W zeszłym sezonie po raz drugi zdobył Kryształową Kulę dla najlepszego skoczka sezonu. Ma też dwa złote medale mistrzostw świata. Na skoczni lata ponad 250 metrów, poza nią kibicuje Bayernowi i Robertowi Lewandowskiemu. – Lecisz przez osiem, dziewięć sekund. Dla takich chwil zacząłem skakać – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL Stefan Kraft.
Antoni Cichy, TVPSPORT.PL: – W tym roku zamiast Wisły, były wakacje. Jak minął urlop?
Stefan Kraft: – Niespecjalnie. Chciałem się wybrać do Chorwacji, ale pojawiło się ostrzeżenie, że z powodu koronawirusa nie powinniśmy tam wyjeżdżać. Spędziłem tam tylko dwa dni. Pożeglowałem, popływałem motorówką i wróciłem do domu. Reszta wakacji w Austrii.
– Ale coś dobrego w czasie wakacji się przydarzyło. W końcu twój Bayern wygrał Ligę Mistrzów.
– Tak, to było dobre! Oglądałem mecz ze znajomymi w domu. Normalnie byłbym wtedy w Chorwacji, więc trochę mi się poszczęściło, że mogłem obejrzeć finał w towarzystwie przyjaciół. Całkiem przyjemnie!
– Twój przyjaciel Michael Hayboeck to kibic Barcelony. Jeszcze się przyjaźnicie po tym 2:8?
– Jasne! Akurat wtedy byłem w Chorwacji. Nie mogłem oglądać meczu i napisałem do niego, żeby po pierwszej połowie wysłał mi wynik. Odpisał mi "wracaj z Chorwacji i zostaw mnie w spokoju". Ale wciąż się przyjaźnimy, bez obaw.
– Pomyślałeś, że to jakiś żart, kiedy zobaczyłeś wynik?
– Paru chłopaków pisało do mnie. Powiadomienie za powiadomieniem, a ja nie miałem pojęcia, co tam się dzieje. Patrzę 4:1, 5:2, w końcu 8... Cholera, jak mogłem przegapić ten mecz?!
– W takim razie kto i dlaczego Robert Lewandowski jest teraz najlepszym piłkarzem świata?
– Sądzę, że jest obecnie jednym z najlepszych. Wciąż należę do fanów Leo Messiego. To niesamowite, co wyprawia z piłką. Nieczęsto jest nam dane podziwiać coś takiego, ale to imponujące, co robi w ostatnich latach Robert Lewandowski w Bundeslidze, a także Lidze Mistrzów. Strzela praktycznie w każdym meczu. Moim zdaniem to aktualnie jeden z najlepszych piłkarzy świata i najlepszy napastnik. Mam szczęście, że gra dla Bayernu.
– Czyli w rywalizacji Messi – Lewandowski wciąż wygrywa Messi?
– W tym sezonie to jasne, że to Robert Lewandowski powinien zostać piłkarzem roku! Sądzę, że zdobył tak wiele bramek, wygrał Ligę Mistrzów, tryplet i to on zasługuje na nagrodę dla zawodnika roku.
– Bayern zaprosił cię kiedyś do Monachium.
– Tak, trzy czy dwa lata temu byłem na Saebener Strasse, w centrum treningowym. To było coś nieprawdopodobnego zobaczyć, jak profesjonalnie pracują, jak funkcjonuje cała instytucja. Bardzo przyjemnie to wspominam. I miło było porozmawiać z niektórymi piłkarzami.
– Z Robertem Lewandowskim też rozmawiałeś?
– Tak, ale nie wtedy. Przyjechał trzy lata temu na loty w Oberstdorfie. Miałem wtedy okazję zrobić sobie z nim zdjęcie i trochę porozmawiać. Fajny facet!
– Liga Mistrzów wyglądała inaczej, tak samo inaczej kończył się Puchar Świata. Kryształową Kulę otrzymałeś w domu.
– Oczywiście, to nieco dziwne, kiedy wszystko decyduje się nie na skoczni, ale w hotelu. Było inaczej, ale niekoniecznie źle. Miałem później sporo czasu na relaks, wyciszenie się. Nigdy nie sądziłem, że coś takiego może się przydarzyć. Że nie będę miał, co robić. Normalnie po tak znakomitym sezonie trzeba pojechać do Wiednia, do Salzburga, dosłownie wszędzie. Grafik jest napięty, a teraz pojawiło się dużo luzu. I przyjemnie było świętować z kolegami z drużyny w hotelu, samolocie, busie. To była świetna podróż do domu. Dużo zabawy, głośna muzyka, nie spaliśmy.
– Próbowałeś porównać, które zwycięstwo było lepsze? To w 2017 roku, kiedy do ostatniego skoku walczyłeś z Kamilem Stochem, czy teraz, kiedy dowiedziałeś się o wszystkim w hotelu?
– Oczywiście, każda sytuacja wiąże się z wyjątkowymi uczuciami. To jasne, że trzy lata temu bardziej przeżywałem walkę z Kamilem. To była zacięta rywalizacja aż do ostatniego konkursu. Ale w tym sezonie też walczyłem od początku do końca z Karlem Geigerem, Dawidem Kubackim, który bardzo długo trzymał się wysoko. Tak jak jednak mówiłem, trzy lata temu zwycięstwo było bardziej emocjonalne. Wygrałem przed wielkim tłumem w Planicy, na oczach mojej rodziny, przyjaciół, dziewczyny, rodziców. To coś wyjątkowego, kiedy można razem z nimi świętować takie chwile. Ale w tym roku też było znakomicie, choć może nieco dziwnie.
– Niektórzy skoczkowie mają jeden sezon świetny, drugi dużo słabszy, a Stefan Kraft zawsze wskakuje do czołówki.
– To wymaga wiele pracy, która zaczyna się tydzień czy kilka dni po zakończeniu sezonu. Już wtedy myśli się o kolejnym, stara robić wszystko, żeby w następnym też należeć do czołówki. Oczywiście, organizm podpowiada mi, że jestem coraz starszy, już nie jest tak łatwo. Miałem tego lata pewne problemy z plecami, trochę za dużo treningów. Nie było czasu na wakacje. A w domu próbuję robić, co tylko się da. Może to sprawiło kłopoty w tym roku, ale jestem na dobrej drodze i wierzę, że następna zima znów będzie tak udana. Czeka mnie dużo pracy, no i mam wokół siebie mocną ekipę.
– Taka solidność bierze się z silnej psychiki?
– Myślę, że wszystko się na to składa. Wielu chłopaków z reprezentacji Austrii w treningach skacze na tym poziomie, co ja, ale kiedy przychodzi konkurs, nie potrafią tego powtórzyć. A ja wiem, że jestem stworzony do rywalizacji w zawodach, do ważnych konkursów. Uwielbiam, kiedy pojawia się adrenalina, tłumy pod skocznią. I wtedy mam najlepsze skoki. Myślę, że tego nie sposób się nauczyć. Albo to masz, albo nie.
Tylko ja i Michael Hayboeck byliśmy w czołowej "10". Wiedzieliśmy, że czekają nas trudne czasy. System skoków w Austrii działa bardzo sprawnie, zawsze byli najlepsi, nazywali ich Złotymi Orłami, superbohaterami.
– Mówiłeś o innych Austriakach. Może to nie oni skaczą słabiej w zawodach, ale ty dużo lepiej? A w treningach nie potrafisz wydobyć z siebie przysłowiowych 100 procent?
– W treningach też staram się dawać z siebie 100 procent. Ale to jasne, w treningu możesz skoczyć pięć czy sześć razy, nie ma publiczności, telewizji, niczego. A kiedy przychodzą zawody, pojawia się presja i trzeba sobie z nią poradzić. Wiem, że dobrze mi to wychodzi. Od lat robię wszystko, żeby być na szczycie. Trzeba odnaleźć coś, co pozwoli tam dotrzeć, a potem się utrzymać. Mój rytm treningowy, wypoczynkowy, także letnie przygotowania – to wszystko musi być dobrze ułożone. Mam też sporo pewności siebie, kiedy odpowiednio trenuję i przychodzi dobra forma. A to bardzo ważne.
– Jednym słowem, presja cię motywuje.
– Oczywiście.
– Bo wiesz, że w treningu masz pięć czy sześć skoków, a w zawodach to jest ten, od którego zależy wszystko.
– Właśnie dlatego niektórzy zawsze dobrze skaczą w treningach, a nie zawodach. A ja lubię to wyjątkowe uczucie. Czujemy coś specjalnego na przykład, kiedy przyjeżdżamy do Oberstdorfu na Turniej Czterech Skoczni. To nie jest zwykły konkurs Pucharu Świata. Czuć tę atmosferę, presję, widać tłumy. I zazwyczaj w Oberstdorfie idzie mi bardzo dobrze.
– W 2015, 2016 roku nie było już Thomasa Morgensterna, słabiej skakał Gregor Schlierenzauer. Presja spoczywała na tobie. Pomogło?
– Oczywiście. Tylko ja i Michael Hayboeck byliśmy w czołowej "10". Wiedzieliśmy, że czekają nas trudne czasy. System skoków w Austrii działa bardzo sprawnie, zawsze byli najlepsi, nazywali ich Złotymi Orłami, superbohaterami. Nie było tak łatwo wejść na tę ścieżkę. Ale myślę, że zmiana pokoleń w drużynie przebiegła dobrze. Weszło wielu młodych chłopaków. Tworzymy świetny zespół.
– Do kadry wchodziłeś w innym stylu niż Thomas z Gregorem. Oni od razu byli gwiazdami, a ty miałeś więcej czasu.
– Tak i wiele mogłem się od nich nauczyć. Od Gregora, od Thomasa, który był moim idolem. Do tego Andreas Kofler, Wolfgang Loitzl, który był moim pierwszym współlokatorem w pokoju. Można wiele podpatrzyć i się nauczyć od takich skoczków.
– Czymś cię zaskoczył Wolfgang Loitzl? Coś podpatrzyłeś?
– Był bardzo, bardzo zrelaksowanym facetem. Zawsze spokojny, podchodzący do wszystkiego na luzie. Kiedy wchodzisz w wieku dziewiętnastu lat do Pucharu Świata, jesteś naładowany, chciałbyś złapać sto srok za jeden ogon. A on był taki spokojny. Oczywiście, że mu się przypatrywałem. Może dzięki temu nieco zwolniłem, wyluzowałem.
– A teraz więcej w tobie spokoju czy adrenaliny i energii?
– Adrenaliny! Zawsze staram się być spokojniejszy, bardziej zrelaksowany, ale uwielbiam adrenalinę.
– I lubisz gotować. A w kuchni adrenaliny za wiele nie znajdziesz.
– Nie, nie. W domu muszę coś jeść! Stąd to gotowanie. Lubię gotować. To świetny sposób, żeby się wyciszyć. Można pomyśleć o tym, co przyrządzić. Lubię się zdrowo odżywiać, więc lepiej gotować na własną rękę.
– Gregor Schlierenzauer gra w golfa, fotografuje, a ty gotujesz, żeby oczyścić umysł?
– Nie do końca. Myślę, że gotuję, bo muszę jeść! I chcę jeść zdrowo. Kiedy szukam spokoju, idę w góry. Wspinam się, spędzam czas w otoczeniu natury.
– Zabierasz dziewczynę czy idziesz sam, rozmyślasz, słuchając muzyki?
– Oczywiście, że z dziewczyną, także z przyjaciółmi. Nie lubię przebywać w samotności. Zawsze chcę coś robić z przyjaciółmi, z kolegami z drużyny. To daje większą frajdę.
– Nie jesteś samotnikiem?
– Jeszcze nie.
– Jak odnajdujesz odpowiedni stan umysłu na skoczni? Korzystasz z treningu mentalnego?
– Nie za bardzo. Lubię się powygłupiać z kolegami z drużyny. To bardzo ważne, żeby jak najdłużej była dobra atmosfera w pokoju, w zespole. I żebym mógł być sobą. To dla mnie bardzo istotne, żebym był Stefanem Kraftem, który lubi pożartować, pośmiać się, wie, czego chce. A kiedy wsiadam na wyciąg, koncentruję się na tym, co powinienem zrobić.
– Żarty odsuwają na dalszy plan presję związaną z zawodami?
– Na pewno. I taki mam styl bycia. Zabawny, żartobliwy, zawsze szczery. Jestem po prostu sobą.
– To jaki najlepszy numer wykręciłeś w zespole?
– Oj, nie wiem! Nie bierzemy wszystkiego całkiem na serio, potrafimy o sobie rozmawiać, ja też mogę z siebie żartować.
– Zdajesz się być skoczkiem perfekcyjnym. Lądujesz wręcz podręcznikowo. Perfekcja ma znaczenie w skokach czy nie ma skoku idealnego?
– Bardzo ciężko oddać perfekcyjny skok. Ale trzy, cztery lata miałem problemy z telemarkiem i chciałem to poprawić. Bardziej otwierać górną część ciała, prostować ręce. Wtedy bardzo nad tym popracowałem latem. Poszukiwałem perfekcji także przy technice skoku czy na siłowni. Zawsze staram się być coraz lepszy. Ale jeśli chcesz wykonać wszystko perfekcyjnie, to też nie do końca dobra droga. Nie zawsze da się robić wszystko idealnie. Musi być jednak chęć dążenia do doskonałości.
– Jesteś perfekcjonistą czy potrafisz sobie powiedzieć, że jeśli coś się sprawdza na skoczni, to po co to zmieniać?
– Wtedy bardzo dużo myślę o moich skokach, treningach, co jeść, jak odpoczywać, jak podróżować. Czasami może aż za bardzo o tym myślę. Ale bez całego tego wysiłku nie da się dostać na szczyt.
– Był sezon, w którym myślałeś za dużo?
– Ten olimpijski, kiedy były igrzyska w Pjongczangu. Poprzedni rok ułożył się perfekcyjnie, a nowy też zacząłem bardzo dobrze. Ale problem tkwił w tym, że mniej więcej przez pierwszych dziesięć konkursów nie stanąłem na podium. I wtedy zacząłem rozmyślać, rozmyślać, a moje skoki były coraz gorsze. Teraz inaczej podszedłbym do pewnych rzeczy niż dwa, trzy lata temu.
– Byłbyś mniej analityczny?
– Tak. Testujesz nowy sprzęt, chcesz być coraz lepszy, a czasami wystarczy przejść obok tego, po prostu skakać i trenować, jeśli coś się sprawdza. A nie chcieć więcej i więcej.
– Zdobyłeś już dwie Kryształowe Kule. Łatwiej rozpoczynać nowy sezon z tej pozycji czy wręcz przeciwnie? Wszyscy będą czekali, co pokażesz.
– To nie ma znaczenia. Za rok też chcę być na szczycie albo w czołowej "10" czy czołowej "3". Byłoby świetnie. Jest wystarczająco dużo presji. Ważne, żebym osiągał dobre wyniki, a tym, czego chcieliby inni, nie przejmuję się. Wiem, że każdy w Austrii chciałby mnie znowu widzieć na szczycie. Kiedy zajmuję dziesiąte miejsce, wszyscy pytają "co się dzieje?" Ale to normalne. Wiem o tym.
– Wygrałeś już tak wiele... Masz jeszcze o czym marzyć na skoczni?
– Mam wiele marzeń. Medal olimpijski to takie wielkie marzenie. Byłoby wspaniale go zdobyć. Może polecieć choć raz ponad 260 metrów? A nuż zbudują nową skocznię albo zmienią coś w lotach narciarskich, bo to coś, co uwielbiam. Pięknie byłoby jeszcze raz zwyciężyć u siebie w domu, w Bischofshofen.
– Loty... czy rekordzista świata odczuwa czasem strach?
– Nie strach, ale zawsze podchodzę z respektem do mamucich skoczni. To coś wyjątkowego, kiedy po raz pierwszy w sezonie siada się na belce startowej. Poziom adrenaliny skacze niemiłosiernie. Ale nie ma strachu.
Jest wystarczająco dużo presji. Ważne, żebym osiągał dobre wyniki, a tym, czego chcieliby inni, nie przejmuję się. Wiem, że każdy w Austrii chciałby mnie znowu widzieć na szczycie. Kiedy zajmuję dziesiąte miejsce, wszyscy pytają "co się dzieje?"
– Poleciałeś już nieraz ponad 250 metrów. Kilka sekund w powietrzu. Masz czas, aby pomyśleć o lądowaniu? Czy działasz jak automat?
– Kiedy wiesz, że to będzie bardzo długi lot, myślisz sobie jedynie: "muszę to ustać, muszę to ustać".
– Nie brakuje ci czasem tego uczucia, kiedy bijesz rekord świata? Może już nigdy się nie powtórzyć.
– Nie da się tego zapomnieć. Dla takich lotów uprawiamy skoki narciarskie. Lot ponad 250, nawet 240 czy 235 w Kulm niezwykle podnosi poziom adrenaliny... Może będzie mi dane pofrunąć w przyszłym sezonie ponad 250 metrów.
– Osiem, dziewięć sekund. Ile trwają te sekundy w powietrzu? Czas zwalnia czy przyspiesza?
– Nie za długo! Wszystko dzieje się za szybko.
– A ty pewnie chciałbyś zatrzymać wtedy czas.
– Oczywiście. Dla takich chwil zacząłem skakać. Lecisz przez osiem, dziewięć sekund. To marzenia młodego chłopaka.
– Tak kochasz loty, a w przyszłym sezonie mistrzostwa w Planicy. Jaki będzie twój cel numer jeden?
– Skakać przed publicznością! W ogóle skakać w zawodach! Ale sprawy zdają się wyglądać dobrze. Loty w Planicy to będzie z pewnością coś wyjątkowego. W końcu to moja ulubiona skocznia. Medal będzie moim celem. No i chciałbym znów być jednym z najlepszych skoczków.
– Na Letnim Grand Prix w Wiśle cię nie było, ale jest jeszcze Letni Puchar Kontynentalny. Czy całkiem odpuszczasz letnie skakanie?
– Odpuszczam. Nie miałem za wielu skoków. Dwa razy robiłem sobie czterotygodniową przerwę z powodu problemów z plecami. Trenowałem tylko fizycznie. To też dobre, ale na skoczni spędzałem mniej czasu. W tym roku jest nieco inaczej, chcę oddać więcej skoków, a nie jeździć na zawody, podróżować. Pod koniec września mamy mistrzostwa Austrii, w październiku inne krajowe zawody. W tych konkursach wezmę udział.
– Najlepszemu skoczkowi świata może być trudno o odpowiedź, ale kto w przyszłym roku zdobędzie Kryształową Kulę?
– Hmm... Ciężko powiedzieć. Myślę, że duże szanse ma Dawid Kubacki. Jest z roku na rok mocniejszy. Teraz bardzo korzystnie prezentował się latem. Jest na dobrej drodze, wie, jak sobie radzić, jak uzyskać wysoką formę także zimą, a to zawsze stwarzało mu wielkie problemy. To poważny kandydat do zdobycia Kryształowej Kuli.
Rozmawiał Antoni Cichy