| Piłka nożna / Reprezentacja kobiet
Siedem lat temu, 28 czerwca 2013, polskie piłkarki wywalczyły mistrzostwo Europy U17. Był to koniec niesamowitej drogi, wiodącej przez Słowację i śnieżną Austrię. Odbierając puchar, śpiewały "ja kocham Polskę". Ich sukces procentuje dziś. Kilka z nich stanowi podstawę kadry seniorek, która walczy o awans na Euro 2021.
Sam turniej w Nyonie był wierzchołkiem góry lodowej – skutkiem pewnego procesu. – Wszystko zaczęło się dużo wcześniej – na dobrą sprawę, gdy grałyśmy w reprezentacji do lat 15. Już przedtem spotykałyśmy się jeżdżąc na turnieje z naszymi klubami. Znałyśmy się stamtąd bardzo dobrze. Ale gdy zaczęłyśmy dodatkowo trenować ze sobą na kadrze, zgrałyśmy się jeszcze lepiej – mówi Sylwia Matysik, jedna z bohaterek tej historii.
Atmosfera i styl
Architektem tej niezwykłej konstrukcji był Zbigniew Witkowski – selekcjoner, który wyłapał największe talenty w kraju. Pochodziły z różnych stron Polski. Zgrywały się ze sobą jako 14-15 latki w jego kadrze. Później trener przejął reprezentację U17, dzięki czemu sukcesywnie prowadził je dalej.
Na rok przed mistrzostwami Europy miał już jasną wizję, a na zgrupowania powoływał niemal niezmiennie te same zawodniczki. – Myślę, że skład był bardzo dobrze skomponowany. Duża część z nas była duszą towarzystwa. To wszystko bardzo nam pasowało – ufałyśmy sobie, a atmosfera była ważnym czynnikiem. Stanowiłyśmy kolektyw – opowiada Ewelina Kamczyk.
– Było można odczuć, że każda z zawodniczek może zwrócić się do każdej z każdym problemem. Nie było między nami barier – przyznaje Paulina Dudek. – Byłyśmy bardzo zgrane na boisku, a przede wszystkim poza nim. Nawet jak pojawiały się nowe zawodniczki, zawsze szybko wkomponowywały się w tę drużynę – dodaje Ewa Pajor.
Dziewczyny lubiły spędzać ze sobą czas, a na murawie niemal na pamięć znały swoje ruchy. Styl gry rodził się podczas licznych sparingów. – Trener szukał dla nas możliwie jak najlepszych drużyn. W tamtych czasach były to Unia Racibórz, Medyk Konin czy Górnik Łęczna – najlepsze kluby w kraju. Uważał, że nie ma sensu grać ze słabszymi, bo nie nauczymy się za dużo – tłumaczy Katarzyna Gozdek, kapitan tamtej reprezentacji. – Większość takich sparingów kończyłyśmy pozytywnymi rezultatami. Naprawdę rzadko zdarzało nam się przegrywać. My, nastolatki, ogrywałyśmy Unię Racibórz – drużynę, która miała mistrzostwo Polski i grała w Lidze Mistrzyń! – opowiada.
W takich okolicznościach reprezentantki zdobywały nie tylko umiejętności piłkarskie, ale także sporą dawkę pewności siebie. Mimo to na starcie eliminacji nie były wśród faworytek do tego, by… w ogóle pojechać na turniej do Szwajcarii. Do awansu, który wywalczyć miały cztery najlepsze zespoły, prowadziły dwa miniturnieje.
Zimny prysznic od Hiszpanek, śnieżna Wielkanoc w Austrii
Pierwszy z nich został rozegrany na Słowacji. Polki pewnie ograły gospodynie 4:0 oraz reprezentantki Wysp Owczych 3:0. O awansie decydował mecz z Hiszpanią. Ten okazał się bardzo zimnym prysznicem. – Pamiętam go do dziś, bo to bieganie za piłką dało nam mocno w kość. Grały typową tiki-takę – wspomina Matysik. – Nie byłyśmy po nim pewne, czy przebrniemy chociażby do drugiej rundy eliminacji – dodaje Gozdek.
Gdyby straciły w nim o bramkę więcej, już na tym etapie pożegnałyby się z zawodami. Rzutem na taśmę znalazły się jednak w puli pięciu najlepszych drużyn z drugich miejsc. Szczęście sprzyja lepszym? Najwyraźniej, bo wykorzystały daną im przez los szansę.
Do elite round, czyli ostatniej rundy eliminacji, Polki losowane były z ostatniego koszyka. Trafiły do grupy, która swoje mecze rozgrywała w Austrii. Zaskoczyły, pewnie pokonując Irlandię (2:1) i Norwegię (3:0). Jeszcze większą niespodziankę sprawiła jednak... pogoda. – Na dobrą sprawę turniej odbył się w dwóch turach, bo gdy tam pojechałyśmy spadł śnieg. Wszystko się wydłużyło, a i tak zagrałyśmy tylko dwa mecze – opowiada Matysik.
– Spędziłyśmy tam wtedy Wielkanoc. Dla mnie były to pierwsze święta poza domem. Ale nie było to dla nas rozczarowujące. Bardzo dobrze czułyśmy się ze sobą i cieszyłyśmy się wręcz, że zostaniemy trochę dłużej. Na Wielkanoc wspólnie lepiłyśmy bałwana. Myślę, że takie nieoczekiwane spędzenie świąt razem, gdzieś w obcym kraju, wywarło na nas jakiś wpływ – dodaje. Ostatecznie wróciły do Polski i po dwóch tygodniach poleciały ponownie – by rozegrać decydujący mecz z gospodyniami.
Awansować dalej mogła tylko jedna z drużyn. Polkom do szczęścia potrzebny był remis. Musiały radzić sobie jednak bez Pajor, która pauzowała za kartki. – Czy było widać jej brak? Na pewno. Już wtedy była naszą najlepszą zawodniczką – mówi Matysik.
Napastniczka, choć nie mogła wystąpić, poleciała razem z drużyną. Mecz oglądała z wysokości trybun. – Było mi ciężko patrzeć z boku na to, jak drużyna walczy i nie móc nic zrobić. Pamiętam dobrze ten mecz – Dżesika Jaszek strzeliła piękną bramkę i awansowałyśmy na mistrzostwa Europy – wspomina napastniczka.
W końcówce było jednak trochę nerwów. Bo choć gol w pierwszej minucie dał przewagę, rywalki odpowiedziały trafieniem Nicole Billi na początku drugiej części spotkania. – Były od nas mocniejsze fizycznie, a mecz był wyrównany. Trzeba przyznać, że miały sporo sytuacji – opowiada Gozdek. Skończyło się jednak remisem, po którym biało-czerwone mogły świętować upragniony awans.
Szwajcaria jak spełnienie marzeń
Sam wyjazd do Szwajcarii był jak spełnienie marzeń. Polki znalazły się wśród czterech najlepszych nacji w Europie. – Grałyśmy w Nyonie – tam, gdzie znajduje się siedziba UEFA. Miałyśmy okazję ją wtedy odwiedzić – zaznacza Pajor. – Wszystko było na najwyższym poziomie. Mieszkałyśmy w hotelu z pozostałymi drużynami. Zdarzało nam się mijać w holu z rywalkami, czy nawet wymienić spojrzenia w windzie – dodaje Matysik.
W półfinale trafiły na Belgię. Były pewne swoich umiejętności, ale myśli o mistrzostwie nadal wydawały się szaleńcze. Dotychczas zawsze euro w tej kategorii wiekowej wygrywały Hiszpanki lub Niemki. Moc tych pierwszych Polki znały z eliminacji. Drugie zaś niespodziewanie odpadły właśnie z Belgią. – Dziwiłyśmy się, ale pasowało nam to – mówi Gozdek.
– Los się do nas uśmiechnął – kontynuuje ówczesna kapitan. – Niektóre mecze da się przegrać albo wygrać w głowie. Myślę, że jakbyśmy dostały Hiszpanię, nastroje byłyby inne. Każda z nas doskonale pamiętała porażkę z nimi w eliminacjach. Po zobaczeniu, że gramy z Belgią było wręcz przeciwnie. Od początku byłyśmy pełne wiary. Szczególnie ze świadomością, że zwycięstwo da nam pewny medal. Na tamtym etapie nie było nawet istotne czy złoty czy srebrny. Wygrałyśmy ten mecz mentalnie, zanim on się jeszcze zaczął – wyjaśnia.
Innymi kluczami do sukcesu było wspomniane wcześniej zgranie, a także taktyka. – Trener miał pomysł na nasz zespół. Technicznie nie byłyśmy wyszkolone jak Hiszpanki, ale miałyśmy pomysł i byłyśmy mocne w stałych fragmentach. Grałyśmy dobrze w obronie, a z przodu miałyśmy siłę rażenia w postaci Ewy Pajor, Eweliny Kamczyk i Pauliny Dudek, która grała wtedy na "dziesiątce" – mówi Matysik.
– Przed meczem z Belgią długo analizowałyśmy ich grę. Trener pokazał nam, że mają słabe strony, które możemy wykorzystać – kontynuuje. – Byłyśmy pewne siebie, ale nie myślałyśmy, że wygramy ot tak sobie. Zgranie naszej drużyny przeważyło. Dzięki niemu byłyśmy przekonane, że sobie poradzimy – dodaje Pajor.
Po pierwszej połowie był remis. Na gola Katarzyny Konat niemal natychmiast odpowiedziała Tine de Caigny. W drugiej części Polki były już nie do zatrzymania. Prowadzenie dała Dudek, a w 67. minucie wynik ustaliła Pajor. Zwycięstwo okazało się jednak pyrrusowe. W końcówce kontuzji doznała kapitan drużyny.
– Dopiero po całej radości z awansu, gdy usiadłam sama w szatni, zaczął docierać do mnie okropny ból w kolanie. To było straszne. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam – opisuje Gozdek. Następnego dnia dowiedziała się, że nie zagra w finale. Jej miejsce na boisku zajęła Gabriela Grzywińska, a opaskę kapitańską przejęła Dudek.
"Ja kocham Polskę"
W meczu o mistrzostwo Europy Polki zmierzyły się ze Szwedkami, które w drugim półfinale po remisie 2:2 i rzutach karnych uporały się z Hiszpankami. – Zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że dla części z nas – a może i dla wszystkich – to może być najważniejszy mecz w życiu – przyznaje Gozdek. – Miałam duży żal. Zawsze marzyłam, żeby zagrać w takim meczu. Śniłam o finale mistrzostw Europy, czy nawet mistrzostw świata. W tamtej chwili pocieszałam się, mówiąc sobie, że może to jakiś znak – że może jeszcze kiedyś będę miała okazję wyprowadzić reprezentację na mecz finałowy w kadrze U19 czy nawet w seniorkach. Niestety, ze względu na kontuzję, a później następną, która pojawiła się niedługo później, nie miałam okazji nawet być na żadnym zgrupowaniu reprezentacji do lat 19 – mówi.
To spotkanie była zmuszona oglądać z ławki rezerwowych. Jej koleżanki spisały się w nim doskonale. Już w 15. minucie Kamczyk trafiła do bramki. – Czułam ogromną dumę. Wcześniej w drużynie U17 nie strzeliłam gola w meczu o stawkę. Czekałam na niego, a on przyszedł w najważniejszym momencie – opowiada strzelczyni. – Radość była ogromna. Tym bardziej, że na trybunach był mój brat. Tego dnia nawet się z nim nie przywitałam w hotelu. Byłam totalnie skoncentrowana na finale i powiedziałam, że zrobię to dopiero po meczu. Gdy strzeliłam gola, podbiegłam do trybun i pokazałam serduszko. Wiedziałam, że tam siedzi – przyznaje.
Do końca meczu Polki skutecznie broniły wyniku. Wygrały 1:0, zapisując się złotymi zgłoskami w historii polskiej piłki kobiecej. – Po ostatnim gwizdku wyskoczyłam z ławki jak szalona, a później cieszyłyśmy się wszystkie razem – opowiada Gozdek.
– Magiczne było podniesienie pucharu – wtedy poczułam, że naprawdę wygrałyśmy i jesteśmy mistrzyniami – przyznaje Pajor. – Grali nam "We are the champions", a my wolałyśmy śpiewać "ja kocham Polskę". Tak właśnie zrobiłyśmy, gdy puchar szedł w górę – mówi Gozdek.
Sukces, który dopiero odczujemy
– Te wspomnienia i ten sukces zostaną ze mną do końca życia. Z roku na rok doceniam go coraz bardziej. Mając 16 lat do końca nie byłam świadoma tego, co osiągnęłyśmy. Dziś wiem już, że to coś niesamowitego – przyznaje Matysik. Kibice być może przekonają się o tym dobitnie w najbliższych latach. Wyczyn tamtej kadry dziś procentuje.
To fenomen, że aż dwanaście dziewczyn z ówczesnego składu zadebiutowało w seniorskiej kadrze. Są to: Kinga Szemik, Katarzyna Konat, Sylwia Matysik, Ewelina Kamczyk, Ewa Pajor, Anna Rędzia, Dominika Dereń, Patrycja Michalczyk, Dżesika Jaszek, Anna Zapała, Gabriela Grzywińska i Paulina Dudek.
– Rocznik 96-97 jest bardzo silny. Z czasem stajemy się coraz lepszymi piłkarkami i oby tak było jeszcze długo – mówi Kamczyk, która poza regularną grą w reprezentacji stała się niemal legendą Ekstraligi. Pajor jest dziś jedną z najlepszych piłkarek świata, a niedawno zapewniła sobie czwarte z rzędu mistrzostwo Niemiec z Wolfsburgiem. Dudek gra w PSG, Matysik po sezonie wyjedzie do Leverkusen, a Szemik po kilku latach spędzonych w USA wraca do Europy, by spróbować sił w Nantes.
Piłkarki ze złotej drużyny stanowią dziś połowę podstawowego składu reprezentacji. – Znamy się już bardzo długo. Wiem doskonale jak lubi grać Ewelina Kamczyk, a ona wie, jak ja lubię grać. Takie rzeczy pomagają – mówi Pajor. Być może sukces sprzed siedmiu lat stanie się więc zalążkiem czegoś znacznie większego – czegoś, co rozpocznie (oby!) występ na mistrzostwach Europy 2022. Na półmetku eliminacji biało-czerwone radzą sobie bardzo dobrze. Prowadzą w tabeli, a kluczowe w kwestii awansu będą zapewne wrześniowe mecze z Czeszkami.
MISTRZYNIE EUROPY U17:
Anna Okulewicz, Kinga Szemik, Sylwia Matysik, Paulina Dudek, Anna Rędzia, Ewelina Kamczyk, Katarzyna Konat, Dominika Dereń, Patrycja Michalczyk, Katarzyna Gozdek, Urszula Wasil, Ewa Pajor, Karolina Ostrowska, Magdalena Gozdecka, Dżesika Jaszek, Anna Zapała, Gabriela Grzywińska, Katarzyna Michalska