Czwartkowe starcie Lipska z Atletico Madryt generuje sporo podtekstów. Jednym z nich jest pojedynek obu trenerów, bo rzadko zdarza się, by na takim poziomie ścierali się szkoleniowcy o równie odmiennym spojrzeniu na futbol.
Różni ich właściwie wszystko. Jeden kopał piłkę co najwyżej na poziomie amatorskim, drugi reprezentował barwy wielkich klubów i błyszczał na prestiżowych turniejach. Julian Nagelsmann zafascynowany jest ofensywną i widowiskową grą, podczas gdy Diego Simeone za punkt honoru ustala niedopuszczanie rywala pod bramkę jego zespołu. Niemiec to żółtodziób na arenie europejskiej, bo raptem 20-krotnie prowadził piłkarzy w Lidze Mistrzów lub Lidze Europy. Argentyńczyk z kolei ma takich meczów w dorobku... 119 (biorąc pod uwagę również puchary w Ameryce Południowej). Dzięki temu ich najbliższe starcie zapowiada się tak fascynująco.
Konfrontacja RB Lipsk z Atletico Madryt ma oczywiście jednego faworyta, czyli Hiszpanów. To wynika z wielu zmiennych, bo przecież Rojiblancos są zdecydowaniem bardziej doświadczonym zespołem na tym szczeblu rozgrywkowym, napędza ich też wyeliminowanie Liverpoolu po zwycięstwie na Anfield. Poza tym Niemcy będą dysponowali znacznie osłabioną defensywą po tym, jak drużynę opuścił latem na rzecz Chelsea Timo Werner. Jeśli jednak mają w czymś upatrywać szansy, to właśnie w nieprzewidywalności swojego trenera.
Przed czwartkową konfrontacją w Lizbonie, Nagelsmann wypowiadał się o Simeone niezwykle pochlebnie. Przyznał choćby, że trzeba być wielkiej klasy fachowcem, by przez tak wiele lat prowadzić zespół z tym samym żarem i intensywnością. Simeone uchodzi bowiem za człowieka niezwykle impulsywnego, często wybuchowego. Jest pod tym względem przeciwieństwem Niemca. Ten z kolei nie biega przez 90 minut wzdłuż linii, sporadycznie gestykuluje. Owszem, czasem straci nerwy, krzyknie, machnie ręką – w porównaniu z Argentyńczykiem jest jednak potulny jak baranek.
Paradoksalnie charakter obu jest odwrotnością tego, co pokazują ich zespoły. Wydawałoby się, że kipiący z emocji Simeone narzucałby zawodnikom ofensywny i pełen fajerwerków styl gry, a znacznie bardziej wyważony i młodszy kolega po fachu optowałby za kontrolą wydarzeń boiskowych przez skuteczną grę w defensywie. Nic bardziej mylnego. Podczas gdy Nagelsmann wielokrotnie podkreślał wyższość wyniku 5:4 na 1:0, Argentyńczyk uwielbia wygrywać właśnie 1:0. Nie starczyłoby mu palców u rąk i nóg, by zliczyć mecze, które Rojiblancos zabijali pod własną bramką, a wygrywali właśnie jedną bramką.
To wszystko odwzorowują liczby. Podczas gdy w ostatnim sezonie Atletico zdobyło w lidze zaledwie 51 bramek, Lipsk uzbierał ich aż... 81. Stracił z kolei znacznie więcej goli niż madrytczycy.
Co ciekawe, niewiele brakowało, by obaj panowie toczyli ze sobą rywalizację w... La Liga. W niedawnej rozmowie z "Marcą" Nagelsmann przyznał bowiem, że miał już ofertę z Realu Madryt, ale ją odrzucił. Telefon z Santiago Bernabeu odebrał w 2018 roku, ale uznał że to nie był dobry moment, by trafić do Realu. Był wówczas na krótkiej liście Florentino Pereza, lecz jego zdaniem był też zbyt mało doświadczony, by łapać się pracy w tak wielkiej firmie. Teraz jednak będzie mógł zmierzyć się z pełnym przeciwstawnych cech Simeone, a stawką tej rywalizacji będzie półfinał Champions League.