Zdobycie mistrzostwa UFC? Wielki wyczyn. Zdobycie go pod koniec kariery i... z jednym sprawnym okiem? Wyczyn godny scenariusza rodem z Hollywood. Michael Bisping – legenda MMA, a obecnie ekspert i komentator ESPN – w rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział o najważniejszych momentach swojej kariery, utracie oka, potrzebie trash talku w sportach walki, a także o Janie Błachowiczu. Nie zabrakło także wątku... polskich korzeni. Przydomek "The Count" (Hrabia) nie jest przypadkiem – Michael ma szlacheckie pochodzenie, a jego przodkowie uchwalali m.in. Konstytucję 3 maja. Jego dziadek, Andrzej Biszpink, wyemigrował z Polski po II wojny światowej.
[adnotacja: rozmowa została przeprowadzona przed ogłoszeniem walki Jana Błachowicza z Dominickiem Reyesem o pełnoprawny pas mistrzowski wagi półciężkiej UFC]
Patryk Prokulski, TVPSPORT.PL: – Mike, wiemy doskonale, że teraz rozwijasz swoją karierę jako ekspert i komentator telewizyjny. W twoim przypadku zmiana była bardzo płynna, prawda? Zaczynałeś pracować dla telewizji Fox będąc jeszcze zawodnikiem. I z tego co widzę, ta kariera sprawia ci przyjemność.
Michael Bisping, były mistrz wagi średniej UFC, obecnie komentator ESPN: – Zdecydowanie. Będąc zawodnikiem wiesz, że nie będziesz walczyć wiecznie. Musisz zastanowić się, co chcesz robić po tym czasie. Przez lata przytrafiło mi się wiele kontuzji, więc wiedziałem, że kiedyś będę musiał skończyć. Straciłem jedno oko, dlatego zacząłem skupiać się na innych ścieżkach. Chciałem otworzyć tak wiele drzwi, jak to tylko możliwe. Oczywiście teraz jestem komentatorem, mam za sobą epizody jako aktor, tworzę podcast – staram się robić wiele rzeczy. Komentowanie jest jedną z nich i bardzo mnie to cieszy. Wspaniale wciąż być częścią tego sportu, być zaangażowanym. Ludzie ciągle pytali mnie: "myślisz, że będziesz jeszcze kiedyś walczył?". Teraz, będąc komentatorem, wciąż jestem częścią UFC i dalej odczuwam tę ekscytację. Nie brakuje mi sportu, ponieważ wciąż do niego należę. Faktycznie, wszystko ułożyło się dla mnie wspaniale.
– Oczywiście nie jest to scenariusz, który sprawdza się dla wszystkich. Nie każdy, nawet najbardziej utytułowany zawodnik, prowadzi udaną karierę, gdy skończy walczyć. Pierwszy przykład, który przychodzi mi do głowy to BJ Penn, co jest naprawdę smutne. Jestem ciekaw, czy UFC prowadzi jakieś programy, które mają pomóc zawodnikom odpowiednio poprowadzić swoją karierę po zakończeniu startów. Dla przykładu – NBA stworzyło program antyhazardowy, w trakcie którego koszykarze uczą się, jak zarządzać pieniędzmi, inwestować i nie stracić całego majątku.
– Tak, masz rację. Faktycznie w niektórych sportach zajmują się takimi rzeczami, ale są to większe dyscypliny. W UFC… realnie rzecz biorąc, gdy jesteś zawodnikiem, jakimi kwestiami powinien zajmować się twój menadżer. Oczywiście UFC, jako nadrzędna organizacja bierze na siebie część tej odpowiedzialności. Władze robią co mogą, by pomóc zawodnikom – uczą ich rzeczy takich jak znajomość prawa podatkowego. Raz do roku przeprowadzane są spotkania w ramach programu "Fighters Retreat" ["Rekolekcje dla fighterów"]. Wziąłem w nich udział raz czy dwa, dawno temu… ale jestem już nieco stary. Nie mam potrzeby, by na nie uczęszczać. Mam je "ohaczone", dostałem nawet koszulkę. Mam też świetnego menadżera. Na tych zajęciach uczą wszystkiego – jak prowadzić swoje social media, zajmować się podatkami, przygotować sobie fundamenty pod przyszłość. UFC robi to raz do roku, wydaje mi się, że nazywają to "Fighters Retreat". Prowadzą seminaria, zapraszają mówców i robią wszystko, co może pomóc w dalszej karierze. Droga zawodnika MMA jest ciężka, ale też krótka. Musisz wyciągnąć z tego, ile się da. Gdy twój czas minie, nikogo nie obchodzisz. Nikt nie chce słuchać zawodnika, który sukcesy ma za sobą. Dlatego gdy jesteś w prime timie, musisz skorzystać z miejsca, w którym się znajdujesz, żeby stworzyć sobie jak najwięcej możliwości.
– W MMA osiągnąłeś naprawdę wiele. Twoja kariera jest dla mnie niczym scenariusz rodem z Hollywood. Mało który zawodnik stoczyć aż 25 walk [w UFC], by zdobyć mistrzostwo. Do tego kontuzja oka, zdobycie mistrzostwa w późnym wieku. Czy te kwestie sprawiają, że ten sukces jest jeszcze cenniejszy?
– Taaak. Ale w pierwszej kolejności – dobrze mówisz po angielsku! Przypomnij mi, jak masz na imię – Peter?
– Patryk.
– Patryk! Wybacz. Więc do wszystkich, którzy to w tym momencie oglądają – musicie wiedzieć, że Patryk zupełnie niespodziewanie napisał do mnie na Instagramie. Nie wiedziałem, kim jest, ale zobaczyłem, że chce się skontaktować i prosi o udzielenie mu wywiadu. Pomyślałem "czemu nie?" – odzywa się do mnie dużo osób, które mają coś miłego do powiedzenia. Stwierdziłem, że poświęcę chwilę wolnego czasu i możemy to zrobić. Zgodziłem się… wydaje mi się, że wysłałem ci wiadomość głosową. "Nie ma sprawy" i tak dalej. Słodki Jezusie! Ten gość jest nieustępliwy! Musiał wysłać mi pewnie ze sto wiadomości i nie odpuścił. Później próbowałeś przyprawić mnie o poczucie winy! Napisał "ok, jestem zawiedziony, ale nie zaskoczony" i pomyślałem "wow, stary, spokojnie! Nie odmówiłem, po prostu jestem zajętym człowiekiem!" – i oto jesteśmy. Spokojnie, tylko się z tobą droczę. Brawo dla ciebie.
Oczywiście, że byłoby świetnie zdobyć pas wcześniej, ale wszystko dobrze się ułożyło. Miałem dobrą, długą karierę, która sprawiła mi wiele radości. Odmieniłem swoje życie, odmieniłem życie rodziny. Pozwoliła mi robić teraz rzeczy, o których nie mógłbym marzyć, gdyby nie MMA. Byłem bliski walk o pas wiele razy, ale w decydujących momentach przegrywałem. Niektórzy rywale byli na sterydach – ale nieważne, tak to wyglądało. Ale wierzę, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Gdybym na tamtym etapie dostał pojedynki o pas, prawdopodobnie bym przegrał. Nie byłem gotów. Być może to było "ukryte" błogosławieństwo, że nie walczyłem o tytuł wcześniej. Gdy otrzymujesz taką szansę, chcesz wygrać. W przypadku przegranej bardzo trudno otrzymać kolejną. Niczego nie żałuję. Oczywiście przytrafiła mi się kontuzja oka, mam problemy z kolanami… tych urazów było tyle, że mógłbym zanudzić cię na śmierć, opowiadając o nich. Jednak wszystko ułożyło się dobrze! Ludzie mówili mi: "Bisping, nigdy nie będziesz mistrzem", ale ja nie przestałem w siebie wierzyć. Moi trenerzy również. Zawsze ciężko trenowałem, pożądałem tego i chciałem to osiągnąć. To było miłe z twojej strony, dziękuję.
– Co było dla ciebie ważniejsze: zdobycie tytułu przez nokaut na Luke’u Rockholdzie, z którym miałeś pewne zaszłości, czy zrobienie tego z kontuzją oka i na etapie kariery, gdy wielu ekspertów i fanów uważało, że twój czas dobiega końca… a przynajmniej, że nie będziesz w stanie wygrać?
– Tak naprawdę wszystkie te czynniki były ważne. Oczywiście walczyłem już z Rockholdem i przegrałem. Lecz gdy zmierzyliśmy się pierwszy raz, prawe oko było w fatalnym stanie, a nad lewym miałem rozcięcie. W pierwszej rundzie zderzyliśmy się głowami. Normalna sytuacja, czysty przypadek. Ale w wyniku tego, rana nad lewym okiem się otworzyła i krew zaczęła zalewać mi oko. Nic nie widziałem. Za każdym razem, gdy próbowałem ją zetrzeć, tylko ją rozmazywałem, więc widziałem jedynie czerwoną plamę. Za którymś razem, gdy przecierałem oko, zostałem kopnięty w głowę. Trudno. Pokonał mnie. Nie mogłem nic na ten temat powiedzieć, bo wtedy wszyscy dowiedzieliby się, jak źle było z moim prawym okiem. Przemilczałem to.
Zawsze chciałem zmierzyć się z nim drugi raz, bo wiedziałem, że mogę spisać się lepiej. Dlatego doprowadzenie do rewanżu, do tego o mistrzostwo – to był perfekcyjny scenariusz. Znokautowanie go w pierwszej rundzie było wisienką na torcie. Ale nie mam z Luke’em Rockholdem żadnego problemu! Ludzie zawsze przywołują jego nazwisko i mówią o naszej rywalizacji. Nie znam go, nie widuję go, nie myślę o nim. Życzę mu wszystkiego dobrego. Wiem, że kilka dni temu stwierdził, że chce wrócić z emerytury – powodzenia! Niech mu się wiedzie, naprawdę.
– Kolejne pytanie się z tym wiąże. Oczywiście twój nokaut na był najbardziej znaczący – jak wspomniałeś, to od niego zaczął się "zjazd" Rockholda, a przede wszystkim zrobiłeś to w walce o pas. Ale gdybyś miał ocenić te trzy nokauty: twój, Romero i Błachowicza, który był najbardziej spektakularny?
– Wszystkie były znakomite z różnych powodów. Mój zapewnił mi mistrzostwo, więc to oczywiście mój numer jeden. Romero był świetny, bo najpierw go znokautował. A potem jeszcze pocałował! Pamiętasz ten moment, gdy oparł się o siatkę, tuż przed twarzą Luke’a… to było przekomiczne. Jan zrobił to w wadze półciężkiej… To wszystko bez znaczenia, wszystkie były bardzo dobre. Nie wybiorę swojego – to byłoby bardzo aroganckie. Nokaut Jana jest najświeższy, więc gratulacje dla niego.
Remember the last time @JanBlachowicz welcomed a former middleweight to his division ��#UFCSP pic.twitter.com/OOg8pF9Q43
— UFC (@ufc) November 11, 2019
Później przyszła walka o pas, na którą zgodziłem się kilkanaście dni przed galą. Zostanie mistrzem to jeszcze większa sprawa, więc pewnie umieściłbym to nad pojedynkiem z Andersonem. Następnie przystąpiłem do pierwszej obrony pasa w Anglii. Powrót do ojczyzny jako mistrz świata był wielkim wydarzeniem. Dlatego trudno jednoznacznie wyróżnić któryś z tych momentów. Pamiętaj, że w sportach walki każda następna jest najważniejszą w karierze, ponieważ to ona liczy się tu i teraz. Ludzie mawiają, że jesteś tak dobry, jak twoja ostatnia walka. Gdy ktoś skopie ci tyłek, następny pojedynek staje się tym najważniejszym, bo musisz udowodnić światu, że wcale nie jesteś skończony. Zawsze o zbliżającej się walce myślisz jak o tej najważniejszej. W 2016 roku stoczyłem te trzy pojedynki. Wszystkie były wyjątkowe i ważne. Ale zestawienie ich w rankingu i stwierdzenie, że jedna była ważniejsza od drugiej jest niemal niemożliwe.
– Rozumiem. Po wyborze Dana Hendersona jako przeciwnika do twojej pierwszej obrony tytułu spotkałeś się z mocną reakcją. Część fanów i ekspertów oskarżyła cię o wybór łatwego w ich opinii rywala, ponieważ Dan nie był wtedy nawet w pierwszej dziesiątce rankingu wagi średniej. Na konferencji prasowej po zdobyciu pasa to ty poruszyłeś temat możliwego zwieńczenia trylogii pomiędzy tobą a Rockholdem. Dlaczego do tego nie doszło i co odpowiesz krytykom i hejterom, którzy mieli ci za złe wybór Hendersona?
– Przede wszystkim, nie wybrałem Dana Hendersona. W sobotni wieczór walczyłem z Rockholdem, pokonałem go i zostałem mistrzem świata. W prawdziwie angielskim stylu, w sobotnią noc bardzo, ale to bardzo się upiłem. Jest poniedziałek rano, wciąż mam potwornego kaca, gdy dzwoni telefon. To był Dana White, a z nim były właściciel UFC, Lorenzo Fertitta. Zaproponowali mi walkę z Danem Hendersonem. Walczył na tej samej gali z Hectorem Lombardem, brutalnie go nokautując – a przecież Lombard był topowym zawodnikiem. Oczywiście walczyliśmy w 2009 roku, to było duże wydarzenie, które ludzie mieli w pamięci. Łączyła nas więc bogata historia. UFC zadzwoniło do mnie w poniedziałek, gdy byłem wciąż na kacu. "Hej Michael, chcemy żebyś walczył z Hendersonem w Manchesterze". Odpowiedziałem: „absolutnie, nie ma problemu. Mamy niedokończone sprawy” – wcześniej pokonał mnie, będąc na sterydach. Nie miałem wtedy o tym pojęcia! Stosował TRT [Testosterone Replacement Therapy – terapia polegająca na podwyższeniu poziomu testosteronu – przyp. red.]. Ludzie mówią, że Henderson najlepsze lata miał już za sobą. Cóż… ja też niekoniecznie byłem w swoim prime timie! Miałem jedno oko, 40 lat [w rzeczywistości niecałe 38 – przyp. red.], zniszczone kolana. Tak jak on, byłem u schyłku kariery. Dlatego nie przyjmuję żadnej krytyki w tym temacie. Jaka była druga część twojego pytania?
– Wydaje mi się, że częściowo na nie odpowiedziałeś – dlaczego nie doszło do trylogii z Rockholdem?
– Po prostu tak potoczyły się sprawy. Luke zniknął na pewien czas, nieprawdaż? W tym czasie zmierzyłem się z Hendersonem, następnie doznałem kontuzji kolana, musiałem przejść operację… a wtedy Georges Saint-Pierre zdecydował się na powrót z emerytury. UFC w żadnym momencie nie zwróciło się do mnie z propozycją trzeciej walki z Rockholdem. Czy bym się zgodził? Oczywiście! Ale tak się stało, że nigdy do tego nie doszło.
– Jak przed chwilą wspomniałeś, nie masz żadnej "kosy" z Rockholdem. Wydawało mi się, że twój konflikt z Hendersonem został zażegnany po waszej walce na UFC 204. Okazaliście sobie wtedy dużo szacunku… ale w ostatnich dniach znów zaiskrzyło między wami w social mediach. Więc jak wygląda obecnie sytuacja?
– Nie ma żadnej sytuacji. Zawsze żyję chwilą obecną. W tamtym czasie komentowałem, tak mi się wydaje, galę UFC 251. Akurat mieliśmy małą przerwę, więc zajrzałem na Twittera. Byłem lekko znudzony, chciałem zobaczyć co ludzie sądzą o walkach, czy są zadowoleni… i zobaczyłem tweeta Hendersona, w którym wbijał mi szpilkę. Napisał coś w stylu, że podoba mu się gala, poza koniecznością słuchania mojego komentarza. Do tego dorzucił coś o moim oku, albo coś w tym stylu – nie pamiętam. To jasne, że skoro zobaczyłem, jak mnie obraża, musiałem odpowiedzieć. Zdarzało mi się natknąć na niego przy jednej czy drugiej okazji – zawsze mówiłem coś w stylu: „Cześć Dan, jak się masz?”. Podawaliśmy sobie rękę i to wszystko. Za każdym razem był uprzejmy, odnosił się z szacunkiem… po czym nagle wyskakuje z gównem na Twitterze. Skoro tak – pieprz się! Możesz mnie cmoknąć. Ot, cała sytuacja. Co nie zmienia faktu, że coś wpada jednym uchem i wylatuje drugim. Nie zaprzątam sobie tym głowy. Akurat w tamtym momencie zobaczyłem tego tweeta… a później, gdy wlałem w siebie kilka drinków, trochę pociągnąłem temat. Ale uwierz mi – nie myślę o tym gościu.
– Pamiętam, że to było jedno z wydarzeń tamtej nocy. Ludzie tweetowali, że Bisping jest na tyle dobry, by wdawać się w trash talk z Hendersonem w trakcie transmisji!
– Umówmy się – to nic trudnego, gdy po drugiej stronie jest Dan Henderson.
– Chodziło o jedno i drugie… ale także po to, by sprawić rozrywkę samemu sobie. Mam 41 lat, ale gdy zaczynałem starty w UFC, miałem 25 lat – byłem zupełnie innym człowiekiem. Jestem zdecydowanie bardziej zrelaksowany i spokojny. Wtedy miałem w sobie nieco z psychopaty. Musisz pamiętać, że gdy jesteś z kimś zestawiony, lada moment będziesz się z nim tłukł! Dla mnie to najbardziej surowa, plemienna sytuacja, w jakiej możemy się znaleźć. Będę walczył z gościem, więc rzucę kilka cierpkich słów. Postaram się, żeby ludzie dobrze się bawili i będę miał liczył na odpowiedź z drugiej strony. Dzięki temu walka budzi większe zainteresowanie. Dodatkowo mam szansę, żeby namieszać rywalowi w głowie… ale głównym celem jest dobra zabawa dla mnie samego! Skoro mam z tobą walczyć, zamierzam cię wkurzyć. Podpisałeś kontrakt? Bądź gotów na moje docinki. Spróbuję cię onieśmielić, zastraszyć. Ale nie tylko – po prostu chcę się dobrze bawić. Jestem idiotą, klaunem. Zawsze chcę się nieco pośmiać. Dlatego za każdym razem, gdy wdaję się w trash talk, dbam o własną rozrywkę. Staram się cieszyć w danej sytuacji.
Zdarzyło mi się powiedzieć kilka rzeczy, których żałuję. Słuchając wypowiedzi sprzed lat, czasami jestem zażenowany, czasami rozbawiony. Niektóre teksty były naprawdę niezłe, o innych myślę: "Boże, po co to mówiłem?". Jednak w większości przypadków chodziło o zabawienie fanów, promowanie walki. Oczywiście, jest w tym element psychologicznej wojny. Kiedy stajesz naprzeciwko rywala na ceremonii ważenia, to ostatni moment gdy się widzicie, przed wejściem z nim do klatki następnego dnia. To ostatnia szansa. Dlatego często na ceremonii zbliżałem się tuż do ich twarzy i wygadywałem rzeczy w stylu: "Pieprz się, s*****elu, jutro cię rozpieprzę". Wielu dobrych, doświadczonych rywali nawet nie reagowało. Ale niektórzy z nich dzięki tobie mogą zacząć w siebie wątpić. Możesz sprawić, że pomyślą sobie "mam przerąbane. Ależ ten gość był wielki" – i stracą pewność siebie. Jeśli popadną w zwątpienie, nie będą w stanie walczyć na swoim najwyższym poziomie. A jeśli nie mogą walczyć na sto procent, już wygrałeś. Więc faktycznie mentalne gierki to jeden z celów, ale głównie chodziło o promowanie walki i dobrą zabawę.
– Czy masz jakieś wypowiedzi, z których jesteś dumny? Nie wiem, czy to odpowiednie słowo. Ale masz momenty, które przeszły do historii, jak "conceive, believe, achieve" i inne. Jesteś z tego dumny lub cieszy cię świadomość, że po wielu latach wciąż będą wymieniane wśród najlepszych przykładów trash talku w historii UFC?
– Tak, zdecydowanie. Na pewno to, o czym wspomniałeś – konferencja prasowa przed walką z Rockholdem. To było zabawne. A Luke Rockhold – niech będzie błogosławiony – wystawiał się na te wszystkie szpilki. To było aż zbyt łatwe! Rzeczywiście, to miła rzecz. Teraz, gdy mamy Instagrama i tego typu rzeczy, czasami scrolluję swoją tablicę i widzę, że ktoś coś takiego opublikował. Przywołuje to wspomnienia. Stare, dobre czasy.
– Kontuzja oka jest oczywiście bardzo dużą częścią twojej kariery, a wręcz twojej osoby. Zaczęło się od brutalnego nokautu w walce z Vitorem Belfortem, prawda?
– Taaak. Vitor Belfort był naszprycowany każdym możliwym sterydem, jaki istnieje. Był ogromny. Cóż, kopnął mnie w twarz i to był początek.
– Wiedziałeś o tym, że stało się coś poważnego od razu po walce, czy był to powolny proces?
– To był bardzo powolny proces. Minęło jakieś pół roku – a w międzyczasie stoczyłem jeszcze jedną walkę – zanim się o tym dowiedziałem. Odkryłem problem w ten sposób, że byliśmy w restauracji. W tamtym czasie stało się trendem, że w restauracjach panował półmrok, żeby wprowadzić stylowy klimat. I nie widziałem swojej ręki. Robiłem tak [w tym momencie Michael przebiera palcami oddalonej kilkadziesiąt centymetrów od prawego oka prawej ręki] i niczego nie widziałem. Znajomi zaczęli sobie ze mnie żartować, ale gdy zacząłem tak przebierać palcami i przesuwać rękę, okazało się, że nie widziałem jej, mając ją tuż przed okiem. Pomyślałem sobie: "cholera, to nie jest normalne". Zadzwoniłem do lekarza, i żeby nie przedłużać historii – okazało się, że miałem odwarstwienie siatkówki. Następnie nadeszło mnóstwo operacji, cierpienia, bólu, nieszczęść… ale także frustracji, ponieważ chciałem dalej startować. Lekarze powiedzieli, że nigdy nie będę mógł walczyć, lecz udało mi się tego dokonać.
– Jak udało ci się wrócić do MMA? Musiałeś w jakiś sposób oszukiwać podczas przeprowadzanych przez lekarzy UFC testach? I czy wymagało to od ciebie zmianę w przygotowaniach do startów – mam na myśli lżejsze sesje sparingowe, być może konieczność nauki innego poruszania się w klatce?
– Taaak, powinienem sparować lżej… ale nigdy tego nie zrobiłem, ponieważ jestem idiotą. Pamiętam, że gdy siatkówka w oku się oderwała, przeszedłem operację. Naprawili to, ale potem problem się ponowił, bo sparowałem zbyt mocno. Zawsze byłem w tym aspekcie nieco głupi. Lecz sparingi mają cię przygotować do walki. To broń obosieczna. Zdecydowanie zmieniłem swój styl walczenia. Zawsze bardzo polegałem na swoim prostym. Przez stan mojego oka straciłem poczucie odległości. Czasem, gdy chcę złapać za szklankę, nie trafię za pierwszym razem. Potrzebuję dwóch lub trzech prób, by to zrobić. Gdy wyprowadzasz prosty, służy on do wyczucia dystansu i pozycji przeciwnika. Jednak moje proste zaczęły często przecinać samo powietrze. Dlatego przestałem korzystać z "jabów" tak często jak wcześniej. Musiałem szukać zwarcia i dopiero wtedy, gdy go trafiłem, ocena dystansu stawała się lepsza, przez co stawałem się bardziej precyzyjny. A jeśli chodzi o testy… pilnuj swojego interesu, stary!
– Czyli tak długo, jak chciałeś walczyć, ludzi z UFC to nie obchodziło?
– Oj nie, to nie było takie proste. Musiałem przejść wiele medycznych testów. Niedługo ukaże się mój film dokumentalny – "Bisping" – choć nie jestem pewien, czy to dokładna nazwa. Wszystkiego będziecie się mogli z niego dowiedzieć.
– Gdzie będzie można go zobaczyć?
– Cóż, nie jestem jeszcze pewien. W tym momencie jesteśmy na etapie finalnych poprawek, nieco go dopieszczamy. Być może trafi na Netflixa, może HBO, Amazona… nie jestem pewien, ale mam nadzieję, że będzie to jedna z tych produkcji, która odbije się szerokim echem. Niebawem się przekonany.
– Z niecierpliwością czekam, żeby go zobaczyć.
– Dziękuję.
– Trochę czasu minęło, zanim zdecydowałeś się przyznać przed światem, że masz protezę oka. Pamiętam na przykład, że w swoim podcaście Joe Rogan stwierdził, że twoje oko wygląda lepiej. Jedynie się uśmiechnąłeś i – jeśli dobrze pamiętam – odpowiedziałeś, że to zasługa szkieł kontaktowych. Nie przyznałeś się, że masz sztuczne oko. W zeszłym roku zszokowałeś świat, gdy ni stąd, ni zowąd wyjąłeś je w trakcie swojego podcastu. Dlaczego zdecydowałeś… [w tym momencie Mike wyjmuje protezę i pokazuje ją do kamery]
– Oto i ona.
– Nie śmiałem nawet poprosić cię, żebyś znów to zrobił!
– Zwykle tego nie robię, ponieważ nie jestem cyrkową małpą. Ale nieważne, proszę bardzo. Nie jest to dla mnie drażliwy temat. Kiedyś tak oczywiście było. Ta proteza wygląda całkiem nieźle. Byłem bardzo wyczulony na punkcie tego, jak wyglądam, zanim zacząłem jej używać. To był wstydliwy temat. Nosiłem soczewki kontaktowe, które nie były tak dobre. Wyglądało to fatalnie. Robiłem wszystko, żeby wyglądało to normalnie, ale te szkła były okropne. Byłem strasznie wyczulony, nosiłem malutkie, kobiece lusterko przez cały czas. Nieustannie je poprawiałem, ponieważ miały tendencję do przesuwania się w stronę nosa – przez co wyglądałem jeszcze gorzej. Ale wiesz, tak już jest. Z upływem czasu się do tego przyzwyczajasz i już się tym tak nie przejmujesz. Stało się, taki jestem. Niczego nie żałuję, miałem wspaniałą karierę. Jestem szczęśliwym człowiekiem, tak jak moja rodzina. Czy szkoda, że ta kontuzja się przytrafiła – jasne. Ale co na to poradzę?
– Co sprawiło, że uznałeś, że tamten moment w zeszłym roku był odpowiedni, żeby to ujawnić?
– To nie była świadoma decyzja. Tak jak mówiłem ci wcześniej, żyję chwilą obecną. Nie planowałem wyciągnąć sztucznego oka, tak jak nie planowałem zrobić tego w trakcie naszej rozmowy. Nie pamiętam, o kogo chodziło, ale chyba naśmiewałem się z gościa, z którym robiłem podcast, ponieważ nosił okulary przeciwsłoneczne w pomieszczeniu. Ripostował: "hola, poczekaj! Sam przychodziłeś w okularach przeciwsłonecznych na konferencje prasowe!". Odpowiedziałem, że tak faktycznie było, ale nie robiłem tego, bo uważałem się za jakąś gwiazdę popu! Chodziło o to, żeby ukryć problemy z okiem przez lekarzami, stanową komisją, sędziami. Miałem je, żeby tego nie zauważyli, a nie dlatego, że czułem się jak pieprzona gwiazda. Dlatego powiedziałem mu: "oto, dlaczego nosiłem okulary przeciwsłoneczne" i tak do tego doszło. Nigdy tego nie planowałem.
– Tak czy inaczej, to był wielki moment! Czy w trakcie kariery, zanim otrzymałeś szansę walki o pas, miałeś jakąś alarmującą chwilę? Moment, w którym pomyślałeś, że może jednak powinieneś zrezygnować. Czy może jednak byłeś tak przekonany, że zmierzasz do jakiegoś celu, pomimo problemu z okiem?
– Prawdę mówiąc, pod koniec kariery zacząłem mieć problemy ze swoim sprawnym okiem. Naturalnie nikt nie chce oślepnąć. Lekarze twierdzą, że wciąż występuje prawdopodobieństwo utraty wzroku w drugim oku. Cierpię na odwarstwienie ciała szklistego, które może doprowadzić do odwarstwienia siatkówki – zwłaszcza gdy wciąż walczysz i przyjmujesz następne ciosy. Gdy ucierpiało moje prawe oko, pomyślałem sobie, że piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce. Niewielu ludzi traci oko, więc to niemożliwe, żebym stracił oba! Czułem się dobrze i wciąż walczyłem, sparowałem na pełnych obrotach. Nawet przez chwilę się nad tym nie zastanawiałem. Po którejś z walk zacząłem mieć błyski w zdrowym oku. Gdy obracałem lekko głowę, miałem te błyski światła. Wtedy lekarz potwierdził, że zaczyna się tu coś złego dziać i stwierdziłem, że to koniec. Nikt nie chce oślepnąć. Miałem dobrą karierę, spędziłem trochę czasu w klatce, zarobiłem niezłe pieniądze. Stworzyłem sobie fundamenty, by utrzymywać się w inny sposób. To był odpowiedni moment.
– Więc była to w stu procentach twoja decyzja?
– Oj tak!
– Twoja rodzina nie namawiała cię wcześniej, byś odszedł ze sportu?
– Och, moja żona namawiała mnie od wieków! Zawsze powtarzała mi, żebym przestał walczyć. To bardzo stresujące dla żony. Ciężki sposób na życie. Chciała, żebym zakończył karierę dużo wcześniej. Ale decyzja wciąż należała do mnie – Rebecca nigdy nie próbowała mnie w tym temacie przycisnąć. To zdecydowanie był mój wybór.
– Zmierzając do końca – chciałem zapytać cię o obecną kondycję wagi średniej. Wciąż są tam legendy z twojej ery, jak Jacare Souza czy Yoel Romero. Ale jest też świeża krew, jak Israel Adesanya, Paolo Costa, Jared Cannonier, który zmienił wagę półciężką na średnią. Jak oceniasz stan dywizji, zwłaszcza porównując do twoich czasów?
– Jest bardzo mocna. Pamiętam okres, gdy byłem w pierwszej dziesiątce rankingu, bodajże na piątym czy szóstym miejscu. TOP 10 wyglądało wtedy niesamowicie. Byłem tam ja, Rockhold, Jacare, Anderson Silva, Vitor Belfort, Lyoto Machida, Gegard Mousasi… to było coś! Teraz oczywiście też są tam znakomici goście. Adesanya jest znakomity, jego walka z Costą zapowiada się kapitalnie. Jared Cannonier wygląda świetnie, Jack Hermansson jest mocny. Darren Till to także fajne wzmocnienie dywizji. Wciąż są tam dobrzy zawodnicy, chociaż uważam, że w moich czasach dywizja była mocniejsza. Och, wciąż jest tam Robert Whittaker, musimy respektować byłego mistrza. Waga średnia zawsze była "napakowana". Czekam z niecierpliwością, żeby zobaczyć, jak potoczą się sprawy. Walka Adesanyi z Costą będzie szalona – nie mogę się jej doczekać.
– Ok, czas na ostatnie pytanie, specjalnie dla polskich fanów…
– Powiem ci, że nigdy nie byłem w Polsce! Ale moja rodzina pochodzi z Polski… nie wiem, czy o tym wiedziałeś.
– Tak, i właśnie miałem o to zapytać.
– Zawsze chciałem polecieć do Polski, ale nie miałem dotychczas okazji. To jedna z rzeczy na liście do zrobienia. Muszę odwiedzić wasz kraj – oby bardzo szybko.
– Więc nie masz żadnej wiedzy o swojej rodzinie w Polsce? Chodzi mi o to, czy jesteś z nimi w kontakcie i wiesz, gdzie mieszkają.
– Nie wiem. Wielu członków mojej rodziny mieszka w Anglii. Oczywiście mamy też krewnych w Polsce i rozsianych w wielu miejscach Europy. Gdy zaczęła się II wojna światowa, wielu moich przodków zostało rozstrzelanych. Mojemu dziadkowi udało się przedostać do Anglii, tam urodził mu się syn, który spłodził mnie… i oto jesteśmy. Jest nawet wioska w Niemczech – przepraszam, w Polsce! – Bispingen, nosząca nazwę od naszego rodowego nazwiska.
– Nie omieszkam sprawdzić.
– Przysięgam na Boga! Zaraz to wygoogluję i ci pokażę. Nawijaj dalej. [w rzeczywistości chodzi o Bispingen, miejscowość położoną w Niemczech, około 50 kilometrów na południe od Hamburga – przyp. red.]
[adnotacja: rozmowa została przeprowadzona przed ogłoszeniem walki Jana Błachowicza z Dominickiem Reyesem o wakujący pas wagi półciężkiej UFC – przyp. red.]
– Nie kieruj się tym, że rozmawiasz z polskim dziennikarzem i powiedz, co naprawdę sądzisz. Szczerze: gdybyś był na miejscu Dany White’a i mógł zdecydować… jak wiemy, dywizja półciężka jest teraz w małym zastoju. Jon Jones zapowiadał przerwę. Jan Błachowicz wygrał siedem z ostatnich ośmiu pojedynków, do tego zgarnął cztery lub pięć bonusów… ale ludzie chcą zobaczyć rewanż Jonesa z Dominickiem Reyesem. Do której walki byś doprowadził? Nie jest częstą praktyką dawanie błyskawicznego rewanżu pretendentowi, który przegrał. Zwykle taką szansę dostaje mistrz, który właśnie stracił pas. Na co byś się zdecydował?
– Jaka była ostatnia walka Błachowicza? Wiem, że znokautował Rockholda, później miał kolejny pojedynek, racja?
– Tak, następnie w listopadzie pokonał Jacare, chociaż w opinii wielu była to usypiająca walka, na pewno nie porwała fanów…
– Faktycznie, wydaje mi się, że ją komentowałem.
– Za to w lutym, zaledwie tydzień po walce Jonesa z Reyesem, znokautował w pierwszej rundzie Coreya Andersona. W dodatku było to w Albuquerque, więc Jon Jones był w pierwszym rzędzie widowni.
– Ja też tam byłem, widziałem tę walkę. Słuchaj, w moich żyłach płynie polska krew, rozmawiam z Polakiem – dajmy Polakowi szansę, do boju! Na ten moment Jones twierdzi, że jest na emeryturze, wkurzony na UFC z powodów finansowych. Jeśli tak mają się sprawy, doprowadźmy do walki Reyesa z Błachowiczem o tymczasowy pas, a jeśli Jones zdecyduje się na powrót, niech zmierzy się ze zwycięzcą. Zobaczymy, ale trzymam kciuki za to, żeby Błachowicz został pierwszym polskim mistrzem. Wiesz, mam polską krew, chociaż brytyjski paszport.
– Oczywiście miałeś na myśli pierwszego polskiego mistrza wśród mężczyzn.
– Dokładnie!