30 lipca 1981 roku na ekrany kin trafiła "Ucieczka do zwycięstwa". To był jedyny raz, kiedy Kazimierz Deyna grał razem z Pele. Choć mowa o przemyśle rozrywki, historii, która zainspirowała twórców, daleko do wesołej. Rozrywka – tak, ale brutalna i przerażająca.
Taka drużyna na murawę nigdy by nie wybiegła. Może w meczu gwiazd, ale Pele obok Sylvestra Stallone'a i Michaela Caine'a? To zdarzyło się tylko raz. Na ekranie. Świetni aktorzy i wybitni piłkarze. Pele – nie trzeba nic dodawać. Kazimierz Deyna – brązowy medalista mistrzostw świata. Bobby Moore – mistrz świata, o którym Pele mówił "najlepszy obrońca przeciw jakiemu grałem". Nomen omen, w finale mundialu w 1966 roku Anglicy pokonali Niemców.
Na pewien czas zostali aktorami. Grali pod innymi nazwiskami. Nie tak, jak powiedział trener, ale tak jak chciał reżyser. "Ucieczka do zwycięstwa" opowiada o piłce w obozie jenieckim w czasach II Wojny Światowej. To fikcja. W tle jest jednak prawdziwa historia. Historia Meczu Śmierci.
Mecz śmierci zainspirował Węgra Zoltana Fabriego. Jego film z 1961 roku nazywał się "Dwie połowy w piekle". Inna nazwa to "Ostatni gol". John Huston po dwudziestu latach postanowił przekształcić opowieść o boiskowej walce ukraińskich więźniów i niemieckich żołnierzy w rywalizację Aliantów także z niemieckimi żołnierzami.
W skrócie, major Karl von Steinerem (Max von Sydow) to były reprezentant Niemiec. Wśród więźniów jest John Colby (w jego rolę wciela się Michael Caine), wcześniej piłkarz West Hamu. Von Steiner wychodzi z propozycją, aby zorganizować mecz między pojmanymi Aliantami a niemieckimi żołnierzami, który obejrzeliby widzowie. Dowódcy dochodzą do wniosku, że takie spotkanie byłby znakomitą zagrywką propagandową. Mógłby odwrócić uwagę od niepowodzeń Niemców na dwóch frontach: w Afryce oraz Europie Środkowej. Na miejsce konfrontacji – boiskowej rzecz jasna, a nie polu walki – wyznaczony zostaje Paryż.
Stallone chwalił Pele, Pele Stallone'a
Wszystko musiało być profesjonalne. Za muzykę zabrał się Bill Conti, który tworzył ścieżkę dźwiękową do "Rocky'ego". Stallone stanął na bramce, więc fachu uczył się od samego reprezentanta Anglii, mistrza świata z 1966 roku, Gordona Banksa. W największym stopniu oczarował go – to nie dziwi – Pele. Oczarowała go też łatwość, z jaką gwiazdy futbolu władają nad piłką i co potrafią z nią zrobić.
– Leci z prędkością blisko 160 km/h, a oni biegają na pełnym gazie, więc kiedy zwolnisz obraz, widzisz ich koordynację i dzięki czemu panują nad piłką – nie mógł się nadziwić Stallone, kiedy opowiadał ABC Sports o pracy operatorów, Gerry'ego Fishera i Roberta Rigera. Oglądał sport tak popularny, a jakby odkrywał go na nowo. Ponoć sądził, że skoro jest gwiazdą filmu, to on powinien zdobyć gola w meczu. Nie dawał się przekonać, że bramkarzom zdarza się to bardzo rzadko. Nawet jeśli nie pojmował, to i tak podziwiał.
– Piłka całkiem różni się od jakiegokolwiek innego sportu, z którym się zetknąłem. Tak naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z geniuszu Pelego, jeśli nie zobaczysz tego w zwolnionym tempie. Jak ktoś może koordynować w jednym momencie 800 mięśni? To niewiarygodne. Trochę boksowałem, wiele grałem w futbol amerykański, ale nigdy nie spotkałem się z takim sportem. Można powiedzieć, że jest powszechny, ale jaki zręczny. Potrzeba inteligencji, szybkości, wytrzymałości i trzeba mieć jaja. Darzę tę grę wielkim szacunkiem – przyznawał słynny amerykański aktor.
Stallone z kolei zasłużył na pochwały od Pelego. Lekcje z Banksem nie poszły na marne. – Widzowie będą bardzo zaskoczeni, zrobił się z niego dobry piłkarz. Naprawdę, dobrze łapie! – chwalił trzykrotny mistrz świata, który odpowiadał za dużą część choreografii w finałowych scenach meczu.