| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Moim zdaniem walka o mistrzostwo Polski już się zakończyła. Legia zdaje się nie mieć konkurentów w Ekstraklasie – uważa w rozmowie z TVPSPORT.PL Bogusław Leśnodorski, były prezes i współwłaściciel stołecznego klubu.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Na początek ustalmy: co w polskiej piłce robi dziś Bogusław Leśnodorski?
Bogusław Leśnodorski:– Kibicuję.
– Czasy Legii przeminęły. Potem była pomoc Wiśle Kraków. Ostatnio nie brakuje opinii, że zaangażował się pan w pewien sposób w Raków Częstochowa.
– Z Michałem Świerczewskim, właścicielem Rakowa, mamy bardzo dobry kontakt, jak również wspólne zainteresowania czy przedsięwzięcia. Rozmów o piłce również nie brakuje. Mam też bardzo dobre relacje z wieloma innymi właścicielami, prezesami, trenerami i piłkarzami. Z kolei Wisła Kraków nigdy nie była częścią mojego zawodowego życia. Pomagałem klubowi przez kilka tygodni, ale nie angażowałem się w nic praktycznie od pojawienia się Piotra Obidzińskiego. Nie miałem styczności z bieżącymi sprawami. Pomagaliśmy nieco przy okazji pierwszego okna transferowego, bo Wisła przeżywała bardzo trudny czas.
– Lata mijają, ale łączenie z klubami wciąż jest niezmienne. Wciąż pana osoba potrafi rozgrzać dyskusje kibiców w social media.
– Po pierwszym czy drugim roku w Legii zdecydowałem, że trzeba komunikować się wprost. Trzeba być zgodnym z samym sobą. Często social media mają do siebie to, że pojawia się polaryzacja, pojawiają się skrajnie głupie emocje. Niezbyt przejmuję się opiniami. Pamiętajmy, że Justynę Kowalczyk hejtowano za postawę na igrzyskach olimpijskich, a Roberta Lewandowskiego za to, że przekazał, jak to określano, tylko milion w czasach pandemii. Poziom absurdu jest czasami zbyt wielki, ale nikt, kto ma jakąś rozpoznawalność, nie przejmuje się wszelkimi wpisami. Mam podobnie, nie irytuje mnie to.
Na przykład przez trzy lata pomagałem Zagłębiu Sosnowiec. Praktycznie codziennie byliśmy na łączach z Marcinem Jaroszewskim, prezesem klubu. Lubię to. Jeśli mogę, staram się jakoś doradzić. Przez lata powstała sieć kontaktów, dzwonią do mnie różni ludzie, piłkarze, trenerzy… Moja pozycja formalnie jest żadna i na ten moment nigdzie się nie pcham. Zajmuję się swoją firmą prawniczą.
– Co z kandydowaniem na prezesa PZPN?
– Na razie nie ma nawet wyborów.
– Ale prędzej czy później będą.
– Dziś to rozmawianie o niczym. Gdyby były jesienią, na pewno bym nie startował. Co będzie potem? Powiedziałem, że tego nie wykluczam. Ale między tym stwierdzeniem, a hasłem "planuję", droga jest daleka.
– Wracając do Wisły, to kilka tygodni temu Obidziński odszedł z klubu. "Nie umiecie chodzić, ale chcecie biegać". Taki komentarz z pana strony pojawił się na Twitterze.
– To był komentarz do dość mentorskiej postawy Jarka Królewskiego, którego bardzo sobie cenię. To osoba, która wniosła wiele świeżego powietrza. Znam ludzi, którzy zaangażowali się w Wisłę i mam do nich sentyment. Przez kilka miesięcy w Krakowie był rollercoaster, było bardzo źle, ale z czasem sytuacja zaczęła się normować. W sporcie jest tak, że nie mając pozycji wynikającej z wyników lub dobrej sytuacji finansowej, niekoniecznie trzeba zajmować mocne stanowiska. Siła sportowa ma przy tym wielkie znaczenie.
Charyzma właścicieli czy jednego z nich jest istotna, ale nie decyduje o sukcesie klubu. Jeśli Wisła będzie grała w pucharach lub regularnie zacznie bić się o mistrzostwo Polski, to głos jej przedstawicieli będzie bardziej szanowany i poważniej odbierany. Jeśli jest się w piłce rok, trafia się tam z innego środowiska, to jest na to trochę za szybko. Nie można oczekiwać, że większość będzie biła brawo. Cenię też Tomasza Jażdżyńskiego, który jest jednym z najlepszych menedżerów jakich poznałem, ma bardzo pragmatyczne podejście. Dodając do tego braci Błaszczykowskich, potencjał Wisły jest bardzo duży. Na razie mają jednak sporą dawkę długów, które zdecydowali się honorowo spłacać. Doradzałem im, że nie powinni tego wszystkiego brać na siebie, lecz powinni spróbować odciąć część wierzycieli. Zdecydowali inaczej i bez stabilnej sytuacji sportowej i finansowej, muszą chodzić, a trudno tu o bieganie.
– Na razie Wisłę czeka batalia o utrzymanie w lidze…
– W piątek przed meczem z Piastem, wszyscy byli pewnie przekonani, że Wisła będzie walczyła o górną ósemkę. Przyszedł mecz, zły wynik, toczy się dyskusja o utrzymanie. Z takim składem, z Jakubem Błaszczykowskim, nie wyobrażam sobie, by Wisła spadła z ligi. 0:4 w Gliwicach to potężny gong, ale nie wierzę, że takiej drużyny nie będzie w przyszłym sezonie w lidze.
– Po mistrzostwo pędzi za to Legia…
– Sądzę, że walka o mistrzostwo Polski już się zakończyła. Legia wydaje się nie mieć w lidze konkurentów. Ale pamiętajmy, że poziom rozgrywek co roku się obniża. Szczególnie trzymam kciuki za "Vuko" i "Sagana", bo mają szansę zapisać się w historii na dobre. Moim zdaniem kibicowanie danemu klubowi, mieści się w DNA. Nie da się pewnych rzeczy zmienić. Wciąż są emocje, choć na wiele rzeczy patrzy się po latach znacznie chłodniej. Liczę, że drużyna sięgnie po mistrzostwo Polski i trzymam kciuki za wiele osób.
– Nie brakuje osób, które przekonują, że wciąż myśli pan o powrocie do klubu z Łazienkowskiej.
– Nie jest to dla mnie przedmiot zastanowienia się i spekulacji. Każdemu życie przynosi różne sytuacje. Trzeba też wiedzieć, w którym momencie ewentualnie nacisnąć czerwony guzik i coś zrobić. Niczego nie wykluczam, ale jednocześnie nic nie planuję. Skupiam się na innej działalności.
– Po latach wciąż są kwestie, nad którymi można się zastanawiać czy nie dało się ich zrobić lepiej?
– Życie przeszłością nie ma większego sensu. Bardziej wszystko działa na zasadzie kibicowskiej, gdzie człowiek rozmyśla czy mu się coś podoba czy nie. Nie kryję się z tym, że więcej mi się nie podoba, ale też staram się tym nie epatować. Mam też za małą wiedzę, bo ocenianie wielu decyzji bez gruntownej znajomości tematu obarczone jest wielkim ryzykiem błędu.
– Zapytam przewrotnie: co się panu podoba w obecnej Legii?
– Wiele lat szukaliśmy działki na ośrodek treningowy. Teraz budowa dobiega końca. Podoba mi się też fakt, że udało się to sfinansować w dużej mierze z pieniędzy zewnętrznych. To duży sukces, choć nie wiem, jakie wiążą się z tym ograniczenia. Ważni będą też ludzie, którzy dalej będą tworzyli ten projekt. Nie można też nadzwyczajnie wiele o tym mówić, bo efekty mogą przyjść za pięć-dziesięć lat. Dziś każdy klub musi mieć bazę treningową.
Mniej więcej z moim odejściem z piłki zbiegł się fakt, że popłynęła rzeka rządowych pieniędzy do sportu, a także piłki nożnej. To świetne dla całej dyscypliny. Widać, że pozycja i relacje Zbigniewa Bońka mają tu wielki wpływ. Ktoś w polityce stwierdził, że warto iść w tym kierunku. W naszym futbolu zbyt wiele pieniędzy wydaje się w głupi sposób. Sądzę, że można narzucić więcej kagańców w tych kwestiach. Inną sprawą jest fakt, że uważam, że ludzie nie wrócą tak chętnie do futbolu. Nie zdziwi mnie spadek oglądalności, bo futbolu będzie za dużo. Ostatnie lata były niczym El Dorado. Teraz będzie walka o zachowanie status quo. To nie będzie sielanka, piłka mocno się przeceni.
– Zakładamy, że ludzie nie będą spragnieni piłki po pandemii?
– Już po Bundeslidze widać, że oglądalność meczów nie jest na nadzwyczajnie wysokim poziomie. Nie widać desperacji i rzucenia się na futbol. Spodziewam się, że po pełnym zniesieniu restrykcji, gdy całe trybuny będą dostępne, to frekwencja będzie niższa niż przed pandemią. Będzie wiele zmiennych. A nikt nie jest w stanie wykluczyć sytuacji, w której koronawirus wróci i znów będziemy siedzieć w domach. Do tego dochodzi niepewna kwestia sponsorów. Nie mówię, że będzie tragicznie, ale każdy będzie chciał chociaż utrzymać się na dotychczasowym poziomie.
Juergen Klopp słusznie zauważył, że wszystkie kluby tracą pieniądze, a na rynku wciąż będzie panowała niepewność. Jeśli duże kluby będą na rynku defensywne, to pieniądze nie będą spływały w dół. To przełoży się na kwoty transferowe. Przykładowo włoskie zespoły nie będą chciały płacić za graczy Ekstraklasy po siedem milionów euro, lecz będą celowały, by kwota oscylowała w okolicach trzech milionów. Pieniędzy będzie mniej.
– Najłatwiejszy czas czeka przykładowo Legię, bo ma największe środki? Niepewny jest też los klubów finansowych przez samorządy.
– Sądzę, że kluby, które dostają pieniądze z miast, będą w bardzo trudnej sytuacji. Moim zdaniem miasta dostaną po głowie w trakcie kryzysu. Budżety na piłkę nożną mogą być bliskie zeru. Podatek dochodowy od osób prawnych jest jednym z istotniejszych przychodów. To musi się zredukować. Inwestycji będzie wiele, dlatego nie spodziewam się frywolnego dawania środków na kluby piłkarskie.
Zawsze byłem zwolennikiem wyrównanej ligi, realnej rywalizacji na wysokim poziomie. Najlepiej, gdyby było osiem czy dziesięć konkurencyjnych klubów. Inaczej kończy się przegranymi w europejskich pucharach z zespołami, których nazwy trudno spamiętać. Niektórym się wydaje, że kupienie jedenastu dobrych piłkarzy, którzy przez pół roku grają praktycznie na plaży, pozwoli na rywalizację w Europie. Tak nie jest. Nie tak dawno graliśmy z Ajaksem i powinniśmy z nim wygrać. Dziś to abstrakcja. Liga musi zmuszać Lecha, Wisłę czy inne kluby do większego wysiłku. Bez tego, nigdy nie dostaniemy się do pucharów. Kluczowa jest powtarzalność.
– A powtarzalności w polskiej lidze nie ma.
– Przez ostatnie trzy lata mieliśmy w Polsce dobry ranking, była szansa na grę w europejskich pucharach. Ale nikomu się to nie udało. Dochodzi do przypadków. Ekstraklasa ma wiele pieniędzy względem Czech czy Słowacji. Liga mogłaby być dużo mocniejsza, powinno być więcej meczów na wysokim poziomie. Wciąż liczę na takich ludzi, jak choćby Michał Świerczewski. Jego Raków pokazuje, że bez doświadczenia, wielkich budżetów i nazwisk, da się rozegrać wiele spotkań, w których drużynie nie brakuje organizacji. To drużyna, która wiele razy traciła punkty w końcówce. Gdyby nie to, mogłoby się okazać, że Raków, klub bez własnego stadionu, gra o podium. Ale nie świadczy to dobrze o klubach, które od lat są w Ekstraklasie i zdążyły zbudować większe zaplecze.
– Ekstraklasa to często liga, w której trudno korzystać z przewagi.
– Przeciwników dla Legii zupełnie nie widać. Średni poziom jest, de facto, bardzo niski. Nie wydaje się, że coś się zmieni. Klub musiałby chyba wyprzedać większość zawodników. Ale jednocześnie nie powinno się liczyć, że zawsze będzie dobra młodzież. Legia zarobiła na Radosławie Majeckim, zarobi na Michale Karbowniku. Dalej są Szymon Włodarczyk, Ariel Mosór czy Radosław Cielemęcki. Nie można mieć nadziei, że co roku choćby trzech piłkarzy dostarczy kilka milionów do kasy. Tak dobrze nie jest nawet w Dinamie Zagrzeb. Daj Boże, by nie było tak, że za rok Majeckiego i Karbownika zastąpi dwóch innych młodzieżowców i nagle okaże się, że jest znacznie trudniej.
– Patrząc z boku na PKO Ekstraklasę przez okres pandemii i kolejne tygodnie, dostrzeżemy poważniejszej skutki przerwy czy też gry bez kibiców?
– Wciąż jest za wcześnie, by to w pełni oceniać. Ale jeśli cała ta sytuacja nie spowoduje większych autorefleksji czy systemowych rozwiązań w całej lidze, to chyba już nigdy nas to nie spotka. Trzeba też oddać, że w klubach są też sensowni ludzie, choć element rywalizacji sportowej czasami wyłącza szare komórki. Chciałbym, by pewne rzeczy się zmieniły i poprawiły. Spójrzmy choćby na przykład Górnika Zabrze: w pierwszej kolejce po restarcie, w wyjściowym składzie było raptem dwóch Polaków. Rotacja jest bardzo duża. Trudno stwierdzić, że to poważne. Jestem człowiekiem, który może stwierdzić, że interesuje się naszą piłką mocniej niż przeciętny kibic, a wciąż pojawiają się zawodnicy, o których nigdy w życiu nie słyszałem. Brakuje stabilności.
– Decyzje powinny być scentralizowane?
– W przeszłości prezesem Ekstraklasy S.A. był Bogusław Biszof. Miewałem z nim trudne chwile, ale jednocześnie go ceniłem. Poniekąd drażniła mnie jego niezależność, a z perspektywy czasu sądzę, że był to jego największy atut. Ligą musi zarządzać ktoś, kto zdaje sobie sprawę, że ma siedemnastu wspólników. Nie może być przy tym cienia wątpliwości. W tle zawsze toczą się rozgrywki. Nie powinno być tak, że prezes jest wtedy tylko przedmiotem, a nie podmiotem. Na poziomie Ekstraklasy nie ma lidera. Inna sprawa, że spółka Ekstraklasa S.A. robi wiele rzeczy dobrze. Mam tu na myśli choćby fakt, że rozgrywki z powrotem ruszyły. Wzorem jest LivePark, który bardzo dobrze wykonuje swoją robotę. Ligą musi zarządzać ktoś, kto działa w jej interesie, a nie poszczególnych klubów, choć czasem sprawy się pokrywają. Jednak to sporadyczne sytuacje.
Nie zgadzam się z tezą, że w radzie nadzorczej powinni być przedstawiciele każdego z akcjonariuszy. Liga musi być zarządzana przez ludzi, którzy są wybierani na dłużej i mają zaufanie piłkarskiej społeczności. Nie będzie tak, że każdy będzie zadowolony, bo to nierealne. Za dużo jest partykularych interesów.
– Na początku pandemii, wszyscy chcieli działać wspólnie. Z każdym tygodniem było za to coraz więcej zgrzytów. Ożyła choćby dyskusja o sposobie wypłaty ostatniej raty z praw mediowych.
– Wyszło kompromitująco. Zaczęło się od ankiety, w której bodajże dwanaście klubów było przeciwko danej decyzji. Potem rada nadzorcza podjęła inną decyzję, a to ośmiesza cały organ. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać.