Pierwsza gala MB Promotions w TVP Sport już za nami. W walce wieczoru Robert Parzęczewski (24-1, 16 KO) pokonał na punkty Bośniaka Sladana Janjanina. Łukasz Różański (11-0, 10 KO) w drugiej rundzie znokautował Łotysza, Eriksa "AK47" Kalasnikovsa. I przyznać trzeba, że nie potrzebował do tego nawet się spocić. "Na krawędzi" po porażce z Przemysławem Gorgoniem znalazła się kariera Patryka Szymańskiego.
Na początku czerwca poinformowano o podpisaniu trzyletniego kontraktu między Telewizją Polską a MB Promotions i Tymex Boxing Promotions. W ramach współpracy pokażemy przynajmniej 18 gal bokserskich.
Pierwszą z nich – MB Boxing Night 7: "Na krawędzi" w Hotelu Arłamów zaplanowano na sobotę 20 czerwca. Siedem walk zapowiadało się naprawdę emocjonująco. Hitem wieczoru miało być starcie Roberta "Mr. KO" Parzęczewskiego z
Kolejnym starciem był pojedynek dwóch mańkutów – Tomasza Nowickiego oraz Bartosza Głowackiego. Głowacki, o wdzięcznym pseudonimie "Kudłaty" zaczął od mocnego ciosu, który zaskoczył Nowickiego, potem inicjatywa była po stronie rywala. Najlepszą z rund była ostatnia, szósta. To była bitka bez zahamowań. Zaczął Nowicki, potem pięknym za nadobne próbował zrewanżować się Głowacki. Ostatecznie na punkty, 58-56, 58-56, 58-56, triumfował Nowicki, który po walce przyznał, że poprzeczka naprawdę była zawieszona wysoko. – Myślałem, że będzie dużo łatwiej – przyznał zwycięzca w rozmowie z Sebastianem Szczęsnym.
Trzecia z walk zakończyła się pierwszym nokautem. Niepokonany na zawodowym ringu Łukasz Różański (11-0, 10 KO), który w przeszłości na rozkładzie miał między innymi Izu Ugonoha mierzył się z Łotyszem, Eriksem "AK47" Kalasnikovsem. Pięściarz legitymujący się bilansem 10-8-1 groźny był tylko z nazwiska. Już w pierwszej rundzie rywal Polaka liczony był dwa razy. Różański nie zdążył pokonać Łotysza w pierwszej rundzie, druga była już tylko formalnością. Pewne jest jedno – podczas pandemii ważący 116 kilogramów Kalasnikovs robił wiele, ale chyba nie w kwestii treningów.
Sebastianowi Ślusarczykowi rywale zmieniali się jak w kalejdoskopie. Najpierw jego rywalem miał być Maks Miszczenko, ale z powodu kontuzji pleców zastąpił go Sergiej Żuk. Ukrainiec nie dotarł jednak do Polski, wobec czego rywalem Ślusarczyka został Paweł Martyniuk. Mieszkający w Polsce Ukrainiec legitymował się bilansem 1-4, nigdy nie przegrał jednak przed czasem. Tradycja została podtrzymana. Martyniuk przegrał wszystkie rundy, ale dotrwał do końca sześciorundowego pojedynku.
W piątej walce mierzyli się Patryk Szymański (20-3, 10 KO) i Przemysław Gorgoń (10-6-1, 5 KO). Nazwa gali – "Na krawędzi" – była adekwatna do sytuacji pierwszego z pięściarzy. Szymańskiemu zalecano już zakończenie kariery po ostatnich porażkach, lecz ten postanowił spróbować raz jeszcze. – Chcę wygrać w dobrym stylu – przekonywał przed walką. I się nie powiodło. Po niejednogłośnej decyzji sędziów Szymański, który został wyliczony na dwadzieścia sekund przed końcem pojedynku, przegrał 55-58, 58-56, 55-58. Dla Gorgonia była to najważniejsza wygrana w karierze. – Nie interesuje mnie bycie kelnerem, dlatego trzeba podjąć racjonalne decyzje – przyznał po walce Szymański. Na duchu podnosił go Gorgoń, który zachęcał rywala do kontynuowania kariery. Nic nie jest jednak pewne.
W walce poprzedzającej hit wieczoru mierzyli się Kamil Łaszczyk (27-0, 9 KO) i Piotr Gudel (10-4-1, 1 KO). Pięściarze rywalizujący w wadze piórkowej na co dzień żyją w komitywie, w ringu nie było jednak miejsca na sentymenty. Dużo lepiej między linami zaprezentował się Łaszczyk, który nie dał zaskoczyć się mniej utytułowanemu zawodnikowi. Gudel do dziś tylko raz przegrał przez KO. W czwartej rundzie po raz pierwszy został jednak liczony. Sekwencja ciosów Łaszczyka sprawiła, że rywal przyklęknął, a pojedynek na chwilę został przerwany. Sygnał ostrzegawczy został wysłany. Piąta runda była popisem faworyta. Łaszczyk posłał na Gudla na deski dwa razy. Za drugim sędzia nie zezwolił na wznowienie pojedynku. Druga porażka przed czasem stała się faktem.
Walką wieczoru było starcie Roberta Parzęczewskiego (24-1, 16 KO) z Bośniakiem Sladanem Janjaninem. Podczas piątkowego ważenia minimalnie cięższy okazał się Polak – 76,9 kg, podczas gdy Bośniak 76,3. Rywal Polaka miał jednak "zaległości kulinarne", jak słabą sylwetkę nazwał Grzegorz Proksa. Od pierwszego gongu "Mr. KO" rzucił się na słabszego rywala i niewiele brakowało, by walka zakończyła się po pierwszej rundzie. Lewy sierpowy powalił Bośniaka na dwadzieścia sekund przed końcem, lecz Janjanin dotrwał do gongu. Drugą też wytrzymał, lecz ledwo. Prawy podbródkowy sprawił, że zamroczony rywal ledwie wstał. Doszło też do trzeciego liczenia. – On walczy o przetrwanie – komentował Proksa. I się nie mylił. Po ciosie w brzuch Janjanin padł po raz czwarty – i była to dopiero trzecia odsłona pojedynku. Czwarta była pierwszą, w której Bośniak nie był liczony. Co się odwlekło, to nie uciekło. W piątej leżał bowiem znowu. Kibice czekali na nokaut, a Janjanin nadal potrafił przetrwać. "Mr. KO" zakończył pojedynek bez KO, co – patrząc na pierwsze rundy – może szokować. Decyzja sędziów musiała być jednogłośna. Takie zwycięstwo Parzęczewskiego wielkiej chluby mu jednak nie przynosi.