| Piłka nożna / Betclic 2 Liga
Wojciech Pawłowski był podstawowym graczem Widzewa Łódź w minionym sezonie, w którym zespół awansował do 1. ligi. Mimo sukcesu sportowego, wokół klubu w ostatnim czasie panuje niezbyt przyjazna atmosfera. – Szkoda mi trenera Marcina Kaczmarka – powiedział bramkarz o zwolnionym szkoleniowcu w rozmowie dla TVPSPORT.PL.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Widzew awansował, ale styl pozostawiał wiele do życzenia. Jesteś zadowolony z tego, co zrobiliście?
Wojciech Pawłowski: – Na awans pracuje się cały sezon, a nie w ostatnich kilku spotkaniach. Nikt nie może być zadowolony z tego, w jaki sposób udało się to osiągnąć, ale to jednak sukces. Teraz powinniśmy skupić się na pozytywach i myśleć o kolejnym wyzwaniu.
– We wtorek klub poinformował o zwolnieniu Marcina Kaczmarka. Trener pożegnał się z wami już po meczu ze Zniczem Pruszków?
– Szkoda mi go, bo to dobry człowiek i solidny fachowiec. Rzadko się zdarza, by trener odchodził po awansie. Nie było to dla nas zaskoczeniem, bo wszystko zaczęło się już przed spotkaniem z Pogonią Siedlce. Wtedy pojawiły się informacje, że klub rozmawia z innymi kandydatami. Trener mówił nam, że ma świadomość tego, że coś jest na rzeczy. O wszystkim dowiedzieliśmy się jednak nie od trenera, a z komunikatu klubu. Ta decyzja nie do końca mi się podoba, ale jestem tylko zawodnikiem. Teraz jest już nowy szkoleniowiec i wraz z nim chcemy awansować do pierwszej ligi.
– Nie jest ci żal, że nie pomogliście trenerowi w zachowaniu posady?
– Jest. Dzięki niemu trafiłem do Widzewa i znów mogłem cieszyć się grą. Nie powiem na niego złego słowa. W pewnym stopniu trener oczywiście odpowiada za wyniki, ale przecież to nie on wychodził na boisko. To nie Marcin Kaczmarek miał piłkę przy nodze i strzelał gole albo wykonywał parady bramkarskie.
– Po spotkaniu ze Zniczem doszło do skandalu. Kibice Widzewa wtargnęli na murawę, oberwało się kilku pana kolegom.
– Nigdy nie popierałem takich zachowań, to nie powinno się zdarzyć. Wiem, że też zawiedliśmy, bo gdybyśmy wygrali, pewnie złagodzilibyśmy nastroje. Dla takich zachowań nie ma jednak miejsca na stadionach. Ci ludzie muszą zrozumieć, że szkodzą w ten sposób klubowi, bo jednak siła Widzewa opiera się przede wszystkim na romantycznym wizerunku. Ludzie chcą tu chodzić, bo czują się bezpiecznie. To bezpieczeństwo, zarówno kibiców jak i zawodników jest podstawą przyszłego sukcesu klubu. Dlatego moja gorąca prośba do kibiców: nie róbcie tak. Przyjdźcie do nas po meczu. Pogadamy, wysłuchamy, może nawet się pokajamy, bo my przecież wiemy, kiedy zawodzimy. Ale stadion niech będzie święty.
– Adam Radwański chce podobno rozwiązać kontrakt z Widzewem. Rozmawialiście o tym?
– Nie, wiem o tym tylko z mediów. Nie poruszaliśmy tego tematu, trudno mi się do tego odnieść. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo progres, jaki ostatnio uczynił ten chłopak jest niewiarygodny.
– Cieszyliście się w szatni?
– Nie było wielkiego świętowania, ale jednak awansowaliśmy. To była przede wszystkim ulga, bo wiedzieliśmy, że dopisało nam szczęście. Czułem się trochę, jakby ktoś umarł. Mieliśmy zagwarantować sobie awans na boisku, a tymczasem trzeba było czekać na wynik meczu GKS Katowice. Ludzie patrzyli w ekrany telefonów, było nerwowe wyczekiwanie, to nie wyglądało najlepiej... Dodatkowo, po zajściach na murawie w szatni czułem się trochę nieswojo. Nie jestem przyzwyczajony do takich zachowań. Do tej pory odczuwałem wyłącznie wsparcie ze strony kibiców i chyba przeżyłem lekki szok. Myślę, że mimo wszystko każdy na swój sposób świętował. To był długi i trudny sezon, w dodatku z nieoczekiwaną przerwą. Początkowo mieliśmy przewagę nad konkurencją, ale proszę zauważyć, że druga liga była w tym sezonie mocniejsza, niż pierwsza. Łęczna, derby Rzeszowa, Katowice. To są przecież firmy. Do tego kilka mniejszych drużyn. My średnio na mecz zdobywaliśmy więcej punktów niż Piast Gliwice, który zajął trzecie miejsce w Polsce i zagra w Europie. Dlatego, choć wiem, że nie tak miało być, nie załamuję rąk. Ważne, że jesteśmy o krok bliżej Ekstraklasy. A myślę, że w ostatecznym rozrachunku tylko to się liczy. Tego pragną kibice. Nic by nam nie dała piękna gra, gdyby na ostatniej prostej ktoś nas zepchnął z pozycji gwarantującej awans.
– Co wpłynęło na waszą słabą grę po wznowieniu sezonu?
– Gdybym znał przyczynę, to na pewno poinformowałbym o tym trenera. Graliśmy w tym samym składzie, z tym samym sztabem szkoleniowym, trudno to wytłumaczyć. Czasami mówi się, że przeszkodziła nam ta przerwa spowodowana pandemią koronawirusa, ale przecież to dotknęło wszystkich. Dostaliśmy rozpiski, każdy jest na tyle odpowiedzialny, że pracował indywidualnie w domu. Nie umiem tego wytłumaczyć.
– Dla ciebie ten sezon był jednak pozytywny. Wreszcie zacząłeś regularnie grać.
– Mogę wskazać więcej plusów, niż minusów w swoich występach. Oczywiście, popełniałem też błędy, ale na tej pozycji nikt nie jest nieomylny. Chodzi o to, by ilość błędów ograniczyć do minimum. Byłem przygotowany na to, że zacznę na ławce, ale cierpliwie czekałem na szansę. Gdy nadeszła, wykorzystałem ją. Wreszcie w seniorskiej piłce rozegrałem cały pełny sezon.
– Obraz nieco popsuła czerwona kartka z przedostatniej kolejki i meczu z Resovią?
– To mimo wszystko coś innego. Pamiętam sytuację w Śląsku, gdy dostałem czerwoną kartkę w trzecim meczu i więcej nie zagrałem. Teraz to był 27. występ w lidze. Nie uważam, by stało się coś strasznego. Wcześniej wielokrotnie wychodziłem i skutecznie wybijałem piłkę. Tu przydarzył się prosty błąd techniczny. Nie będę się tłumaczył murawą, ale powiem tyle, że tej kartki nie uniknęłoby pewnie ośmiu na dziesięciu dowolnych bramkarzy świata. Po prostu pech.
– Pierwszy pełny sezon w seniorskiej karierze w wieku 27 lat nie brzmi najlepiej.
– Popełniłem w życiu mnóstwo błędów, za które musiałem odpokutować. Żałuję wielu słów. Te wszystkie wypowiedzi miały zły wpływ na to, jak ludzie mnie postrzegali. Nic w tym dziwnego. Na szczęście, wciąż mogę pisać tę książkę i nic się nie skończyło. Będę robił wszystko, by grać na jak najwyższym poziomie, a w tej chwili muszę skupić się na najbliższych celach. A takim jest walka z Widzewem w 1. lidze.
– Do Udinese wyjechałeś w wieku 19 lat. Tam pojawiły się jednak niefortunne wypowiedzi. Czego najbardziej żałujesz?
– Decydujący był brak pokory. Najgorsze były słowa o tym, że nigdy więcej nie chciałbym zagrać w Ekstraklasie i rezygnacja z gry w młodzieżowej reprezentacji Polski. To długo się za mną ciągnęło. Gdy wróciłem do Polski, piłkarze w wielu klubach patrzyli na mnie krzywo. Inaczej, gdyby takie słowa wypowiedział Łukasz Piszczek, który ma wielki dorobek, a inaczej gdy mówił to młody Pawłowski. Gdy patrzę na swoje zachowanie, to wiem też, że w zespołach byli zawodnicy, którzy zachowywali się jeszcze gorzej. Oni bronili się jednak na boisku. Ja nie mogę tego powiedzieć o sobie. To był moment, kiedy nikt nie był w stanie przemówić mi do rozsądku.
– Drogo zapłaciłeś za niewyparzony język.
– W młodości zawsze taki byłem. Najpierw powiedziałem, a dopiero potem zastanawiałem się, co zrobiłem. Zawsze chciałem być na świeczniku, musiałem się wyróżniać. Czasami pozwalałem sobie na jakieś żartobliwe teksty wobec trenerów. Dla niektórych były one śmieszne, ale może trenerzy odbierali je inaczej? Konsekwentnie dokładałem kolejne cegiełki do tego, by mieć złą opinię. Problemy ze znalezieniem klubu też nie wzięły się znikąd. Ludzie mieli mnie za kłopotliwego człowieka.
– Przed przyjściem do Widzewa rozstałeś się z Górnikiem Zabrze i przez kilka miesięcy nie miałeś pracodawcy.
– W Zabrzu pojawiłem się w listopadzie 2016 roku. Wiedziałem jednak, że nie mogę liczyć na grę. W takiej sytuacji musisz cieszyć się z tego, że możesz zarabiać i masz gdzie trenować. Później pojawił się Tomek Loska, a Górnik po awansie do Ekstraklasy w pierwszym sezonie był rewelacją. W następnym nie było już tak dobrze. Tomek popełniał błędy, ja chciałem dostać swoją szansę. Zaczynałem się o to dopominać, pojawiły się zgrzyty ze sztabem szkoleniowym. Poprosiłem by iść do rezerw, później kontrakt wygasł. Znów odezwały się demony przeszłości i nie było łatwo o znalezienie klubu.
– Z Udinese do Bytovii Bytów czy Rozwoju Katowice. Teraz grasz w Widzewie, ale nadal jest to sportowy "zjazd".
– Czy ja wiem? To normalne, że ludzie tak to oceniają, ale jednak ja w końcu gram. To nie wielka sztuka być w wielkim klubie. Chodzi o to, by tam grać. Zacząłem szybko i szybko skończyłem, ale jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Z perspektywy czasu doceniłem pewne rzeczy. Co do Widzewa, to zejście do drugiej ligi nie było tak dotkliwe. Organizacyjnie to klub na miarę Ekstraklasy. Wierzę, że wkrótce ulokuje się tam, gdzie jego miejsce.
– Masz plan na dalszą część kariery?
– Nie, nie robię żadnych planów. Natomiast zawsze chcę grać o najwyższe cele. Wierzę, że w przyszłym sezonie zagramy o awans do Ekstraklasy, chociaż do 1. ligi weszliśmy, jak to się mówi, trochę na farcie. Po zmianie trenera w Widzewie jest trochę niewiadomych, ale liczę, że wszystko będzie dobrze. Bramkarze mogą grać do czterdziestki. Spróbuję nadrobić stracony czas. Zacznę od Widzewa.
Następne