17 października "zatrzymał Anglię", Polska zremisowała 1:1 na Wembley i awansowała do finałów mistrzostw świata. – Człowiek, który zatrzymał Anglię, to Kazimierz Górski i jedenaście puzzli. Tak, puzzli, które fenomenalnie poukładał na boisku – wspomina Jan Tomaszewski w rozmowie z TVPSPORT.PL. Opowiada o kulisach słynnego spotkania, geniuszu Kazimierza Górskiego i pomeczowym świętowaniu. "Gorzej niż Waterloo".
Antoni Cichy, TVPSPORT.PL: – Siądzie pan obejrzeć powtórkę meczu?
Jan Tomaszewski: – Nie, nie! To imieniny mojej córki, ma na imię Małgorzata. A na drugie Wiktoria, czyli jakoś się to wiąże. Uważam ten mecz za historię polskiego sportu, nie tylko piłki nożnej. Na pewno będą wspominki, ale przede wszystkim na temat pana Kazimierza. To on jest twórcą tego sukcesu na Wembley i wielkiej drużyny. Ba, dwóch wielkich drużyn. Jedna zdobyła mistrzostwo olimpijskie, druga trzecie miejsce na mistrzostwach świata.
– To taki dzień, który na zawsze utkwił w pamięci?
– Naturalnie, że tak. Tego dnia się nigdy nie zapomni. Co tu dużo mówić, jechaliśmy na Wembley, a tydzień wcześniej, kiedy graliśmy z Walią, oni grali towarzysko z Austrią i zwyciężyli 7:0. Byliśmy podobnej klasy przeciwnikiem jak Austriacy. Traktowali nas jak chłopców do bicia. Poza tym, była jedna nieprawdopodobna rzecz. Przegrali u nas, podobnie jak Walia. I uznali, że gramy jak zwierzęta wypuszczone z klatki. Po zwycięstwie w Chorzowie mówili "Animals".
– Na Wembley mieli już wygrać.
– Było wiadomo, że po mistrzostwach świata trener Alf Ramsey odejdzie na emeryturę. Zakładali, że Anglia zagra w finałach mistrzostw świata. Zaczynały się różnego rodzaju wyścigi po fotel selekcjonera reprezentacji Anglii. Między innymi Brian Clough, który prowadził Nottingham Forest, zdobył dwa Puchary Europy. Powiedział: "co to za drużyna? Tomaszewski to klaun, Gorgoń taki bezmyślny bokser, Deyna pałogłowiec, a Lato to się nadaje do lekkoatletyki, a nie piłki nożnej". Dlaczego? Spodziewali się łatwego zwycięstwa. Nie chcieli oddać zasług Ramseyowi. Doszło do tego, że przyjechaliśmy i dzień przed meczem nie wpuszczono nas na Wembley.
– Mecz na Wembley, a treningi gdzie?
– Trenowaliśmy chyba na stadionie Arsenalu albo Tottenhamu, już nie pamiętam. Na Wembley nie weszliśmy. A to było bardzo ważne. Wembley było takim jajowatym stadionem, stworzonym właściwie do żużla. Na czas meczów piłkarskich dokładano darń tak, żeby zrobić prostokątne boisko. Ta darń była miękka, kto grał po bokach, czekało go cięższe bieganie. Nie wpuścili nas.
– Czyli Wembley zobaczyliście pierwszy raz, kiedy wyszliście na mecz?
– Tak. Kiedy jechaliśmy na stadion, kibice pokazywali nie jedną rękę, nie pięć czy siedem, tylko dziesięć. Że tyle nam strzelą. Rzeczywiście, panowała taka atmosfera. Weszliśmy na boisko godzinę przed meczem, żeby sprawdzić stan murawy. Na trybunach siedziało 30 tysięcy ludzi. Zaczęli na nas gwizdać, krzyczeli "animals", rzucali puszkami po piwie. Trudno, takie było nastawienie.
– A potem pierwszy gwizdek sędziego Vitala Lorauxa.
– Nie zapomnę, jak staliśmy na hymnach, a później zaczęliśmy mecz. Jest jeszcze jedno. Wielu z nas nie grało wcześniej na obiekcie z dachem. Na Stadion Śląski wchodziło 100 tysięcy, ale 70 procent tego tumultu uciekało w niebo. Tam wszystko odbijało się od dachu i wracało na murawę. Nie było słychać praktycznie własnych myśli, a co dopiero dyrygowania obroną. Pan Kazimierz tak nas zaprogramował, że graliśmy właściwie na pamięć. Obrońcy, jak tylko zobaczyli kątem oka, bo nic nie słyszeli, że wychodzę z bramki, mieli wskakiwać do niej na wypadek, gdybym przegrał pojedynek. Faktycznie, kilka razy koledzy mnie uratowali.
– Wcześniej wybrzmiał przecież Mazurek Dąbrowskiego.
– Staliśmy na hymnach w podkowę. My naprzeciwko Anglików, sędziowie w środku, wszyscy przed lożą królewską. Wiadomo, ten szum, hymny... byliśmy nieprawdopodobnie stremowani. My na baczność, a Anglicy ręce pod pachami, żuli gumę. To było coś na zasadzie: "no, frajerzy, piętnaście minut, 3:0, a potem się z wami pobawimy". Wtedy sobie myślałem, zresztą moi koledzy pewnie też, "Boże, żeby tu nie było kompromitacji, siódemki, pięć lat życia bym za to oddał". Takie były realia. Okazało się, że do przerwy wytrzymaliśmy napór Anglików.
– Nawet nie jak w książce "do przerwy 0:1", tylko 0:0.
– I to genialne posunięcie trenera Kazimierza Górskiego. Wtedy do szatni szło się ze 150 metrów. Przez całe boisko, potem jeszcze tunelami, tak to wyglądało na starym Wembley. Szliśmy do szatni, wchodzimy, jeden krzyczy przez drugiego, bo nie mogliśmy pogadać na boisku. Jak mówiłem, nie było niczego słychać. Pan Kazimierz dał nam się wygadać przez kilka minut. W pewnym momencie... Nie zapomnę tego do końca życia, to geniusz pana Kazimierza. Rzekł: "poproszę o chwilę uwagi". Ale powiedział to takim tonem, jakby z księżyca spadł. Wszyscy jesteśmy rozdygotani, a on tak po swojemu. I powiedział praktycznie jedno zdanie: "widzicie, nie taki diabeł straszny, jak go malują, wytrzymaliście 45, spróbujcie wytrzymać następne 45". Potem podchodził do każdego z nas, dawał wskazówki. Był taki opanowany, że nas to uspokoiło. Ta druga połowa wyglądała całkiem inaczej niż pierwsza. Sądzę, że właśnie dlatego, że potrafił nas jakoś zresetować.
Nie zapomnę tego do końca życia, to geniusz pana Kazimierza. Powiedział "poproszę o chwilę uwagi". Ale powiedział to takim tonem, jakby z księżyca spadł. Wszyscy jesteśmy rozdygotani, a on tak po swojemu. I powiedział praktycznie jedno zdanie: "widzicie, nie taki diabeł straszny, jak go malują, wytrzymaliście 45, spróbujcie wytrzymać następne 45".
– Mawiają, że pierwsza interwencja dla bramkarza najważniejsza...
– Ja miałem pierwszą interwencję fatalną! Wiadomo, większość z nas pierwszy raz grała w takim kotle. U nas też był Kocioł Czarownic, ale w Chorzowie ten doping uciekał. A tam mówili, że to kocioł na Wembley, dzięki któremu wygrywają wiele spotkań. Trema nieprawdopodobna. Chyba w drugiej minucie ktoś mi zagrał piłkę głową. Złapałem ją, praktycznie podanie, nic wielkiego. Pan Kazimierz ciągle powtarzał "im dłużej my przy piłce, tym krócej oni". Żeby ich wybić z uderzenia, bo od razu się na nas rzucili. Wtedy przepis mówił, że nie wolno dojść z piłką do linii pola karnego. Złapałem ją tak dwa metry od bramki. Musiałem ją spuścić na ziemię, doprowadzić nogą do piętnastego metra, ponownie złapać i wybić. Zawsze pięć czy osiem sekund się skradnie. W pewnym momencie zobaczyłem jakąś białą plamę przede mną, bo Anglicy grali w białych strojach. Rzuciłem się na piłkę, a Allan Clarke, zupełnie słusznie, chciał ją kopnąć. Zasłoniłem ją ręką, więc kopnął mnie w rękę. Tak potłukłem kosteczki. Doktor Garlicki zamroził mi ją, oczywiście nie było mowy o zmianie. Adam Musiał po meczu skomentował to w fajny dla siebie sposób. Staliśmy za bramką, wywiad robił Jasiu Ciszewski. Adam mówi:
– Dobrze, że go kopnął.
– Ale dlaczego? – odparł na to Ciszewski.
– A bo go obudził!
– Czyli od razu strach i presja poszły w niepamięć?
– Tak. Jak to powiedział Adam, "dobrze, że go obudził, bo do tej pory spał". Ale to była tylko i wyłącznie moja wina, bo nie zobaczyłem dwumetrowego Clarke'a. A on jak zobaczył, że frajer spuścił piłkę na ziemię, to kopnął. I byłaby bramka!
– Ale potem w końcu strzelił.
– Był rzut karny, prowadziliśmy 1:0. Ja uważam, że niesłuszny. Adam Musiał faktycznie sfaulował Anglika, ale poza polem karnym.
– Do piłki podszedł właśnie Clarke.
– Poszedłem do bramki i się patrzyłem, czy gdzieś spojrzy, zdradzi się. Stał jak mumia. Ręce na biodrach, jakby krakowiaka chciał tańczyć. I patrzy się na sędziego. Sędzia gwizdnął, on kiwnął głową. Podszedł do piłki, jakby nie miał nerwów. Ja w jeden róg, on w drugi. Podziwiałem jego profesjonalizm. Nawet mu żyłka nie zadrgała. Ośmieszył mnie. Jak to mówią, posłał mnie na piwo. Ja w jedną stronę, piłka w drugą.
– Mógł dać Anglii zwycięstwo, miał jeszcze jedną szansę.
– Pięć czy sześć minut później był rzut rożny. Clarke miał na pięciu metrach piłkę na woleja. Odbijała się, zrobił się kocioł. I uderzył. Nie widziałem piłki, rzuciłem się na oślep w mój lewy róg. Poczułem tylko uderzenie. Bólu nie, bo wtedy nie czuć bólu. Wybiłem na róg. Chcę ustawiać zawodników, a Clarke stanął, podparł się o kolana i patrzył, to na mnie, to na bramkę. Po prostu nie mógł w to uwierzyć. To był mój słodki rewanż za karny, przy którym mnie ośmieszył.
– To był mecz z gatunku tych, kiedy bramkarz nie wie, jak to się dzieje, a jednak broni? Gra jak w transie?
– Nie, to był mecz, w którym popełniłem dużo błędów! Ale pan Kazimierz tak nas zaprogramował, że graliśmy jak muszkieterowie, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nie było możliwości, żeby krzyknąć. Jak mówiłem, kiedy wychodziłem do piłki, koledzy wskakiwali do bramki. Oni mnie ratowali, czasami ja ich ratowałem, kiedy to oni popełnili błąd. To był geniusz pana Kazimierza.
– Pewnie nie jedyny tego wieczoru.
– Był jeszcze jeden. Przed meczem na Wembley pan Kazimierz zdecydował, związek to zrobił, i tydzień wcześniej graliśmy w Holandii z jedną z najlepszych drużyn świata. W końcu z Johanem Cruyffem, Johanem Neeskensem, ze wszystkimi Ajaksami i Feyenoordami, jak to się mówi, bo te kluby dawały wtedy prawie całą kadrę. Było 1:1. A jeśli zremisowało się z jedną z najlepszych drużyn na świecie, to daje siłę, podbudowuje psychicznie. Powiem to z całą odpowiedzialnością. Człowiek, który zatrzymał Anglię, to Kazimierz Górski i jedenaście puzzli. Tak, puzzli, które fenomenalnie poukładał na boisku.
– Angielscy kibice pewnie przecierali oczy ze zdumienia albo grzmieli ze złości. Pamięta pan ich reakcję?
– Była fenomenalna. Przecież przegrywali. 1:1 to była dla nich porażka. Nasi kibice są wspaniali, ale gdyby to było u nas, pojawiłyby się gwizdy. A na Wembley do 90. minuty jeden wielki krzyk: "England! England!" Coś nieprawdopodobnego. Już później tak, nie zostawili na zawodnikach suchej nitki. Nie wierzyli w to. Ale ja mogę powiedzieć, że grałem w tym meczu i też nie wierzyłem. Ba, symptomatyczne było zachowanie pana Kazimierza.
– Co uczynił?
– Na Wembley nie było wtedy zegara. Zresztą na żadnym angielskim stadionie nie było. Sędzia decydował i koniec. Pan Kazimierz miał swój zegarek. Jak ten mecz się toczył, sędzia nie kończył, pan Kazimierz w 90. minucie wstał i zszedł do szatni. Ale musiał przejść przez całą bieżnię, za bramkę Petera Shiltona, bo tam było zejście. Nie słyszał ostatniego gwizdka, zszedł już do szatni. Już był w tunelu. Dopiero później sędzia zakończył mecz. Pan Kazimierz czekał na nas w szatni. Oczywiście, wszyscy wybiegli na boisku, cała ławka rezerwowych, Włodek Lubański też. Nie grał z powodu kontuzji, ale był. A pana Kazimierza nie było.
– W szatni znów zaskoczył słowami?
– Jak to on, jak w przerwie, "no widzicie, nie taki diabeł straszny, jak go malują". Pan Kazimierz... dla mnie to był papież polskiej piłki. Z nas, zawodników utalentowanych, ale nie grających w wielkich klubach, zrobił światowej klasy zespół.
– Świętowaliście na środku boiska, a Anglikom właśnie uciekł mundial.
– Byli załamani. Wtedy jeszcze po meczu grano hymn angielski. Wszyscy stali, wiadomo, muszą, bo to hymn. A po nim spuścili głowy i zeszli.
– A kibice...
– Siedzieli i płakali. Pan Kazimierz udowodnił, że w piłce nożnej wszystko jest możliwe. Taka różnica klasy... Tam grało trzech czy czterech mistrzów świata z 1966 roku. Anglicy zawsze mieli silny zespół. A myśmy ich wyeliminowali. W innej dyscyplinie to niemożliwe. Przyjedzie reprezentacja USA w koszykówce do Polski i musi wygrać. Kwestia, czy 40 czy 30 punktami. Pojadą nasi mistrzowie świata w siatkówce do przeciętnej drużyny i wygrają 3:0 w setach. Pytanie, do ilu w tych setach, do 10 czy 20. Tylko w piłce to możliwe. Lepsi mogą przegrać. Ktoś ma 10 słupków, 5 poprzeczek, wystarczy jeden kontratak, błąd bramkarza i jest 1:0. Nie ma stuprocentowych faworytów.
– Miało być wielkie świętowanie Anglików, była porażka. Bo tak odebrali remis.
– Po meczu na Wembley zaplanowano bankiet na 600 osób. Oczywiście, na cześć udziału Anglii w finałach mistrzostw świata. No niestety... Myśmy przyszli, angielscy piłkarze nie. Pojawił się za to Helmut Schoen, trener reprezentacji Niemiec. Przyjechał obserwować mecz, oczywiście nie nas, tylko Anglików, bo to oni mieli zagrozić Niemcom na mundialu, a nie my. Pogratulował nam, a potem pojechaliśmy do hotelu.
– Pan już z obolałą ręką.
– Przywitała nas Polonia, a ja wypiłem pięć czy sześć gardanów, leków przeciwbólowych. Dał mi je doktor Garlicki. Ręka mnie bolała, miałem stłuczone kosteczki łódeczkowate, później na dwa tygodnie rękę włożono w gips. I poszedłem na górę. Leżałem z bólem, nie chciałem iść na dół i robić z siebie jakiejś ofiary. Piłem gardany i leżałem, bo nie mogłem zasnąć.
– A zabawa trwała pewnie w najlepsze?
– Mój kolega Leszek Ćmikiewicz nie wrócił do pokoju. Poszli potem do Polonusów. Z bólu nawet nie zasnąłem. Nie musiałem się budzić, o szóstej podniosłem się z łóżka. W recepcji było pobojowisko, gorzej niż Waterloo. Polonia świętowała. Wyszedłem na spacer. Akurat otwierali kioski. Na nagłówkach gazet "koniec świata" i takie tytuły, bo Anglicy przegrali.
W poniedziałek była pierwsza krajowa konferencja partyjna. Trwała dwa dni. Władze nie chciały jej przyćmić naszym przyjazdem, więc nas przytrzymali w Londynie. Przyjechaliśmy w środę.
– Rozpoznał się pan na jednej z okładek?
– Oczywiście. Ponieważ Clough nazwał mnie klaunem, zobaczyłem tytuły "geniusz czy klaun?", "the man who stopped England". Anglicy oczywiście zmienili o nas zdanie, jak przyszli rano dzień po meczu. Chodziło im o wywiady. Zaprzeczali wszystkim impertynencjom, mówili: "nie, nie, jesteście dobrzy". Zdali sobie sprawę, że powinni nam kibicować, żebyśmy jak najdalej zaszli w mistrzostwach świata. Mieliby jakieś wytłumaczenie. I rzeczywiście, tak się stało, przegrali z trzecią drużyną świata.
– Clough przeprosił później za tego klauna?
– Spotkaliśmy się po zakończeniu mojej kariery reprezentacyjnej. Grałem w Belgii, a w Manchesterze wybierali najlepszą interwencję angielskiego bramkarza. Do jury w telewizji Manchesteru zaproszono Clougha i mnie. Zresztą, spotkałem się też wtedy z Kaziem Deyną, bo grał akurat w Manchesterze. A z Cloughiem przywitaliśmy się, powiedział "słuchaj, tak wyszło". Powiedziałem mu: "panie trenerze, nie ma sprawy, wszystko w porządku". Podaliśmy sobie ręce i zostaliśmy kolegami.
– A później spakować się i do Polski?
– Zostaliśmy w Londynie, nie wracaliśmy do Polski. Trzy dni później mieliśmy zakontraktowany mecz z Irlandią w Dublinie. Oczywiście nie grałem w tym spotkaniu. Taka ciekawostka, że w niedzielę był mecz Irlandią, w poniedziałek mieliśmy wrócić do Londynu i polecieć do Polski. A w Londynie powiedzieli nam "samolot nawalił". Dopiero w środę miał przylecieć kolejny. Jeszcze trzy dni spędziliśmy w Londynie, byliśmy gośćmi w ambasadzie.
– Dlaczego?
– W poniedziałek była pierwsza krajowa konferencja partyjna. Trwała dwa dni. Władze nie chciały jej przyćmić naszym przyjazdem, więc nas przytrzymali w Londynie. Przyjechaliśmy w środę, powitanie na stadionie Legii i po wszystkim.
– 50 lat minęło... zostały panu jeszcze jakieś pamiątki po tym meczu? Oprócz wspomnień.
– Mam zdjęcia, które ukazały się po Wembley. Mam kilka. To był milowy krok polskiej piłki. Złoty medal olimpijski zdobyliśmy wśród amatorów, nie zawodowców. Mówili "to mistrzowie olimpijscy, ale wygrali z amatorami".
– To w rywalizacji z zawodowcami był brąz mundialu.
– Tutaj na murawie byli już najlepsi piłkarze świata. Graliśmy z wszystkimi, dosłownie wszystkimi, jak równy z równym. Jak mawiał pan Kazimierz, "mogliśmy wygrać, zremisować albo przegrać". Na mundialu wygraliśmy sześć spotkań, przegraliśmy tylko z Niemcami, ale uważam, że to spotkanie było najbardziej dramatycznym w historii światowego futbolu.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.