| Siatkówka / Reprezentacja

Traktowano ich jak "brzydkie kaczątko", a zdobyli drugie złoto. Kubiak: wszyscy skazywali nas na porażkę

Michał Kubiak siatkówka mistrzostwa świata 2018
W 2018 roku polscy siatkarze zostali mistrzami świata (fot. Getty)

Który tytuł był ważniejszy? Oba były równie istotne. Oddałbym je jednak za złoto olimpijskie – mówi w TVPSPORT.PL w drugą rocznicę zdobycia złotego medalu mistrzostw świata 2018 Michał Kubiak, kapitan reprezentacji Polski siatkarzy.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
"Ryzyko zakażenia jest bardzo duże. Nikt nie może nikomu jednak niczego zabraniać"

Czytaj też

Koronawirus uderza w PlusLigę

"Ryzyko zakażenia jest bardzo duże. Nikt nie może nikomu jednak niczego zabraniać"

Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Dwa ostatnie lata to dla wielu pana kolegów czas sporych zawirowań, urazów i kolejnych sukcesów. Co w panu zmieniło drugie mistrzostwo świata?
Michał Kubiak: – Wydaje mi się, że personalnie we mnie nic. Od tamtego sukcesu minęło dosyć dużo czasu. Dzień, dwa, trzy czy tydzień po zdobyciu drugiego złota wciąż trzymała mnie euforia, ale szybko trzeba było wrócić do normalnego porządku codzienności i rywalizacji w klubie. Sukces jest sukcesem, ale nie wolno osiadać na laurach i myśleć o tym, że jest się mistrzem świata. Czas ucieka nieubłaganie. Jeśli się tego nie zauważy, prędzej czy później czekać będzie brutalna "pobudka" w postaci lania od rywali. Jesteśmy w światowej czołówce i na ten moment więcej myśleć o tym nie trzeba. Cieszę się z medalu sprzed dwóch lat, ale wiem, że jest przede mną jeszcze bardzo dużo do zrobienia.

Cza-cza, ostatni turniej Agaty i złoto mistrzostw. Skowrońska-Dolata: wykrzyczenie niecenzuralnych słów nie przynosiło ulgi
– Jak inaczej smakowało drugie złoto od pierwszego?
– Kiedy graliśmy mistrzostwa w Polsce, przed turniejem niewielu ludzi na nas stawiało. W miarę upływu czasu graliśmy jednak coraz lepiej. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że możemy zajść daleko. W 2018 roku oczekiwania wobec naszej drużyny były inne. Raczej w nas nie wierzono i wskazywano najlepszą szóstkę zmagań jako nasz realny cel. Cokolwiek, co miałby się wydarzyć później, brano "w ciemno".

Kiedy przyjechaliśmy do Turynu, wszyscy traktowali nas jak "brzydkie kaczątko". Eksperci byli zachwyceni muskulaturą Amerykanów, finezją Brazylijczyków i nie wiadomo czym u Włochów, a okazało się, że ci "brzydcy" Polacy potrafili zagrać najlepszą siatkówkę tego turnieju.

– Po 2017 roku czuliście się jak takie "brzydkie kaczątka"? Przez wiele wcześniejszych miesięcy za kadencji dwóch trenerów mieliście wygrywać. Za często się to nie udawało.
– Drużyna po 2014 roku była w przebudowie. Potrzebowaliśmy trenera, który znalazłby w nas to, co odszukał Vital. Poszliśmy w stronę, w którą on nas ciągnął. Dobrze na tym wyszliśmy. Obyśmy głodni sukcesu weszli w kolejny sezon.

– Po 2017 roku zastanawiał się pan nad przerwą w kadrze. To było wyłącznie pokłosie wyniku mistrzostw Europy?
– Nie. Tamte rozważania były pokłosiem natężenia meczów, a także treningów, które ówczesny szkoleniowiec nam fundował. Czułem, że tego wszystkiego było za dużo i potrzebuję przerwy. Do tego doszedł wynik odczytywany w perspektywie czasu i sił, które poświęcaliśmy na często czterogodzinne treningi w siłowni. Urodziła mi się druga córka, a po porodzie nie mogłem spędzić z nią nawet jednego dnia, ponieważ następnego musiałem wracać na zgrupowanie. Mimo wyrzeczeń nie udało się osiągnąć sukcesu. Mnie się "przelało" w momencie, w którym to samo stało się u większości zawodników. Po turnieju mistrzostw Europy usiedliśmy razem i większość z nas wyglądała jak zbite psy. Pracowaliśmy bardzo długo i ciężko. Znosiliśmy wszystko – wszystko robiliśmy razem, przelewaliśmy litry potu – a nic z tego nie mieliśmy. Dobrze, że stało się tak, jak się stało, i że znalazł się ktoś, kto potrafił wyciągnąć z nas coś więcej w inny sposób.

– Potrzebował pan przerwy klubowej od kadry, by znów zatęsknić, czy też po prostu chciał pan dać szansę nowo zatrudnionemu Vitalowi Heynenowi?
– Słowa o przerwie od kadry były wypowiedziane "na gorąco", ale to nie oznaczało, że nie były przemyślane. Kiedy już ochłonęliśmy, wróciliśmy do klubów, dograliśmy sezon, pojawił się nowy trener, który chciał do nas trafić. Rozmawiał z każdym z nas osobno przed zgrupowaniem. Postanowiliśmy więc dać temu szansę.

– Ligę Narodów 2018 skończyliście o wiele lepszym wynikiem niż wielu zakładało – byliście na piątym miejscu. Nastroje przed mistrzostwami świata były optymistyczne?
– Liga Narodów jest dla mnie turniejem, który stracił na prestiżu. Gra się go po to, by wygrać pieniądze. Kiedyś był jedną z głównych rozgrywek, do których przygotowywała się każda z reprezentacji. Z roku na rok staje się on coraz bardziej poligonem doświadczalnym dla wszystkich kadr, dzięki któremu można zaoszczędzić trochę zdrowia i dać pograć mniej znanym zawodnikom. Wykorzystywany jest do tego, by przygotować do imprezy docelowej. Ktoś popełnił tu jakiś błąd.

Nie przypominam sobie byśmy stawiali siebie samych w gronie faworytów. Naszym celem było wygranie jak największej liczy spotkań w grupie, by ułatwić sobie dalszą drogę w turnieju. Reszta poukłada się sama. W następnej rundzie niefortunnie przegraliśmy z Argentyną, Francja się po nas "przejechała", a chwilę później my "przejechaliśmy się" po Serbii. Wielu mówiło wtedy, że ta ostatnia reprezentacja się nam "podłożyła". Prawda jest taka, że nasi rywale zagrali tak, jak im na to pozwoliliśmy, a nie pozwoliliśmy im wtedy na nic.

– W pierwszej części fazy grupowej wygraliście wszystkie mecze. Był pan zdziwiony, że poszło tak gładko?
– Nie byłem zaskoczony. Spodziewałem się, że z grupy wyjdziemy z pierwszego miejsca. Nie mieliśmy innego wyjścia. Nie myśleliśmy o tym, co będzie w Turynie – po prostu chcieliśmy wygrywać kolejne mecze, by w następnej rundzie mieć jak najłatwiejszych przeciwników. System pozwalał na takie rozwiązanie, a my chcieliśmy je wykorzystać.

Nie byłem zaskoczony naszą dobrą postawą. Wiedziałem, że nasz zespół potrafi grać dobrą siatkówkę, która przewyższa poziomem drużyny Kuby, Finlandii, Bułgarii czy Iranu.

– Kiedy po raz pierwszy na mistrzostwach poczuł pan, że ma nawrót odmiedniczkowego zapalenia nerek?
– Po meczu z Bułgarią. Czułem się fatalnie. Myślałem, że podtrułem się hotelowym jedzeniem. W czasie spotkania było mi tak niedobrze, że poprosiłem kogoś ze sztabu o colę. Udało się dokończyć starcie. Po nim mieliśmy dzień przerwy, który mnie uratował. Podejrzewam, że gdybyśmy musieli się przemieszczać, to byłby dla mnie koniec turnieju. Pewnie wylądowałbym w polskim szpitalu albo w bułgarskim. Tego drugiego nie chciałbym doświadczyć na własnej skórze. (śmiech)

"Ryzyko zakażenia jest bardzo duże. Nikt nie może nikomu jednak niczego zabraniać"

Czytaj też

Koronawirus uderza w PlusLigę

"Ryzyko zakażenia jest bardzo duże. Nikt nie może nikomu jednak niczego zabraniać"

"Mnie się "przelało" w momencie, w którym to samo stało się u większości zawodników. Po turnieju mistrzostw Europy usiedliśmy razem i większość z nas wyglądała jak zbite psy."

Stephane Antiga: Pierwsze złoto pomogło Kubiakowi stać się liderem
Stephane Antiga w Cafe Volley (fot. TVP)
Stephane Antiga: Pierwsze złoto pomogło Kubiakowi stać się liderem

– Jaka była pierwsza myśl, kiedy zdał pan sobie sprawę z tego, że to zapalenie?
– Znałem objawy i wiedziałem, co trzeba zrobić, by je złagodzić. Poprosiłem doktora o zakupienie leków, które wcześniej mi pomagały. Od tamtej pory czułem się lepiej. Dwa dni, które przeleżałem w łóżku, były jednak fatalne. Nie chciałbym się więcej tak czuć. Niestety, to nie jest zależne ode mnie. Doktor zadziałał szybko, więc równie szybko wróciłem do gry. Pojechałem na mecze z Francją i Serbią, co było ryzykowne, ale ostatecznie się udało.

Piotr Gruszka w "Cafe Volley": Resovia jest w stanie walczyć o medale
– Jak bliski był pan wyrzucenia przez okno telewizora, widząc wynik spotkania z Argentyną?
– Nie byłem blisko, bo raczej bym go nie uniósł! Starałem się oglądać mecz ze spokojem. Było to trudne, bo chłopaki się męczyli, ja leżałem w łóżku i nie było kolorowo. Wierzyłem jednak w to, że stać nas na więcej, i że uda nam się pojechać do Turynu.

– Cztery lata wcześniej Krzysztof Ignaczak zorganizował wam występ kabaretu po porażce z USA. Jak odrywaliście się od myślenia o siatkówce po porażkach z Francją i Argentyną?
– Akurat wtedy nic specjalnego nie zrobiliśmy. Staraliśmy się skupić, by zagrać jak najlepiej z Serbią. Ja myślałem tylko o tym, by wyzdrowieć i poczuć się w miarę normalnie. Nie istniało nic innego. Chciałem jak najszybciej wynieść się z tego strasznego bułgarskiego hotelu, w którym spaliśmy, i zjeść coś normalnego. Pamiętam, że jak dojechaliśmy do Turynu, to wszyscy rzuciliśmy się na jedzenie jakby nas głodzili. Cały czas chcieliśmy dokładek! (śmiech) Włosi musieli się z nas nieźle nabijać. Jedzenie w Italii było tak dobre, że czuliśmy się jak w siódmym niebie!

– Kiedy poczuł pan, że marzenie o obronie złotego medalu jest realne do spełnienia?
– Wszyscy skazywali nas na porażkę. Nie wiem, czy się o tym pamięta, ale przed finałową fazą miało miejsce "losowanie". Niby miało być przypadkowe, ale wiemy, że takie nie było. Wszyscy chcieli z nami grać, ponieważ w ich oczach byliśmy łatwym celem. Jak się okazało, Włosi dostali "bęcki" od Serbów w pierwszym meczu, my pokonaliśmy tych drugich, którzy tym razem nam się nie "podłożyli". Już wtedy wiedzieliśmy, że nie ma innej możliwości, jak gra o medale. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że ugranie seta z gospodarzami nie będzie zbyt wielką sztuką, więc coraz bardziej czuliśmy zbliżający się finał.

Amerykanie wybrali to, by grać z nami. Podświadomie wszyscy się "spięliśmy". Wiedzieliśmy, że w końcu musi nastać moment, w którym pokonamy ich na ważnym turnieju. Padło na mistrzostwa świata. Niewielu dawało nam na to szansę. Chyba nawet sam trener przed startem turnieju powiedział, że jesteśmy w stanie ograć wszystkich, ale z Amerykanami nie mamy szans.

– Turniej był trudną drogą dla wielu z Polaków. Artur Szalpuk musiał odnaleźć się w roli podstawowego przyjmującego. Wywiązał się świetnie. Olek Śliwka na początku walił ze złości pięściami w ściany hali w Warnie, a później odmienił losy spotkania z USA. Bartek Kurek wrócił do wielkości, z jakiej znany był w 2009 roku. Fenomenalnie prezentował się młody Kuba Kochanowski. Droga którego z graczy zrobiła na panu szczególne wrażenie?
– Musiałbym w tym miejscu wymienić ich wszystkich, bo to, czego dokonaliśmy, było niezwykłe. Pamiętam chłopaków w Turynie, gdy cieszyli się z każdego punktu i zagrzewali nas do walki mimo że stali w kwadracie dla rezerwowych. Grali razem z nami. Należałoby wyróżnić każdą osobę ze sztabu szkoleniowego, która była gotowa wstać o 4:00, aby pomóc drugiemu człowiekowi. To, że potrafimy grać w siatkówkę nie było dla mnie zaskoczeniem. Największą niespodzianką było to, że jako drużyna potrafiliśmy bawić się sportem, nie znalazł się nikt obrażony, bo nie grał. Nawet Szalupa, który czasami się wkurza, kiedy się go zmienia, był w kwadracie dla rezerwowych i dopingował nas tak, że słyszeliśmy na boisku. To było najważniejsze.

– Jak inna jest radość kapitana od radości szeregowego przyjmującego?
– Jest inaczej o tyle, że pierwszy wniosłem puchar i przed meczem losowałem. Cieszę się, że jestem kapitanem, staram się wykonywać swoje obowiązki najlepiej jak potrafię i brać odpowiedzialność za spotkania, ale radość jest taka sama. Kiedy zdobyliśmy ostatni punkt w Katowicach, od razu pobiegłem do rodziny. W Turynie zrobiłem to samo. Który tytuł był ważniejszy? Oba były równie istotne. Oddałbym je jednak za złoto olimpijskie.

– To była najdziwniejsza ceremonia wręczania medali, którą przeżył pan w swoim życiu?
– Miałem ze sobą dwójkę dzieci – jedno moje, drugie nie. (śmiech) Wziąłem ze sobą Polę, więc Kubę od mojego brata również musiałem. Moja druga córa wtedy spała w wózku i niestety ominął ją ten sukces. (śmiech) Prawda jest taka, że zawsze marzyłem o tym, by wziąć ze sobą dzieciaki na ceremonię wręczenia medali i w Turynie się to udało.

Nie zagrano nam hymnu, nie było klasycznego podium...

– Po medale wchodziliście po schodach.
– Dokładnie. Jako jedyni w Turynie zagraliśmy cztery mecze z rzędu, w nogach mieliśmy cały turniej, a na koniec musieliśmy jeszcze wspiąć się po schodach. Wszystkie te przeciwności losu obróciły się jednak w to, że zdobyliśmy złoto. To było najważniejsze. Pamiętam moment uniesienia pucharu do góry. Szkoda, że nie zagrano wtedy hymnu, ale to i tak nie przyćmiło tego sukcesu. Byliśmy w wielkiej euforii. Oby jeszcze większa była w przyszłym roku w Tokio.

Czytaj też:
Stephane Antiga: Wiedzieliśmy, że możemy zrobić coś fajnego. Złoto? Chyba nie, ale medal już tak
Upragnione złoto po raz pierwszy od dekad. Mija sześć lat od wielkiego sukcesu polskich siatkarzy

"Pamiętam, że jak dojechaliśmy do Turynu, to wszyscy rzuciliśmy się na jedzenie jakby nas głodzili. Cały czas chcieliśmy dokładek! (śmiech) Włosi musieli się z nas nieźle nabijać. Jedzenie w Italii było tak dobre, że czuliśmy się jak w siódmym niebie!"

Ignaczak Atmosferić. "Kabaret na mistrzostwach był moim pomysłem"
Krzysztof Ignaczak w Cafe Volley (fot. TVP)
Ignaczak Atmosferić. "Kabaret na mistrzostwach był moim pomysłem"

Zobacz też
Największy wygrany powołań Grbicia... nie zapamiętał rozmowy. "Leciały łzy"
Mateusz Czunkiewicz zagra w kadrze (fot. PAP)
tylko u nas

Największy wygrany powołań Grbicia... nie zapamiętał rozmowy. "Leciały łzy"

| Siatkówka / Reprezentacja 
Deklaracja Grbicia przed MŚ. Rozwiewa wątpliwości...
Nikola Grbić (fot. Getty)

Deklaracja Grbicia przed MŚ. Rozwiewa wątpliwości...

| Siatkówka / Reprezentacja 
Wicemistrzowie olimpijscy poza kadrą. Grbić tłumaczy
Reprezentacja Polski siatkarzy (fot. Getty Images)

Wicemistrzowie olimpijscy poza kadrą. Grbić tłumaczy

| Siatkówka / Reprezentacja 
Siedmiu debiutantów w tym jeden z niższej klasy rozgrywkowej. Grbić zaskoczył
Nikola Grbić (fot. Getty)

Siedmiu debiutantów w tym jeden z niższej klasy rozgrywkowej. Grbić zaskoczył

| Siatkówka / Reprezentacja 
"Nie było moją intencją przeprowadzenie rewolucji". Grbić tłumaczy powołania
Paweł Zatorski i Nikola Grbić (fot. PAP)

"Nie było moją intencją przeprowadzenie rewolucji". Grbić tłumaczy powołania

| Siatkówka / Reprezentacja 
wyniki
tabela
Wyniki
10 sierpnia 2024
Siatkówka

Francja

Polska

09 sierpnia 2024
Siatkówka

Włochy

USA

07 sierpnia 2024
Siatkówka

Włochy

Francja

Polska

USA

05 sierpnia 2024
Siatkówka

USA

Brazylia

Francja

Niemcy

Włochy

Japonia

Słowenia

Polska

03 sierpnia 2024
Siatkówka

Kanada

Serbia

Polska

Włochy

02 sierpnia 2024
Siatkówka

Japonia

USA

Argentyna

Niemcy

Francja

Słowenia

Brazylia

Egipt

31 lipca 2024
Siatkówka

Japonia

Argentyna

Tabela
 
Drużyna
M
+/-
Pkt
1
Słowenia
Słowenia
3
6
8
2
Francja
Francja
3
3
6
3
Serbia
Serbia
3
-3
3
4
Kanada
Kanada
3
-6
1
Najnowsze
Polacy poznają rywali. Oglądaj losowanie grup EuroBasketu 2025
trwa
Polacy poznają rywali. Oglądaj losowanie grup EuroBasketu 2025
| Koszykówka / Reprezentacja 
Koszykówka, losowanie grup EuroBasketu 2025. Transmisja online na żywo w TVP Sport (27.03.2025)
Kulesza ocenił występy kadry. "Rozumiem krytykę i niezadowolenie"
Piłkarze reprezentacji Polski (fot. Getty Images)
Kulesza ocenił występy kadry. "Rozumiem krytykę i niezadowolenie"
| Piłka nożna / Reprezentacja 
Bramkarz opuszcza Kielce. Zagra dla byłego zwycięzcy LM
Miłosz Wałach sezon 2025/26 spędzi na wypożyczeniu w Vardarze Skopje (fot. ORLEN Superliga)
Bramkarz opuszcza Kielce. Zagra dla byłego zwycięzcy LM
(fot. własne)
Maciej Wojs
Oficjalnie! Legia Warszawa ma nowego dyrektora sportowego
Michał Żewłakow został nowym dyrektorem sportowym Legii Warszawa (fot. Getty).
Oficjalnie! Legia Warszawa ma nowego dyrektora sportowego
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Ruch – Legia i Atletico – Barcelona na żywo w TVP Sport [WIDEO]
fot. TVP
Ruch – Legia i Atletico – Barcelona na żywo w TVP Sport [WIDEO]
| Piłka nożna 
F1: Tsunoda zastąpi Lawsona w Red Bullu
Yuki Tsunoda (fot. Getty Images)
F1: Tsunoda zastąpi Lawsona w Red Bullu
| Motorowe / Formuła 1 
Gorąco w Planicy! Zmiana na stanowisku trenera Polaków?
Nie wiadomo, jak będzie wyglądać sprawa przyszłości Thomasa Thurnbichlera (fot. Getty).
Gorąco w Planicy! Zmiana na stanowisku trenera Polaków?
foto1
Michał Chmielewski
Do góry