Trener kadry narodowej panczenistów Witold Mazur po zakończeniu zgrupowania w Zakopanem przyznał, że powrót do normalnej aktywności nie był dla zawodników łatwy. – Udało się jednak częściowo nadrobić pewne braki – powiedział szkoleniowiec.
Cykl szkoleniowy łyżwiarzy szybkich rozpoczął się wprawdzie na przełomie kwietnia i maja, ale – jak przekazał trener – jest to właściwie zbyt mocno powiedziane.
– Ponieważ w dobie obostrzeń związanych z pandemią powrót do tzw. normalnej dla nas aktywności nie był i nie jest łatwy, mimo iż mamy więcej szczęścia niż sporty letnie. Nam w związku z koronawirusem z kalendarza startowego wypadła tylko ostatnia impreza sezonu, więc zawodnicy nie musieli utrzymywać ciągłej dyspozycji, a po prostu przejść trzy-, czterotygodniowe roztrenowanie – tłumaczył Mazur.
Do Zakopanego, na pierwsze zgrupowanie kadry po "odmrożeniu" sportu, przyjechali: Marcin Bachanek, Dawid Burzykowski, Szymon Palka i Jan Świątek ze Stoczniowca Gdańsk oraz Artur Janicki z UKS Błyskawica Domaniewice i Jakub Piotrowski z Pilicy Tomaszów Mazowiecki.
Wcześniej ich aktualną dyspozycję sprawdzono badaniami. – Majowy sprawdzian w Instytucie Sportu wykazał, że troszkę nam brakuje w porównaniu do tego, czym dysponowaliśmy np. rok temu, więc w Zakopanem staraliśmy się głównie to nadrobić – wskazał trener.
Jak dodał, program treningów pod Tatrami, gdzie kadrowicze przebywali do środy, nie odbiegał od tego, który panczeniści zwyczajowo realizują w tym okresie.
– Były długie, nawet pięciogodzinne, wyprawy rowerowe, trochę jeżdżenia na rolkach oraz wprowadzenie w trening siłowy. Teraz chwila odpoczynku i w poniedziałek spotykamy się w Zieleńcu, gdzie przez 12 dni mocniej popracujemy nad kondycją – poinformował.
Zapytany o to, czy działania Ośrodka Przygotowań Olimpijskich COS związane z pandemią były dla sportowców uciążliwe powiedział, że nie, chociaż niektóre czynności zabierały trochę więcej czasu. – Trzeba było przechodzić dezynfekcję, inaczej też przebiegała m.in. odnowa biologiczna czy wydawanie posiłków – wspomniał.
Na początku lipca planowane jest wejście na lód. Czy to się jednak uda?
– Dziś nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ czekamy na potwierdzenie z Tomaszowa, czy lód tam w ogóle będzie. Jeżeli nie, to może pojedziemy do Inzell, ale w dobie obostrzeń pandemicznych, w tym zamkniętych granic, i z tym może być różnie – przyznał trener.
Uzupełnił jednak, że pozostałe reprezentacje też weszły w okres przygotowawczy z lekkim opóźnieniem.
– Przykładowo w Holandii, która jest przecież prawdziwą mekką łyżwiarstwa szybkiego, po raz pierwszy od chyba ponad 10 lat lodu nie będzie w czerwcu, a nawet lipcu! Planują ruszyć w sierpniu, ale to także stoi pod znakiem zapytania – nadmienił.
Pod koniec września kadra polskich panczenistów ma w Instytucie Sportu przejść kolejne badania wydolnościowe. – To będzie już czas, gdy zakończymy ostatni z kilku solidnych mikrocykli treningowych, w tym mam nadzieję jeden z najważniejszych, czyli sierpniowy wyjazd na zgrupowanie wysokogórskie we Francji. Tu znowu jednak nie ma pewności, czy będzie można je zorganizować – zauważył szkoleniowiec.
Czy jeżeli nie dojdzie ono do skutku rozważane jest skorzystanie z imitujących pobyt na wysokości hipobarycznych pokoi oraz sal treningowych w zakopiańskim COS?
– To byłoby dla nas coś nowego, ale korzystają z nich z powodzeniem np. lekkoatleci, więc myślę, że można by spróbować. Może nie jako obóz bazowy, bo taki jest jednak najlepszy w terenie, ale jako pojedyncze cykle. Skoro innym wychodzi to na plus, to czemu nie – powiedział.
Podkreślił, że w tej chwili chyba nikt nie może przewidzieć, czy tegoroczny sezon zimowy rozpocznie się zgodnie z kalendarzem opracowanym przez Międzynarodową Unię Łyżwiarską (ISU).
– Nie wiadomo, co będzie dalej z zagrożeniem pandemicznym oraz np. z finansowymi możliwościami organizatorów. Ponoć jakieś decyzje w tej kwestii mają zapaść do końca sierpnia – podsumował Mazur.