, który dał Polsce dwa złota. Andrzej Niemczyk