| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa

Maciej Sikorski, trener bramkarzy Rakowa: wiem kiedy dokręcić śrubę, wiem kiedy zrobić atmosferę

Maciej Sikorski (fot. 400mm)
Maciej Sikorski (fot. 400mm)
Krystian Juźwiak

Trener bramkarzy Rakowa. Dla wielu zawodników drugi ojciec. Legionista. Człowiek, który w Polonii Warszawa grał z "eLką" na głowie. Gość potrafiący spacyfikować nożownika. Maciej Sikorski to niezwykle barwna postać. – Operacje? Z czasem powszednieją. Teraz traktuję je jak zabieg kosmetyczny – mówi.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Błaszczykowski wraca. "Jest w pełnym treningu"

Czytaj też

Jakub Błaszczykowski (fot. 400mm.pl)

Błaszczykowski wraca. "Jest w pełnym treningu"

18 kwietnia 2020 roku miała miejsce czwarta rocznica wspólnej pracy Marka Papszuna i Macieja Sikorskiego w Rakowie Częstochowa. Znają się jak łyse konie. To nie pierwszy klub, który prowadzą twardą, ale sprawiedliwą ręką.

Jak kibice Polonii reagowali na piłkarza drużyny z "eLką" na głowie? Więcej ma tatuaży czy operacji? Kto smarował majtki bengayem i jak buty znalazły się na suficie? Jakie są minusy bezstresowego wychowania? Skąd się wzięło "panowie rączki w górę i jedziemy"? Co czuje Legionista, grając przeciwko Legii? Kto kazał dyrektorowi sportowemu zamknąć mordę? Który trener Polonii woził Sikorskiego na mecze Legii? Jak obezwładnić nożownika? I co się działo w Kołobrzegu?

Na to ostatnie pytanie odpowiedzi nie będzie, ale na wszystkie inne jak najbardziej.

Krystian Juźwiak (SPORT.TVP.PL): – Ciężko usadza się na ławce Macieja Mielcarza?
Maciej Sikorski (Raków Częstochowa): – Nie. To była decyzja sztabu. Trener Papszun – po przegranym w dramatycznych okolicznościach meczu ze Stalą Stalowa Wola – stwierdził, że jest potrzebna zmiana i miejsce Maćka zajął Mateusz Kos. Mielcarz to profesjonalista i pogodził się z decyzją. Natomiast zmiennik wszedł do bramki i bardzo dobrze wywiązał się z obowiązków. W pracy trenera bramkarzy tak naprawdę ważne jest umiejętne zarządzanie. To nie planowanie, ani też organizacja procesu treningowego jest najtrudniejsze. Bez odpowiedniej wiedzy o mentalności zawodników trudno jest budować odpowiednie relacje interpersonalne oraz nadzorować bardzo wysokie "ego". Każdy z tych chłopaków jest ambitny i chce grać. Kluczem jest takie prowadzenie przede wszystkim numeru dwa, ale również numeru trzy, aby byli gotowi w każdej chwili wejść do bramki. Musi być wzajemny szacunek oraz współpraca na zdrowym poziomie. Choć nie zawsze jest to normą. Ale to mi się od wielu lat udaje.

– Trochę tych bramkarzy się przewinęło. Mielcarz, Kos, Gliwa…
– Tomek Loska po powrocie do Górnika Zabrze stał się pierwszym bramkarzem. Mateusz Lis, który trafił do Wisły Kraków. Kacper Chorążka zaczął w końcu bronić na seniorskim poziomie w Zagłębiu Sosnowiec. Przyjechał do nas na testy do Jarocina i pokazał się z dobrej strony, co zaowocowało wypożyczeniem z Wisły Kraków. Niestety w Rakowie trafił na dwóch bardzo mocnych rywali, bo zarówno Michał Gliwa, jak i Kuba Szumski mieli większe doświadczenie w seniorskiej piłce. Od dwóch lat z pierwszym zespołem trenuje Kacper Trelowski, który 19 sierpnia skończył dopiero 17 lat. W ostatnim półroczu zrobił pod moim okiem znaczący postęp. Dzięki temu był blisko debiutu w Ekstraklasie. Ostatecznie w meczu z Wisłą Płock zagrał "Szumi". Był jeszcze Kamil Czapla, Dawid Pietrzkiewicz, którego ściągnęliśmy awaryjnie. Był też Filip Wichman…

– O, z Wichmanem rozmawiałem, jak jeszcze bronił w Japonii.
– Bardzo ciekawy chłopak o sporych możliwościach. Trafił do nas w trakcie sezonu, zdaje się jakoś pod koniec okienka transferowego. Nie miał okazji przetrenować całego okresu przygotowawczego. Doznał kontuzji mięśnia pośladkowego, która ograniczała go w treningu. Do końca nie rozumiem, dlaczego nie przebił się w seniorskiej piłce. Z tego co wiem, to próbuje wrócić do grania.

– Którego z nich trener wspomina najlepiej?
– Wszystkich wspominam bardzo dobrze. Staram się stworzyć relację opartą na szczerości, zaufaniu i otwartości. Staram się być partnerem do rozmów, a czasami – choć w Polsce nie jest to popularne – także kolegą. Oczywiście z zachowaniem odpowiedniej granicy. Dla tych młodszych chłopaków staram się być jak ojciec. To nie jest tajemnica: oni czasem potrzebują ojcowskiej ręki. Kogoś, kto nie tylko pochwali, ale i w odpowiedni sposób zgani oraz pokaże właściwą drogę.

Błaszczykowski wraca. "Jest w pełnym treningu"

Czytaj też

Jakub Błaszczykowski (fot. 400mm.pl)

Błaszczykowski wraca. "Jest w pełnym treningu"

– Jacek Magiera powiedział "Przeglądowi Sportowemu" dość enigmatycznie: "Trenerzy Papszun i Sikorski prowadzą drużynę na swój interesujący sposób. Mają swoją wizję pracy, metodykę i daje to efekty". Na czym polega ten "interesujący sposób"?

– Trener Papszun jest wierny swojej filozofii, którą widać, chociażby w oryginalnym ustawieniu. Nikt w Polsce nie gra na tym poziomie w 1-3-4-3 czy też 1-3-5-2. Stara się krótko trzymać zawodników. Nie ma mowy o rządach autorytarnych ani o despotyzmie, a o dyscyplinie. To wynika z jego wykształcenia. Przez kilkanaście lat był nauczycielem. Ja też miałem w domu twarde wychowanie. Ojciec był piłkarzem, często wyjeżdżał, więc obowiązek przygotowania do życia spadł na mamę i dziadka. Wpajali mi piękne wartości: miłość do ojczyzny, szacunek do innych ludzi, lojalność, uczciwość. I my też staramy się tego uczyć zawodników. Charakterystyczny styl polega na tym, że chcemy mieć do każdego odpowiednie, indywidualne podejście. Najważniejsze to być człowiekiem. W Polsce od pewnego czasu jest moda na bezstresowe wychowanie młodzieży, które tak naprawdę upośledza przyszłych obywateli. Nie przystosowuje ich do życia dorosłych, zderzenia z realnym światem. Dla mnie pewne zachowania w szatni i na treningu, ale również poza boiskiem są nieakceptowalne. Musi być zachowana hierarchia. Gdy grałem w Norwegii, to zwracano mi uwagę, bo mówiłem do trenera per coach, a nie tak jak wszyscy po imieniu. Zostałem wychowany jednak w innym systemie i innych realiach. Teraz w Rakowie staram się dać młodszym to, co najlepsze. Muszą zostać zachowane formy, ale chłopaki wiedzą, że mogą do mnie przyjść i porozmawiać o wszystkim.

Marek Papszun i Maciej Sikorski (fot. archiwum prywatne)
Marek Papszun i Maciej Sikorski (fot. archiwum prywatne)

– Ciekawi mnie specyfika gry bramkarza w ustawianiu 1-3-4-3.
– Jeśli chodzi o fazę bronienia, to niczym się nie różni od 1-4-4-2 czy 1-4-3-3. Różnice można dostrzec w fazie atakowania lub A-O (faza przejściowa – przyp. KJ). Wymagamy od bramkarza wysokiego ustawienia. Jeżeli do tego będzie zmuszała sytuacja, to musi się zmienić w ostatniego obrońcę. Bez względu na system, w jakim porusza się dany zespół, proces treningowy bramkarza powinien być taktycznie podporządkowany i zintegrowany z modelem gry i wizją pierwszego szkoleniowca. Dlatego w przypadku opiekuna bramkarzy, niezbędna jest odpowiednia znajomość taktyki i zastosowanie tych rozwiązań w treningu bramkarskim. Pozwala to wypracować automatyzmy działań, ułatwia poruszanie się w kompakcie z drużyną oraz właściwe zarządzanie zawodnikami. Bramkarz ma obowiązek poznać ścieżki ruchu na poszczególnych pozycjach, jak również zachowania zespołu w każdej z czterech faz gry.

– Piłkarz musi też pasować charakterem do Rakowa?
– Przed transferem staramy się prześwietlić zawodnika na wszystkie sposoby. Od drugiej ligi jest z nami trener mentalny Paweł Frelik, który przed podpisaniem każdego kontraktu przeprowadza rozmowę z potencjalnym piłkarzem. Z całą pewnością zawodnik, którego ściągamy, nie może bać się ciężkiej pracy oraz być gotów do poświęcenia na rzecz zespołu. To jest fundamentalna wartość, na której opiera się ideologia trenera Papszuna.

– A kiedy przychodzi czas rozmowy z trenerem Frelikiem?
– Powiem szczerze, że nie wiem. To wykracza poza moje kompetencje. Na pewno jeszcze przed testami medycznymi.

– Raków to trudna szatnia?
– Porównując do tych znanych mi, jest szatnią grzeczną.

– Jest komu pilnować.
– Poniekąd mam też rolę edukatora. Każdy popełnia błędy, szczególnie w młodym wieku. Przychodzi taki moment, że trzeba dokręcić śrubę. I wtedy ja ją dokręcam. Ale są takie chwile, gdy potrzebna jest rozmowa. Wtedy też jestem.

– Wchodzi do szatni młody, powiedzmy Kuba Bator. Czy on nie ma problemu, żeby przejść z trenerem na ty?
– Co to, to nie. Takie sytuacje nie miały miejsca i nie będą miały. Jeśli zawodnik spróbuje przejść na ty, to zostaje szybko skarcony. Oczywiście werbalnie. Tak jak panu powiedziałem. Mogę mieć z zawodnikiem luźniejsze relacje, ale pewna granica nie może zostać przekroczona.

– Gdy pytałem o pana, to z reguły padało: "A Maciek Sikorski? Świr z szatni Rakowa".
– Świr? Przesada, wymagający twardziel to już prędzej.

fot. 400mm
fot. 400mm

– Słyszałem to kilka razy...
– Wydaje mi się, że to przez sposób okazywania radości po zwycięstwach. Niemniej wolałbym być kojarzony z sukcesami trenerskimi niż jako ten od atmosfery, bo to taka sobie szufladka. Chcę jak trener Dowhań być wiązany z wychowankami, na których postawiłem dzięki wspólnej pracy znak jakości Q. Nie jako świr, a Maciej Sikorski, trener bramkarzy.

– Utarło się, że bramkarz ma coś ze świra.
– Na pewno nie jest to krzywdzące, bo musi wykazać się większą odwagą niż zawodnicy z pola. Tam, gdzie oni wsadzają nogi, to on niejednokrotnie musi włożyć ręce i głowę. Ta pozycja jest pewnym rodzajem szaleństwa. Nie jesteśmy samobójcami, ale nie ma wielu, którzy pracują, rzucając się tak często na ziemię. Mateusz Lis i Jakub Szumski są spokojni. Takie samo wrażenie sprawiają Fabiański oraz Hładun.

– Guardiola powiedział, że w piłce wiele rzeczy można przewidzieć, ale o wyniku często decyduje procent, który nazywamy szczęściem. To jak to jest z atmosferą?
– Procentowo atmosfery nie oszacujemy. Szczęście, oczywiście jest potrzebne, ale trener Papszun przygotowując drużynę, stara się zniwelować ten pierwiastek do minimum. Po to wylewamy pot na treningach, analizujemy dokładnie rywali, pracujemy nad stałymi fragmentami gry, żeby zwycięstwo było w naszej gestii, a nie sprawą przypadku. Zgadzam się z trenerem Guardiolą, ale idealnie przedstawił to Juergen Klopp. "Mecz wygrywa zespół, który jest lepiej przygotowany, szczególnie na najwyższym poziomie, gdzie rywale znają się niemal pod każdym względem, bo regularnie ze sobą grają".

– Jaka była atmosfera w szatni Rakowa po ostatnim meczu?
– Znakomita, ale jestem przekonany, że byłaby jeszcze lepsza, gdybyśmy awansowali do górnej ósemki. Niemniej cel nadrzędny, czyli utrzymanie został osiągnięty. Jestem człowiekiem ambitnym, dlatego patrząc na mecze, w których za łatwo traciliśmy gole, nie mogę być do końca usatysfakcjonowany. Wielokrotnie byliśmy lepszym zespołem. Stwarzającym więcej sytuacji bramkowych, a wracaliśmy z niczym. Niedosyt pozostaje, ale te wyniki też trzeba szanować. Szczególnie że wielu "fachowców" przed rozpoczęciem sezonu wróżyło nam spadek.



– A jaka atmosfera była 23 kwietnia 2016?
– Niedosytu. Nasz pierwszy mecz — mój i trenera Papszuna w Rakowie — z Puszczą Niepołomice. Pamiętam, iż w 91. minucie Wojtek Okińczyc miał kapitalną sytuację do zdobycia bramki. Mecz był do wygrania. To samo uczucie towarzyszyło nam po następnym spotkaniu ze Zniczem Pruszków. Byliśmy lepsi, dominowaliśmy, a przegraliśmy 0:1.

– Od początku był pan odpowiedzialny za atmosferę?
– Można powiedzieć, że to już tradycja. Z Papszunem pracowaliśmy razem w Łomiankach, Legionovii i Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. Okrzyk - "panowie, wszyscy rączki w górę" też nie jest przypadkowy. Mój tato grał w Legii, więc od dziecka kibicowałem tej drużynie. Gdy występowałem w juniorach Polonii, to graliśmy w Białymstoku chyba z Hetmanem, a Legia z ojcem w sztabie szkoleniowym, podejmowała Widzew na Łazienkowskiej. To był ten słynny mecz. Skończyło się 1:2. Ciekawa sytuacja: nasz trener, śp. Stanisław Kralczyński, wiózł mnie specjalnie polonezem z Białegostoku, żebym zdążył na Legię. Na stadion dotarliśmy około 30 minuty gry. Siedziałam na starej trybunie krytej. Po bramce na 2:1 Szarpaka wstał taki starszy kibic i zaczął: "panowie, k…a wszyscy rączki w górę i jedziemy Legia, Legia!" Utkwiło mi to w pamięci. W Legionovii wprowadziłem to do kanonu zachowań drużyny, a z czasem dodawałem nowe elementy.

– Grzegorz Wojtowicz z Polskiej Agencji Prasowej napisał, że piłkarze wyglądają tak, jakby się pana bali.
– Ja tylko groźnie wyglądam. A ten komentarz dotyczy pewnie reakcji chłopaków po spotkaniu w Kielcach, wygranym 1:0. Muszę ich usprawiedliwić, byli zmęczeni, mecz z Koroną kosztował ich wiele wysiłku. Wbrew wynikom Korona to jest zespół, z którym grało się nam bardzo ciężko. Preferowali fizyczną, agresywną, męską grę. Łatwiej rywalizowało się nam z tymi, które prezentują bardziej otwartą piłkę. Nic nie ujmując Koronie, rzecz jasna.

– Od atmosfery jest tylko trener bramkarzy?
– Były przypadki, że ktoś mnie zastępował. Jak w Bytomiu, gdy przypieczętowaliśmy awans do I ligi. Wtedy niestety nie mogłem być z chłopakami w szatni. Przeszedłem artroskopię kolana i czekałem na drużynę już w Częstochowie. W moją rolę wcielił się wtedy Peter Mazan. Miał charakterystyczną, wysoką barwę głosu, do tego słowacki akcent, więc wyszło bardzo zabawnie. Ja powoli skłaniam się ku temu, żeby przekazać komuś tę pałeczkę wodzireja.

– Mazana już nie ma. Jest inny kandydat?
– Mam kilka typów, ale chciałbym ich zaskoczyć.



– Wracając do kwestii, czy piłkarze się boją. Pamięta trener Łukasza Trzebuchowskiego?
– Tak, tak, naturalnie.

– Łukasz się nie bał.
– Najpierw mocno się zirytowałem, gdy zobaczyłem swoje buty przyklejone do sufitu. Dopiero po chwili wrócił uśmiech, bo… sam robiłem takie numery.

– Często?
– Oj, tak. Parę szatni w życiu odwiedziłem, a to jest takie miejsce, gdzie nieodłącznym elementem są żarty. Smarowałem kolegom majtki bengayem albo klapki czarną pastą do butów. Dosypywanie pełnej solniczki do zupy było normą. Podobnie jak przyklejanie korków do sufitu lub klapek do podłogi. Kiedyś, grając w Nadarzynie, wracaliśmy z wyjazdu. Autobus zatrzymał się w szczerym polu, by wysiąść za potrzebą i proszę sobie wyobrazić, jakie było moje zdziwienie, gdy w domu, w torbie ze sprzętem, znalazłem dynię. Oczywiście czułem, że torba jest dziwnie ciężka, ale dyni się zwyczajnie nie spodziewałem. Na obozie w Otwocku zdjęliśmy z Piotrkiem Dziewickim drzwi z futryny i schowaliśmy koledze pod pościelą. Po powrocie z treningu chciał się położyć i odpocząć. I zderzył się z drzwiami. To były piękne czasy!

– Jak odnajduje się człowiek z duszą legionisty w Rakowie Częstochowa.
– Wykonuję zawód trenera bramkarzy i skupiam się na pracy w Rakowie. 2 sierpnia na Jasnej Górze wziąłem ślub z kobietą, którą poznałem w Częstochowie i wszystko wskazuje na to, że osiądę tu na stałe. Jestem częścią tego klubu, tej drużyny i nie mam problemu z tym, żeby grać i wygrywać z Legią.

– A czy te mecze nie mają większego ciężaru gatunkowego?
– Jedynie dlatego, że Legia jest czołową drużyną w Polsce.

– Legię, w której grał Andrzej Sikorski, darzy pan zapewne największym sentymentem.
– Zanim do pana przyjechałem, to byłem na Cmentarzu Północnym, przy grobie mamy. Wychodząc, zobaczyłem, że z samochodu obok wysiadł szpakowaty jegomość. Dokładnie się przyjrzałem i okazało się, że to był Darek Wdowczyk. Legenda Legii, z którym ojciec grał zarówno na Łazienkowskiej, jak i w Gwardii. Trochę powspominaliśmy.

A jak zapamiętałem tamtą drużynę? W Legii ojca grali głównie reprezentanci Polski. Wdowczyk, Dziekanowski, Kaczmarek, Buncol, Karaś, Buda, Kazimierski. To była kapitalna drużyna z wielkimi możliwościami, chociaż mistrzostwo zdobył Górnik Zabrze. Triumf rywali w lidze był solą w oku kibiców.

Tamta Legia była świetna. Wystarczy sobie przypomnieć, chociażby mecze z Interem Mediolan w Pucharze UEFA, dwa lata z rzędu. Na obu domowych byłem z mamą. U rywali w składzie Walter Zenga, Daniel Passarella, Karl-Heinz Rummenigge. Piłkarze ze światowego świecznika. To pokazuje obraz nie tylko Legii, ale i polskiej piłki. Przecież Górnik Zabrze grał w finale Pucharu Zdobywców Pucharu, Legia oraz Widzew w półfinale Pucharu Mistrzów. Teraz takie wyniki są nieosiągalne.

– Niestety.
– Niestety. Mam nadzieje, że w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości uda nam się wrócić na ten poziom.

– Nam, czyli Rakowowi czy polskiej piłce?
– Polskiej piłce, ale chciałbym, aby także Rakowowi.

– Drużyna ojca to była najlepsza Legia, jaką pan widział?
– To był świetny zespół, ale najlepszą była Legia, którą zbudował Paweł Janas. Aktualni bądź przyszli reprezentanci Polski. Ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Byłem na wszystkich meczach Champions League w Warszawie.

– A pierwszy mecz na Legii?
– Nie pamiętam, bo miałem tylko cztery lata. To był 1982 rok. Tata debiutował. Pierwszy świadomy raz to… Na pewno Inter Mediolan. Sporo było tych spotkań. Przez pewien czas kibicowałem Legii na każdym domowym meczu.

– A wyjazdy?
– Sam grałem w piłkę i nie dało się tego połączyć z wyjazdami. Bardzo żałuję.

– To naturalne, że pierwszym trenerem był ojciec.
– Przygotowywał mnie do gry na zupełnie innej pozycji. Moim marzeniem było bowiem rozgrywanie oraz strzelanie goli i tak też zaczynałem. Jako środkowy pomocnik. Przez pierwsze cztery lata grałem na tej pozycji m.in. w Olimpii Warszawa. A jak stanąłem na bramce? Mając 14 lat, doszedłem do wniosku, że chcę być bramkarzem i pojechałem na trening Hutnika Warszawa. Początki były trudne. Nie umiałem się nawet rzucać. Na szczęście tata zorganizował mi treningi z Krzysztofem Dowhaniem. Jeszcze wcześniej pracowałem z trenerem Zbigniewem Pocialikiem. Ale techniki gry i wszelkich podstaw uczył mnie właśnie Dowhań. Trenowaliśmy często w budynku sekcji bokserskiej Legii przy Fortach Bema. Uczył mnie, jak się robi kołyskę i jak chwytać prawidłowo piłkę. Świetny człowiek. Fachowiec. Mentor.

– Jak się rzucać? Wydaje się, że to dość proste.
– Niekoniecznie. Zaczyna się od podstaw, czyli w pozycji na kolanach. Etapami należy przygotować młodego człowieka do zderzenia z ziemią. Musi być tak przygotowany, żeby w odpowiedni sposób zamortyzować upadek. Z czasem przestaje się to analizować, bo pewne rzeczy robi się automatycznie.

– Pana ojciec miał około 150 meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej.
– Dokładnie 149.

– Zmierzam do tego, że ojciec to legenda Legii, a pan zaczynał w Polonii.
– Nie, nie. Ja zaczynałem w Olimpii Warszawa, następnie był Hutnik, skąd chciałem odejść do Legii. Ówczesny trener stwierdził jednak, że jestem za słaby. Miał tę pozycję mocno obsadzoną i nie miał dla mnie miejsca. Pozostał mi wybór między Polonią a Agrykolą. W tym drugim zespole trener Wiesław Golonka również miał komplet. I tak, trochę na przekór, trafiłem do Polonii.

– Legionista w Polonii! To nie mogła być łatwa decyzja.
– Byłem rozczarowany. Chciałem kontynuować rodzinne tradycje. Nie miałem jednak wyboru i musiałem iść do Polonii, jeśli chciałem grać.

– A ci bramkarze w Legii rzeczywiście byli tak mocni, czy to raczej widzimisię trenera?
– Mieli więcej meczów ode mnie. Dość późno zacząłem i nie miałem takiego doświadczenia.

Michał Sikorski w akcji (fot. 400mm)
Michał Sikorski w akcji (fot. 400mm)

– I ta fryzura – wycięta we włosach "eLka" – też była wszystkim na przekór?
– Zawsze byłem trochę kontrowersyjny. Przychodziłem na treningi Polonii z szalikiem i w koszulce Legii. Mieliśmy bardzo mocną grupę prolegijną w szatni. Była nawet taka sytuacja, gdy byłem już zawodnikiem pierwszej drużyny, że pojechałem na derby. Przypadkiem spotkałem dyrektora Polonii Krzysztofa Dmoszyńskiego i wiceprezesa Marka Ruszkiewicza. Natknąłem się na nich na tyłach dawnej Żylety. Tam, gdzie były szatnie zawodników. Oczywiście w szaliku Legii. Byli zszokowani.

– Byli mocno zszokowani?
– Zobaczyli zawodnika pierwszej drużyny Polonii z szalikiem Legii.

– Ale przecież wszyscy wiedzieli, gdzie grał pana ojciec. – No tak, ale niesmak pozostał. Później to się odbiło czkawką. Chciałem odejść do Okęcia. Nawet trenowałem tam już przez dwa miesiące. Warunki indywidualne były ustalone, ale Polonia zażyczyła sobie za wysoką kwotę, jak na tamte czasy. Podkreślę tylko, że Okęcie grało wtedy na poziomie III ligi, a pieniądze, jakie sobie życzyła Polonia, to był kosmos. Zrozumiałem, że po prostu złośliwie. Doszło do tego, że nie mogłem nawet trenować.

– Czyli Klub Kokosa na długo przed oficjalnym założeniem.
– Daniel Kokosiński musiał trenować, a mnie zabroniono. Pamiętam telefon trenera Dowhania:

– Maciek przepraszam, ale nie mogę prowadzić z tobą treningów.

– Ale dlaczego trenerze?

– Ponieważ niektórym to nie odpowiada.

– Jak to pan odebrał?
– Pierwsze uczucie to była złość. Chciałem trenować z Dowhaniem, bo wiedziałem, że praca z nim gwarantowała mi rozwój. Ktoś postanowił ten rozwój zahamować.

– Próbował go pan potem rozliczyć?
– Życie rozliczyło tego człowieka.

– Prezesi to jedno. A jak kibice Polonii reagowali na ten legijny styl bycia? – Była taka sytuacja. Przyszedł do mnie kierownik drużyny Andrzej Góral, z ostrzeżeniem. Mówił, że nie wszystkim się podoba moja fryzura i styl prowadzenia. Odpowiedziałem:

– Jak mają jakiś problem, niech przyjdą i powiedzą mi to w twarz.

Miałem wtedy 18 lat i liczyłem się z konsekwencjami. Ale adrenalina brała górę nad zdrowym rozsądkiem

– Jakim był pan bramkarzem?
– Z dużym potencjałem, ale przez zbyt niską świadomość nie zasłużyłem, żeby grać na najwyższym poziomie.

– Co to znaczy?
– Piłkarze zarabiają ciałem. Muszą być gotowi do ciężkiej pracy i dużych obciążeń. Mam tu na myśli higieniczny tryb życia. Muszą pilnować diety i dbać o regularny, odpowiednio długi sen. Odpoczynek, regeneracja, praca indywidualna. Ja tego nie robiłem. I tu postawmy kropkę.

– Czy mogę zapytać, ile ma pan tatuaży?
– Szczerze? Nie wiem. Pewnie kilkanaście. W pewnym momencie przestałem liczyć. Pierwszy to był znak zodiaku — Strzelec. Już go nie ma, bo został zasłonięty przez inne. Zrobił mi go chłopak, który dopiero się uczył. Wszystkie tatuaże oddają moją teraz osobowość i wartości, które mną kierują. Godło, husaria, Orzeł Sobieskiego, Powstanie Warszawskie, Dywizjon 303. Jest generał Maczek, jest generał Sosabowski. Do tego motyw z bitwy pod Monte Casino.

Maciej Sikorski (fot. archiwum prywatne)
Maciej Sikorski (fot. archiwum prywatne)

– Więcej jest tatuaży czy było operacji?
– Skąd taka wiedza?

– Obiło mi się o uszy.
– Operacje to efekt gry w piłkę, ale również braku świadomości, o którym mówiłem. A dodatkowo zaniedbania procesu rehabilitacji. Mam na myśli chęć zbyt szybkiego powrotu do pełnych obciążeń po zabiegach.

– Powinienem więc chyba zacząć od pytania jak zdrowie?
– Dziękuję, mam się dobrze. Uprawianie każdego sportu na profesjonalnym poziomie, do tego praca trenera bramkarzy sprawia, że niektóre fragmenty ciała zużywają się i trzeba je z czasem naprawić lub wymieniać. Już kilka operacji za mną i być może jeszcze kilka przede mną.

– Brakuje mi słów.
– Na początku się bałem. Nie wiedziałem, czy wszystko będzie dobrze? Czy się wybudzę z narkozy? Czy znieczulenie się uda? Czy po prostu będzie dobrze? Z czasem wszystko zaczęło powszednieć.



– Miał pan też norweski epizod w Ardal FK.
– Skończyła się moja przygoda w Dolcanie Ząbki, z którym zaliczyłem jedyny spadek w życiu. Do dziś mnie to boli. Dzięki Marcinowi Hakmanowi trafiłem do Mieszka Gniezno. W trakcie rundy jesienniej zadzwonił z propozycją wyjazdu do Norwegii. Ponieważ sytuacja finansowa klubu była delikatnie mówiąc słaba, to nie zastanawiałem się i wyjechałem.

– Czym różni się norweska szatnia od polskiej?
– Główną różnicą jest to, że tam wszyscy mówili do siebie po imieniu. Nie było per coach. Wszyscy zwracali się do siebie, jakby byli kolegami. Dochodziło do skrajnych sytuacji. Byłem świadkiem zdarzenia, gdy 17-letni zawodnik zwrócił się do dyrektora sportowego słowami: zamknij mordę. Zdenerwowało mnie to. W mocnych słowach wyraziłem oburzenie. A dyrektor na to: – Spokojnie Maciek. Nic się nie dzieje.

Zaskoczyła mnie też intensywność zajęć. Zawsze lubiłem ciężko pracować. Nigdzie jednak nie trenowałem tak ciężko, jak w Norwegii. Co ciekawe poziom sportowy nie szedł do końca w parze z intensywnością.

Norwegia, to z jednej strony państwo liberalne, a z drugiej dość mocno ingerujące w życie obywatela. Wszystko dzieje się w narzuconej przez władzę sztywnej przestrzeni. Zadenuncjowanie sąsiada, gdy ten narusza przepisy lub społeczne normy, jest czymś normalnym. Dla Polaków, zwłaszcza po doświadczeniach z poprzedniego ustroju politycznego, to trudne do zaakceptowania. Nasza "ułańska fantazja" jest niezbyt na miejscu. Zaskoczył mnie także ich spokój. Tam nikt się nie śpieszy, na wszystko mają czas, życie jest bardzo poukładane. To wynika z możliwości oraz opieki socjalnej państwa. Kolega z zespołu, Norweg, powiedział mi kiedyś w szatni, że jak on będzie miał 70 lat, to ja będę miał 270.

– Który obóz wspomina pan najlepiej?
– Te z okresu juniorskiego. Mieliśmy świetną ekipę. Świetnych kolegów. Grupę chłopaków, którzy się rozumieli. W większości kibice Legii, ale było też sporo polonistów. Na boisku łączył nas jeden cel. Wygrywanie.

– A obóz Marcovii Marki w Kołobrzegu? – Och... Proszę się domyślać. Co było w Kołobrzegu, to zostaje w Kołobrzegu. Lubię to miasto. Serwują w nim super ryby.

– Czuje się pan bohaterem?
– Absolutnie nie. A niby dlaczego?

– Nie każdy potrafi obezwładnić nożownika.
– A, chodzi o kibica jednej z drużyn Ekstraklasy. Byliśmy z Marcovią na obozie. Poszliśmy na spacer na Krupówki. Chłopaki dostali trochę wolnego czasu, żeby kupić sobie pamiątki. Po kilku minutach telefon, że nasi zostali zaczepieni. Po dotarciu na miejsce zobaczyłem przerażonego, zapłakanego chłopaka z drużyny. Dwóch starszych typów zaczepiało moich podopiecznych. Nasz bramkarz krzyknął: "Trenerze, on ma nóż". Uderzyłem gościa dwoma rękami w klatkę piersiową. Wyleciał w powietrze, upadł i uderzył głową o bruk. Wyrwałem mu nóż z dłoni . Przyjął jeszcze parę ciosów i tyle. Ot, cała historia.

– Da się to z czymś porównać?
– Nic nie czułem. Zobaczyłem dzieciaka przerażonego, płaczącego. To sprawiło, że wstąpiła we mnie siła, dzięki której ten napastnik został spacyfikowany.

– Chylę czoła.
– Dziękuję, ale to był mój obowiązek. Jadąc z zawodnikami na obóz, ponoszę za nich odpowiedzialność. Szczególną, jeśli są niepełnoletni. Każdy by tak postąpił.

– Chciałbym w to wierzyć.
– Dlaczego nie?

– Strach bywa paraliżujący.
– To prawda.

– Pan poradził sobie ze strachem.
– To nie był strach. Zadziałały automatyzmy. Ten agresor nie spodziewał się tak szybkiego ciosu.

– Automatyzmy rodzą też pytania.
– Tak? Nie u mnie.

Wraca PKO Ekstraklasa! Transmisje w Telewizji Polskiej
fot. TVP
Wraca PKO Ekstraklasa! Transmisje w Telewizji Polskiej

Zobacz też
Lazio i inne wielkie kluby zainteresowane gwiazdą Jagiellonii!
Pululu trafi do Serie A? (Fot. Getty Images)
polecamy

Lazio i inne wielkie kluby zainteresowane gwiazdą Jagiellonii!

| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Chelsea chce reprezententa! Ekstraklasowicz zrezygnuje z wielkiej kasy?!
Bright Ede może trafić do wielkiego klubu. Warunek jest jednak jeden (fot. PAP).
polecamy

Chelsea chce reprezententa! Ekstraklasowicz zrezygnuje z wielkiej kasy?!

| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Nadchodzi Superpuchar Polski! Kiedy mecz Lech – Legia?
Nadchodzi Superpuchar Polski! Kiedy mecz Lech – Legia? (fot. Getty)

Nadchodzi Superpuchar Polski! Kiedy mecz Lech – Legia?

| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Oficjalnie: Cracovia zaskoczyła. Sprowadziła trenera z Ligue 1!
Piłkarze Cracovii (fot. Getty Images)

Oficjalnie: Cracovia zaskoczyła. Sprowadziła trenera z Ligue 1!

| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Był pierwszym trenerem w Ekstraklasie, zostanie... asystentem Papszuna
Trener Dawid Kroczek będzie asystentem Marka Papszuna w Rakowie Częstochowa (fot. Getty).

Był pierwszym trenerem w Ekstraklasie, zostanie... asystentem Papszuna

| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Kamil Grosicki: reprezentacja Polski dała mi wszystko [WIDEO]
Kamil Grosicki (fot. TVP Sport)

Kamil Grosicki: reprezentacja Polski dała mi wszystko [WIDEO]

| Piłka nożna / Reprezentacja 
Pożegnanie Piszczka i Błaszczykowskiego. Przypominamy na urodziny "Piszcza" [SKRÓT]
(fot. Getty Images)

Pożegnanie Piszczka i Błaszczykowskiego. Przypominamy na urodziny "Piszcza" [SKRÓT]

| Piłka nożna 
Mistrzowie odchodzą! Duża przebudowa w szeregach Jagi
Michal Sacek i Kristoffer Hansen (Fot. Getty Images)

Mistrzowie odchodzą! Duża przebudowa w szeregach Jagi

| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Ekstraklasa. Trener beniaminka o metodach: piętnowaliśmy zawodników
Mariusz Misiura świętuje awans do Ekstraklasy wraz ze swoją drużyną (fot. PAP)
tylko u nas

Ekstraklasa. Trener beniaminka o metodach: piętnowaliśmy zawodników

| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Ważny transfer GKS-u Katowice. Gwiazda zespołu zostanie na dłużej
Mateusz Kowalczyk podczas meczu z Lechią Gdańsk (fot. PAP)

Ważny transfer GKS-u Katowice. Gwiazda zespołu zostanie na dłużej

| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Polecane
Najnowsze
Kto zostanie piłkarzem sezonu Betclic 1 Ligi? Zobacz nominacje
nowe
Kto zostanie piłkarzem sezonu Betclic 1 Ligi? Zobacz nominacje
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Gala Betclic 1 Ligi 2024/25 – kto zostanie piłkarzem sezonu? [WYNIKI]
Znamy szczegóły pożegnania Grosickiego. Będzie kapitanem!
Kamil Grosicki rozegra pożegnalny mecz w reprezentacji Polski przeciwko Mołdawii (fot: Getty)
Znamy szczegóły pożegnania Grosickiego. Będzie kapitanem!
fot. TVP
Piotr Kamieniecki
Polacy żądni rewanżu. Kluczowy mecz w sobotę
Reprezentanci Polski w koszykówce 3x3
Polacy żądni rewanżu. Kluczowy mecz w sobotę
| Koszykówka / Reprezentacja 
To nie sen! 361. rakieta świata w półfinale French Open!
Lois Boisson jest już w półfinale Rolanda Garrosa (fot. Getty)
pilne
To nie sen! 361. rakieta świata w półfinale French Open!
| Tenis / Wielki Szlem 
Spędzili 27 godzin w toalecie, by... obejrzeć finał LM
Kibice Paris Saint-Germain (fot. Getty)
Spędzili 27 godzin w toalecie, by... obejrzeć finał LM
| Piłka nożna / Liga Mistrzów 
"Szpiedzy" z reprezentacją Polski, czyli "intelektualna rozrywka" piłkarzy
Piłkarze reprezentacji Polski zmagali się z ciemnością (fot. Mateusz Miga).
"Szpiedzy" z reprezentacją Polski, czyli "intelektualna rozrywka" piłkarzy
Robert Błoński
Robert Błoński
Pierwszy taki trening kadry! Probierz ma powody do radości
Reprezentacja Polski przygotowuje się w Katowicach do spotkań z Mołdawią oraz Finlandią (fot: PAP)
Pierwszy taki trening kadry! Probierz ma powody do radości
fot. TVP
Piotr Kamieniecki
Do góry