| Boks

Chłopiec, który miał się nie narodzić. Przypadki Jurka Kuleja

Jerzy Kulej (L, fot. Getty)
Jerzy Kulej (L, fot. Getty Images)
Grzegorz Racinowski

Podczas bogatej kariery zadawał kłam twierdzeniu, że pięściarzami zostają wyłącznie jednostki niegrzeszące inteligencją. Jak na boksera przystało, sprawiał kłopoty, wywołując kilka głośnych afer obyczajowych. Przekonali się o tym milicjanci z Zakopanego, którzy pewnego dnia znaleźli się na jego drodze. Dał im po zębach, choć formalnie, jako zawodnik warszawskiej Gwardii, należał do formacji MO. Mimo kilku awantur został jednak zapamiętany głównie dzięki ringowym walkom, bo wywalczył m.in. dwa złote medale igrzysk olimpijskich. Jerzy Kulej, gdyby żył, skończyłby dziś osiemdziesiąt lat.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Rok 1968 był jednym z najintensywniejszych w jego karierze. Od czerwca do września, kiedy odebrał nominację na igrzyska w Meksyku, dwukrotnie… skreślano go z listy olimpijczyków. Problemy zaczęły się w Ciechocinku, gdzie paradoksalnie kadrowicze regenerowali się po trudnym sezonie przed początkiem olimpijskich zmagań. Był 18 czerwca, gdy zasiadł za kierownicą mercedesa 190 de lux, by razem z Lucjanem Trelą odwiedzić zakład wulkanizacyjny. Uwielbiał szybką jazdę. Na prostym odcinku drogi rozpędził wóz do 120 km/h. Po chwili, kątem oka, zauważył wychodzącą na jezdnię dziewczynkę.

- W ułamku sekundy podjąłem decyzję – zapisał we wspomnieniach.

Z jednej strony miał pole, z drugiej stację benzynową. Wybierając mniejsze zło, odbił w lewo. Jego mercedes wjechał prosto w drzewo.

- Poczułem ogromny ból. Ozdobna listwa trafiła mi w twarz, odłamki szyby powbijały się w ciało. Gdybym nie miał okularów, to pewnie straciłbym oko. Ale i tak byłem w opłakanym stanie: niemal odcięty nos, wybite dwa zęby, a cała twarz była pokiereszowana – opowiadał po latach.

Operacja w Aleksandrowie Kujawskim trwała trzy godziny. 28-latek nie obudził się jeszcze z narkozy, gdy PKOl podjął decyzję: nie może pojechać na igrzyska do Meksyku. Niemała była to sensacja. Sprawa dotyczyła nie zwykłego ligowca, lecz mistrza olimpijskiego, wciąż znajdującego się w wysokiej formie. Kto, jak nie on, miał dołączyć do Józefa Szmidta i panteonu polskich sportowców, mogących poszczycić się obroną olimpijskiego złota? Być może ciężarowiec Waldemar Baszanowski i 22-letnia Irena Szewińska.

Był jedną z największych sław, ale też człowiekiem, którego cechowała brawura. Gdy po dziesięciu dniach lekarze usunęli większość szwów, bokser napisał list do Włodzimierza Reczka, w którym brał na siebie całą odpowiedzialność za zdarzenie oraz za potencjalne konsekwencje, dodając, że w przypadku ponownego przyjęcia do reprezentacji, opłaci z własnej kieszeni koszty przygotowań do igrzysk. Przewodniczącemu PKOl najwyraźniej spodobała się ta postawa. Kulej został wpisany na listę rezerwową olimpijczyków, nie musząc wykładać własnych pieniędzy na treningi i wyżywienie.

Znów znalazł się w olimpijskiej drużynie, lecz nie na długo. Latem, wracając z dancingu w jednej z zakopiańskich restauracji, pobił kilku miejscowych. Z mistrzowskiej ręki dostało się również funkcjonariuszom Milicji Obywatelskiej, którzy starali się spacyfikować awanturującego się boksera, mocno zmieniając jego twarz. Obywatela, ale mającego status członka MO, czekały konsekwencje. Największą było ryzyko, że przez awanturę, którą zrobił, koło nosa przejdzie mu wyjazd na igrzyska. I być może meksykańskie olimpijskie złoto.

Kulej, Jerzy Kulej!

Czytaj też

Jerzy Kulej (P, fot. Getty)

Kulej, Jerzy Kulej!

Bóg chciał, by się urodził

Dlaczego nie odpuścił milicjantom, którzy starali się przerwać samosąd na grupce pijanych górali? Odpuszczanie komukolwiek nie było w jego stylu, bo już jako dziecko nie lubił przegrywać i przyjmować ciosów. Gdy jako piętnastolatek trafił do bokserskiej sali dał poznać się jako wielki talent.

- Ty chyba już gdzieś boksowałeś, przyznaj się!

- Nie boksowałem, panie trenerze.

Dialog ten miał miejsce między nim a Wincentym Szyińskim z częstochowskiego Startu. Trzy miesiące później czupurny chłopak wziął udział w zawodach "Pierwszego Kroku Bokserskiego". Rywalizując w wadze muszej zbił kilku rywali, dochodząc do walki finałowej. Tam, wędrówkę do złota zatrzymał jego klubowy kolega. Marian Kozak pokonał Kuleja stosunkiem głosów 2:1. Jurek, po usłyszeniu werdyktu obraził się i porzucił treningi na kilka tygodni. Wrócił po namowach Szyińskiego, który pofatygował się do mieszkania Kulejów na Ostatnim Groszu. Nazwa osiedla odzwierciedlała sytuację materialną mieszkańców. Ostatni Grosz był jedną z najbiedniejszych dzielnic powojennej Częstochowy.

Szyiński przeprowadził z nastolatkiem długą i szczerą rozmowę, opowiadając o trudach treningu, ale też korzyściach z niego płynących. Były to lata, gdy polska szkoła boksu świeciła największe triumfy. W 1953 roku zawodnicy Feliksa Stamma zadziwili Europę, wywalczając pięć złotych, dwa srebrne i trzy brązowe medale mistrzostw Europy. Nic dziwnego, że chłopcy z robotniczych dzielnic pragnęli być jak Kukier, Stefaniuk, Kruża, Chychła i Drogosz. Idąc ich drogą, chcieli wyrwać się z biedy i zagruzowanych obrzeży miast.

Kto wie, czy zapał młodego Kuleja znów by nie osłabł lub wzorem wielu rówieśników częstochowianin nie zdecydowałby się na uliczne potyczki, gdyby nie opieka wyjątkowego trenera. Powojenni szkoleniowcy często brali na swoje barki odpowiedzialność wykraczającą poza ściany sal bokserskich i piłkarskich stadionów. Podczas wojny oraz przez kilka następujących po niej lat wiele polskich rodzin zostało rozbitych. Ojcowie nie wracali z frontu lub ginęli w obozach i więzieniach. Całe pokolenie Polek i Polaków wychowywało się w niepełnych rodzinach, gdzie nie było miejsca na miłość i troskę. Domowego ciepła nie zaznał również on. Ojciec wrócił wprawdzie z wojny, ale mając problemy z utrzymaniem rodziny porzucił najbliższych. Jurkiem nie przejmowała się też matka, której całe dnie zajmowała praca i utrzymanie domu.

Dość szybko dowiedział się, że nie przyszedłby na świat, gdyby nie zbieg okoliczności.

- To była niechciana ciąża. Rodzice mieli już siedmioletnią córeczkę. A wojna nie sprzyjała wielodzietności. Postanowili więc usunąć ciążę. Znalazła się akuszerka, która miała dokonać aborcji. Ojciec, który był w tym czasie partyzantem, przyszedł z lasu. Wszystko było przygotowane do zabiegu, który miał być na strychu. Akurszerka jednak się nie pojawiła. Zatrzymała ją jakaś akcja Niemców. Tata więc postanowił: "Irenko, skoro Bóg chciał, byśmy mieli to dziecko, to je urodzisz. Będziemy mieli dwójkę”. I w ten sposób mój los został przesądzony" – opowiadał Kulej, który przez resztę lat musiał żyć z tą świadomością.

Akceptację, której tak brakowało w rodzinnym domu, późniejszy mistrz olimpijski znalazł u Wincentego Szyińskiego. Roztoczył on nad adeptem nie tylko szerokie perspektywy, ale także otoczył go ojcowską opieką. Była to transakcja wiązana. Trener starał się zastąpić mu ojca, traktując jak syna, bo takiego nie miał.

- Państwo Szyińscy podczas wojny przeżyli tragedię: hitlerowcy wywieźli do obozu koncentracyjnego żonę trenera, będącą w bardzo zaawansowanej ciąży. Poddano ją bestialskim eksperymentom medycznym. Jakoś przeżyła ten koszmar, ale straciła dziecko. Mąż odszukał ją w jednym ze szpitali Czerwonego Krzyża. Gehenna, przez którą przeszła, sprawiła, że nie odzyskała już równowagi psychicznej. Wspaniały, szlachetny człowiek, jakim był Wincenty Szyiński, przez całe życie opiekował się żoną z największą troskliwością. Jurek również okazywał wiele serca i ciepła pani Szyińskiej. Podczas częstych wizyt spędzał z nią sporo czasu. Wspólne obiady, niedzielne msze, spacery po parkach i ulicach zacieśniły ich relacje. Państwo Szyińscy znaleźli w Jurku wrażliwego i ambitnego chłopca, którego pokochali jak syna – napisał Piotr Szarana w autoryzowanej biografii boksera, wydanej w 1996 roku.

Młodzieniec odnalazł więc dom i spokój, który doprowadził go do olimpijskich triumfów. W głowie cały czas siedziały jednak demony przeszłości, które wkrótce miały dać o sobie znać.

Kulej, Jerzy Kulej!

Czytaj też

Jerzy Kulej (P, fot. Getty)

Kulej, Jerzy Kulej!

Rozgniewał "Papę"

Był do boksu stworzony. Zanim zrozumiał ten oczywisty z perspektywy lat fakt, próbował sił na różnych płaszczyznach. Zafascynowany Markiem Petrusewiczem zapragnął zostać pływakiem. Potem z kolei, dzięki starszemu koledze z podwórka, trafił na stadion częstochowskiego Włókniarza. Od tamtej pory rytm życia wyznaczany był przez żużlowe silniki. Oczywiście, była też piłka nożna, do której nastolatek nie miał jednak talentu.

A w ringu było wprost przeciwnie. Już w 1956 roku został mistrzem Częstochowy juniorów w wadze koguciej. Rok później wywalczył tytuł mistrza Śląska, który przecież słynął ze świetnych bokserów. Dopiero 1958 okazał się jednak przełomowym. Najpierw obronił tytuł mistrza województwa, dzięki czemu otrzymał zaproszenie na silnie obsadzony turniej juniorów. W pierwszej walce zmierzył się z Chmielewskim, dobrym zawodnikiem z Elbląga. Na oczach Feliksa Stamma, trenera kadry narodowej, pokazał nie tylko serce do walki, ale też wielki zmysł taktyczny. Wykorzystując uwagi Szyińskiego już w drugiej rundzie posłał faworyzowanego rywala na deski.

- Przecież to istna kanonada – miał wykrzyknąć Stamm, wyskokiem z miejsca zdradzając, że 18-latek z Częstochowy zrobił na nim wielkie wrażenie.

Kulej, wspólnie z… Władkiem Komarem, został uznany najlepszym zawodnikiem zawodów. Niedługo po tym, podczas meczu z rumuńskim zespołem Voita, znokautował kolejnego rywala, co dało mu powołanie do reprezentacji kraju. W ten sposób trafił w objęcia geniusza, jakim był "Papa" Stamm. Mimo młodego wieku zawodnika, szkoleniowiec nie bał się sprawdzać go w warunkach bojowych. Młokos wystąpił w meczu międzypaństwowym z Jugosławią.

- W lekkiej zadebiutował młodzik z Częstochowy, Kulej. Podobał mi się ten chłopak, pełen zapału do walki. Był to typowy półdystansowiec. Potrafił wyłapywać luki w gardzie i lokować błyskawiczne sierpy. Był jednak jeszcze bardzo niedoświadczonym i mało wszechstronnym bokserem. – zapisał Stamm w "Pamiętniku", gdzie znalazł się też opis debiutanckiej walki osiemnastolatka. – W pierwszym starciu z Viticem natychmiast przeszedł do ofensywy, trafił lewym sierpem i Jugosłowianin upadł na matę. Od tej chwili Vitic stracił fantazję. Za wszelką cenę chciał pojedynkować się na dystans. Lecz okazało się, że będąc półdystansowcem nie potrafił walczyć w inny sposób. I ta walka zakończyła się naszym niespodziewanym sukcesem – odnotował trener.

Dobra seria trwała też w 1959 roku, w którym Stamm znalazł dla niego miejsce w drużynie na mistrzostwa Europy w Lucernie, gdzie w pierwszej rundzie pokonał Rumuna Constantina Dumitrescu, brązowego medalistę olimpijskiego z Melbourne i jednego z faworytów do złota ME. Jak przyznawał po latach, w głowie już słyszał Mazurek Dąbrowskiego, co okazało się zgubne. W ćwierćfinałowej walce z Włochem Reą zlekceważył zalecenia trenera. Parł na rywala tylko z jedną myślą: znokautować go. W efekcie miotał się w ringu, przegrywając na punkty 2:3.

Schodząc z ringu widział rozgniewaną twarz "Papy". W konsekwencji Stamm nie zabrał Kuleja na igrzyska w Rzymie. Zamiast 20-latka z Częstochowy do stolicy Włoch pojechał Marian Kasprzyk, który nie zawiódł, zdobywając brązowy medal w kategorii lekkopółśredniej.

Kulej o Tokio: Japończycy grali nasz hymn bez nut
fot. TVP
Kulej o Tokio: Japończycy grali nasz hymn bez nut

Powrót do łask
Czas Kuleja miał dopiero nadejść. W 1960 roku miał prawo czuć się rozgoryczony pominięciem przez Stamma. Kto jednak wie, czy osiągnąłby późniejsze sukcesy, gdyby nie kubeł lodowatej wody, którą szkoleniowiec wylał na 20-letnią głowę? Jak przyznawał w późniejszych latach sukcesy ringowe, które na początku kariery przychodziły mu z taką łatwością, rozbuchały jego "ego". Chociaż szczerze pogratulował Kasprzykowi, to obraził się na Stamma. Nie reagował na zaproszenia PZB na zgrupowania kadry, jednocześnie za wszelką cenę chciał pokazać szkoleniowcowi, że pomylił się nie zabierając go na rzymskie igrzyska.

W 1961 roku pobił Kasprzyka podczas mistrzostw Polski, wywalczając pierwszy w życiu tytuł mistrza kraju w wadze lekkopółśredniej. Mimo to na mistrzostwa Europy do Belgradu pojechał Kasprzyk, zdobywając tam kolejny brąz. Sytuacja Kuleja wydawała się beznadzieja. Być może bezpowrotnie straciłby zaufanie Stamma, gdyby nie kolejny przypadek. Po mistrzostwach Europy Kasprzyk pobił milicjanta, o czym wieść szybko rozeszła się po kraju. Resort nie mógł nie zareagować. Wkrótce po tym winowajca trafił do więzienia, otrzymując trzyletnią dyskwalifikację od związku.

W takich to dramatycznych okolicznościach Kulej wrócił do reprezentacji, gdzie nic nie było już jednak tak proste. Musiał przekonać trenera, że przez dwa lata w jego postawie zaszła zasadnicza zmiana. Stamm był pamiętliwy. Mimo upływu czasu miał wciąż przed oczami lekceważący stosunek do uwag, który nastoletni bokser pokazał podczas szwajcarskich mistrzostw kontynentu.

Choć wciąż dumny i zadziorny, był już jednak nieco dojrzalszym człowiekiem. 5 lipca 1961 roku ożenił się z Heleną, czarnooką dziewczyną, która w marcu 1962 roku dała mu syna. Opieką otoczyła ich warszawska Gwardia, dając mieszkanie w stolicy nie tylko młodym rodzicom, ale też matce Kuleja.

Pozostało poprawić relacje z "Papą". Mógł zrobić to tylko jednym sposobem: słuchając rad trenera i wygrywając, co też czynił. Schował dumę do kieszeni, bo zauważył, iż z dnia na dzień staje się lepszym bokserem. Dało to złoty medal mistrzostw Europy w Moskwie w 1963 roku w wadze lekkopółśredniej i tytuł mistrza olimpijskiego w Tokio, gdzie w finale pokonał Jewgienija Frołowa. Tego dnia, na najwyższym stopniu olimpijskiego podium stanęli również Józef Grudzień i Marian Kasprzyk, który krótko przed igrzyskami został przywrócony do drużyny narodowej w wadze półśredniej.

Polska szkoła boksu świeciła triumfy także w kolejnych latach. W 1965 roku Kulej obronił tytuł mistrza Europy, zaś w 1967 przywiózł z Rzymu srebro. Zdobył wszystko, co było możliwe, lecz wyznaczył sobie jeszcze jeden cel: wejść do panteonu polskich sław i jako pierwszy bokser wywalczyć dwa olimpijskie złota.

Chociaż od sześciu lat był etatowym reprezentantem kraju, to drogę do Meksyku znacząco wydłużył "incydent na komisariacie".

Jerzy Kulej – opowieść sentymentalna [FILM]
Kulejowe
Jerzy Kulej – opowieść sentymentalna [FILM]

Urwane ucho
Miał prawo czuć się sportowcem spełnionym. Był w nim jednak wciąż mały Jurek, który każdego dnia musiał walczyć o przeżycie na częstochowskich ulicach. Jako najmniejszy i najdrobniejszy chłopiec w klasie, stał się ofiarą żartów ze strony kolegów. Z czasem przeszły one w szykany. Codziennie był bity i poniżany, nie mogąc w żaden sposób odgryźć oprawcom, których do działania podjudzał oprych imieniem Henio. Niedożywiony i zabiedzony Kulej chciał zyskać przychylność grupy brawurą. Aby cieszyć się aprobatę rówieśników wyspecjalizował się w… rozbrajaniu bomb i niewypałów. A innym razem zjadł bułkę nafaszerowaną papierosami. Nawet stając na głowie, co niejednokrotnie robił, nie zyskał akceptacji środowiska.

Latem 1968 roku, idąc po Krupówkach, nie zdzierżył zaczepek grupki miejscowych. Początkowo chciał załagodzić sprawę. Wybuchł, gdy jeden z górali, stojąc za jego plecami, wymierzył mu cios w policzek. Napastnik, zanim Kulej zdążył zareagować, został znokautowany przez Włodzimierza Caruka. Mogło to zakończyć sprawę. Mistrz olimpijski ruszył jednak w pościg za pozostałymi. W ten sposób akcja przeniosła się pod komisariat, z którego wyszło kilku funkcjonariuszy MO.

- Nawet nie wiem kiedy mnie otoczyli. Tłukli mnie strasznie. Miałem w kieszeni legitymację podporucznika milicji. Chciałem się dostać do komisariatu – opowiadał po latach redaktorowi Witoldowi Duńskiemu.

Sporo miejsca tej sprawie poświęcił też w autobiografii w rozdziale "Incydent w komisariacie". Skrupulatnie odtworzył "metodyczne, fachowe kopanie i okładanie pasami" podczas którego miał w głowie tylko jedną myśl: "Nie upaść na ziemię, bo wtedy będzie po mnie". Zbity zdołał wyrwać się milicjantom, wbiegając do środka komisariatu.

- Przekraczając wejście na powitanie otrzymałem potężne uderzenie pałką od znajdującego się w środku funkcjonariusza. Potworny ból wyzwolił we mnie krańcową desperację. Chwyciłem za pałkę, zaciskając na niej żelazny uchwyt i przyciągnąłem bijącego do siebie. Potężny cios w szczękę natychmiast go uśpił. Wyprowadzałem mocne i szybkie ciosy sierpowe, którymi po kolei znokautowałem czterech milicjantów. Ostatniego, który znajdował się przy radiostacji, wbiłem dosłownie w ziemię – relacjonował biografowi.

Następnie wyjął z kabury jednego z milicjantów broń, którą wycelował w kierunku kolejnej grupy funkcjonariuszy obiecując, że wszystkich ich wystrzela, jak psy.

Chociaż udało mu się opuścić posterunek, to ten incydent nie mógł pozostać niezauważonym. Tym bardziej, że czterech milicjantów trafiło do szpitala. Kulej nie wyglądał wcale lepiej. Po trzydniowej imprezie ze znajomymi, która miała ukoić jego nerwy i uśmierzyć ból, wrócił do warszawskiego domu. Helena, widząc jak wygląda jego twarz, rozpłakała się. Po dwóch dniach do ich mieszkania przyszło dwóch smutnych panów. Zabrali gospodarza na rozmowę z ministrem MSW. Słysząc listę kryminalnych zarzutów, którą odczytał notabl Kazimierz Świtała, Kulej w akcie desperacji ściągnął spodnie.

- Chciałem pokazać z bliska jak milicjanci potwornie mnie zmaltretowali. Miałem pokopane podbrzusze, spuchnięte genitalia, krwiaki i cięte rany w wielu miejscach, nie mówiąc o guzach, pokiereszowanej twarzy i przyklejonym plastrem uchu – wymieniał.

Wszczęto śledztwo, długie i bolesne dla boksera. W szpitalu przyszyto mu ucho. I bez niego doskonale słyszał głosy, by do Meksyku wysłać nie Kuleja, lecz Petka. Głos zabrał Stamm.

- Wolę Kuleja bez formy, niż Petka w najlepszej formie – powiedział, stając po stronie pięściarza, który z biegiem lat stał się jego ulubieńcem.

Ostatecznie nie spotkał go los Kasprzyka. Nie tylko nie trafił do więzienia, ale także nie stracił etatu w MO i pojechał na meksykańskie igrzyska! Przeprowadzone śledztwo wykazało, że choć dotkliwie pobił funkcjonariuszy, to sam nie wszczął bójki, co przyjęto za okoliczności łagodzące. Chociaż wielu upatruje w tym wstawiennictwa Stamma, to wyrok uniewinniający nie byłby możliwy bez aprobaty ministra. Kazimierz Świtała nie ukrywał, że jest fanem częstochowskiego zawadiaki.

Kulej odpłacił się zwolennikom, tak jak potrafił najlepiej. W Meksyku pokonał w finale Kubańczyka Enrique Regueiferosa i wrócił do kraju z drugim złotem.

Uratowany przez Hemmingwaya

"Incydent na komisariacie" był pochodną stylu życia, które prowadził.

- Był okres, gdy nie trzeźwiałem przez kilka dni. Miałem kolegów wszędzie. Do jakiejkolwiek knajpy bym nie wszedł, to witano mnie z otwartymi ramionami. Budziłem się w nieznanym mi miejscu i znowu szedłem w tango. Do domu wracałem po kilku dniach – opowiadał o czasach po karierze sportowej.

Alkohol był obecny w życiu również w czasie, gdy bił na ringu kolejnych rywali. Problem nasilił się jednak dopiero wtedy, gdy zakończył karierę. Zwycięstwo na igrzyskach w Meksyku było ostatnim Mazurkiem Dąbrowskiego. Po nim pojawiła się pustka, którą zapełniał alkoholem.

- Po kolejnej libacji miałem wszystkiego dosyć. Kończyła się noc, a ja czułem się fatalnie. Byłem w depresji. Nagle zaświtała mi myśl – może z tym skończyć raz na zawsze? Wystarczy na przykład spaść z balkonu… Wszyscy pomyślą, że naprawiałem antenę. Chciałem upozorować wypadek. Postanowiłem to zrobić ze wstydu. Bałem się, że się już nie podniosę, a chciałem jakoś wyjść z twarzą mimo słabości. Jedynym wyjściem jest śmierć, myślałem wtedy. Nie było to myślenie trzeźwego człowieka. Stanąłem na barierce balkonu mieszkania na dziewiątym piętrze przy ulicy Królewskiej w Warszawie. Dopiero budził się dzień. W dole nie było nikogo. Zawahałem się. Jak to, nie ma świadków? A jeśli nikt nie uwierzy w wypadek? To dopiero będzie wstyd. Chwyciłem kabel anteny i owinąłem wokół ręki. To będzie wyglądało na wypadek. Tak, to dobry pomysł! Zachowam resztki godności. Nagle przypomniałem sobie motto mojej ulubionej książki "Komu bije dzwon": "Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą, każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu… Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością…". Nie wiem, jak długo tak stałem, ale w końcu puściłem kabel. Umyłem się i starannie ogoliłem. Powoli dochodziłem do siebie. To jeszcze nie był koniec mojej walki ze sobą, ale już wiedziałem, że także tym razem nie przegram przez nokaut. Zostałem wyliczony, ale tylko do ośmiu, nie do dziesięciu. Wygrałem ostatnie starcie na tym balkonie. To zadecydowało o dalszym życiu. Od tego czasu już nigdy nie byłem tak blisko porażki - zdradził myśli w książce "Moja prawdziwa historia".

Pod koniec życia stoczył jeszcze kilka potyczek. Gdy wydawało się, że po udarze i zawale serca wraca do zdrowia, to przegrał z czerniakiem oka. Wielki mistrz, który nigdy nie leżał na deskach i miał zaledwie 25 porażek w 348 walkach, zmarł 13 lipca 2012 roku.

IO 1968 – Meksyk: walka Kuleja o olimpijskie złoto
tv
IO 1968 – Meksyk: walka Kuleja o olimpijskie złoto

Zobacz też
Oficjalnie! Wiemy, kiedy walka Polaków o pas WBC
Stawką walki Krzysztofa Włodarczyka z Adamem Balskim będzie pas tymczasowego MŚ WBC w wadze briger (fot. Getty Images)

Oficjalnie! Wiemy, kiedy walka Polaków o pas WBC

| Boks 
Niepokonany Uzbek rywalem Leśniaka na gali Dzierżoniów Boxing Night
Michał Leśniak (fot. DOMINIK BUZE/ 400mm.pl)

Niepokonany Uzbek rywalem Leśniaka na gali Dzierżoniów Boxing Night

| Boks 
Trump pożegnał Foremana. "Najsilniejszy cios w historii boksu"
"Bez wątpienia miał najcięższy i najsilniejszy cios w historii boksu" – napisał prezydent USA Donald Trump o Georgu Foremanie (fot. Getty Images)

Trump pożegnał Foremana. "Najsilniejszy cios w historii boksu"

| Boks 
Zmarł George Foreman. Odeszła legenda boksu
George Foreman (fot. Getty)

Zmarł George Foreman. Odeszła legenda boksu

| Boks 
Oficjalnie: Szeremeta będzie mogła bronić medalu IO!
Julia Szeremeta (fot. Getty Images)

Oficjalnie: Szeremeta będzie mogła bronić medalu IO!

| Boks 
Najnowsze
Prestiżowy turniej wraca do kalendarza!
nowe
Prestiżowy turniej wraca do kalendarza!
| Tenis 
Iga Świątek, Hubert Hurkacz (fot. Getty Images)
Bryl i Łosiak odpadli z turnieju w Meksyku
Michał Bryl i Bartosz Łosiak (fot. Getty Images)
nowe
Bryl i Łosiak odpadli z turnieju w Meksyku
| Inne 
Fatalne zachowanie Frankowskiego. Czerwona kartka w derbach [WIDEO]
Przemysław Frankowski (fot. Getty Images)
Fatalne zachowanie Frankowskiego. Czerwona kartka w derbach [WIDEO]
FOTO
Wojciech Papuga
GKS Katowice – GKS Tychy. Tauron Hokej Liga – finał (#3) [SKRÓT]
fot. TVP
GKS Katowice – GKS Tychy. Tauron Hokej Liga – finał (#3) [SKRÓT]
| Hokej 
GKS Katowice – GKS Tychy. Tauron Hokej Liga – finał (#3) [MECZ]
GKS Katowice – GKS Tychy. Hokej na lodzie, Tauron Hokej Liga – finał (#3). Transmisja online na żywo w TVP Sport (29.03.2025)
GKS Katowice – GKS Tychy. Tauron Hokej Liga – finał (#3) [MECZ]
| Hokej / Polska Hokej Liga 
Kiedy ostatni konkurs sezonu PŚ w skokach? Relacja na żywo w TVP!
Czas na ostatnie zawody tego sezonu w Pucharze Świata. O której niedzielny konkurs indywidualny? (fot. Getty Images)
Kiedy ostatni konkurs sezonu PŚ w skokach? Relacja na żywo w TVP!
| Skoki narciarskie 
GKS Katowice wrócił do gry! Walka o MP nabrała rumieńców [WIDEO]
W rywalizacji do czterech zwycięstw hokeiści GKS-u Tychy prowadzą z GKS-em Katowice  2-1 (fot. PAP/Michał Meissner)
pilne
GKS Katowice wrócił do gry! Walka o MP nabrała rumieńców [WIDEO]
| Hokej / Polska Hokej Liga 
Do góry