Zigzy – jedyny polski pięściarz, którzy walczył z najlepszym zawodnikiem w historii boksu zawodowego i numerem jeden wśród amatorów. Zbigniew Pietrzykowski na swojej drodze spotykał Muhammada Alego podczas igrzysk olimpijskich w Rzymie, a w Warszawie potrafił znokautować wielkiego Laszlo Pappa. Prawdziwy dżentelmen w grupie Papy Stamma.
Nieco zakurzoną karierę Pietrzykowskiego (zmarł 19 maja 2014 roku) przypomniał Leszek Błażyński w książce "Pięści Anioła". Kopalnia wiedzy, anegdot i historii wybitnych wojowników. Bank czasem niestety zapomnianych informacji. W latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia boks zyskał w Polsce status niemal sportu narodowego. Zawodnicy kadry narodowej byli prawdziwymi bohaterami tłumu, a wszystkim zarządzał nieodżałowany Feliks Stamm. W 1953 roku podczas mistrzostw Europy w odbudowywanej po wojennej zawierusze Warszawie biało-czerwoni zdobyli aż 5 złotych medali, dominując nad wielkimi konkurentami z ZSRR i RFN. To do dzisiaj największy sukces naszego boksu. Aparat państwowy był zakłopotany, bowiem bracia ze wschodu otrzymali regularne lanie, a okrzyki wypełnionej po brzegi hali Mirowskiej były nie do końca cenzuralne.
Czytaj więcej: Kolejna walka Joshuy na zamku lub łodzi?
Tam też rozpoczęła się kariera Pietrzykowskiego, który zdobył "tylko" brązowy medal. Siedem lat później po finale olimpijskim w Rzymie w Stanach Zjednoczonych mówili o nim "Zigzy". A mówili wiele, bowiem w ostatnim pojedynku turnieju przegrał z Casiusem Clayem, który lata później stał się Muhammadem Alim - najwybitniejszym bokserem w dziejach. Z jedną ikoną Pietrzykowski przegrał, ale dzielnie prezentując się w ringu.
[Podział zawijania tekstu][Podział zawijania tekstu]Inną pobił w sposób spektakularny. W 1956 roku, ponownie w hali Gwardii, stanął oko w oko z Laszlo Pappem. Węgierskim bohaterem narodowym, bo nie sposób inaczej określić trzykrotnego złotego medalistę olimpijskiego. Nasz orzeł znokautował Madziara w drugiej rundzie. To była jego jedyna porażka przed czasem w karierze. Leszek Błażyński zgrabnie opisał kulisy ówczesnej "walki stulecia". W wymiarze sportowym biła na głowę wiele innych medialnych potyczek z naszych czasów. Indywidualnie to było największe osiągnięcie polskiego boksera w dziejach.
Czytaj więcej: Szybkie zwycięstwo Michała Olasia w debiucie na amerykańskim ringu
Do dzisiaj mogą trwać ożywione dyskusje, jak sklasyfikować najlepszych wychowanków Feliksa Stamma. Pietrzykowski zasługiwał na gigantyczne uznanie, bowiem wywalczył trzy medale olimpijskie (srebro w Rzymie 1960, brąz w Melbourne 1956 i Tokio 1964). Ponadto aż czterokrotnie był czempionem Starego Kontynentu. W tym wyścigu jego konkurentem był z pewnością Jerzy Kulej, czyli jedyny dwukrotny mistrz olimpijski z tamtych lat. W poniedziałek obchodziliśmy ósmą rocznicę śmierci wybitnego sportowca. Warto pamiętać o ludziach, którzy w tak trudnych przecież czasach byli autorami społecznej ekstazy i ciosem w reżim. Dawne pokolenia wspominają, że Mazurek Dąbrowskiego grany na cześć drużyny Stamma był czymś nadzwyczajnym. Pięknym wspomnieniem Kuleja jest film "Opowieść sentymentalna" z 2011 roku. I tak wymowny dla mnie cytat. – Spełniłem życzenie wspaniałego człowieka i trenera Papy Stamma i zagrali hymn na zakończenie igrzysk… – i to nam kręci się łezka w oku.