| Inne

Długi, cięcia i brudna gra za plecami. Stan ciężki polskiego narciarstwa alpejskiego. "Ktoś nie chce naszego sukcesu"

Paweł Pyjas był jednym z czterch kadrowiczów Christiana Leitnera. Po reprezentacji, której celem były igrzyska nie ma już śladu (fot. PAP)
Paweł Pyjas był jednym z czterch kadrowiczów Christiana Leitnera. Po reprezentacji, której celem były igrzyska nie ma już śladu (fot. PAP)

Narciarstwo alpejskie w Polsce od lat nie może wrócić do sukcesów sprzed kilku dekad. By tak się stało, Polski Związek Narciarski zatrudnił wybitnego specjalistę, Christiana Leitnera. Austriak miał przygotować kadrę do igrzysk w 2022 roku. Miał. Został zwolniony za "brak wyników", podczas gdy zawodnicy notowali systematyczny postęp. W rozmowie z TVPSPORT.PL były trener opowiada o długach, zakulisowych gierkach i braku szczerości PZN wobec alpejczyków. – Normalnie może być u was dopiero po 2022 roku – przekonuje. Dlaczego? Wówczas obencym władzom związku kończy się kadencja.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Najlepsza polska narciarka: trochę zazdroszczę skoczkom

Czytaj też

fot. gettyimages/instagram

Najlepsza polska narciarka: trochę zazdroszczę skoczkom

Gdy w maju Polski Związek Narciarski ogłosił kadry reprezentacji Polski w sportach zimowych, wszyscy skupili się na kadrze skoczków. Mało kto zauważył zmiany w reprezentacji alpejczyków. Pięciokrotny mistrz Polski, Piotr Habdas, został powołany do kadry seniorskiej, pod warunkiem, że opłaci sobie całe przygotowania – warte około 120-130 tysięcy euro za sezon. To tak jakby powiedzieć Robertowi Lewandowskiemu po tym, jak zostanie królem strzelców Bundesligi, żeby sam opłacał sobie kontrakt – komentuje sprawę Christian Leitner, były trener reprezentacji Polski alpejczyków, z którym w marcu rozstano się po cichu.

Przyjście Austriaka, który w przeszłości osiągał wielkie sukcesy z fińskimi narciarzami – doprowadzając między innymi Kalle Palandera do tytułu mistrza świata w slalomie – w środowisku narciarskim traktowane było jak wielka niespodzianka i szansa na rozwój dyscypliny w Polsce. Po dwóch latach wiadomo już, że szansa nie została wykorzystana. Trener, którego byli zawodnicy aż 45 razy stawali na podium Pucharu Świata, został zwolniony po dwóch latach, mimo że miał przygotować polskich narciarzy do igrzysk olimpijskich w 2022 roku.

Oficjalnym powodem był brak wyników. Nieoficjalne zdają się być zgoła inne.– Gdy starasz się odbudować coś, co ostatni raz funkcjonowało prawie pół wieku temu potrzebujesz lat. Naprawdę nie wierzę, żeby ktoś mógł być tak głupi, żeby po wielu latach zaniedbań stwierdzić, że w niecałe dwa lata któryś z naszych zawodników wygra slalom Pucharu Świata, tym bardziej, że nie mogliśmy w nim startować – opowiada Leitner w rozmowie z TVPSPORT.PL. Zapraszamy do lektury, ukazującej stan narciarstwa alpejskiego w Polsce. Stan ciężki.

Najlepsza polska narciarka: trochę zazdroszczę skoczkom

Czytaj też

fot. gettyimages/instagram

Najlepsza polska narciarka: trochę zazdroszczę skoczkom

Podopieczni Christiana Leitnera 45 razy stawali na podium PŚ. Z Polakami ta sztuka mu się nie udała (fot. PAP)
Podopieczni Christiana Leitnera 45 razy stawali na podium PŚ. Z Polakami ta sztuka mu się nie udała (fot. PAP)

Jakub Pobożniak, TVPSPORT.PL: – Kontrakt z panem został rozwiązany w marcu, lecz zgodził się pan na rozmowę dopiero w czerwcu. Dlaczego?
Christian Leitner, były trener kadry narciarzy alpejskich: – Polski Związek Narciarski miał wobec mnie długi. Chciałem porozmawiać po wyjaśnieniu sprawy.

– Został pan spłacony przez związek?
– Teraz zostały już tylko drobnostki. Mniej więcej zostałem spłacony. Cieszę się, że w końcu się tak stało, choć sporo czekałem.

– Podobnie jak i ja na ten wywiad. Zacznijmy więc. Co skłoniło trenera, który w karierze doprowadził swojego zawodnika do mistrzostwa świata w slalomie czy Małej Kryształowej Kuli do podjęcia się dość szalonej misji w Polsce?
– Wszystko zaczęło się, gdy zadzwonił do mnie ojciec Piotra Habdasa, późniejszego lidera mojej kadry. Zobaczyłem, że to numer z Polski i odrzuciłem. Potem wydzwaniał do mnie jeszcze kilka razy, aż stwierdziłem, że oddzwonię. To była świetna rozmowa, Michał Habdas przedstawił mi całą sytuację narciarstwa alpejskiego w Polsce, powiedział, że z taką osobą jak ja dyscyplina może się rozwinąć. Najpierw odmówiłem, ale zostałem poproszony o szansę na spotkanie i rozmowę o projekcie, który miałby doprowadzić polską kadrę do igrzysk olimpijskich w 2022 roku. Umówiliśmy się w Wiedniu: ja, Michał Habdas i Stanisław Czarnota który wtedy był kierownikiem szkolenia alpejczyków w PZN. Usłyszałem, że jest plan zbudowania od podstaw męskiej kadry narodowej. Zawsze budowałem szkolenie w różnych krajach, więc zabrzmiało to przekonująco. Jasno stwierdzono, że na projekt przeznaczony jest określony budżet, że dostanę asystenta, serwismenów i całe zaplecze. Brzmiało to świetnie. Nie możemy zapominać jednak, że chłopcy, których dostałem nie byli uczestnikami Pucharów Świata, zwycięzcami Pucharu Europy czy dziecięcych zawodów.

Christian Leitner i Apoloniusz Tajner podczas powitalnej konferencji prasowej. Wszystko wyglądało dobrze. (fot. PAP)
Christian Leitner i Apoloniusz Tajner podczas powitalnej konferencji prasowej. Z uśmiechów nie zostało nic (fot. PAP)

– Kim byli zawodnicy i jaki mieli potencjał?
– Wziąłem grupę czterech narciarzy. Najlepszym był Piotr Habdas, który jednak był tuż po kontuzji kolana. Paweł Pyjas dobrze prezentował się w slalomie, ale potrzebował sporo się nauczyć. W kadrze byli także Michał Michalik i Jan Grodecki, którzy w żadnym innym kraju nie zostaliby dołączeni do reprezentacji z takim dorobkiem punktów FIS, jaki mieli. To był trudny start. Nie zaczynaliśmy z trzeciego rzędu w Formule 1, tylko z ostatniego rzędu Formuły 3 i to gokartem, a nie bolidem. Mimo to zdecydowałem się zacząć projekt. Podpisaliśmy czteroletni kontrakt i warunkiem sukcesu było przepracowanie z tą grupą całego okresu. Przy parafowaniu umowy był Apoloniusz Tajner i wszystko brzmiało świetnie. Miałem wrażenie, że rozumie on, czego się podejmujemy i że nie będzie to łatwe. Po dwóch latach usłyszałem, że zostałem zwolniony, bo nie mieliśmy wyników. Nikt nie jest Davidem Copperfieldem, żeby po tygodniu, miesiącu czy roku wygrać Puchar Świata.

– Spodziewał się pan zwolnienia w trakcie projektu?
– Na początku nie. Wszyscy wydawali się szczęśliwi, że rusza projekt. Cel był prosty, doprowadzić zawodników do igrzysk w 2022 roku. Droga była jednak bardzo długa. Trzeba było zacząć od podstaw, od know-how, techniki jazdy i od stworzenia lepszego wizerunku polskiego narciarstwa alpejskiego. Pamiętam do dziś, że gdy przedstawiałem plan w ministerstwie sportu, usłyszałem od jednego z wiceministrów, że on czuje, że dostanę czas. Nie dostałem. Mam też wrażenie, że w ministerstwie byłem traktowany lepiej niż w PZN.

Paradoksalnie zacząłem mieć problemy, gdy pojawiły się sukcesy. Takim trzeba nazwać podwójne mistrzostwo Polski Piotra Habdasa, gdy na starcie imprezy byli wszyscy najlepsi narciarze. W dodatku wszyscy moi zawodnicy znacznie poprawili punkty FIS. W nagrodę obcięto mi pensję i budżet na projekt.

– Kiedy dostał pan pierwszy sygnał, że coś w projekcie może być nie tak?
– Gdy odnieśliśmy pierwszy sukces. Piotr Habdas w 2019 roku został podwójnym mistrzem Polski, wyprzedzając wszystkich najlepszych narciarzy w kraju, w tym Michała i Jędrzeja Jasiczków. To był bardzo duży sukces. Jan Grodecki zrobił olbrzymi postęp w rankingu FIS, w zawodach potrafił dorównywać Austriakom z Pucharu Europy. Jeżeli ktoś zna się na narciarstwie alpejskim i wie, z jakiego pułapu startowaliśmy, uznałby to za osiągnięcie. Potem czytam w wywiadzie z dyrektorem PZN ds. narciarstwa alpejskiego, że nie było widać postępu i nie było wyników. Byłem zszokowany. Może się pan spytać Marcina Blautha, kiedy w takim razie te wyniki były.

– Wieki temu, za czasów Andrzeja Bachledy.
– Dokładnie. Wie pan dlaczego?

– Zamieniam się w słuch.
– Musicie zbudować w Polsce coś od podstaw. Od początku do końca. Taka była moja idea. Chciałem organizować seminaria dla młodych trenerów, rodziców, pokazywać im jak uczyć dzieci narciarstwa. Powiedziałem o tym w związku i nie dostałem wsparcia. Wszystko musiałem organizować sam. Polska to nie Ferrari, Polska to nie Mercedes, Polska w narciarstwie alpejskim to Williams z poprzedniego sezonu Formuły 1. Szansa na postęp była, ale trzeba było osiągać go powoli z ludźmi, którzy znają się na rzeczy. Ludźmi, którzy mają umiejętność słuchania innych ludzi.

Andrzej Bachleda-Curuś II to ostatni Polak, który stał na podium mistrzostw świata w narciarstwie alpejskim. Było to 46 lat temu (fot. PAP)
Andrzej Bachleda-Curuś II to ostatni Polak, który stał na podium mistrzostw świata w narciarstwie alpejskim. Było to 46 lat temu (fot. PAP)

– Pan też nie został wysłuchany. Przedstawił pan plan na cztery lata. Po dwóch dostaje pan wypowiedzenie, bo nie ma wyników.
– W zasadzie po półtora, bo ostatnie siedem tygodni ścigania zostało wstrzymane przez koronawirusa. W marcu miały być rozegrane mistrzostwa świata juniorów w Narvik, mieliśmy ścigać się w międzynarodowych mistrzostwach Finlandii. To po nich też miałem zostać rozliczony.

– W wywiadzie dla portalu interia.pl Apoloniusz Tajner przyznał jednak, że decyzja co do pana przyszłości zapadła już w styczniu.
– To niedorzeczność. Gdy starasz się odbudować coś, co ostatni raz funkcjonowało prawie pół wieku temu potrzebujesz lat. Naprawdę nie wierzę, żeby ktoś mógł być tak głupi, żeby po wielu latach zaniedbań stwierdzić, że w niecałe dwa lata któryś z naszych zawodników wygra slalom Pucharu Świata w Kitzbuehel.

– Właśnie, zaniedbania. Jak głębokie są one w polskim narciarstwie alpejskim?
– W Polsce tylko jeden zimowy sport jest na poziomie Pucharu Świata. W innych nie dzieje się zbyt wiele, nie ma nawet strategii działania. My nie wiedzieliśmy nawet kiedy możemy udać się na zgrupowanie, gdzie możemy wystartować w zawodach i kto może wziąć w nich udział. Nie było żadnych wytycznych. Był za to silny prywatny zespół braci Jasiczków, rywalizujący z kadrą narodową. I pomiędzy tymi ekipami nie było żadnej sprawiedliwej komunikacji. Dochodziło do absurdów.

Mistrz Polski w slalomie: wolę zawody wyższej rangi, bo w Polsce...
(fot. TVP)
Mistrz Polski w slalomie: wolę zawody wyższej rangi, bo w Polsce...

– Na przykład?
– Piotr Habdas, czyli reprezentant Polski pojechał na zawody Far East Cup do Chin. Mieli tam też być bracia Jasiczkowie, a mogło wystartować tylko dwóch zawodników. Spytaliśmy się przed wylotem, czy mamy gwarancję startu. Powiedziano nam, że tak. Po czym okazało się, że pierwszeństwo startu mają nie reprezentanci kardy narodowej, a prywatny zespół. Piotr musiał wracać na własną rękę. Gdy był już w samolocie, okazało się, że jeden z braci nie stanął na starcie. Ale miejsce Piotrkowi zabrał. To nie było fair play. Wobec alpejczyka i całej kadry.

– Habdas nie miał więc jak zdobywać punktów FIS, a potem słyszał pan, że z takimi punktami nigdzie nie zajdzie?
– Dokładnie. Jak mógł mieć wyniki, skoro nie miał możliwości stanąć na starcie?

– Od kiedy współpraca z PZN zaczęła być taka trudna?
– Na początku wszyscy byli podekscytowani projektem. Pamiętam, że podpisaliśmy umowę podczas zawodów letniego Grand Prix w skokach narciarskich w Wiśle. Apoloniusz Tajner udzielał wywiadu i mówił, że jest szczęśliwy, że w końcu coś ruszy do przodu. Czułem, że stoi za mną murem, dlatego zaczęliśmy z wielką energią. Gdy ze związku odszedł Stanisław Czarnota zaczęły się schody. PZN został bez kierownika ds. narciarstwa alpejskiego. Pojawiło się kilka nowych osób, przy których zacząłem czuć, że stanowię problem. Chcemy jechać do Chin na zawody – nie możemy. Wysyłamy jednego zawodnika na Far East Cup – zawraca bez startu i za własne pieniądze. To kosztowało nie tylko finanse, ale i energię, motywację. Więcej czasu trzeba było poświęcać na użeranie się z problemami niż na trening.

Polska to nie Ferrari, Polska to nie Mercedes, Polska w narciarstwie alpejskim to Williams z poprzedniego sezonu Formuły 1. Szansa na postęp była, ale trzeba było osiągać go powoli i z ludźmi, którzy chcieli go osiągnąć. W związku takich brakuje.

– Związek faworyzował zawodników jeżdżących poza kadrą?
– Żeby było jasne – Michał Jasiczek to naprawdę dobry narciarz. Jego brat, Jędrzej, także robi duże postępy. Ich ojciec zainwestował wielkie pieniądze w budowę swojego zespołu. I to rozumiem. Nie rozumiem jednak tego, że w wielu momentach kadra PZN nie mogła startować, bo startowali oni. I nie było żadnej reakcji ze strony związku, który miał przecież swoją reprezentację. Gdyby były jasne decyzje, że na dane zawody pojedzie jeden z braci i jeden z moich zawodników, zaakceptowałbym to w pełni. Zwykle dowiadywałem się ostatni, a decyzje to był totolotek. Nie było się nawet jak do nich przygotować.

– Gdy do PZN w dołączył nowy dyrektor ds. narciarstwa alpejskiego, Marcin Blauth, cokolwiek poszło w dobrą stronę?
– Wcześniej było dużo łatwiej. Zaczynaliśmy mieć sukcesy. Zwycięstwa w Pucharze FIS na Pass Thurn, podwójne mistrzostwo Polski Piotra Habdasa. Wszystko działało. Odszedł Stanisław Czarnota i kadra przestała mieć kierownika. Marcin Blauth to nie kierownik narciarstwa tylko – jeśli dobrze rozumiem – wiceprezydent PZN do spraw narciarstwa. To zupełnie co innego. Na miejsce Czarnoty przyszła sekretarka, która o narciarstwie alpejskim nie miała pojęcia. Decydował kto inny. Ona tylko wykonywała polecenia. I mówiła, że ze sportów zimowych interesuje się tylko skokami.

– Czyje były to polecenia?
– Apoloniusza Tajnera, Marcin Blautha, sekretarza PZN, Jan Winkla i jeszcze jednego działacza narciarskiego z Zakopanego. Przez dwa lata nie widziałem go na oczy. Wiem tylko, że jego teściem jest Andrzej Kozak, kiedyś bardzo dobry trener narciarek. Nie wiem nawet jak nazywa się ten człowiek, wiem, że jest drugim wiceprezydentem PZN. Do spraw organizacyjnych. I nie widziałem go przez te dwa lata. A to on także podejmował decyzje. Było to smutne, że nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać i mieć szansę stworzyć systemu działania. Już po rozstaniu z federacją rozmawiałem z ojcem Piotra Habdasa i spytałem się czy nie uważa, że powinienem zostać dyrektorem ds. narciarstwa, a nie trenerem. Tego wam na razie trzeba.

Eks-trener kadry narciarzy: musicie traktować młodzież jak diamenty
(fot. TVP)
Eks-trener kadry narciarzy: musicie traktować młodzież jak diamenty

– Po tym wszystkim myśli pan o takiej roli w Polsce?
– Jeśli tylko nie trzeba mówić po polsku i wystarczy angielski to tak. Gdybym dostał szansę zbudowałbym podwaliny pod system szkolenia narciarzy. Jest jednak jeden problem. Wie pan jakie jest dla mnie najważniejsze słowo?

– Jakie?
– Szczerość. Jeżeli dostałbym taką szansę, ludzie muszą ufać, wierzyć i przede wszystkim mieć szczere intencje. Jeśli coś robię, robię to uczciwie, ale druga strona też musi tak się zachowywać. Związek taki nie był.

– Dlaczego?
– Jeśli ktoś zgadza się na przedstawiony przeze mnie projekt i zakłada na niego budżet, nie może nagle ściąć go sześciokrotnie.

– Budżet kadry został ścięty sześciokrotnie za pana kadencji?
– W porównaniu do tego, co usłyszałem na początku i na co się umawialiśmy. To niedorzeczne. I nieszczere.

Jeśli coś robię, robię to uczciwie, ale druga strona też musi tak się zachowywać. Związek taki nie był. Jeśli ktoś zgadza się na przedstawiony przeze mnie projekt i zakłada na niego budżet, nie może nagle ściąć go sześciokrotnie.

– Po czymś takim chyba trudno było zaufać PZN-owi?
– Tak. W dodatku po pierwszym roku, w którym zaczęliśmy mieć sukcesy, moja pensja została obcięta. Podpisałem czteroletni kontrakt ze związkiem. Obie strony zgodziły się na wynegocjowane warunki. Po roku dostałem warunek, że pracować będę dalej jeśli zgodzę się na obcięcie wynagrodzenia. Jak to wyjaśnić sobie, jak wyjaśnić to rodzinie?

– Dlaczego postanowił więc pan zostać?
– Miałem okazję podpisać kontrakt z inną, większą federacją, ale w 2018 roku zdecydowałem się, że chcę pomóc polskim narciarzom. Dałem słowo. I paradoksalnie zacząłem mieć problemy, gdy pojawiły się sukcesy. Takim trzeba nazwać podwójne mistrzostwo Polski Piotra Habdasa, gdy na starcie imprezy byli wszyscy najlepsi narciarze, w tym bracia Jasiczkowie. W dodatku wszyscy moi zawodnicy znacznie poprawili punkty FIS. W nagrodę obcięto mi pensję.

Moja mama, która ma 76 lat, środowisko narciarskie zna od podszewki. Po mistrzostwach Polski, na których dwa złote medale zdobył Habdas zadzwoniła do mnie i powiedziała: "Brawo, synu. Pamiętaj jedno – dopiero teraz zaczną się przed tobą problemy". Miała rację. Sukces był komuś bardzo nie na rękę.

– Jak pan zareagował?
– Zadzwoniłem do domu. Powiedziałem jak przebiegają rozmowy. "Jestem w Krakowie, na spotkaniu. Nie pytają mnie o to, jak ulepszyć narciarstwo w Polsce, mówią tylko, że trzeba obciąć mi wynagrodzenie". Rodzina była zdziwiona. Rok wcześniej podpisałem przecież czteroletnią umowę, a pierwszy rok naprawdę był udany.

– Piękna nagroda za włożony trud.
– Mój tata jest medalistą olimpijskim w slalomie i nie dowierzał. Moja mama, która ma 76 lat, środowisko narciarskie zna od podszewki. Po mistrzostwach Polski, na których dwa złote medale zdobył Habdas zadzwoniła do mnie i powiedziała: "Brawo, synu. Pamiętaj jedno – dopiero teraz zaczną się przed tobą problemy". Miała rację.

– Sukces pańskiej kadry był komuś nie na rękę?
– Skoro od niego wszystko zaczęło się pogarszać... Jestem trenerem, którego zawodnicy 45 razy stawali na podium Pucharu Świata, wychowałem mistrza świata i zdobywcę Małej Kryształowej Kuli – więc pewien autorytet mam. Potrafiłem powiedzieć "nie", jeżeli uznawałem, że dana rzecz nie pomoże moim zawodnikom. Mój następca, Matic Skube jest młody i ambitny, ale na wszystko się zgodzi, bo to dla niego życiowa szansa. Sterowanie nim będzie wiele łatwiejsze.

– A zarobki pewnie mniejsze. Jak duża była ta redukcja wynagrodzenia w stosunku do pana umowy?
– Powiem szczerze, gdyby nie reakcja ojca Piotra Habdasa, zrezygnowałbym po roku. To on bardzo pomógł w całej sytuacji. Nie byłoby drugiego sezonu, gdyby nie on.

– Rodzice kadrowiczów opłacali panu część kontraktu, by dalej pracował pan z ich dziećmi?
– Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Na kontrakcie, który podpisałem z PZN widnieje nazwisko moje i Apoloniusza Tajnera. Michała Habdasa tam nie było. Dla mnie oznacza to, że pieniądze powinien płacić związek, nie rodzice. Tak na pewno nie jest w waszych skokach.

– Wymijająco, ale wymownie. Nie myśli pan, że związkowi chodziło o to, by sam pan zrezygnował?
– Punkt dla pana. Związek miałby czyste ręce. Nie jestem głupi, żeby się nie zorientować.

– Nie zrezygnował pan, więc rok później został zwolniony. Oficjalny powód znamy. Brak sukcesów w dwa lata. Cztery lata to minimum czasu, by doprowadzić grupę do osiągnięć?
– Wszystkie federacje myślą cyklem igrzyska-igrzyska. Tylko nie u was. Jak po jednym sezonie, gdy dopiero zaczynamy odbudowywać poziom, można powiedzieć, że nie ma wyników i obciąć wynagrodzenie? I to, gdy są symptomy, że rezultaty będą. Jak po drugim sezonie, w którym Piotr Habdas ponownie zdobył dwa mistrzostwa Polski, a trzecie dołożył Michał Michalik, można powiedzieć, że nie ma sukcesów?

Podsumowanie mistrzostw Polski w narciarstwie alpejskim
(fot. TVP)
Podsumowanie mistrzostw Polski w narciarstwie alpejskim

– Gdzie te sukcesy miały więc być?
– Może w Pucharze Świata. Problem w tym, że Habdas nie mógł w nim startować. Nawet po sukcesach Piotra w mistrzostwach Polski do zawodów zgłaszany był Michał Jasiczek. I co z tego? Mógł wystartować w Levi, Wengen, Adelboden, Val d’Isere czy Zagrzebiu. Nawet nie stanął na starcie. A Piotrek oglądał zmagania w telewizji.

– Podczas mistrzostw Polski w Szczawnicy rozmawialiśmy o pańskim planie czteroletnim. Ostrzegał pan, że po udanym pierwszym sezonie, drugi będzie słabszy, po to, by kolejne były dużo lepsze. O tym się już nie przekonamy.
– Związek wybrał idealny dla siebie moment. Tak zwykle jest, że w pierwszym sezonie, gdy wszystko jest nowe, każdy jest w pełni zmotywowany, daje z siebie wszystko i osiąga sukcesy. To jasne. Drugi sezon zwykle jest trudniejszy, bo zawodnicy sami oczekują ponownie wielkiego kroku naprzód. To nierealistyczne. To rok na poprawę techniki i know-how. Trzeci jest łatwiejszy. Jest zgranie, atmosfera i lepsza jazda. Czwartego mają przyjść wyniki, za które powinniśmy być rozliczeni. Gdybym wiedział, że przychodzę do Polski na rok czy dwa, nigdy nie podpisałbym umowy.

– Tym bardziej, że nie jesteśmy krajem, który już osiąga sukcesy w tej dyscyplinie.
– Gdybyście mieli tu takiego zawodnika jak Kalle Palandera, krystalicznie czysty talent, wziąłbym kadrę i na dwa lata. Byłbym pewien sukcesów. Do Polski przyszedłem, żeby zbudować narciarstwo alpejskie od samych podstaw. Na to trzeba czasu.

Gdy trenowaliśmy w Austrii, spałem i jadłem w rodzinnym domu, żeby oszczędzić pieniądze związku. Załatwiałem darmowe karnety zawodnikom, dzięki kontaktom trasy przygotowywane były specjalnie dla nas. Bezpłatnie. W Austrii z własnej woli i za własne pieniądze jeździłem po firmach produkujących narty i organizowałem je zawodnikom, dbając o szczegóły i załatwiając rabaty. Zaoszczędzone pieniądze miały iść na alpejczyków. Na końcu dano mi jasno do zrozumienia, że nikogo to nie obchodzi.

– Gdy przez lata pracował pan w fińskiej federacji narciarskiej było inaczej?
– Oczywiście. Bo mieli strategię. PZN ma ją tylko w skokach narciarskich. I to trzeba oddać, że tam Polsce idzie świetnie. Są duże pieniądze, są dobrzy trenerzy, są sukcesy. PZN nie jest więc zły, bo za pomocą skoków pokazuje, jakie ma możliwości. Szkoda, że w jednej dyscyplinie. W Finlandii było inaczej. Pamiętam, jak szef federacji powiedział mi: "Christian, ty jesteś ekspertem, ty decydujesz, my zapewniamy budżet, wspieramy i czekamy na sukces". I były: mistrzostwo świata, Mała Kryształowa Kula, czterech zawodników w trzydziestce zawodów Pucharu Świata. Najważniejsze, by do postawionych celów iść razem. W PZN tego nie było.

Kalle Palander w 1999 roku zdobył mistrzostwo świata w slalomie. Trenował go Christian Leitner (fot. Gettyimages)
Kalle Palander w 1999 roku zdobył mistrzostwo świata w slalomie. Trenował go Christian Leitner (fot. Gettyimages)

– I zawodników w trzydziestce Pucharu Świata mamy tylko w skokach narciarskich.
– Gdy przyjechałem do Polski powiedziałem, że szanuję Apoloniusza Tajnera za to, jak zbudował skoki narciarskie. Najpierw był Małysz, potem sponsorzy, inwestycje i kolejne sukcesy. Chciałem zrobić to z alpejczykami. Ale nie mogłem. Nie w dwa lata, nie przy uciętym budżecie. Zawsze powtarzałem Apoloniuszowi, że jeśli chce grać w Lidze Mistrzów, musi inwestować w zawodników. Jeśli celem dla nas był więc odpowiednik Ligi Mistrzów – Puchar Świata – trzeba było coś zrobić. Chęć odnoszenia sukcesów jest fajna, tylko coś trzeba dać od siebie. I słuchać trenerów. Nie ściąga się do klubu Juergena Kloppa czy Pepa Guardiolę, żeby narzucać im schematy działania, tylko po to, żeby ich słuchać. Juergenowi Kloppowi w Liverpoolu nie ścięli też pieniędzy po pierwszym roku i nie zostawili sześciu zawodników, oczekując zdobycia Ligi Mistrzów.

– Tu zamiast gotowych zawodników byli juniorzy, nie było pieniędzy, a były oczekiwania?
– W dwa lata nie zdołałem zdobyć Ligi Mistrzów. Nie to mnie jednak najbardziej boli.

– A co?
– Brak respektu. Zwłaszcza podczas pandemii. Ludziom w związku łatwo było rozstać się ze mną w czasie globalnego kryzysu wywołanego koronawirusem. Wszystkie firmy w Austrii starają się zachować pracowników na posadach, PZN mój kontrakt rozwiązał bez mrugnięcia okiem, nie doceniając mojej pracy i zachowania.

– Czego najbardziej nie doceniono?
– Tego, że starałem się pomóc związkowi gdzie i kiedy to tylko możliwe. Gdy trenowaliśmy w Austrii na Pass Thurn, spałem i jadłem w rodzinnym domu, żeby oszczędzić pieniądze związku. Załatwiałem darmowe karnety zawodnikom, dzięki kontaktom trasy przygotowywane były specjalnie dla nas bezpłatnie. W Austrii z własnej woli i za własne pieniądze jeździłem po firmach produkujących narty i organizowałem je zawodnikom, dbając o szczegóły i załatwiając rabaty. Zaoszczędzone pieniądze miały iść na alpejczyków. Na końcu dano mi jasno do zrozumienia, że nikogo to nie obchodzi.

Marcin Blauth (L) to wiceprezes PZN ds. narciarstwa alpejskiego i snowboardu
Marcin Blauth (L) to wiceprezes PZN ds. narciarstwa alpejskiego i snowboardu

– To musi być przykre.
– Powiedziałem to sekretarzowi związku, gdy ze względu na koronawirusa musiałem sam opłacić sobie przebukowanie biletów do Austrii z odwołanych mistrzostw świata juniorów w Narvik. Mimo że byłem tam jako przedstawiciel PZN, a zmiana nie wynikała z mojego widzimisię, tylko ostatniej szansy powrotu do kraju. PZN nigdy, przenigdy nie dostał ode mnie żadnego dodatkowego rachunku za kawę, obiady czy cokolwiek. Co dostałem w zamian? Zwolnienie.

– Jak zwykle coś zostanie docenione gdy będzie za późno?
– W ubiegłym tygodniu wysłałem ostatniego maila związkowi. Potwierdziłem otrzymanie przelewu i napisałem, że po fakcie zastanawiam się, jak uczciwy i szczery był ten projekt. Od samego początku. Nie sądzę, żeby tak samo pod górkę mieli trenerzy skoczków narciarskich.

– Trudno o szczerość, gdy nie wymaga się wyników, a zwolnienie uzasadnia się ich brakiem. Trudno o uczciwość, jeśli w wywiadzie podkreśla się, że decyzja zapadła już w styczniu, gdy najważniejsze imprezy, za które – jak się okazało – miał być pan rozliczony odbywały się w lutym i miały trwać w marcu.
– Zanim objąłem waszą kadrę nie było zwycięstw w Pucharze Europy, nie zdobywaliście cyklicznie punktów od czasów Bachledy. Co ma być traktowane jako sukces? Gdyby Blauth powiedziałby mi, że oczekuje w dwa lata punktów Pucharu Świata, odmówiłbym. Musiałby się stać cud, by tak się stało. W cztery lata byłoby to realistyczne.

Mistrz Polski w slalomie gigancie: trzydziestka PŚ? Za rok, może dwa...
(fot. TVP)
Mistrz Polski w slalomie gigancie: trzydziestka PŚ? Za rok, może dwa...

– Teraz dyrektor PZN ds. narciarstwa alpejskiego zapowiada nową strategię. Stawiania na juniorów.
– Gdy w reprezentacji młodzieżowej znajdują się juniorzy młodsi, starsi i seniorzy, i mają jednego trenera, który będzie musiał wybierać, na które zawody jechać. Powodzenia. Do tego ma dojść jego system liczenia punktów. Na całym świecie ważne są punkty FIS, Marcin Blauth chce wprowadzić polskie punkty, które będą decydowały o tym, kto może gdzieś wyjechać na zawody. Można je zdobyć tylko w Polsce. I jeśli któryś zawodnik pojedzie na puchar FIS czy Puchar Europy i tam zapunktuje to nic, bo kiedyś pierwszeństwo startu w Europie będzie miał narciarz, który był za słaby na wyjazd, startował w lokalnych zawodach i wygrał. W końcu tylko tak można zdobyć polskie punkty rankingowe (śmiech – przyp. red.)

– Polskie narciarstwo alpejskie w takim zestawieniu i z takimi innowacjami nie ma przyszłości?
– Taka "sałatka" z zawodników z różnych roczników nigdy nie jest dobra. Za mojej kadencji stworzono kadrę składającą się z czterech narciarzy. Od początku mówiłem: dajcie im zaufanie i zacznijcie budować coś wokół nich. Stwórzcie kadrę z kolejnych czterech juniorów, niech ona z nami współpracuje. Nie dało się. Dlatego przy nowej kadrze nie wierzę w powodzenie. Wśród kobiet na razie jest Maryna Gąsienica-Daniel. Ale jeśli powrót po kontuzji nie będzie taki prosty, to Polski na mapie narciarstwa alpejskiego może nie być wcale.

– Co z zawodnikami, których pan trenował? Piotr Habdas po czterech mistrzostwach Polski z rzędu został na lodzie. Nie ma go w nowej kadrze.
– To tak jakby powiedzieć Robertowi Lewandowskiemu po tym, jak zostanie królem strzelców Bundesligi, żeby sam opłacał sobie kontrakt. Absurd.

– Zawodnik liczy na współpracę z pańską akademią w Kitzbuehel, ale to wyzwanie finansowe.
– Myśleliśmy o tym, żeby zbudować zespół wokół Piotrka, ale okazało się to nierealne. Potrzeba było co najmniej jeszcze kilku zawodników, żebyśmy ruszyli. Zgłosiło się więcej dziewczyn i to z nimi będę pracował. Jest wśród nich jedna Polka – Daria Krajewska, też pominięta przez PZN. Fajnie będzie wrócić na mistrzostwa Polski i pokazać paru osobom, że nie była to dobra decyzja.


– Polskim narciarzom i narciarkom byłoby łatwiej, gdyby reprezentowali inny kraj?
– Zdecydowanie.

– Stracimy kolejne pokolenie albo, w najlepszym wypadku, kilka kolejnych roczników?
– Wszystko na to wskazuje.

– Kiedy jest szansa, że będzie normalnie?
– Po 2022 roku.

– Dlaczego?
– Pan dobrze wie dlaczego.

– Mogę się tylko domyślać.
– Jest pewien powód.

– Jaki?
– Osobowy.

– Rozmawiał pan z tym powodem?
– Wiele razy.

– Co by mu pan teraz powiedział?
– Że jeśli chce się kupić Audi, to przed zakupem trzeba oszacować budżet i wtedy podjąć decyzję, a nie zrobić coś na hurra, pochwalić się światu, a potem się wycofywać. To nieszczere.

– Żałuje pan, że zaczął ten projekt?
– Pracowałem w wielu krajach i z wieloma zawodnikami. Nigdy nie zdarzyło się, żebym zakończył przygotowania do igrzysk olimpijskich w połowie drogi. Najbardziej żałuję jednak narciarzy i tego, co się z nimi stanie. Ja poradzę sobie w akademii, gdzie będę mógł prowadzić zajęcia tak, jak sam zadecyduję. Oni dalej będą mieli pod górkę. Ktoś bardzo nie chce, żeby osiągnęli sukces.

Gąsienica-Daniel: czołówka PŚ? Wierzę, że niedługo tam dotrę
(fot. TVP)
Gąsienica-Daniel: czołówka PŚ? Wierzę, że niedługo tam dotrę

Zobacz też
Alpejski Święty Graal. "Tu oddziela się herosów od... pacjentów"
fot. Gettyimages
polecamy

Alpejski Święty Graal. "Tu oddziela się herosów od... pacjentów"

| Inne 
20 lat minęło... Zobacz debiut Stocha w Pucharze Świata!
(fot. TVP1)

20 lat minęło... Zobacz debiut Stocha w Pucharze Świata!

| Skoki 
Walka o kolejne medale. Sprawdź piątkowy program w Planicy
Polscy skoczkowie podczas dnia medialnego (fot. Justyna Skubis/ TVP Sport)

Walka o kolejne medale. Sprawdź piątkowy program w Planicy

| Inne 
Pierwsze medale MŚ i treningi skoczków. Sprawdź czwartkowy program w Planicy
MŚ Planica 2023: program i terminarz w czwartek 23.03.2023

Pierwsze medale MŚ i treningi skoczków. Sprawdź czwartkowy program w Planicy

| Inne 
MŚ Planica: sprawdź program na środę. Polki wystąpią w kwalifikacjach
MŚ Planica 2023: terminarz w środę 22.02. O której godzinie starty Polaków?

MŚ Planica: sprawdź program na środę. Polki wystąpią w kwalifikacjach

| Inne 
Planica 2023. Monika Skinder przed MŚ: żal, że nie wystawiamy sztafety
(fot. TVP)

Planica 2023. Monika Skinder przed MŚ: żal, że nie wystawiamy sztafety

| Inne zimowe 
Lider kadry przyznaje: Planica? Wiemy, że to mekka skoczków
(fot. TVP)
polecamy

Lider kadry przyznaje: Planica? Wiemy, że to mekka skoczków

| Inne zimowe 
Rosjanie na MŚ w Planicy? FIS musiał się tłumaczyć...
Aleksander Bolszunow (fot. Getty Images)

Rosjanie na MŚ w Planicy? FIS musiał się tłumaczyć...

| Inne 
Jewhen Marusiak sensacją PŚ. "Na Ukrainie to... sport niszowy"
(fot. Getty)

Jewhen Marusiak sensacją PŚ. "Na Ukrainie to... sport niszowy"

| Skoki 
Kadra na MŚ liczy... dwie osoby. "W kraju pewnie nikt o mnie nie wie"
Peruwiańczycy w MŚ (fot. Materiał własny)
tylko u nas

Kadra na MŚ liczy... dwie osoby. "W kraju pewnie nikt o mnie nie wie"

| Inne 
Polecane
Najnowsze
Bramkarz reprezentacji U21 nie myśli o urlopie. "Kadra to największy przywilej"
nowe
Bramkarz reprezentacji U21 nie myśli o urlopie. "Kadra to największy przywilej"
Przemysław Chlebicki
Przemysław Chlebicki
| Piłka nożna / Reprezentacja U21 
Sławomir Abramowicz (fot. Getty Images)
Sportowy wieczór (13.06.2025)
Sportowy wieczór (13.06.2025) [transmisja na żywo, online, live stream]
Sportowy wieczór (13.06.2025)
| Sportowy wieczór 
Odrobili straty! Znamy brązowego medalistę Orlen Basket Ligi
Koszykarze Trefla Sopot (fot. PAP)
Odrobili straty! Znamy brązowego medalistę Orlen Basket Ligi
| Koszykówka / Rozgrywki ligowe 
KKB Rushh Kielce – RKB Wisłok 1995 Rzeszów. Polska Liga Boksu, 6. kolejka [ZAPIS]
KKB Rushh Kielce – RKB Wisłok 1995 Rzeszów. Polska Liga Boksu, 6. kolejka. Transmisja online na żywo w TVP Sport (13.06.2025)
KKB Rushh Kielce – RKB Wisłok 1995 Rzeszów. Polska Liga Boksu, 6. kolejka [ZAPIS]
| Boks 
Klauzula wpłacona. Barcelona idzie po nowego bramkarza!
Joan Garcia (fot. Getty Images)
Klauzula wpłacona. Barcelona idzie po nowego bramkarza!
| Piłka nożna / Hiszpania 
Stracona szansa Polaków. Odpadli z mistrzostw świata
Krzysztof Ratajski (fot. Getty Images)
Stracona szansa Polaków. Odpadli z mistrzostw świata
| Inne 
Zmarzlik liderem. Sprawdź klasyfikację GP 2025
Bartosz Zmarzlik na czele (fot. Getty)
Zmarzlik liderem. Sprawdź klasyfikację GP 2025
| Motorowe / Żużel / Grand Prix 
Do góry