| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
W wieku 76 lat zmarł Franciszek Smuda. Przed czterema laty były selekcjoner reprezentacji Polski udzielił obszernego wywiadu redakcji TVPSPORT.PL. W ten smutny dzień przypominamy tę rozmowę, która pozwoliła poznać go nieco lepiej.
Rozmowa przeprowadzona przed czterema laty w Dzień Ojca – dzień po 72. urodzinach Franciszka Smudy
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Które urodziny były dla pana najtrudniejsze? Gdy dopadła pana myśl, że najlepsze już za panem?
Franciszek Smuda: – Nie zwraca się na to uwagi. Dopóki pracujesz z młodzieżą to nie czujesz tego wieku. Ja nie czułem, czy mam pięćdziesiąt, sześćdziesiąt czy ileś. Na to się w ogóle nie zwraca uwagi. Dopiero teraz, jak człowiek przez rok nic nie robił to było trochę inaczej. Do tego to kolano. Ta kontuzja rzuciła mnie na kolana, ale teraz – jak już mam zdrową nogę i mogę się znów normalnie poruszać – to znów wrócił zapał. Kontuzje są najgorsze. Piłkarz się nie przejmuje, bo jest młody i wie, że zdrowie zaraz wróci. Natomiast w moim wieku to już się zwraca uwagę. Człowiek jest znacznie bardziej ostrożny, by nic złego się nie przydarzyło.
– No dobrze, to cofnijmy się jeszcze dalej. Jak wyglądała osiemnastka Franka Smudy?
– Ja osiemnastych urodzin nawet nie robiłem. Byłem na jakimś wyjeździe z drużyną czy na wakacjach. Poza domem byłem, więc nie było imprezy.
– Jestem rozczarowany. To które urodziny były najbardziej huczne?
– U nas w rodzinie, szczególnie na Śląsku, urodziny, ten Geburtstag jest najważniejszy. Matka zrobiła nam jakąś super kolacje albo upiekła ciasto. Teraz to się wydaje nic, ale wtedy ciasto to była super sprawa. W latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych nie przelewało się w wielu rodzinach.
– Ulubiona potrawa z dzieciństwa?
– Rolada i kluski. Albo domowy rosół.
– Typowo po śląsku. A jednak trener osiadł w Krakowie. Dlaczego?
– Kraków mi się zawsze podobał. To piękne miasto. Od tego momentu jak zacząłem prowadzić Wisłę, to zdecydowałem, że zostaję tu na stałe. Naturalne, że Warszawa też jest atrakcyjna, bo to stolica Polski, ale do życia Kraków jest super. Świadczy o tym choćby liczba turystów, których teraz nie ma z powodu pandemii.
– Po sukcesach z Wisłą Kraków może się pan tu czuć jak u siebie.
– Tak, ja się czuję tu jak u siebie. Najbardziej mnie cieszy to mistrzostwo z 1999. Szkoda, że jeden mecz przegraliśmy z Zagłębiem Lubin po samobóju Marka Zająca. Poślizgnął się i wrzucił sobie piłkę do bramki ręką. Kuriozalna bramka, ale mam satysfakcję, że na osiem meczów do końca mieliśmy 25 punktów przewagi.
– Teraz to nie do pomyślenia.
– Z Widzewem zrobiłem mistrzostwo bez przegranego meczu. To też wielka satysfakcja. Ale w Widzewie nie było takiej przewagi, bo była ta zacięta walka z Legią. Za to w Wiśle była wielka satysfakcja, bo to był pierwszy tytuł po 22 latach. Pamiętam jak dziś. Bogusław Cupiał mówił, że musimy zrobić mistrzostwo, bo Wisła 22 lata czeka.
– Ma pan dziś kontakt z panem Cupiałem?
– Tak. Mamy bardzo mocny kontakt. Dwa razy w roku się spotykamy. Taka grupa mała. Kazek Kmiecik, Zdzisław Kapka, ja… Ci, którzy pracowali z nim.
– Cupiał nie tęskni za Wisłą?
– On już się teraz uspokoił. Początkowo ciężko mu było bez tego. Czułem to. Ale dalej się interesuje, ogląda wszystkie mecze, bez względu na to, czy jest w kraju czy za granicą.
– Ale nie może po meczu zadzwonić do Zdzisława Kapki i zwolnić trenera.
– Tego już nie może. Na początku był taki, ale na koniec pracował już inaczej. Wiedział o co chodzi. Wiedział, że to nie jest tak, że robisz ″pstryk″ i wszystko jest na stole. Później był już spokojniejszy.
– Dziś też dzień ojca. Pański syn Grzegorz mieszka w Niemczech. Córka Sabina na Śląsku. Dzwonili już z życzeniami czy nie obchodzicie tego dnia?
– Córka na pewno zadzwoni. Ale my tak nie obchodzimy tego dnia. Dzień matki tak. Matka to…
– ...Matka.
– Matka to matka. Ojciec to coś innego.
– Jak pan pamięta swojego ojca, pana Gerarda? W jednym z wywiadów powiedział pan, że tata był przeciwny piłce, bo bał się, że to tylko na chwilę, a potem będzie pan miał problem ze znalezieniem odpowiedniego zajęcia.
– Tak. Na to zwracał uwagę i miał rację. Bo gdyby inaczej mi się ułożyło to nie wiadomo, na jakim końcu bym był i co bym robił. Miał rację i dbał o to. Zwracał uwagę na naukę, na szkołę. By mieć jakiś – obojętne co – jakiś zawód. Żebyś mógł coś robić, gdy noga ci się potknie. Muszę mu za to podziękować. Ale w młodym wieku człowiek nikogo nie słucha i nie zwraca na nic uwagę. Liczy się tylko ta kula i nic więcej.
– Do szkoły pan chodził jak na skazanie?
– Chętnie chodziłem, gdy mieliśmy WF. Wtedy mogłem siedzieć cały dzień. Pamiętam taką scenę. Otynkowaliśmy nasz nowowybudowany dom, a my z chłopakami graliśmy w piłkę na łąkach. Gdy wracałem do domu już się szarzyło, ale postanowiłem jeszcze poodbijać piłką od ściany. Była już rosa, więc piłka nie była zbyt czysta... Jezuuu... Dalej panu nie opowiadam, co się działo, jak to ojciec zobaczył.
– Kara była cielesna czy psychiczna?
– Nie wiem... Wszystko... Ech... Można było wytrzymać, ale serducho waliło strasznie, jak tata to zobaczył.
– Był surowym ojcem?
– Nie, raczej nie. Tylko każdy grosz człowiek upychał, by mieć ten dach nad głową i jako tako to wyglądało. A ja na drugi dzień waliłem w to piłą. Miał prawo się zdenerwować.
– Z mamą zawsze był pan bardzo blisko. Taty nie brakowało czasami?
– Moja mama długo żyła, 93 lata. Cały czas mieliśmy kontakt. Zawsze do matki można było pojechać, porozmawiać, użalić się. Matkę bardzo ceniłem, a ona mnie. Była niesamowicie za tym, bym w piłkę grał. Kibicowała, interesowała się futbolem. Potrafiła wymienić cały skład wielu drużyn. Interesowała się bardzo.
– A pan jakim był pan piłkarzem? Lucjan Brychczy powiedział kiedyś, że był pan drewniany i elektryczny.
– Skubany! Na treningach czasami pokazywał nam jakieś sztuczki z piłką. My też próbowaliśmy. On miał klej wrodzony. Mi za bardzo piłka też nie przeszkadzała, ale nie miałem takiego kleju jak on. Ciężko było powtórzyć to, co on pokazywał. Czasami nawet Kaziu Deyna tego nie zrobił. Lucjan robił z piłką co chciał.
– Dziś widzi pan na boiskach piłkarza podobnego do Franciszka Smudy?
– To trudno porównywać. Dziś jest inna piłka, znacznie bardziej dynamiczna. Jak się ogląda mecze z lat siedemdziesiątych to tak jakby w miejscu stali. Nie lubię porównywać, bo jeden drugiemu krzywdę zrobi jak się porównuje. Trzeba żyć teraźniejszą piłką.
– Ale czasem warto powspominać. Do czego najbardziej lubi pan wrócić? Dużo tego było.
– Bez przerwy mnie wszyscy namawiają na książkę. Czasami mam takie dni, że już się chcę zgodzić. Ale potem sobie myślę: ″A po co mi to?″. Jeśli kiedykolwiek powstanie to jest gwarancja, że będzie prawdziwa. Ja nigdy nie ograniczałem się w tym, by komuś powiedzieć prawdę. Ładuję prosto z mostu. Takim jestem człowiekiem. Pisać książkę i kłamać? Bez sensu. Czasem czytam czyjąś książkę i czuję, że to kit jest. Źle się to czyta.
– Na szczerości więcej w życiu pan wygrał czy stracił?
– Więcej wygrałem.
– Jak to później wracało do pana?
– Choćby z korupcją. To jest ciągotka niesamowita. Ale ja powiedziałem ″nie″. Ja chcę spać spokojnie. Jak dostanę medal za pierwsze, drugie, czy trzecie miejsce… Zresztą ja drugich miejsc nie liczę. Nawet nie wiem, ile ich było. Kiedyś Bogusław Cupiał powiedział mi, żebym drugim miejscem się nie chwalił, bo to jest wstyd. ″Liczy się tylko pierwsze″ – powtarzał.
– Cały Cupiał.
– Szczerość to jest, mówię teraz po czasie, super. Z zawodnikami miałem dobre kontakty, ale jak musiałem coś powiedzieć to mówiłem prosto z mostu. I ten zawodnik do dziś jak mnie spotka to mówi: ″Trenerze, super pan powiedział″. I to jest bardzo wartościowe.
– A korupcja? Kiedy pana podchodzili?
– Były takie sytuacje... ″Umówimy się. Teraz wy dacie nam remis, a potem my wam puścimy″… Nie słuchałem. Do mnie nie podchodzili z takimi propozycjami. Mówiłem: ″Nie ma″. Albo ty mi władujesz parę sztuk, albo ja tobie. Ma być korekt i tyle. Z tym mi się dobrze żyje teraz. Bardzo. Wyobrażam sobie, jakby ktoś teraz za mną krzyczał: ″Korupcja!″. Źle bym się czuł będąc trenerem skorumpowanym. Ludzie złoci! Po co mi taka praca? A te wszystkie medale to bym od razu wyp****** do Wisły. A tak, jak dostałem, to wiem, że mistrzostwo zdobyłem prawidłowo.
– Kiedyś powiedział pan, że potrafi ocenić zawodnika po tym, jak schodzi po schodach. Jest coś w tym?
– Tak! Po chodzie też można coś powiedzieć. Ale, wystarczy, że truchcik zrobi, pobiegnie kawałek to z tego biegu już wiem, czy to jest kaleka czy piłkarz.
– A po schodach to chyba jeszcze więcej widać?
– Tak jest! To nawet Wojtek Łazarek przyznał mi rację.
– Największa kaleka w zespole? Ktoś na testach?
– Raz w Widzewie. Przyprowadził go chyba ś.p. Heniu Loska. Bułgar taki, napastnik. Już z wyglądu wydawało mi się, że to będzie niewypał. Na początek treningu wzięli go do dziadka. Siatka, jedna, druga. Tam i z powrotem! O Jezu. A ci zabawa, śmiech. Mówię: ″Oho, to jutro trzeba go odesłać″. A chłopaki: ″Nie trenerze, jeszcze ze dwa dni! Jeszcze pan nic nie widział!″. Byle mieli codziennie zabawę. Marek Koniarek mu lalki kupował dla dzieci, żeby wziął, jak będzie wracał do Bułgarii.
– A wróćmy do tej książki. Jaki mogłaby mieć tytuł?
– Trzeba byłoby się zastanowić.
– Wie trener, co by zaproponowali złośliwi? ″Piłkarski Dyzma″!
– Mogliby napisać co chcą. Ja się nie obrażam. Dyzma to też fajny chłop. Bardzo fajny!
– W trakcie kariery lubił pan sobie wrzucać kamyczki do ogródka z Orestem Lenczykiem. Do dziś tak jest?
– To było w walce między sobą, przed meczem albo po meczu. A teraz jesteśmy przyjaciółmi, zawsze mieliśmy dobry kontakt.
– Jak się trener Lenczyk miewa?
– Dobrze. Niedawno rozmawiałem z Markiem Wleciałowskim, a oni mają jeszcze lepszy kontakt. Marek mówił, że niedawno, jeszcze przed pandemią Orest był na Cyprze na wakacjach. Podejrzewam, że mu dobrze idzie. Orest nigdy nie lubił się spotykać. Miał swoje zasady.
– Ma pan dziś takich zaprzysięgłych wrogów?
– Nie. Ja taki nie jestem. Powiem co powiem, ale dalej jestem taki, jak trzeba.
– Mogło to się wiązać z najtrudniejszym momentem w życiu. W Stanach stracił pan prawdziwą fortunę? Ćwierć miliona dolarów!
– No tak... Ale to jest historia. To prywatne przeżycia. Trudno, stało się. Wróćmy do najfajniejszych. Najfajniejsze było to, jak po 3:2 na Legii wróciliśmy do Łodzi. Godzina pierwsza w nocy, a na stadionie osiem tysięcy ludzi. To niezapomniane. I nawet, ci co wyszli piętnaście minut przed końcem meczu. Moi znajomi, przyjaciele wyszli z meczu i wyruszyli w drogę do Łodzi. Ledwie wsiedli do samochodów zaczęli kląć na naszą grę. A chwilę później było 3:2 dla Widzewa i ci sami goście po powrocie do Łodzi nosili nas na rękach! Bardzo sympatyczna sprawa.
– Życie trenera w pigułce – od najgorszego do najlepszego w kilkanaście minut.
– Tak.
– Miał pan kilka żelaznych zasad. Jedna mówiła – żadnej kobiety w szatni.
– Nie, nie. Ani w autobusie, ani w szatni. Na Widzewie była taka pani do sprzątania, taka ″baba jaga″. Zawsze zanosiła kawę na tacy do szatni przeciwnika. To już dla nich od razu była kicha. Wiedzieliśmy, że mamy wygrany mecz. Raz przyszła z tymi kawami do naszej szatni.
– Jak przyjechał pan z Legią na Widzew.
– Nie. Na pewno w Widzewie wtedy byłem. Kierownik Gapiński zawsze pilnował, by ona nie weszła do naszej szatni z tymi kawami. ″Niech pani mi tutaj nie wchodzi! Tam, do przeciwnika″ – wysyłał. I to on wnosił te kawy do naszej szatni. Wtedy, gdy weszła to chyba był mecz z ŁKS. Przegraliśmy 0:1. Nic nie szło, nic nie wchodziło. I ja mówię na drugi dzień: ″Wiesz dlaczego przegraliśmy?″. A Gapiński: ″Ja wiem, ku***, za późno się kapnąłem, ona weszła z tymi kawami″.
– Wzięliście te kawy czy ją pan wyprosił w trybie awaryjnym?
– To kobieta poważna, więc trudno było ją wyprosić. Wiedzieliśmy, że będzie piach i tyle.
– Wspomniał pan, że od roku nie pracuje w zawodzie. Co dalej?
– Jeżdżę, oglądam młodych piłkarzy. Z ciekawości, jak to wygląda. Poza tym współpracuję z niemiecką grupą menedżerską i czasem im doradzam w kwestii doboru zawodnika. Mam co robić. Bez przerwy coś jest. Ale mógłbym śmiało jeszcze coś prowadzić, bo fizycznie się świetnie czuję. Ale nic na siłę. Nie lubię się prosić. Jak ktoś się kapnie, że mógłbym jeszcze coś pomóc, doradzić, to OK. A jak nie to trudno.
– Jakie plany na dzień ojca?
– Zaraz ruszam do Zakopanego, mam tam swój apartamencik i zawsze na dwa, trzy dni się jedzie. Niedawno w Zakopanem spotkałem się z Jasiem Urbanem i Jackiem Zielińskim, tym co był w Cracovii. Tośmy się w trójkę spotkali. Nawet w tej pandemii. Lokale były zamknięte, ale znaleźliśmy sobie takie miejsce i pogadaliśmy, powspominaliśmy różne mecz, dramaty. Fajne spotkanie było.
– Przydałaby się transmisja z tego spotkania.
– O tak!
– Alkohol jeszcze u pana wjeżdża?
– Ja to piwko, czasami lampka wina. W Niemczech mieszkałem osiemnaście lat i musiałem nauczyć się pić piwa. Wolą to niż wodę mineralną. Czasami tam ta woda droższa jest niż piwo.
– Czego panu życzyć z okazji tych 32. urodzin?
– Żebym się czuł zdrowotnie tak jak do tej pory, to mógłbym jeszcze dziesięć lat trenować.
– Z trendami najnowszymi pan nadąży?
– Piłka zmienia się, ale to nie jest tak prosto zmienić wszystko. Ta teoria, wynalazki... Czasami, jak oglądam mecz to się zastanawiam, jakim systemem oni grają. Klasowe drużyny w pucharach to widać od razu, można przeczytać to wszystko. A u nas czasami jak patrzę na mecz to jakbyś puścił na łąkę kuropatwy i biegają między sobą.
– Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią.
– Nie wymyśli się prochu! Piłka jest jedna. Musisz mieć klej, szybkość, musisz być sprawny. Wszystko! Zasady gry są te same. Jedno się zmieniło – dynamika. Słyszę niektórych, jak się wymądrzają na temat prowadzenia zespołu, treningów. A potem patrzę pierwsza runda kwalifikacyjna i ogrywają nas turyści. I odpadamy. Co ta filozofia im daje? Mądrowanie? Trzeba umieć rozeznać zawodnika pod względem piłkarskim. Trzeba umieć wykorzystać wszystkie dobre strony, czysto piłkarskie, by ci pomógł w grze o zwycięstwo. Te wszystkie gadki to do lampy możesz sobie pogadać. Liczy się to, co jest na boisku. Praktyka. Koniec, nic więcej.
Wywiad przeprowadzony przed czterema laty – dzień po 72. urodzinach Franciszka Smudy.
*
Franciszek Smuda zmarł w wieku 76 lat. Miał bardzo poważne problemy ze zdrowiem. Od dłuższego czasu walczył z nowotworem krwi. Lekarze nie byli w stanie mu pomóc.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:
--> Nie żyje Franciszek Smuda – legendarny polski szkoleniowiec
--> Mistrzostwa i drużyna narodowa. Dorobek Smudy [SYLWETKA]
--> PKO BP Ekstraklasa uczci pamięć Franciszka Smudy
--> Piłkarska Polska żegna Smudę. "To teraz my będziemy płakali"
--> Robert Lewandowski pożegnał Franciszka Smudę
--> Węgrzyn wspomina Smudę: wiedział, kiedy popuścić "lejce"
--> "Phhhreeeessss"! Tak Smuda zrewolucjonizował polską piłkę
16:00
Bruk-Bet Termalica
18:30
Cracovia
12:45
KGHM Zagłębie Lubin
15:30
Korona Kielce
18:15
Raków Częstochowa
12:45
Lechia Gdańsk
15:30
Arka Gdynia
18:15
Piast Gliwice
17:00
Pogoń Szczecin
16:00
KGHM Zagłębie Lubin