| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Aleksandar Vuković zdobył swoje pierwsze mistrzostwo Polski z Legią Warszawa w roli trenera. – Jeśli celem ma być awans do fazy grupowej Ligi Europy, potrzebujemy nowych zawodników – przyznaje szkoleniowiec Wojskowych.
– Co pan czuł będąc w sobotę na barce? Słuchając, jak kibice skandują pana nazwisko?
– Przede wszystkim pilnowałem swojego dziecka. Chciałem, by syn był ze mną w takim dniu i przeżył tego rodzaju przygodę. Ma 5,5 roku, nabiera odwagi do życia. Musiałem go pilnować. A jeśli chodzi o mnie? Czułem się wyczerpany, ale i spełniony, dumny. Zwłaszcza widząc, jak moi piłkarze cieszyli się z kibicami z mistrzostwa. Skandowanie mojego nazwiska? Dla mnie to nic nowego. Kilka lat byłem w Legii asystentem, mam to już za sobą. To nic nowego.
– Wielu z tych, którzy skandowali pańskie nazwisko, jeszcze niedawno żądało pana odejścia.
– Uznaję to za nasz największy sukces. Odbudowaliśmy zaufanie do Legii. Kibice odbierają nas inaczej, niż robili to choćby na początku sezonu. W tej chwili postrzega się nas jako godnych, by zakładać koszulkę Legii, a przez to dostajemy wsparcie od fanów. Wiem jednak, że na początku byliśmy traktowani niesprawiedliwie. Jedna porażka sprawiała, że zaczęto w nas wątpić, porównywano do drużyn z poprzednich sezonów, które odpadały z europejskich pucharów... Przegrana z Rangers FC była zrównywana z porażką z Sheriffem Tyraspol, Spartakiem Trnawa czy Dudelange. Dla mnie to było nie fair. Jeśli ktoś widzi znak równości między Legią z tego sezonu, a tą z poprzednich lat, to jest to mocno krzywdzące.
– Zgodzi się pan, że przełomowe w tym sezonie były oba mecze z Lechem? Najpierw ten październikowy, wygrany 2:1 w Warszawie, a potem kolejny, w rundzie finałowej, gdy wygraliście 1:0 w Poznaniu po golu Pekharta?
– Mecz z Lechem z pewnością był punktem zwrotnym. Wcześniej przegraliśmy dwa spotkania z rzędu, mieliśmy nieciekawą sytuację w tabeli, a do 56. minuty przegrywaliśmy 0:1. Odwrócenie losów spotkania dało drużynie nową energię i stabilizację. Od tego momentu aż do ostatnich tygodni sezonu, kiedy spuściliśmy z tonu, wyglądało to bardzo dobrze. Drugi mecz? Bałem się go, bo nasza forma była niewiadomą. Gdybyśmy przegrali, to pewnie dziś byśmy nie rozmawiali, walka o tytuł trwałaby do ostatniej kolejki rozgrywek. Czas pokazał, że w pierwszych meczach po wznowieniu rozgrywek po pandemii byliśmy gotowi grać na wysokich obrotach. Dzięki temu wygraliśmy, odskoczyliśmy Lechowi i Piastowi, mogliśmy kontrolować sytuację.
– W trakcie fety powiedział pan, że Legia ma 50 mistrzostw za mało. Co to znaczy?
– Wiadomo, trochę przerysowałem sytuację. Chciałem, by moja myśl zabrzmiała dobitnie. Legia to klub z ponad stuletnią historią, o którym wszyscy mówią jako o największym, który zawsze grał o mistrzostwo. A ma ich, według Wikipedii, 14. Według mnie? Mamy za mało tytułów. O Legii mówi się jak o Realu z czasów generała Franco w Hiszpanii. Z tą różnicą, że jego zespół zdobywał wszystkie możliwe trofea, a Legia w czasach komunistycznych, kiedy ją ponoć faworyzowano, rzadko zdobywała tytułu.
Dopiero gdy ustrój się zmienił, Legia zaczęła wygrywać, choć potrzebowała na to czasu. Uważam, że jako klub powinniśmy mieć tych tytułów dużo, dużo więcej. W każdym razie, mamy co nadrabiać.
– W ostatnich dziesięciu latach Legia nie schodziła z podium: zdobyła sześć tytułów, 6 pucharów...
– To złota dekada. Zaczęliśmy zdobywać trofea dopiero, kiedy skończył się PRL, a rzekomo w czasach komunistycznych "okradaliśmy" inne kluby z najlepszych piłkarzy, powołując ich do wojska. Na Śląsku zdobyto wtedy 30 mistrzostw, a w Warszawie - cztery. Z drugiej strony patrzę na rywali z pokorą, doceniam, jeśli ktoś nas wyprzedził, jak w zeszłym sezonie zrobił to Piast. Dla mnie to wręcz bufonada, gdy mówi się, że Piast nie zasłużył w ubiegłym roku na tytuł. Zasłużył, bo wygrał 9 z 10 ostatnich meczów. To nieprawdopodobny wynik.
– Po meczu z Cracovią Radosław Cierzniak powiedział, że kibice i dziennikarze nie wiedzą o wszystkich problemach, z jakimi mierzyli się piłkarze. Co mógł mieć na myśli?
– Trzeba zapytać Radka, ale gdy ja tego dnia podobnie się wypowiadałem, chodziło mi o kontuzje, których nikt poza nami nie widział. Antolić grał z urazem kolana, Cierzniak z bolącymi plecami, Pekhart miał złamane żebro, grał na blokadzie. Karbownikowi leciała krew z nosa. Tak było w szatni, jak i dzień po meczu. Potrzebował infuzji… To świadczy o tym, jak dużo mieliśmy problemów z kontuzjami. Nie tylko takimi mechanicznymi, jakie mają Vesović, Sanogo czy Kante. Całą grupę czeka jeszcze kilka tygodni, a niektórych nawet miesiące, odpoczynku od piłki.
– Pekhart grał na własną odpowiedzialność?
– Nigdy nie jest tak, że ryzykujemy na taką skalę, by zagrażało to zdrowiu zawodnika. Kiedy mamy informacje od doktora, że dany zawodnik nie będzie odczuwał bólu, że zagrożenie jest takie samo, jak gdyby mógł grać na sto procent, to może grać. Wtedy występ leży w gestii gracza, czy on się godzi biegać z blokadą w takich okolicznościach – to jego wybór. Nigdy w takiej sytuacji nie zmuszam zawodnika, by wyszedł na boisko. Tak samo było z Tomasem. Zbudowaliśmy jednak taką atmosferę w zespole, że każdy był gotów do poświęceń.
– Rok temu piłkarze tak by się nie poświęcili?
– Nie pamiętam takich sytuacji. Nie chcę też wracać do poprzedniego sezonu. Zostawmy to.
– Który mecz najlepiej oddaje model gry Legii?
– Ostatni z Cracovią był jednym z takich spotkań. Chodzi o to, by kontrolować jak najwięcej wydarzeń na boisku. Być groźniejszym od rywala z atutami. Do tego dochodzi narzucanie swoich warunków. To uproszczenie naszych założeń, ale nie filozofii. Nie wskażę konkretnych meczów, ale powiem, co było takim sukcesem. Myślę o tym, że długimi miesiącami trzymaliśmy piłkarzy w znakomitej formie fizycznej. Nie zatrzymała nas nawet pandemia. Zawodnicy wciąż byli w świetnej dyspozycji. Dopiero pod koniec, w meczu z Piastem, zaczęło coś szwankować. To naturalne, że w pewnym momencie pojawia się informacja ”low battery”, wtedy trzeba korzystać z rezerwy. Brakowało nam ludzi, którzy daliby nam impuls, a także nieco siły.
– Pandemia to wciąż niewiadoma. Może to wpłynąć na Legię tak, że po wszystkich przerwach nagle w sierpniu stanie się drużyną będącą w pełni formy?
– Nikt z nas nie zna odpowiedzi. Taka sytuacja zdarza się pierwszy raz. Nie umiem się odnieść, krocząc w nieznane. Reagowaliśmy na bieżąco na to, co się dzieje w czasie pandemii. Robiliśmy wszystko, by wykorzystać ten czas najlepiej. Bardzo dużo dał nam ten fakt, że wygraliśmy ligę dwie kolejki przed końcem, choć oczywiście żałuję braku awansu do finału Pucharu Polski. W obecnej sytuacji daje nam to możliwość, by przywrócić kilku piłkarzy do życia, by odpoczęli i zregenerowali się. Mam nadzieję, że będziemy w najwyższej formie już w sierpniu i aż do grudnia będziemy grać w piłkę tak, jak planujemy.
– Można sobie było zadawać pytania, skąd tak wielka cena w końcówce sezonu w postaci kontuzji. Wiadomo czemu było tak wiele urazów?
– Zadajemy sobie takie pytania i na pewno są w klubie ludzie, którzy przejmują się tym nawet bardziej, niż powinni. Mocno przeżywamy tę kwestię, choć mam wrażenie, że wiele w tym po prostu pecha. Spójrzmy na przykład Vamary Sanogo, który niezależnie od pandemii jest graczem narażonym na urazy. Ma pewną powtarzalność w aspekcie problemów zdrowotnych. Do tego dochodzi uraz Arvydasa Novikovasa, który nie jest typowym dla piłkarza. Marko Vesović ma zaś problemy z kolanem. Pozostali? Choćby Tomas Pekhart złamał żebro, ale to kontuzja mechaniczna, wynikająca z gry kontaktowej. Nie szukałbym w tym drugiego dna. Niektórzy po prostu są bardziej podatni na kontuzje, a inni mniej. Ta pierwsza grupa musi robić więcej, by unikać kłopotów. Cały sztab pracuje nad tym, by reagować, a jednocześnie stosować prewencję. Wierzę, że 29 lipca, gdy wrócimy do treningów, sytuacja będzie wyglądała lepiej. Choćby dlatego, ostatnie dwa mecze w sezonie rozgrywamy w nieco zmienionym składzie.
– Kontuzje sprawiły, że pojawiło się wiele myśli o potrzebie szerszej kadry. Ale może taka myśl była obecna już wcześniej, jeszcze przed pandemią koronawirusa?
– Myślenie nie zmieniło się z powodu kontuzji czy przerwy związanej z pandemią. Dostrzegałem, że jest pewien proces, który trwał w tym sezonie: drużyna się kształtowała, a przy tym udowodniła, że potrafi wygrywać i jest wartościowa. Widziałem też, że następuje kolejny etap związany z rozwojem, który wiąże się z transferami. Ostatnia sytuacja nie wywołała większych zmian.
– Dzień po zdobyciu mistrzostwa, prezes Dariusz Mioduski sprawiał wrażenie nieco zaskoczonego, że liczy pan na pięć–sześć transferów.
– Mamy w klubie jasną i spójną wizję dalszego rozwoju. Od początku rozumiem sytuację w Legii. Nie zacząłem pracy od sprowadzania piłkarzy za grube pieniądze. Najpierw wyciągnąłem z szafy graczy, którzy byli odstawieni i nikt na nich nie liczył. Często mówiło się, że Legia Warszawa jest bardzo mocna i musi zdobyć mistrzostwo Polski. Wielu zapomina, kim dla opinii publicznej byli na początku sezonu Karbownik, Majecki, Wieteska czy Kante. Sam młody bramkarz to ktoś, kto rozegrał pierwszy pełny sezon w Legii. Stawiam, że wielu zagranicznych trenerów, znając oczekiwania, chciałoby transferu bardziej doświadczonego golkipera.
Obecna sytuacja jest nieco inna, ale chciałbym, by wobec naszych celów była jasność. Jestem bardzo otwarty, by być kimś, kto mozolnie i spokojnie buduje projekt pod nazwą ”sukces w europejskich pucharach”. Jeśli jednak zakładamy, że naszym planem minimum będzie faza grupowa Ligi Europy, to musimy zwiększyć szanse poprzez konkretne ruchy na rynku transferowym.
– Jest jakiś ideał sprowadzanych graczy? Chcecie stawiać na Polaków? Na młodych piłkarzy? Może będziecie szukać głównie w innych ligach?
– To określenia, które są często nadużywane. Musimy działać dynamicznie, aktywnie obserwować rynek. Mogę mówić, że chcemy sprowadzać Polaków, a jeśli akurat pojawi się bardzo ciekawy obcokrajowiec, który będzie dla nas dostępny? Najważniejsze jest zapewnienie sobie usług graczy, którzy pozwolą nam się rozwijać i zmierzać do przodu.
– Lista potencjalnych transferów jest już przygotowana?
– Tak, lista jest gotowa i dość długa. Mogę zażartować, że uszeregowana jest od najdroższych do najtańszych. Mamy kilka priorytetów, a jednym z nich jest pozycja bramkarza. Oczywiście, mamy Radosława Cierzniaka, który potwierdził w spotkaniach z Cracovią i Lechią, że może nam pomóc. Ale to gracz mający już swoje lata, a kiedy zdarzy mu się o kontuzja, jak ten ostatni uraz pleców, który wykluczył go na dwa-trzy miesiące, pojawia się problem. Jeśli to się powtórzy, zostaniemy z Wojciechem Muzykiem i adeptami naszej akademii. Być może dołączy też Cezary Miszta, ale musimy się zastanowić, co będzie dla niego najlepsze w przyszłym sezonie. Potrzebujemy, by zasilił nas klasowy bramkarz. A co dalej? W każdej formacji potrzebujemy co najmniej jednego nowego zawodnika. Tak jest z obroną, pomocą i atakiem.
– Dusan Kuciak zajmuje na wspomnianej liście pierwszą pozycję wśród bramkarzy?
– Patrząc na bramkarzy poza Legią, to Kuciak jest najlepszym bramkarzem w lidze. To nie ulega wątpliwości, ale ma obowiązujący kontrakt z Lechią Gdańsk. Mówienie o nim teraz to gdybanie. Gdyby nie miał umowy, może już byłby przy Łazienkowskiej. Ale sytuacja jest inna i nie wiem czy to dobry pomysł, by za 35-letniego golkipera płacić duże pieniądze. Stawiam, że zainteresowanie Legii może tylko podbić kwotę, która może być już dla nas nierealna. Wiele wskazuje, że będziemy rozmawiali o bramkarzu spoza Ekstraklasy.
– Co będzie kluczem? Utrzymanie obecnej kadry czy szybkie dokonanie wartościowych transferów?
– Naszym atutem jest fakt, że jesteśmy teraz innym zespołem, niż na początku sezonu. Bardzo żałuję, że nie będziemy mogli liczyć w najbliższym czasie na Vesovicia, który był niezwykle ważnym zawodnikiem. Kante, Novikovas czy Remy powinni być do naszej dyspozycji od początku kolejnych rozgrywek. Najważniejszym wyzwaniem będzie poradzenie sobie z nowym systemem eliminacji. To nie są w mojej opinii korzystne zmiany. Wyobraźmy sobie, że gramy tak z KuPS czy Atromitosem i w dodatku spotkanie toczy się na wyjeździe… W Pucharze Polski zagraliśmy słabiej z Cracovią. Jeśli w takim wypadku nie podołasz, nie będziesz miał dnia, to pojawia się kłopot. Nie będzie szansy na rewanż. Paradoksalnie lepiej byłoby grać dwa mecze najpierw, a w ostatniej rundzie tylko jedno spotkanie. Największym wyzwaniem będzie poradzenie sobie z tą sytuacją. Kluczowa będzie optymalizacja przygotowania na dzień, w którym będziemy rywalizowali o awans.
– Pięć zmian w Polsce powinno stać się normą?
– Nie powinniśmy różnić się zbyt mocno od Europy czy reszty świata. Nic się nie traci, trudno tu mówić o dodatkowej grze na czas, bo w końcu nadal są trzy okienka na dokonanie zmian. Cały świat i nasz kontynent idą w tym kierunku i wierzę, że doczekamy się też tego w następnym sezonie w Ekstraklasie. Czemu piłkarze w Polce mają być gorzej traktowani?
– Swoją drogą, liczy pan, że William Remy będzie jeszcze ważną postacią Legii?
– Wciąż w to wierzę. Regularnie z nim rozmawiam i dyskutuję, by zrozumiał, że ma predyspozycje, by walczyć o miejsce w podstawowym składzie. Warunkiem jest to, by był zdrowy i regularnie trenował. Liczę, że tak będzie, bo wiele pracuje nad prewencją, ale czasem pojawia się pech w postaci jednej kontuzji za drugą. Francuz się stara i wykonuje wiele ćwiczeń, by odsuwać tego pecha od siebie. Ma z nami rok kontraktu i chciałbym, by był to czas, w którym wiele daje zespołowi.
– Czy będąc asystentem sześciu trenerów wynotowywał pan sobie ich błędy, których teraz nie chciał popełnić jako pierwszy trener?
– Przede wszystkim cieszę się, że miałem tę szansę, by przygotowywać się do tego zawodu w ten sposób. Uważam, że to jest słuszna droga, przede wszystkim wiele dająca. Te obserwacje, patrzenie z boku na innych. Z bardzo bliska, ale jednak bez poczucia odpowiedzialności, dużego ciężaru. Wyciągnąłem z tego bardzo wiele. Podczas tego sezonu wiele razy miałem przed oczami sytuacje, które miały miejsca u moich poprzedników. Dzięki temu wiedziałem, co mam zrobić, jak powinienem zareagować.
Jakiś przykład?
Obawiałem się, że będę miał podobną sytuację do tej, jaką cztery lata temu miał w Gdańsku Stanisław Czerczesow. Myślę o tym, że w końcówce sezonu dał odpocząć najważniejszym zawodnikom, by byli gotowi na ostatni mecz rozgrywek. Gdybyśmy przegrali z Cracovią, sytuacja byłaby bardzo podobna. Kolejny mecz w Gdańsku nie obfitowałby w najlepszą sytuację kadrową. Mateusz Wieteska i Artur Jędrzejczyk byli zagrożeni kartkami, Igor Lewczuk zmagał się z kontuzją. Na pewno miałbym dylemat, czy tak jak wtedy Czerczesow postawić z Lechią na rezerwowy skład, by na ten ważniejszy mecz - zresztą tak samo, jak wtedy: grany u siebie z Pogonią - nie rzucić wszystkich sił. Wcale nie było powiedziane, że w Gdańsku byśmy wygrali, to trudny teren. I gdybyśmy nie zwyciężyli, mogło skończyć się tym, że w tym najważniejszym momencie, gdzie ta presja byłaby już ogromna, byłbym zmuszony wystawić eksperymentalny skład. Do tego nie doszło, ale dużo było takich sytuacji z przeszłości, u innych trenerów, z których korzystałem i pewnie jeszcze nieraz będę korzystał. I to jest moje wielkie szczęście, moja przewaga.
Często zmieniano w Legii trenerów. Przez ostatnie lata, w bardzo krótkim czasie, mogłem przyglądać się pracy sześciu różnych szkoleniowców. Poznałem różne filozofie, z których teraz czerpię i za to dziękuję Legii. Nawet się śmieję, że teraz powinienem jej się za to odpłacać, chyba przez kolejne 20 lat.
– A rzeczy, które podpatrzył pan u innych trenerów i z których wie pan, że nie chciałby korzystać?
– Takie też były. Nie będę mówił konkretnie, o kogo chodzi, ale był w Legii moment, że nie wszystkie decyzje wyglądały na podejmowane sprawiedliwie. Jak patrzyłem na to z boku, od razu rzucało się to w oczy. Dlatego bycie sprawiedliwym to jest dla mnie podstawa. Nie ma teraz w Legii sytuacji, że zawodnik potrenuje z drużyną dwa razy, internet się zajara, że ktoś taki trafił do Legii i on ode mnie od razu dostanie miejsce w podstawowym składzie. Nie. Każdy musi solidnie zapracować na to, by znaleźć się na boisku. Tylko że to niestety nie zawsze było w Legii regułą, bo bywały takie sytuacje, że piłkarze przetrenowali cały okres przygotowawczy, a ktoś przychodził tydzień przed pierwszym meczem i od razu wskakiwał do składu. Widziałem, jak reaguje na to szatnia i to była normalna reakcja. Jak idziesz po kawę do kawiarni i chcesz się wepchnąć do kolejki, ludzie też zwrócą ci uwagę, a niektórzy mogą nawet spuścić łomot. Musisz stać i cierpliwie czekać na swoją kawę. W piłce jest podobnie, mnóstwo jest takich sytuacji. Często wracam do czasów Czerczesowa, który to rozumiał i potrafił zarządzać grupą. Zresztą dzwonił do mnie teraz po mistrzostwie i prosił, bym przekazał gratulacje i pozdrowienia dla wszystkich kibiców Legii. Teraz mam okazję, by słowa te przekazać.
– Pozostałych pięciu trenerów też dzwoniło?
– Nie wszyscy.
– Ricardo Sa Pinto się odezwał?
– Nie zadzwonił. Nie wiem, może zgubił mój numer. Ale już tak na poważnie, to z pozostałymi mam kontakt. Jacek Magiera, pojawił się nawet w klubie, by mi osobiście pogratulować. Kolejni, jak Dean Klafurić, Romeo Jozak i nawet Besnik Hasi, też mi gratulowali.
– Nie ma pan kontaktu z Portugalczykiem?
– Nie. Mieliśmy trochę inny układ, ale broń Boże nie mam o to pretensji, bo zawsze jako asystent dostosowywałem się do tego, czego oczekiwał ode mnie pierwszy trener. I tak też było w tym przypadku. Choć byłem wtedy bardziej z boku niż u innych, to też mogłem podglądać Legię Sa Pinty, który też był dobrym trenerem i ja też z tego korzystałem. On też miał pełne prawo do tego, by korzystać ze mnie na tyle, ile chciał.
– A nie było wtedy obaw, że będąc jednak bardziej z boku, Sa Pinto mógł pana wypchnąć z Legii?
- Nie. Kiedy Sa Pinto przychodził do Legii, sprawa została postawiona jasno, że coś takiego nie wchodzi w grę. Po pierwsze: ja już coś w tym klubie znaczyłem. Po drugie: wszyscy tutaj doskonale wiedzieli o mojej lojalności wobec poprzedników, z którymi pracowałem. Jeżeli miałbym odejść, to tylko z powodu braku tej lojalności, ale w sytuacji, gdyby Sa Pinto był w Legii do dzisiaj. Wtedy pewnie sam rozglądałbym się za inną pracą, bo akurat wszystko złożyło się z tym, że udało mi się w tym czasie zdobyć licencję UEFA Pro. Kiedy ukończyłem ten kurs, wiedziałem, że to jest moment, by ruszyć własną drogą. Przestać być asystentem i zacząć pracować na swój rachunek.
– Czyli trener Sa Pinto nie kręcił nosem, że był pan w jego sztabie?
– Nie, w ogóle. Nasze relacje były bardzo w porządku. Może nie było między nami jakiejś wielkiej współpracy, nie byłem szczególnie przez niego wykorzystywany do pomocy, ale takie było jego prawo jako pierwszego trenera. I ja to rozumiałem. Zawsze staram się postawić w sytuacji drugiego człowieka. Gdybym na przykład miał zacząć pracę na przykład w Mołdawii, to też mógłbym dostać asystentów, którzy już tam wcześniej pracowali. I byłoby to dla mnie zrozumiałe. Tak samo, jak to, że są trenerzy, którzy chcą otoczyć się tylko swoimi bliskimi ludźmi, w taki sposób pracować. Ja bym na pewno tak nie chciał. Korzystałbym z ludzi. Tak samo, jak korzystali w Legii Czerczesow, Hasi, Klafurić czy Jozak. Każdy z nich widział w tym jakąś wartość dodaną. Ale można też podchodzić do tego inaczej. Nie neguję tego. To kwestia indywidualnego podejścia.
– Postrzega pan jako sukces, że zawodnicy, których Sa Pinto nie chciał, u pana są liderami? Chodzi choćby o napastników - Josr Kante i Jarosława Niezgodę?
– Nie mam w szatni zawodnika, który bałby się być sobą. Jeśli chodzi o sferę mentalną, to każdy ma swobodę wykazania się, a przy tym każdy wie, że jeśli zasłuży i udowodni starania swoją pracą, to odpłacę mu to miejscem na boisku. Domagoj Antolić nie grał dlatego, że ja postanowiłem zrobić inaczej niż robił to Sa Pinto,. Tylko dlatego, że jest najlepszym środkowym pomocnikiem w lidze. Chcemy przedłużyć z nim umowę. Tak samo jest w przypadku Jędrzejczyka. Czekałem cierpliwie, aż Kante i Niezgoda wrócą do swojej optymalnej formy. Wiem, że wielu trenerów, szczególnie zagranicznych, w życiu nie czekałoby na Jarka, tylko wymagało transferu nowego napastnika. To dla mnie budujące uczucie.
– Na ostatniej konferencji powiedział pan, że pewnych rzeczy nie można było zrobić szybciej. O co chodziło?
– Uważam, że zespół nadspodziewanie szybko zaczął świetnie funkcjonować, to graniczy z jakimś rekordem. 31 sierpnia, gdy zamknęło się okno transferowe, mieliśmy taką drużynę, do jakiej dążyliśmy. Można powiedzieć, że od 1 września dopiero zaczęliśmy pracę na 100 proc. A już w październiku kibice żądają twojego odejścia... Na szczęście w październiku drużyna zaczęła funkcjonować. Uważam, że szybciej się nie dało "odpalić".
– Zimą trener podkreślał, że najgorsze co mogło wtedy spotkać drużynę, to odejście kilku podstawowych zawodników. Jak to wygląda teraz? Czy może liczy się trener z tym, że kilku graczy może opuścić Łazienkowską i jest na to gotowy?
– Bardzo liczę na to, że tak się nie stanie i w sumie jestem o to spokojny. Oczywiście jestem przy tym realistą. Mamy w zespole Michała Karbownika i jeśli na stół trafi oferta z dużą kwotą transferową, taką z gatunku nie do odrzucenia, trzeba się będzie z tym pogodzić. . Ale liczę na to, że ten skład się nie zmieni, że ci którzy tworzyli trzon zespołu i prowadzili zespół do sukcesów, odgrywali ważną rolę, pozostaną nadal w klubie. Bardzo mi na tym zależy.
– A były rozmowy z prezesem Mioduskim, że Karbownik nie będzie teraz sprzedany? Może, że najwcześniej stanie się to po eliminacjach europejskich pucharów? Czy raczej jest tak, że jak na stole pojawi się dziesięć baniek, to tego samego dnia będzie spakowany?
– Jak na stole pojawi się dziesięć baniek, to Michał będzie spakowany już poprzedniego dnia (śmiech). To jest taki temat, gdzie jest pełne zrozumienie i nie ma pola do dyskusji. Wystarczy milczenie, spojrzenie jeden na drugiego…
– A Karbownik jest już gotowy na wyjazd?
– W moim odczuciu, jeszcze jeden sezon w Legii byłby optymalny dla jego rozwoju. Taki, w którym potwierdziłby wszystko, co o nim już wiemy, a także zrobił krok do przodu. Chodzi mi o poziom grania, choć oczywiście może grać na wielu pozycjach, bardziej z przodu również. Byłby po kolejnym sezonie bardziej gotowy do tego, by podołać wyzwaniom poza Polską. Nie chciałbym aby to skończyło się tak, że zmieni klub i w nim będzie musiał czekać na swoją szansę. Ale jak będzie to czas pokaże i nie mamy na to większego wpływu. Moim drugim klubem po Legii jest Partizan i często sytuacja w Belgradzie jest podobna do tej w Warszawie. Ostatnio sprzedali do AS Monaco piłkarza z rocznika 2001 za dziesięć milionów euro, a on od razu trafił na wypożyczenie. Są kluby, które kupują piłkarza za niewyobrażalne dla nas pieniądze tylko po to, by puścić go dalej i czekać na niego jeszcze rok czy dwa. Wracając do sytuacji z „Karbo” – nie jesteśmy w stanie tu niczego przewidzieć. Traktuję Michała jak moje piłkarskie dziecko i najchętniej nigdy bym go nie sprzedawał. Niestety, realia są inne.
– Jak postrzega pan walkę w przyszłym sezonie o europejskie puchary?
– Nie mam zbyt wiele, plan jest napięty. Nie będziemy mieli trzech tygodni wakacji i miesiąca przygotowań. Dlatego powiedziałem o potrzebach, gdy zapewniliśmy sobie tytuł mistrza Polski. Wcześniej nie miało to sensu, bo trzeba się było koncentrować na tym, aby tytuł odzyskać. Później natomiast mogłoby być zbyt późno, bo za chwilę ruszymy z kolejnym sezonem. Chciałem w ten sposób wszystkich uświadomić. Wierzę w ten zespół jak nikt inny, ale ta drużyna ma swoje granice, pewne limity. Możemy awansować do fazy grupowej europejskich pucharów, ale nikt nie powinien mówić, że w tym składzie osobowym to plan minimum. To złe podejście. Dlatego chciałem, by była świadomość, jakie są potrzeby, żeby zrealizować kolejne cele. Oczywiście jeśli zostaniemy w takim składzie jak jesteśmy, to zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby awansować i odnieść sukces, ale nie będzie to wtedy proste. Dlatego bądźmy realistami. Od kilku lat żyjemy w niezrozumiałym świecie. Przez cały sezon jest sporo narzekań na jakość i potencjał polskich drużyn, a później losujemy drużyny z innych krajów i to są „ogórki”, które mamy obowiązek przejść. To ze sobą jakoś nie współgra.
– Za chwilę eliminacje. Jakie były najcenniejsze lekcje sprzed roku na arenie międzynarodowej?
– Na pewno mamy za sobą doświadczenie, które teraz może nam się przydać. Naszą przewagą powinno być jednak przede wszystkim to, że teraz jesteśmy lepszą drużyną. Gdy graliśmy na Gibraltarze, potem z Finami czy Grekami, to dopiero się to zaczęło wszystko zazębiać, ale nie wszystko działało tak, jak tego chcieliśmy. Pamiętam mecz z Atromitosem w Warszawie – nie wiem jak mogliśmy go nie wygrać – były poprzeczki, słupki, mnóstwo strzałów, a rywale bez sytuacji. Byliśmy lepsi, ale skończyło się remisem. Dobrze, że na wyjeździe udało się awansować. Takie są właśnie mecze pucharowe – możesz być zespołem lepszym i nie wygrać. Teraz przy systemie gry jednym meczem, będzie to bardzo duże wyzwanie. Ale musimy sobie z tym poradzić i liczyć na to, że to my skorzystamy na tej zmianie.
– Jaka przyszłość czeka Pawła Stolarskiego i Luisa Rochę?
– Paweł Stolarski jest naszym zawodnikiem i w tym temacie wszystko jest jasne. Natomiast Luisowi Rochy za kilka dni kończy się kontrakt z Legią Warszawa. Najświeższa informacja jest taka i mam nadzieję, że dojdzie do jej realizacji, że przedłużymy z nim kontrakt o rok. On nie tylko końcówką sezonu, ale i całym swoim pobytem w Warszawie, zasłużył na to. To piłkarz, który będzie w stanie rywalizować na swojej pozycji z Filipem Mladenoviciem, będzie opcją do rotacji. Wiele można dobrego o nim powiedzieć – tak piłkarsko, jak i o człowieku. Widzę same plusy i mam nadzieję, że na dniach będzie to potwierdzone, że zostanie z nami na dłużej.
– Legia potrzebuje gwiazd, mocnych nazwisk czy jednak kolejnych elementów, które wpasują się w drużynę?
– Nie miałbym nic przeciwko temu, byśmy zatrudnili Roberta Lewandowskiego. Z prawdziwymi gwiazdami łatwo jest sobie poradzić, one chcą wygrywać i osiągać sukcesy. Ci ludzie zwykle prezentują określony poziom i są przykładem dla innych, jak należy pracować i jak grać. Gwiazda dopasuje się do zespołu, a zespół do gwiazdy. Gorzej jest z tymi, których wy często uważacie za gwiazdy, a oni z gwiazdami mają niewiele wspólnego. Żeby zatrudniać gwiazdy kluczowa jest wręcz sytuacja finansowa. Zawodnicy mający określoną renomę i mocne nazwiska kosztują sporo. Dlatego trzeba być realistą. Pozostaje nam nie robić z naszych piłkarzy przy Łazienkowskiej gwiazd, niech drużyna będzie gwiazdą i sięga po kolejne trofea.
W rozmowie uczestniczyli dziennikarze 9 redakcji: TVP Sport, Legia.Net, Legionisci.com, Sport.pl, GW, NewOnce, Super Expressu, WP i Przeglądu Sportowego.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1004 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.