Pozycja lewego obrońca jest od lat najbardziej newralgiczną w reprezentacji Polski. Choć Jerzy Brzęczek ma możliwość, by wykorzystywać w tej roli znacznie lepiej przystosowanych piłkarzy, z uporem maniaka dręczy Bartosza Bereszyńskiego, czego efekty są opłakane.
Przygodę z reprezentacją Brzęczek rozpoczął od stawiania na Arkadiusza Recę. Było to rozwiązanie zaskakujące, ale jednak w jakimś stopniu logiczne. Nie było wówczas wielu kandydatów do obsadzenia tej pozycji, Maciej Rybus miał problemy zdrowotne, więc selekcjoner uznał że lepiej zaufać zdrowemu Recy – nawet jeśli ten w Atalancie pełni na co dzień jedynie rolę statysty. Trudno też trenera drużyny narodowej za tę koncepcję zganić, bo były piłkarz Wisły Płock radził sobie przyzwoicie. Może nie był najmocniejszym punktem zespołu, ale starał się wykorzystywać swoje najmocniejsze strony, czyli motorykę i siłę fizyczną, podłączał się do akcji ofensywnych, walczył w defensywie. Było solidnie.
W końcu jednak selekcjoner zaczął kombinować. Zaczęło się od nieśmiałej próby wykorzystania Artura Jędzejczyka. Piłkarz Legii wyszedł w pierwszym składzie na mecz Ligi Narodów z Portugalią i może tego spotkania nie zawalił, ale sporo brakowało mu jednak do poziomu reprezentacyjnego. Później jednak Brzęczek wpadł na pomysł, który nie obronił się do dziś – mimo wielu podjętych prób, na czele z piątkową porażką w Amsterdamie. Statystyki nie kłamią, najchętniej ustawiał na lewej stronie bloku defensywnego Bartosza Bereszyńskiego, który nie dość, że sam podkreślał, iż czuje się tam nieswojo, to jeszcze popełnia proste błędy.
"Bereś" jest prawonożny, notorycznie musi przekładać piłkę z lewej na prawą stopę, gubi krycie, nie potrafi się dobrze ustawić. Gdyby nie jego spektakularne złamanie linii w drugiej połowie, Holendrzy nie zdołaliby strzelić gola w tej akcji:
W trakcie swojej kadencji Brzęczek osiem razy postawił na Bereszyńskiego, siedem razy na Recę, po razie na Rybusa i Jędrzejczyka. W tej grupie jest tylko jeden lewonożny piłkarz, który realia gry na tej pozycji zna od lat. Co więcej – 31-latek ma już za sobą perypetie zdrowotne, gra regularnie w barwach mocnego Lokomotiwu Moskwa i świetnie daje sobie radę. W tym seoznie wystąpił w pięciu z sześciu spotkań, w każdym spędził 90 minut na placu.
W odwodzie jest też młodziutki Michał Karbownik, który w ostatnich dniach przeżywa swoje pierwsze zgrupowanie w drużynie narodowej. Piłkarz, który prawdopodobnie wkrótce przeniesie się do Napoli, jest co prawda naturalnym środkowym pomocnikiem, ale niemal cały porpzedni sezon grał na lewej flance bloku defensywnego i właśnie tam stał się objawieniem PKO Ekstraklasy. Głównie też dzięki temu sięgnąć po niego chcą działacze Azzurri, którzy skłonni są zapłacić blisko 10 milionów euro.
Dlaczego więc selekcjoner wciąż upiera się przy stawianiu na Bereszyńskiego? To wyjaśnić trudno, ale wiadomo, że robi tym krzywdę i drużynie, i piłkarzowi. Zespół traci stabilizację w tyłach, a sam zawodnik w oczach kibiców, którzy nie oglądają regularnie meczów Sampdorii, wyrasta na laika, który ma problem z najprostszymi czynnościami charakterystycznymi dla obrońcy.