Łukasz Różański po blisko rocznej przerwie wraca na ring. Na gali MB Promotions w Arłamowie jego rywalem będzie Łotysz Eriks Kalasnikovs. – Czas wreszcie nadrobić stracony czas – przyznał w rozmowie z TVPSPORT.PL. Transmisja 20 czerwca od 19:35 w TVP Sport, TVPSPORT.PL i aplikacji mobilnej TVP Sport.
RAFAŁ MANDES, TVPSPORT.PL: – Związałeś się z MB Promotions dłuższym kontraktem, czy to na razie przygoda na jedną galę?
ŁUKASZ RÓŻAŃSKI: – Kontraktu nie ma, umowy też. Po prostu dostałem możliwość wystąpienia na tej gali tak samo, jak wcześniej miałem możliwość wystąpienia na gali Knockout Promotions.
– Ale chodzi ci po głowie podpisanie kontraktu z MB Promotions?
– Nie chcę wybiegać w przyszłość. Najpierw zobaczę jak te gale wyglądają organizacyjnie, jak to się będzie miało co do mojej osoby i wtedy pomyślę. Może jakieś decyzje zapadną po tej najbliższej gali, a może po kolejnej. Sam pokrywam koszty przygotowań do tego pojedynku, więc nie mam żadnych zobowiązań wobec nikogo. Po drugie wydaje mi się, że moja obecność to także jest jakieś uatrakcyjnienie gali, nawet gdy nie wystąpię w walce wieczoru.
– Jakieś inne opcje bierzesz pod uwagę?
– Jeśli byłaby jakaś fajna propozycja z zagranicy, to czemu miałbym się na nią nie zdecydować? To nie jest tak, że coś powiedziałem i teraz już nic innego mnie nie interesuje.
– Po raz ostatni walczyłeś na gali Knockout Promotions. Skąd ta zmiana?
– Z Knockoutem się po prostu rozminęliśmy w oczekiwaniach i teraz zmieniam tylko organizatora, bo nawet telewizja zostaje ta sama. Zresztą to mnie cieszy, bo to ogólnodostępny kanał, który daje dużo możliwości. Co do Knockoutu to naprawdę nie mam do nikogo żalu. Nie mieliśmy przecież żadnego podpisanego kontraktu, taką podjęli decyzje i tyle.
– Najbliższy rywal, mówiąc delikatnie, nie zachwyca.
– Tak, ale po takiej przerwie idealny. Miałem z nim walczyć już w Łomży i wtedy był wyżej w rankingu boxrec.com, ale teraz coś pozmieniali i jest daleko w tym zestawieniu.
– Wydawało się, że po wygranej z Izu Ugonohem twoja kariera wystrzeli. Stało się jednak inaczej.
– Propozycji nie brakowało. Taka najkonkretniejsza była od Efe Ajagby, ale dostałem ją cztery tygodnie przed walką. Znalezienie odpowiednich sparingpartnerów i sprowadzenie ich do Polski to minimum tydzień, w Ameryce trzeba by być z kolei przed walką minimum dwa tygodnie i czas się kończy. Gdybym dostał ofertę dwa miesiące przed, to bym się zdecydował, a tak to nie miało sensu. Ja nie muszę jeździć po wypłatę, mam sponsorów, jesteśmy razem i liczę się z ich zdaniem.
– Od walki z Ugonohem minął prawie rok. Jest duży głód boksu?
– Jest, ale to nie tak, że ten rok był stracony. Dużo przepracowaliśmy z trenerem i to będzie procentować. Te ostatnie miesiące to było też trochę pecha – najpierw ten zabieg, potem brałem antybiotyk, bo ugryzły mnie dwa kleszcze, potem z kolei rywal do Łomży ostatecznie nie przyjechał. Nie może być też tak, że wracam po kilku dniach treningów, bo akurat jest gala. Nie mogę sobie pozwolić na potknięcie.
– Rywal słabszy, możemy liczyć na kolejną wygraną przed czasem?
– Może i słabszy, ale ja się nigdy na nokaut nie nastawiam. Raz tak było, w mojej drugiej walce w karierze w Rzeszowie i skończyło się na punkty. Wyszedłem "zespawany", nie wiedziałem jak się nazywam i wyszło jak wyszło.
– Ile jest prawdy w tym, że jeśli wygrasz i ze zdrowiem będzie dobrze, to w ringu zobaczymy cię już 10 lipca?
– Dużo. Muszę nadrobić stracony czas. Wiem, że tych gal po podpisaniu umowy z TVP Sport ma być dużo, więc man nadzieję, że wzrośnie intensywność moich startów.
– Wciąż jesteś chętny na walkę z Adamem Kownackim?
– Pewnie. Jak walczyć z jakimś Polakiem, to tylko tym wyżej ode mnie, a w wadze ciężkiej wyżej jest tylko Adam. Szanuję go, ale to nasza praca. Walka spodobałaby się kibicom – dwa ofensywne style, byłaby wojna od samego początku. Na punkty by się to nie skończyło.
Następne