Niewiele decyzji odbiło się w ostatnich miesiącach w futbolowym środowisku tak szerokim echem jak zmiana trenera w Juventusie. Klub znów zdominował krajowe rozgrywki, sięgając po dziewiąty mistrzowski tytuł z rzędu. Kolejny raz zawiódł jednak w Lidze Mistrzów – dzień po odpadnięciu w 1/8 finału rozgrywek pracę stracił Maurizio Sarri. Szybko ogłoszono, że zastąpi go Andrea Pirlo – niedawny ulubieniec kibiców, ale pod względem szkoleniowym kompletny nowicjusz.
W maju 2008 roku podobnego "królika z kapelusza" wyciągnął Joan Laporta. Ówczesny prezydent Barcelony ogłosił, że utytułowanego Franka Rijkaarda zastąpi Pep Guardiola. Kreatywny rozgrywający był związany z Katalonią przez zdecydowaną większość piłkarskiej kariery. Zaledwie rok wcześniej rozpoczął pierwszą pracę w roli trenera. Po sukcesach z drugą drużyną został ekspresowo rzucony na głęboką wodę.
Na niej nie tylko nie zatonął, ale dość szybko dał się poznać jako wszechstronnie utalentowany pływak. W pierwszym sezonie pracy na poziomie seniorskim sięgnął po potrójną koronę, triumfując w lidze, krajowym pucharze oraz przede wszystkim w Lidze Mistrzów. W najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach zapisał się zresztą jako najmłodszy trener, który poprowadził zespół do końcowego triumfu.
Era Guardioli miała się dopiero rozpocząć, a on sam sprawdził się potem – już z nie tak dużym powodzeniem – w Bayernie Monachium i Manchesterze City. Zatrudnienie trenera bez doświadczenia w tak uznanym klubie jak Barcelona z perspektywy czasu można chyba postrzegać jako pewien przełom. Z czasem szefowie innych czołowych europejskich drużyn zapragnęli powtórzyć ten manewr. Często kierowali się jednak nie romantyczną wizją, a pewnym ekonomicznym pragmatyzmem – trener bez nazwiska i osiągnięć kosztuje przecież dużo mniej.
Turyński niewypał
W poszukiwaniu "własnego Guardioli" Juventus ma już całkiem długie tradycje. Latem 2009 roku – świeżo po pierwszych sukcesach Hiszpana – klubowi dyrektorzy zaufali Ciro Ferrarze. Nowicjusz zdążył zaimponować w końcówce poprzedniego sezonu, kiedy to przejął drużynę po Claudio Ranierim. Rzutem na taśmę uratował drugie miejsce i bezpośredni awans do Ligi Mistrzów. Kibice go uwielbiali, a weterani pokroju Alessandro Del Piero i Gianluigiego Buffona cieszyli się na myśl o pracy z dawnym kolegą.
Na papierze zgadzało się właściwie wszystko. Ferrara nie miał może wcześniej doświadczenia w roli pierwszego szkoleniowca, ale jako piłkarz terminował przecież u najlepszych – Marcello Lippiego, Fabio Capello i Carlo Ancelottiego. Ten pierwszy ściągnął go w połowie lat dziewięćdziesiątych z Neapolu do Turynu, a kilka lat później wymyślił dla niego inną rolę – członka sztabu szkoleniowego w drużynie mistrzów świata z 2006 roku.
Nowy trener dostał dużo pieniędzy na transfery. Siłą Juventusu miał być brazylijski duet w środku pola – bardziej ofensywny Diego i odpowiedzialny za rozbijanie ataków Felipe Melo. Zaczęło się idealnie – w pierwszych czterech kolejkach Serie A udało się odnieść komplet zwycięstw. W pokonanym polu zostały wtedy Roma i Lazio – obu rywali udało się pokonać w Rzymie. Błyszczeli Brazylijczycy i wyglądało na to, że zespół powoli się dociera. Do czasu...
Kryzys przyszedł zimą, ale na początku niewiele na niego wskazywało. Jeszcze 6 grudnia Juventus pokonał na własnym boisku Inter 2:1, a piękną bramkę na wagę trzech punktów zdobył Claudio Marchisio. Ferrara wygrał wtedy w bezpośredniej rywalizacji z samym Jose Mourinho – to musiało robić wrażenie. Dwa dni później trzeba było jednak postawić kropkę nad "i" w ostatniej kolejce fazy grupowej Ligi Mistrzów. Do awansu potrzebny był zaledwie remis przed własną publicznością.
Zaczęło się najlepiej jak tylko mogło – od gola Davida Trezegueta. Stopniowo do głosu zaczęli dochodzić jednak piłkarze Bayernu Monachium. Z rzutu karnego wyrównał ich bramkarz – Hans-Joerg Butt. W końcówce posypało się wszystko – skończyło się druzgocącą porażką 1:4. To był początek kryzysu – Bianconeri z sześciu kolejnych spotkań przegrali aż pięć! Po ostatnim z nich Ferrara stracił pracę i do poziomu Guardioli nigdy nawet się nie zbliżył. Brazylijski duet odszedł niewiele później.
Demon Conte
Więcej szczęścia miał Antonio Conte. Wymarzoną posadę ostatecznie objął latem 2011 roku. Był blisko już dwa lata wcześniej, ale wtedy zaufano jednak Ferrarze. Były pomocnik wrócił do Turynu z całkiem sporym trenerskim doświadczeniem. Prowadził między innymi Bari, Sienę i Atalantę, ale nie miał na koncie jakichś znaczących sukcesów. Prawdziwą renomę zapewniła mu dopiero praca z Juventusem.
Zaczął od rewolucji. Z sukcesami przestawił drużynę na zapomniany system 3-5-2, w którym kluczową rolę odgrywał świeżo sprowadzony… Andrea Pirlo. Rozgrywający miał wtedy 32 lata i był powszechnie traktowany jako piłkarz po przejściach, który powoli schodzi z wielkiej sceny. Wbrew piłkarskiej logice okazało się jednak, że wciąż może pociągać za sznurki, w czym największa zasługa nowego szkoleniowca.
– Conte zmusza cię do tego, byś cały czas dawał z siebie wszystko – czasami to nawet więcej niż ci się wydaje. Ma obsesję zwyciężania. Gdy przegrywa, wstępuje w niego demon i wtedy lepiej się do niego nie odzywać. To najlepszy trener, z którym pracowałem. Każdego dnia przerabialiśmy 40-50 minut materiału wideo. To przez niego zacząłem w ogóle myśleć o tym, by samemu zostać trenerem – zdradził Pirlo w lutym 2020 roku.
Łatka "najlepszego trenera" z ust kogoś, kto z Carlo Ancelottim wygrywał Ligę Mistrzów, a z Marcello Lippim sięgał po mistrzostwo świata, mówi chyba wszystko. Po trzech latach współpracy Conte zostawił Juventus. Uniósł się honorem – oczekiwał od władz klubu wielkich transferów, bo mimo kolejnych triumfów na krajowym podwórku wciąż nie udawało się podbić Ligi Mistrzów. – Nie da się zjeść w drogiej restauracji mając 5 euro w kieszeni – tłumaczył obrazowo odchodzący szkoleniowiec.
Latem 2020 roku Conte i Guardiola to naturalne punkty odniesienia dla fanów Juventusu. W przeciwieństwie do obu wymienionych Pirlo nie ma jednak kompletnie żadnych doświadczeń związanych z pracą z jakimkolwiek zespołem. Hiszpan zanim objął pierwszą drużynę przepracował rok z zespołem B. Na trenera bez żadnego doświadczenia czołowe kluby świata często nie stawiają. Paradoksalnie jednym z ostatnich takich wyborów mógł być... Ciro Ferrara.
Niechciany Sarri
Zatrudnienie Pirlo musiało być szokiem także w Turynie. Jeszcze 30 lipca na konferencji prasowej ogłoszono z pompą, że obejmie drużynę U-23, która występuje w Serie C. Wydawało się, że to naturalna kolej rzeczy – kandydat na trenera miał po prostu zebrać pierwsze szlify w miarę spokojnym środowisku. Zero presji i oczekiwań – pod wieloma względami to wymarzony scenariusz dla filozofa, który chce zderzyć ambitne pomysły z rzeczywistością.
Dziewięć dni później wszystko się zmieniło – z dnia na dzień pracę stracił Maurizio Sarri. Podczas jego kadencji turyńczycy na własnej skórze przekonali się, że lepsze bywa wrogiem dobrego. Charyzmatyczny szkoleniowiec zastąpił na stanowisku Massimiliano Allegriego, który wygrał z drużyną pięć tytułów mistrzowskich i dwukrotnie grał w finale Ligi Mistrzów. W ostatnim sezonie zarzucano mu jednak... brak stylu. Właśnie to miał zmienić Sarri – futbolowy teoretyk, który zachwycał kibiców filozofią sarrismo.
W teorii miał wszystkie odpowiednie składniki. Na efektowny futbol czekali Cristiano Ronaldo i Paulo Dybala. Transfery? Wzmocniono drugą linię, a o sile obrony miał stanowić obiecujący Matthijs de Ligt, który kilka miesięcy wcześniej wyeliminował Juventus w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. W praniu okazało się jednak, że Sarri nie potrafi przekonać podopiecznych do swoich "ideałów sierpnia". Na boisku nikt nie chciał iść dla niego na wojnę. Każdą wygraną trzeba było wyszarpać – przeważnie w brzydkim i wypranym z emocji stylu.
Jakimś cudem – chyba głównie siła rozpędu – udało się jednak wywalczyć kolejne scudetto – i to na kilka kolejek przed końcem. Ostatecznie Juventus triumfował jednak zaledwie z punktem przewagi – to najmniejsza różnica w ciągnącej się od lat dominacji. Sarri stracił posadę bezpośrednio po odpadnięciu w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Podobno krzyżyk postawił na nim sam Cristiano Ronaldo, który nie wyobrażał sobie dalszej współpracy.
Inni zawodnicy mieli podobne podejście. Można było odnieść wrażenie, że wręcz odetchnęli z ulgą. Specyficzny charakter Sarriego od początku nie pasował do coraz bardziej korporacyjnego stylu zarządzania, który zaczyna dominować w Turynie. 61-latek uwielbiał chodzić w dresach i popalać papierosy, a do tego słynął z niezbyt błyskotliwych odpowiedzi na dziennikarskie pytania. Teraz może łatwo to pisać, ale od początku z wielu względów do Juventusu nie pasował.
Zespół po przejściach
Piłkarze "Starej Damy" w ogóle znaleźli się w przedziwnym położeniu. Dwa lata temu drużynę nieoczekiwanie wzmocnił Ronaldo, a logika stojąca za tym ruchem wydawała się jasna. Oto hegemon włoskiego podwórka pozyskuje światową gwiazdę, która ma zagwarantować walkę o triumf w Lidze Mistrzów. Wszystko z myślą o tym, by wreszcie wskoczyć na jeszcze wyższy poziom. Skończyło się jednak podwójnym rozczarowaniem – najpierw w ćwierćfinale lepszy okazał się Ajax, a teraz w 1/8 finału triumfował Olympique Lyon. Bądźmy szczerzy – nie są to europejskie potęgi.
Ronaldo dwoił się i troił. Strzelał na potęgę, ale jego znakomita dyspozycja tylko odwracała uwagę od szeregu narastających problemów, których z czasem nie dało się już przykryć. Skończyło się tak, że genialna forma Portugalczyka pozwoliła podtrzymać dominację na krajowym podwórku, ale koniec końców kołdra okazała się zbyt krótka na wymarzony podbój Ligi Mistrzów.
Wystarczy się tylko rozejrzeć po pozycjach. Prawa obrona? Od odejścia Stephana Lichtsteinera zwyczajnie nie ma tam zawodnika światowej klasy. Po lewej stronie wciąż dominuje Alex Sandro, ale w ostatnich miesiącach wyraźnie spuścił z tonu. Być może brakowało mu konkurenta – teraz może to zmienić młody Luca Pellegrini.
Środek defensywy wyglądał lepiej, ale tam pojawiły się inne problemy. Giorgio Chiellini większość sezonu stracił przez poważną kontuzję. Jego sytuacja sprawiła, że De Ligt trafił do pierwszego składu, choć absolutnie nie był na to gotowy. Aklimatyzacja trwała długo, a Holender miał wyjątkowy problem... z pilnowaniem rąk. Wiele rzutów karnych sprokurował w dość nieodpowiedzialny sposób. Na tym tle trzeba przyznać, że Leonardo Bonucci grał w miarę pewnie, choć nie zbliżył się do formy z najlepszych dni.
Największym problemem była jednak jakość środka pola. Na papierze można było przebierać w znanych nazwiskach. Miralem Pjanić teoretycznie idealnie pasował do Sarriego, który liczył, że rozgrywający będzie zaliczał nawet ponad 100 kontaktów z piłką podczas meczu. Bośniak jednak mocno obniżył loty – dziś w Turynie już go nie ma. Sprowadzony latem Aaron Ramsey to człowiek-uraz, z którym ciężko wiązać długoterminowe plany. Adrien Rabiot po wyboistym początku dopiero pod koniec sezonu zaczął pokazywać przebłyski sporego potencjału.
Patrząc dalej… wcale nie robi się lepiej. Sami Khedira więcej czasu niż na boisku spędzał w gabinetach lekarskich. Rodrigo Bentancur grał regularnie, ale Sarri nie potrafił znaleźć mu optymalnej pozycji. Blaise Matuidi łatał dziury i za każdym razem zostawiał na boisku serce, ale ze względu na braki techniczne nie pasował do stylu gry opartego na posiadaniu piłki. Emre Can został potraktowany jak zbędny balast – nie został nawet zgłoszony do Ligi Mistrzów i rozgoryczony odszedł do Borussii Dortmund. Nazwiska były – brakowało po prostu pomysłu jak to wszystko poukładać.
– Zwalniacie mnie, a problemem są piłkarze. Ich po prostu nie da się trenować – to według włoskich mediów ostatnie słowa zwalnianego Maurizio Sarriego. Być może o jego losie przesądził konflikt z Cristiano Ronaldo, który po meczu z Lyonem miał postawić sprawę na ostrzu noża – albo on, albo ja. Trener chciał go spróbować na środku ataku, ale sam Portugalczyk widział się bardziej z boku boiska. We wszystkich rozgrywkach strzelił 37 goli – o dziewięć więcej niż w debiutanckim sezonie we Włoszech.
Pan Pirlo planuje porządki
Jeśli CR7 nie potrafił uwierzyć w autorytet tak uznanego fachowca, to dlaczego właściwie miałby zaufać kompletnemu nowicjuszowi? Pirlo startuje jednak z nieco innej pozycji. Kilku piłkarzy z obecnej kadry pamięta go jeszcze z boiska. "Teraz mam do ciebie mówić "proszę pana"?! Powodzenia z nowym wyzwaniem Andrea!" – napisał w mediach społecznościowych Gianluigi Buffon, który jest o rok starszy od nowego szkoleniowca.
Debiutant nie może liczyć na wielkie transfery. Juventus musi najpierw rozwiązać sporo problemów wewnętrznych. Największym wydaje się starzejąca się kadra na wysokich kontraktach. Z klubu już odeszli Blaise Matuidi i Gonzalo Higuain, z którymi rozwiązano kontrakty. Do kasy nie wpłynęła nawet złotówka… Tą samą drogą może podążyć także Sami Khedira. Problem powraca – klub z Turynu co roku latem weteranów, ale rzadko kiedy potrafi na nich cokolwiek zarobić. Poprzednio taki sam los dotknął Mario Mandzukicia i Claudio Marchisio.
Mimo specyficznej sytuacji finansowej do drużyny udało się wpuścić nieco świeżej krwi. Ciekawym pomysłem była wymiana "mózgu" drużyny – Miralem Pjanić odszedł do Barcelony, a w jego miejsce – za niewielką dopłatą – pojawił się dużo młodszy Arthur. Na korzystnych zasadach udało się również pozyskać Westona McKenniego – wszechstronnego i walecznego gracza drugiej linii, który zrobił świetne wrażenie na pierwszych treningach.
Remedium na problemy na bokach obrony może być także zmiana taktyki. Pirlo zapowiada, że będzie w tym względzie elastyczny i w trakcie sezonu zamierza grać w różnych wariantach z trójką środkowych obrońców (najczęściej 3-5-2) oraz z dwójką stoperów (4-3-3). W tej sprawie można tylko spekulować – pewne tropy nowy trener podrzucił kilka miesięcy temu... w rozmowie z Fabio Cannavaro na Instagramie.
Włoscy dziennikarze prześcigają się w snuciu domysłów. Na początku września Pirlo uzyskał licencję trenera UEFA Pro. W pracy zaliczeniowej zdobył 107 na 110 możliwych punktów, a Giovanni Capuano ujawnił fragment jego prezentacji. Szkoleniowiec miał opisywać założenia nowatorskiego systemu 3-4-2-1, w którym kluczowe role mają odgrywać grający po bokach "wahadłowi". Drużyna miałaby wykorzystywać szerokość boiska i wychodzić na boisko z zamiarem całkowitej dominacji w posiadaniu piłki.
Ten system wydaje się kuszący z wielu względów. Po pierwsze – dzięki temu obronny tercet mogliby stworzyć Chiellini, Bonucci i De Ligt. Po drugie – w tym ustawieniu tuż za plecami wysuniętego napastnika znalazłoby się miejsce dla Cristiano Ronaldo i Paulo Dybali. Ten wariant mógłby również pomóc stworzyć na nowo Federico Bernardeschiego, który do tej pory w ofensywie nie przekonywał.
Z nowych twarzy warto zwrócić uwagę na Dejana Kulusevskiego. 20-letni Szwed w poprzednim sezonie zachwycał w Parmie – w Serie A strzelił 10 goli i zaliczył prawie tyle samo asyst. Jeden z trenerów porównywał go nawet do Mohameda Salaha. – Ten chłopak ma w sobie to coś. Potrafi stworzyć coś z niczego – zachwycał się Sven Goran-Eriksson. Szwed ma także innego znanego kibica – mocno wspiera go sam Zlatan Ibrahimović.
Potencjalnych problemów widać jednak sporo. Pirlo otwarcie deklaruje, że czeka na środkowego napastnika. Już w pierwszej rozmowie zakomunikował Higuainowi, że nie widzi dla niego miejsca. Media rozpisują się o transferze Luisa Suareza, ale bardziej realną alternatywą wydaje się Edin Dzeko. Wciąż możliwy wydaje się także powrót młodziutkiego Moise Keana, który przed rokiem odszedł do Evertonu.
"Czasami odrobina sadyzmu jest tym składnikiem, który sprawia, że zwycięstwo ma potem słodszy smak" – to jeden z najbardziej znanych cytatów z książki Andrei Pirlo. Jego piłkarze na razie tej strony jego warsztatu jeszcze nie poznali. Z Turynu dochodzą optymistyczne sygnały, choć nadal nie brakuje takich, którzy postrzegają zatrudnienie debiutanta w kategoriach niepotrzebnego ryzykanctwa.
Juventus od lat marzy bowiem o Guardioli, ale ten konsekwentnie trzyma się Manchesteru City. Kuszącą alternatywą wydawał się pozostający bez pracy Mauricio Pocchettino, ale na jego tle Pirlo był po prostu dużo tańszy. To istotne, bo klub wciąż trzyma na liście płac zwolnionego Sarriego. Nowy trener szybko skompletował swój sztab. Znalazło się w nim miejsce dla Igora Tudora – innego byłego gracza Juventusu, który ma… dużo większe doświadczenie trenerskie niż jego szef.
W którym kierunku panowie popchną mistrzów Włoch? Można odnieść wrażenie, że władze klubu świadomie zdecydowały się na eksperyment. Nie można wygrywać krajowego mistrzostwa bez końca – kryzys prędzej czy później jest nieunikniony. Niezwykła passa i tak zapisze się w historii. Zatrudnienie wizjonera-teoretyka może być całkowitą porażką, ale są pewne podstawy by przypuszczać, że ryzyko się opłaci. Najwięcej ma do stracenia sam Pirlo, ale wielu początkujących trenerów dałoby się przecież pokroić za taką szansę. A on sam presji się nie boi – mowa w końcu o człowieku, który cały dzień finału mundialu spędził… grając na konsoli.