| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Trzeci najlepszy strzelec w historii Legii Warszawa po Brychczym i Deynie. Jej najlepszy piłkarz przed wojną. Żołnierz armii Andersa. 24 września 1906 roku urodził się, a 24 września 1982 r. zmarł Józef Nawrot – "pierwszy snajper Legii".
Tak pisał o nim magazyn "Gwiazdy Legii". We wstępie do krótkiej biografii piłkarza czytamy: "Przed II wojną światową Legia nie należała do krajowych potęg, co nie znaczy jednak, że była zespołem słabym. Kilka razy zdołała wdrapać się na podium, a w składzie nie brakowało gwiazd krajowego futbolu. Jedną z nich był Józef Nawrot – pierwszy legijny król strzelców ligi".
Rzecz w tym, że w oficjalnych statystykach, w rubryce "królowie strzelców" Nawrota nie znajdziemy. W 1930 roku strzelił 27 goli w 20 meczach, a jego prawdziwym popisem było ostatnie spotkanie w sezonie, z Ruchem Hajduki Wielkie (dziś Ruch Chorzów). Napastnik Legii ścigał się o tytuł z Karolem Kossokiem z Cracovii i koledzy robili wszystko, by to on wygrał. Po ich podaniach Nawrot zdobył aż sześć bramek i rzeczywiście wyprzedził Kossoka. Tak przynajmniej opisywał to Stanisław Mielech w książce "Golem faule i ofsajdy" z 1957 roku.
Po kilkudziesięciu latach jego wyliczenia zakwestionował Andrzej Gowarzewski. Zdaniem tego historyka, przez cały sezon Nawrot strzelił nie 27, a 22 gole. Korona króla strzelców należy się więc Kossokowi. Tym sposobem mamy dwie wersje historii, a różnica wynika z niedokładności ówczesnych gazet, które niedokładnie przypisywali autorów do trafień.
Jedno jest pewne – przed wojną Józef Nawrot był największą gwiazdą warszawskiej Legii. Urodzony w Krakowie do 1926 roku grał w Cracovii, a przez kolejne 10 lat – właśnie w Legii. Strzelił dla niej 107 goli w 175 występach. "Niezwykle szybki, ruchliwy i bojowy, znakomity łowca goli. (...) Imponował grą głową, bo mimo stosunkowo skromnych warunków fizycznych (172 cm wzrostu – przyp. RP) dysponował niewiarygodną skocznością" – opisywał Gowarzewski w książce "Mistrzostwa Polski. Ludzie, fakty 1918-1939". Tworzył znakomitą formację ataku z innymi krakusami, Józefem Ciszewskim i Marianem Łańką.
W 1930 roku ten tercet się rozpadł, rzekomo przez kobiety. Tak to opisywał "Sportowiec": "Na wszystkich meczach rozgrywanych w Warszawie siedziały panie serc Mariana Łańki i Józefa Nawrota, zresztą wielkie przyjaciółki. Pewnego dnia narzeczona Łańki zwróciła się do sympatii Nawrota: – Wiesz, Józek to musi ćwiczyć tak, jak mu Marian zagra. – Co? – oburzyła się urażona wybranka serca Nawrota. I tak się zaczęło. Kłótnie pań przeniosły się wkrótce na inną płaszczyznę i Łańko... wyemigrował z Warszawy".
Z Nawrotem w składzie Legia trzy razy stawała na ligowym podium, ale nie zdobyła mistrzostwa. To zarezerwowane było dla drużyn z Galicji: Wisły, Cracovii i Garbarni. Z czasem rozpoczęła się dominacja Ruchu Wielkie Hajduki, a legionowy klub znaczył już coraz mniej.
Targany wewnętrznymi konfliktami i osłabiony odejściami Łańki, Ciszewskiego czy czołowego obrońcy Józefa Ziemiana zaczął osuwać się w krajowej hierarchii. Nawrot już wcześniej deklarował chęć odejścia, a w nowym składzie się nie odnajdywał. Tak pisano o nim po jednym z meczów: "Nie miał ochoty ganiać za piłką. Czekał, aż koledzy podadzą mu ją na nogę. Publiczność denerwowała się coraz bardziej i wreszcie zaczęła wygwizdywać Nawrota".
Feralny rejs
W 1936 roku Legia zajęła ostatnie, 10. miejsce i spadła z ligi. Może by się trzymała, gdyby nie absencja czterech ważnych piłkarzy. Nawrot, Henryk Martyna, Franciszek Cebula i Edward Drabiński wypłynęli z kraju na pokładzie słynnego statku MS Batory. Cel: Nowy Jork, gdzie drużyna marynarzy miała zagrać rewanż z zespołem amerykańskiej Polonii. W pierwszym meczu polonusi wygrali aż 8:1, więc na rewanż kapitan Eustazy Borkowski zaprosił "zawodowców".
"Ci na wieść o możliwości zarobienia kilku dolarów porzucili klub i kolegów. Wzmocnieni legionistami marynarze wzięli srogi rewanż wygrywając 4:1, a bramki dla MS Batory strzelali: Nawrot (trzy) i Drabiński" – czytamy w legijnym archiwum.
Po powrocie zarząd klubu zdyskwalifikował całą czwórkę: Nawrota, Cebulaka i Martynę na dwa lata, a Drabińskiego na pół roku. Efekt – trzej pierwsi opuścili Legię. Martyna i Cebulak przenieśli się do Warszawianki, a Nawrot do Polonii. Do wybuchu wojny był jej zawodnikiem, ale wystąpił łącznie tylko w 15 meczach, w których strzelił dziewięć goli.
"Był mistrzem dryblingu i arcymistrzem w strzelaniu głową. Raczej niższy niż średniego wzrostu i bardziej wątły niż masywny, o niedługich, trochę krzywawych nogach, dość zabawnie wyglądał w kostiumie piłkarskim, tym bardziej, że upodobał sobie długie spodenki sięgające do połowy kolana i z reguły w takich występował. Był rudy, czerwono rudy, niektórzy mówili, że zamiast głowy nosi marchewkę. Był zresztą wybornym, ale dosyć chimerycznym piłkarzem. Czasami po prostu nie chciało mu się grać. Do pracowitych nie należał" – tak "Wiewiórę" wspominał Bohdan Tomaszewski.
Bez wątpienia był postacią ekscentryczną. Zdarzały mu się wybuchy. W 1933 roku razem z Cebulakiem i Szallerem pobili w szatni Ziemiana, bo mieli z nim osobiste porachunki. Doprowadziło to do odejścia znakomitego defensora i odsunięcia agresorów od gry aż na dwa lata. Na wieść o tym reszta drużyny się zbuntowała, a Nawrota z kolegami odwieszono. W kolejnym sezonie został zdyskwalifikowany na kilka spotkań za atak na słynnego bramkarza Pogoni Lwów, Spirydiona Albańskiego.
Gdyby nie wahania formy, pewnie odegrałby większą rolę w reprezentacji Polski. Występował w niej od 1928 do 1935 roku. W 19 meczach strzelił 16 goli.
O jego dalszych losach nie wiemy za dużo. W momencie wybuchu II wojny światowej przebywał we Lwowie. Trafił do niewoli sowieckiej na Syberii, ale udało mu się przedostać do amii generała Andersa. Walczył pod Arnhem. Pod koniec wojny wylądował w Szkocji, gdzie był instruktorem i organizatorem sportu w Polskich Siłach Zbrojnych.
Nigdy nie wrócił do kraju. Według Gowarzewskiego, "unikał kontaktów z przyjaciółmi i znajomymi w Polsce". Grywał w szkockich klubach amatorskich, a zmarł w angielskim Southsea 24 września 1982 roku, dokładnie w dniu swoich 76. urodzin.