{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Od Hitzfelda do Roberta Lewandowskiego. Po obu stronach barykady
Marcin Borzęcki /
Losy obu tych klubów przecinają się od dziesięcioleci. Raz bezpośrednio walczyły o mistrzostwo kraju, innym razem wzajemnie się wspierały, a w ostatnich latach wykształcił się wokół ich rywalizacji "Der Klassiker", który co najmniej dwa razy w roku podgrzewa atmosferę w Bundeslidze do czerwoności. Historia Bayernu Monachium i Borussii Dortmund to jednak też trenerzy i piłkarze, którzy działali po obu stronach barykady.
Bolesna wpadka Bayernu. "Rywale byli jadowici"
Na początku tego stulecia Borussia dzielnie stawiała czoła bawarskiemu gigantowi. Sięgnęła po mistrzostwo kraju, wydawała pieniądze na lewo i prawo, pomyślała nawet o założeniu własnej marki odzieżowej, która miałaby wkrótce ubierać inne drużyny z Niemiec. Zbyt agresywna polityka okazała się skuteczna, ale tylko na krótkim dystansie. Klub nie był wówczas przygotowany na maraton, raczej na 100-metrowy sprint, więc gdy siły opadły, potężnie się wykrwawił. Już kilka lat później istnienie BVB stanęło pod znakiem zapytania i trzeba było skorzystać nawet z finansowej pomocy monachijczyków, by przetrwać. W końcu jednak udało się odbić od dna, znów nawiązać równorzędną walkę, ale tym razem prowadzoną z głową. Choć od dwóch z rzędu ligowych triumfów minęło na Signal-Iduna Park blisko 10 lat, szefowie wciąż inwestują przede wszystkim w młodych piłkarzy, których z czasem można by sprzedać z zyskiem.
To jedyna droga, by kiedykolwiek móc stanąć bark w bark z Bayernem. Droga niezwykle mozolna, bo aktualnie oba kluby dzieli przepaść – zarówno sportowa, jak i finansowa. Podczas gdy Bawarczycy mają za sobą osiem zdobytych mistrzostw kraju z rzędu, w Dortmundzie marzą choćby o tym jednym. Gdy dział księgowości na Saebener Strasse zleca rocznie przelewy na około 350 milionów euro wydanych na pensję, w Zagłębie Ruhry suma ta wynosi nieco ponad 200 milionów. Upłynie więc sporo wody w Renie, nim uda się kiedykolwiek poważnie zagrozić hegemonii Bayernu – o ile uda sie kiedykolwiek. Na razie zespół Luciena Favre'a musi myśleć krótkoterminowo i dołożyć wszelkich starań, by w środę sięgnąć po Superpuchar Niemiec.
Przez te wszystkie lata rywalizacji pojawiały się postacie, które łączyły oba kluby. Zaczynały w Monachium, kończyły w Dortmundzie – albo odwrotnie. Nawet jednak jeśli nie przeprowadzały się z jednego miejsca do drugiego bezpośrednio, zawsze wzbudzały kontrowersje.
W ostatnich latach najwięcej zamieszania było oczywiście wokół Mario Goetze. Złote dziecko niemieckiej piłki wychowało się w Zagłębiu Ruhry, tam stawiało pierwsze kroki w karierze i tam też sięgało po pierwsze trofea. Wydawało sie, że więź pomocnik z regionem jest tak silna, a miłość ze strony kibiców tak rozpalona, że zawodnik nigdy nie wbiłby sztyletu w ich serca. Tymczasem, gdy w 2013 roku po piłkarza zgłosił się Bayern Monachium, emocje i sentymenty zeszły na drugi plan, a wygrała chęć gry w najpotężniejszym niemieckim klubie i u boku najlepszych piłkarzy. W Dortmundzie znienawidzono Goetze, wygwizdywano go na każdym kroku i nie pomógł nawet ostentacyjny brak świętowania przez niego gola, którego zdobył po powrocie na Signal-Iduna Park.
Historia zadrwiła jednak z piłkarza, który od mundialu w Brazylii znalazł się na równi pochyłej i popadł w potężną zapaść sportową. Z 2016 roku powrócił z podkulonym ogonem do Dortmundu, ale już nigdy nie nawiązał do dawnej dyspozycji. Obecnie jest wolnym piłkarzem, może przebierać w ofertach i spekuluje się między innymi, że... znów mógłby trafić na Allianz-Arena. Tym razem już nie jako gwiazda, nie jako potencjalny lider tego zespołu, ale jako zmiennik, który odciążyłby trochę gwiazdy przerażone wypełnionym po brzegi kalendarzem na najbliższe miesiące.
Pod wieloma względami fenomenem jest Robert Lewandowski. To oczywiście fenomen sportowy, ale też społeczny. Rzadko zdarza się bowiem, by gwiazda jednego zespołu odchodziła do znienawidzonej przez kibiców drużyny, a przy tym otrzymywała wyrazy nie pogardy a szacunku. Polak nigdy jednak nie grał pod publiczkę, nie podlizywał się kibicom, całując herb, a gdy było już jasne, że przeprowadzi się do Bawarii, do końca profesjonalnie przykładał się do obowiązków. W Dortmundzie żegnano go więc owacją, kwiatami i łzami wzruszenia.
Niezwykle specyficznym przypadkiem jest Mats Hummels. On dorastał w okolicach Monachium, tam zaczynał karierę, ale nie zdołał przebić się przez konkurencję w Bayernie i został bez żalu oddany do BVB. W Nadrenii Północnej-Westfalii wyrósł na stopera klasy światowej, przez lata dowodził dortmundzką defensywą, ale gdy w 2016 roku przyszła oferta z byłego klubu, długo się nie zastanawiał. Problemów z aklimatyzacją nie miał żadnych, lecz po trzech latach Niko Kovac uznał, że nie będzie już z usług stopera korzystał, bo temu brakuje na boisku dynamiki.
Co więc zrobił 31-latek? Znów założył żółto-czarną koszulkę. W jego przypadku, w przeciwieństwie do Goetze, powrót na stare śmieci okazał się jednak o wiele efektowniejszy. Właściwie z miejsca stał się liderem zespołu, nawiązał do złotych czasów i choć tak spektakularnych sukcesów, jak z Borussią Juergena Kloppa, jeszcze nie osiągnął, to w zespole mają z niego ogromną pociechę.
W ostatnich kilkudziesięciu latach przez oba kluby przewinęło się jeszcze kilku mniej lub bardziej utalentowanych zawodników. W 2014 roku do Monachium trafił z Eintrachtu Sebastian Rode, by już po trzech latach przenieść się do Dortmundu. Odwrotną drogę przeszedł z kolei Torsten Frings, który od 2002 do 2004 roku występował w BVB, a potem odszedł na rok do stolicy Bawarii. W końcu jednak i tak wrócił tam, gdzie czuł się najlepiej, czyli do Bremy. W poprzednim stuleciu z kolei po obu stronach barykady występowali Thomas Helmer oraz Christian Nerlinger.
Klub piłkarski to jednak nie tylko piłkarze, ale też trenerzy i działacze. Największe sukcesy w historii Borussia osiągała, gdy przy linii stał Ottmar Hitzfeld. Szwajcar trafił do Dortmundu z Grasshoppers i dwukrotnie wygrał z tym klubem Bundesligę, dwukrotnie Superpuchar Niemiec, a w 1997 roku dołożył do tego Ligę Mistrzów. To zaowocowało jednak przenosinami do... Bayernu. Tam pracował przez dekadę z trzyletnią przerwą w latach 2004-2007. W stolicy Bawarii może się pochwalić pięcioma paterami mistrzowskimi, zwycięstwem w LM, trzema krajowymi pucharami i czterema Pucharami Ligi.
Oba zespoły łączy też Matthias Sammer, przed laty świetny piłkarz, a potem trener BVB. Z tym klubem wygrał Bundesligę, potem przeniósł się do Stuttgartu, a od 2012 roku był dyrektorem sportowym Bawarczyków. Po czterech sezonach rozstał się jednak z niemieckim hegemonem, a dwa lata temu powrócił na Signal-Iduna Park – ale już w roli doradcy zarządu.