Po 19 miesiącach przerwy w końcu do ringu powróci Adam Balski. Niepokonany pięściarz kategorii junior ciężkiej zadebiutuje w grupie Knockout Promotions podczas gali w Augustowie. Na jego drodze stanie Mateusz Kubiszyn, były dwukrotny mistrz świata w kickboxingu, obecnie pracownik straży pożarnej. Kubiszyn zapewnia, że zrobi wszystko, by wykorzystać życiową szansę, a w takich kategoriach rozpatruje najbliższy start. – Zawirowania w połączeniu z presją, którą musi odczuwać Balski, wracając do ringu, mogą spowodować, że wszystko się posypie. To moja życiowa szansa – zapewnia wyjątkowo zmobilizowany 29-latek. Transmisja Knockout Boxing Night 11 w TVP Sport, TVPSPORT.PL, naszej aplikacji mobilnej, a skrót wydarzeń również w TVP1.
Czytaj też: Hit polskiej wagi półciężkiej. Typy ekspertów>>>
Adam Balski ostatni raz w ringu był w grudniu 2018 roku, pokonując z wielkimi problemami Siergieja Radczenkę. Ukrainiec w ostatniej rundzie był o krok od znokautowania Polaka. Później nastąpiły problemy promotorskie i rozstanie z grupą Tymex Boxing Promotion. Związał się umową z Knockout Promotions Andrzeja Wasilewskiego i w sobotę w Augustowie zaliczy debiut w nowych barwach. Na jego drodze stanie Kubiszyn, który z sukcesami startował w kickboxingu i zawodowym K-1. Pomimo niewielkiego doświadczenia w boksie, wierzy w swoją siłę i sprawienie niespodzianki w Augustowie.
Dlaczego zdecydował się pan na walkę z Adamem Balskim? Dodatkową motywacją jest status niepokonanego rywala, z którym wciąż wiązane są spore nadzieje?
MATEUSZ KUBISZYN: – Powodów jest kilka. To jest dla mnie duża szansa i mam tego świadomość. Adam jest bardzo dobrym zawodnikiem i chwali się równie dobrym rekordem. Jego styl jest całkiem niezły, zwłaszcza patrząc przez polski pryzmat. Wiem, że jeśli dobrze wypadnę z Adamem, to będę miał z tego wiele korzyści, bo być może pojawią się kolejne ciekawe propozycje walk. Traktuję ten pojedynek w ramach sportowego wyzwania, a jestem typem zawodnika, który uwielbia takie sytuacje. Lubię walczyć z zawodnikami teoretycznie lepszymi od siebie. Przygotowania przebiegły najlepiej jak tylko mogliśmy to zrobić, choć mam ostatnio dużo na głowie. Mieliśmy miesiąc na treningi – tylko miesiąc albo aż miesiąc. Były pewne "zakłócenia" treningów, bo niedawno urodziło się nam dziecko. Dwa tygodnie temu na świat przyszła nasza córeczka, Melania. Wszystkiego musieliśmy uczyć się od zera z moją narzeczoną. Duch sportowy wziął górę i postanowiłem, że dam radę. Nie obyłoby się bez ogromnego wsparcia narzeczonej, która przejęła większość obowiązków związanych z córeczką. Ja tylko dokładałem swoje trzy grosze.
– Wielkie gratulacje z okazji narodzin córeczki! Zwariowany okres zatem za panem. Wspomnienia zostaną na długo?
Dokładnie. Jestem zwariowanym człowiekiem, więc wszystko się zgadza. Biorę życie jakim jest i jadę dalej!
– Wielki mistrz wagi ciężkiej, Witalij Kliczko, wspominał kiedyś o tym, że ojcowie biją mocniej. Czyli Adam Balski będzie w tym większych tarapatach?
– Na pewno w moim życiu pojawiła się dodatkowa motywacja. Będę walczył nie tylko dla siebie, ale także dla swojego "sobowtóra", dla córeczki. Myślę, że to faktycznie może mieć przełożenie. Mam taką refleksję, że w ringu mogę być w stanie pokazać więcej spokoju, bo przy dziecku uczymy się cierpliwości i to w dużych dawkach. To może przynieść mi pozytywny efekt w ringu. Przekonamy się już w sobotę.
– Adam Balski wraca po 19 miesiącach przerwy do ringu, przed nim debiut w barwach grupy Knockout Promotions. Tak długa przerwa stanowi dla zawodnika dodatkowe obciążenie?
– W ostatniej walce z Siergiejem Radczenką wyglądał przeciętnie. Uważam, że podobnie jak Artur Szpilka, przegrał z testerem polskich zawodników wagi junior ciężkiej. Te werdykty były trochę niesmaczne. Ostatnio miał też przecież duże zawirowania z promotorami. Takie historie zazwyczaj przekuwają się na formę. Tym bardziej stwierdziłem, że drugi raz taka szansa może się po prostu nie przytrafić. Trzeba to brać! Oczywiście, może się okazać, że będzie świetnie przygotowany, najlepiej w karierze. Z drugiej strony, te wszystkie zawirowania w połączeniu z presją, którą musi odczuwać, wracając do ringu, mogą spowodować, że wszystko się posypie. Ja nie mam nic do stracenia, a wiele do zyskania. Życiowa szansa.
– Ma pan za sobą bogatą karierę w kickboxingu: dwukrotne mistrzostwo świata i zawodowe walki w organizacjach FEN i HFO. Często mówi się o tym, że zawodnicy zaprawieni w takich bojach są wyjątkowo twardzi i zahartowani.
– Jestem dwukrotnym mistrzem świata w formule full-contact. Wywodzę się z tej formuły właśnie i tam zdobywałem największe laury. Przekładałem ten styl na moje na zawodowe K-1. Mój charakter i zaciętość powodują, że potwierdza się ta reguła, która powstała dzięki Markowi Piotrowskiemu. On rozsławił kickboxing w zawodowym boksie. Stoczył przecież 21 zawodowych walk w boksie i ani jednego nie przegrał. U schyłku swojej kariery miał przecież nawet walczyć o pas mistrza świata. Kolejnym przykładem jest Przemysław Saleta, który wiele osiągnął. Z kickboxingu wywodzą się ludzi, których należy się bać. Trzymamy trochę inny dystans, zachowujemy się w ringu nieco inaczej. A charakter jest osobną kwestią.
– Doświadczenie niezwiązane ze sportem również jest bogate. Pracował pan w pogotowiu ratowniczym, a obecnie w straży pożarnej.
– Skończyłem medyczną szkołę policealną w Rzeszowie, później przez dwa lata pracowałem w pogotowiu i na szpitalnym oddziale ratunkowym w Lubaczowie. Później pojawiła się furtka, ogłoszono nabór do straży pożarnej. Moi dwaj bracia również są strażakami i wiedziałem, że to będzie dobra droga. Od ponad pięciu lat jestem strażakiem, co niesie za sobą pewne perypetie. Po kolejnych sukcesach w kickboxingu udało się zorganizować przeniesienie służbowe do Poznania. Byłem zaskoczony, bo to przecież nie jest zwykła praca, tylko służba. Z reguły trafiam na ludzi, którzy chcą mi pomóc. Chciałem osiągnąć też coś w sporcie. Później wróciłem w rodzinne strony. W moim życiu pojawiają się przypadki, które wychodzą mi na dobre. Mam służbę 24-godzinną, w czasie pandemii pracowaliśmy co drugi dzień, a później mieliśmy dwa tygodnie przerwy. Zastosowane były odpowiednie środki bezpieczeństwa. Gdy rozpoczynaliśmy przygotowania, to byłem już po dwóch tygodniach służby. Rano trenowałem, popołudniu zajmowałem się wykańczaniem mieszkania i rodziną.
– A poza boksem były również inne sportowe zamiłowania. Amatorska drużyna Rolnik Wólka Krowicka występująca w A-klasie i przygoda piłkarska. Wyjątkowo rodzinny klimat panuje w tej ekipie.
– To jest klub, który stworzył mój ojciec. Pochodzi ze wsi koło Lubaczowa, z Wólki Krowickiej. Jakiś czas temu założyli ten klub i dla nich to była rozrywka, a ja jako junior grałem w Pogoni Sokół Lubaczów. Tak jak każdy chłopak, interesowałem się piłką nożną i grałem w gałę od dziecka. Najważniejsze było dla mnie to, by grać z ojcem. Sport ma być zabawą i to było od zawsze dla mnie najważniejsze. Mój ojciec jest prawie sześćdziesięciolatkiem, dalej gra, bierze udział w biegach przeszkodowych OCR. Do dzisiaj lubię wyjść, pokopać wspólnie i to łączenie pokoleń jest najwspanialsze. Ojciec od dziecka był moim idolem. On zajawił we mnie i w braciach sport. To wszystko dzięki niemu. Od zawsze byłem ruchliwy, były ze mną problemy, lubiłem się bić. Na ulicy zawsze wiele się działo. Ojciec potrafił dobrze zadziałać wychowawczo, dlatego nie skończyło się to dla mnie źle, chociażby więzieniem, a karierą sportową.
– W ubiegłym roku w Belfaście walczył pan z niepokonanym Damienem Sullivanem. Zwycięstwo przez nokaut już w pierwszej rundzie było niespodzianką. To był chyba mocny sygnał, że w boksie można bić faworytów?
– Ta walka była poprzedzona serią perturbacji. Mój kolega, Damian Ławniczak, wkręcił mnie w zawodowe boks. Cel był taki, by pojeździć po świecie, poboksować i coś zarobić. Nie chcę być typowym dawcą rekordów, a dawać pojedynki najlepsze w swoim wykonaniu. I w perspektywie zawalczyć kiedyś o coś więcej niż samo pokazanie się. Przylecieliśmy na miejsce i okazało się, że Sullivan nie zrobił wagi. Jesteśmy w gronie zawodowców, to zachowujmy się jak zawodowcy. W kontrakcie zazwyczaj wpisane są odpowiednie klauzule, że jeżeli przeciwnik nie osiągnie limitu, to albo płaci karę albo do walki nie dochodzi. Jeszcze na dwie godziny przed galą była informacja, że najzwyczajniej w świecie mają nas w nosie i oni nam nie zapłacą nic dodatkowo. Do końca nie wiedziałem, czy w ogóle wyjdę do ringu. Chciałem utrzeć im nosa, skoro potraktowali nas jak zwykłych chłoptasiów. Nic się nie udało dodatkowo wynegocjować, w ostatniej chwili podjąłem decyzję, że bierzemy to, wyjdziemy, roz*** go i wracamy do domu. I tak się skończyło, czysty spontan. Trafiłem go czysto bezpośrednim prawym prostym, zobaczyłem obłęd w jego oczach i ruszyłem. Opłaciło się, bo w pierwszej rundzie został znokautowany.
Sobotnia walka będzie również pojedynkiem wyjazdowym, choć w Polsce. Występ na gali Knockout Promotions, która rozpoczyna współpracę z Balskim. Nie będzie przychylności?
– Jadę zrobić dobrą walkę, a jak przy okazji uda się wygrać, to fajnie! Nieraz spotykam się z opinią, że muszę go znokautować. Nie nastawiam się na to, bo gdy tak myślisz, to nic z tego nie wyjdzie. Chcę przedstawić najlepszą wersję siebie i pokazać, jak dobrze się przygotowałem. Jadę do Augustowa, żeby się nap*** i wyrwać Adamowi jak najwięcej energii.