Koronawirus – jak przewidywałem – rozgościł się na dobre. Gdyby nie to, trawiłaby nas Euro-gorączka. Po rundzie grupowej, a przed pucharową. Na horyzoncie majaczyłyby igrzyska. Sprawy potoczyły się inaczej, więc i lato będzie inne.
Czytaj także: Piotr Sobczyński: na przednówku
W takim razie polecam lektury. Niektóre w sam raz na czas luki po olimpiadzie. Niemiecki pisarz bułgarskiego pochodzenia – Ilia Trojanow – postanowił z okazji piątego krzyżyka (ostatnia okazja?) osobiście poznać dyscypliny i konkurencje olimpijskie. Nie tylko przeczytał opisy i obejrzał filmy, ale sam się za nie wziął. Brawo za pomysł. Nie wydaje mi się, by w którejkolwiek redakcji sportowej był choć jeden kozak tej miary. Jeśli ktoś umie fechtować, niespieszno mu na kajak. Jeśli dobrze pływa, ani mu w głowie łucznictwo. I tak dalej. A Trojanow zacisnął zęby i skosztował wszystkiego. Mało tego – pochwalił się wynikami.
Trochę to trwało, ale podróżując po świecie odwiedzał mistrzów i pobierał u nich nauki. Zapasy – na przykład studiował w Teheranie, judo – w Tokio. Na lekcje siatkówki plażowej wybrał się do Rio. Po drodze próbował sił na dystansach, w kategoriach i wielobojach. Niektóre pozostały niedostępne – na przykład Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego. Ale i tak lista zaliczonych konkurencji budzi szacunek.
Poza fantastyczną przygodą, wyszły z tego ciekawe wnioski. Na mecie trudnego szlaku, autor ma prawo do podsumowań. "Sport jest jednocześnie uwodzicielsko prosty i diabelnie skomplikowany", "Potrójne salto z podwójną śrubą to bez wątpienia majstersztyk, ale niewiele mówi o szczęściu, jakie daje najzwyklejsze skakanie na trampolinie" – to tylko niektóre. Warto przeczytać "Moją olimpiadę" i wpaść na trop pozostałych.