| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Gdyby nie pandemia i bardzo duże zamieszanie na włoskim rynku transferowym, nie wydaje mi się, by do Polski trafili zawodnicy pokroju Mateusza Bieńka czy Taylora Sandera – mówi w TVPSPORT.PL Konrad Piechocki, prezes PGE Skry Bełchatów.
Sezon 2019/2020 w siatkarskiej PlusLidze został zakończony przedwcześnie przez pandemię koronawirusa. Dla klubów wiązało się to ze stratami sponsorów i dużymi zawirowaniami na rynku transferowym. PGE Skra Bełchatów wykorzystała ten czas i pozyskała między innymi mistrza świata Mateusza Bieńka (wypożyczenie z włoskiego Cucine Lube Civitanova), jak również brązowego medalistę igrzysk olimpijskich, Taylora Sandera. Pożegnała się jednak z Mariuszem Wlazłym, który przez siedemnaście lat był siatkarzem klubu.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Stworzyliście mocny skład mimo odejścia Mariusza Wlazłego i pandemii. Jak się to udało?
Konrad Piechocki (prezes PGE Skry Bełchatów): – Wszystko się na siebie ponakładało. Gdyby nie pandemia i bardzo duże zamieszanie na włoskim rynku transferowym, nie wydaje mi się, by do Polski trafili zawodnicy pokroju Mateusza Bieńka czy Taylora Sandera. Nie mogę powiedzieć, że koronawirus nam pomógł pozyskać takiej klasy graczy, ale na pewno przyczynił się do pewnych zmian, dzięki którym są w naszym zespole.
– Planuje pan często testować zawodników na obecność wirusa?
– Każdy klub wewnętrznie to ustali. W najbliższym czasie PLS przedstawi sugerowane dyrektywy, które obowiązywać będą w nadchodzącym sezonie PlusLigi. Opracowane będą one przez autorytety w dziedzinie medycyny. Stosując się do nich, powinniśmy zminimalizować problem.
Nie zmienia to faktu, że jeśli statystyki będą rosnąć, to chyba nic nie uchroni nawet siatkarzy przed zakażeniem. W końcu do tego wystarczy wyjście do sklepu.
– Wyobraża sobie pan tak długą samoizolację siatkarzy?
– Nie ma innego wyjścia – takie zachowanie musi mieć miejsce. Siatkarze i członkowie sztabu szkoleniowego będą musieli unikać wesel czy imprez, podczas których mogliby się zetknąć z dużą liczbą ludzi. Dzięki odpowiedzialności można minimalizować ryzyko, a o to przede wszystkim chodzi. Przerwanie kolejnego sezonu byłoby bardzo dużym problemem nie tylko dla kibiców, ale przede wszystkim dla sponsorów.
– W ostatnich dniach można było zobaczyć Mariusza Wlazłego w żółto-czarnych koszulkach, ale nie należących do Skry. Jak nietypowy jest to dla pana obraz?
– Można się łatwiej oswoić, bo w końcu to żółto-czarne barwy. (śmiech) Mówiąc poważnie, siatkówka to sport zawodowy i podobne transfery się zdarzają. Cristiano Ronaldo także odchodził z Realu Madryt. Takie ruchy to nie jest jednak codzienność.
Mariusz Wlazły spędził w naszym klubie siedemnaście lat. Jego odejście wzbudziło emocje i trudno mi sobie wyobrazić, że go z nami nie ma. Pewnie to wrażenie minie dopiero wtedy, kiedy atakujący stanie po drugiej stronie siatki, gdy zagramy z Treflem Gdańsk. Ten widok będzie emocjonalny również dla mnie.
– Mariusz Wlazły ogłosił odejście z klubu w dość specyficzny sposób. Rozmawialiście o tym później?
– Po wszystkim wyjaśniliśmy tę sprawę po dżentelmeńsku i obiecaliśmy sobie, że nie będziemy o niej dyskutować w mediach. Umownie podaliśmy sobie rękę, odbyliśmy godzinną rozmowę na ten temat. Emocji trochę było, ale dziś nie ma to już żadnego znaczenia. W życiu sportowca i klubu takie rzeczy się zdarzają. To nie pierwsza taka sytuacja w historii. W głowie pozostaną same dobre wspomnienia. Ważne jest to, że tyle ile Mariusz zyskał w Skrze, tyle też Skra zyskała dzięki niemu. Przeszedł u nas prawie przez całą karierę, pod drodze zdobywając mistrzostwo świata i nagrodę MVP turnieju. To wyjątkowy siatkarz i niezależnie od wszystkiego taki też pozostanie dla naszego klubu już na zawsze.
Życzę mu zdrowia i zadowolenia z dalszej gry w siatkówkę. Zaznaczę tylko, że nigdy ani w mojej, jak i klubu gestii nie było określenie, czy ktoś ma zakończyć karierę, czy nie.
Czytaj też:
Grała z mężczyznami, dziś jest szczęśliwa jako siatkarka. Tifanny Abreu: chce pokazać innym, że mogą więcej niż im się wydaje
Miały być miliony, zostały długi. Stocznia Szczecin bez pieniędzy od sponsora