| Piłka nożna / Reprezentacja kobiet
Trochę się wystraszyłam. Pomyślałam: "żebym jej tylko nie skrzywdziła". Ona zaczynała być piłkarką, ja zaczynałam być trenerką – mówi Nina Patalon – pierwsza opiekunka Ewy Pajor i pierwsza kobieta, która uzyskała dyplom UEFA PRO. O początkach Pajor oraz życiowej drodze do reprezentacji narodowych opowiedziała w rozmowie z Marcinem Parzuchowskim.
Marcin Parzuchowski: – "Zostanę trenerką" – skąd taki pomysł?
Nina Patalon: – Przede wszystkim zawsze chciałam być bliżej piłki. Ta moja kariera, bardziej przygoda, tak się ułożyła, że po kilku kontuzjach byłam bliżej trenerki niż dalej. Mając lat 19 podjęłam taką decyzję, czyli byłam bardzo młoda. Przyczyniły się na pewno do tego również mecze w młodzieżowej reprezentacji. Miałam dużo bolesnych doświadczeń, chociażby przegrany mecz z reprezentacją Niemiec i od razu zaznaczę, że z tej reprezentacji to wyszły przyszłe mistrzynie Europy, świata, olimpijskie, chociażby Simone Lauderh. Także grałyśmy ze świetnym pokoleniem zawodniczek niemieckich, a my wtedy raczej takie doświadczenia miałyśmy mniej pozytywne. Mecz przegrałyśmy 0:9. Wtedy też postanowiłam, że nigdy bym nie chciała, żeby kiedyś moje zawodniczki coś takiego przeżywały i może ten cały zbieg wydarzeń spowodował, że bardzo realnie oceniałam swoje możliwości. Po którejś już kontuzji miałam taką statystykę, że straciłam już około czterech lat treningowych. Ciągłe powroty, rehabilitacje. I to był ten czas, kiedy zaczęłam mocniej koncentrować się na byciu trenerem.
– Droga do sukcesu wiodła przez Konin.
– W Medyku pojawiła się taka możliwość, tam były struktury, żeby tworzyć piłkę kobiecą. Nie było piłki dziecięcej, więc sama się zgłosiłam na ochotnika, że mogę zacząć działać, choć zaznaczę, nie miałam wtedy żadnego doświadczenia. Ale coś jednak z tego wyszło. I ta pierwsza grupa rocznika 1996, w której była m.in. Ewa Pajor to jest ta pierwsza, z którą pracowałam od kategorii U10. Udało się zacząć zajęcia w szkołach dla dziewczynek, a potem to już się tak potoczyło naturalnie.
– Ile Ewa Pajor miała wtedy lat?
– 10.
– Od razu pomyślałaś: "ale talent"?
– Opowiem historię jak przyszła na trening. A raczej przywiózł ją trener Piotrek Kozłowski, który odegrał także ogromną rolę w jej karierze. W każdym razie była taką malutką dziewczynką, która pojawiła się z piłką w rozmiarze "5", bo nie mieliśmy "3" ani "4". Były tylko "5". Dlatego często ratowałam się piłkami do siatkówki. Ale akurat Ewa z taką dużą przyjechała, a ta sięgała jej do kolan. Na początku spojrzałam na dziewczynkę, szczuplutką, krótko obcięte włosy, troszeczkę wystraszoną. Wszystko tak wyglądało do momentu kiedy nie weszła do hali. Bo pierwszy trening tam miałyśmy. Weszła i choć ona była z rocznika 1996, to te z 1994 nie dawały sobie rady. Ona przewyższała je szybkością, dynamiką, przebojowością. Przyznam, że wtedy pierwszy raz zobaczyłam taki talent. Też trochę się wystraszyłam. Pomyślałam: "żebym jej tylko nie skrzywdziła". Ona zaczynała być piłkarką, ja zaczynałam być trenerką. Z perspektywy czasu, gdybym miała tę wiedzę, którą mam teraz, to ona byłaby jeszcze lepsza. Jej koleżanki również, bo to była świetna grupa. Nie tylko Ewka Pajor, ale również Sylwia Matysik, Kasia Konat. Takie piłkarki, które cały czas są w reprezentacji.
– Konkretna grupa.
– Świetna, naprawdę. Mało tego, nie tylko pod względem piłkarskim. Bo koleżanki Ewy, Sylwii i Kasi są dzisiaj nauczycielkami, policjantkami, mówią w kilku językach, mają kontrakty zagraniczne w biurach podróży. Wartościowe osoby i ja się z tego cieszę, bo to czas, kiedy w Koninie zaczynałam i środowisko do kształtowania mnie jako trenera było sprzyjające. Dzięki temu robię to, co robię i jestem tu, gdzie jestem.
– Medyk Konin był trampoliną, potem kolejne kursy trenerskie i wreszcie dotarłaś na kurs UEFA PRO. Jakie to jest być na szkoleniach, warsztatach, egzaminach zdominowanych przez mężczyzn?
– Sukcesem jest to, że chyba nigdy tej sytuacji nie zrozumiałam, albo przynajmniej patrzę na nią inaczej. Tata zabierał mnie jako dziecko na mecze ligi okręgowej, tzw. niedzielne. Zabierał mnie i siostrę, wokół byli sami mężczyźni, a mama wtedy w pracy. Trzeba było piłki podawać. Powiedziałam sobie wtedy, że nie będę tylko podawać, więc zaczęłam żonglować, coś z piłką robić. Ale nadal byli sami mężczyźni wszędzie. A na podwórku sami koledzy.
– To ogrywałaś kolegów?
– Na początku nie. Myślę, że byłam jedną z wielu i było mi bardzo ciężko wbić się w ekipę. Dziewczyna, która pochodzi z warmińsko-mazurskiego, urodziłam się w Działdowie, więc tradycji piłki kobiecej tam nie było. To nie był Śląsk. Byłam bardziej dziwolągiem niż świetną zawodniczką. Jest jednak coś takiego fajnego w sporcie, że jak nie zabraknie ci determinacji, to możesz coś osiągnąć. W pewnym momencie zaczęłam z piłką coś robić i zaczęłam się wyróżniać na boisku. Stałam się pierwszym wyborem i wreszcie mogłam wybierać. Taką drogę przeszłam. Trudną.
– Ale co z tym UEFA PRO? Rozumiem, że przebywanie z mężczyznami nie robiło na tobie wrażenia.
– Nie ma dla mnie znaczenia, czy pracuje z mężczyznami, czy z kobietami. Wręcz staram się łamać stereotypy. Dodatkowo stworzono w szkole trenerów warunki dla kobiet na kursach, co jest wzorem do naśladowania i trzeba tym się chwalić.
– Ale odczuwałaś wyższość mężczyzn?
– Oczywiście. Do dzisiaj odczuwamy w wielu dziedzinach…
– Mówią, że lepiej znają się na piłce?
– To będzie odczuwalne jeszcze przez wiele pokoleń. Zwłaszcza w naszym kraju. Rola kobiety w wielu zawodach czy zajęciach jest nieco inna. OK, opiekunka pracująca z dziećmi to jak najbardziej. Już nie dziwi nikogo, że kobieta pracuje z żakami, orlikami, czy młodzikami. Ktoś musi otoczyć troską takie małe dzieci. Ale w drużynach trampkarzy, juniorów i seniorów już niekoniecznie widzi się kobiety.
– Wyobrażasz sobie, że poprowadzisz męski zespół?
– To jest kwestia dużego wsparcia i cierpliwości prezesów. Oczywiście, że bym sobie poradziła. Potrzebowałabym jednak nie trzech miesięcy, bo tak normalnie wchodzi w się w grupę, a około pół roku. Po to, żeby poznać, przekonać i wprowadzić pewne zasady. Byłoby trudniej, wiadomo, mężczyźni, stereotypy, inne spojrzenia. Musiałby ktoś mieć cierpliwość i dać mi wsparcie. Inaczej nie ma takiej opcji. I druga kwestia - ktoś musiałby uwierzyć w projekt. W Niemczech są takie akcje promocyjne. Pojawia się sponsor i zatrudnia kobietę, żeby było medialnie głośno o takim klubie. Takie rzeczy się dzieją. Jak myśli się poważnie o takim projekcie, to pół roku potrzeba na pewno. To byłby nowy obszar i nowa epoka.
– Czym się różni szkolenie dziewcząt od chłopców?
– Najważniejsze to mieć wiedzę o potrzebach kobiet. Bardzo dobrze jest znać rozwój biologiczny kobiety. Przekładanie wzorców z piłki mężczyzn w obszarach psychicznych i motorycznych nie sprawdzi się na pewno. Technika i taktyka, które są clou piłki nożnej, na pewno pozostaną takie same. Psychika i motoryka będą miały wpływ na tamte obszary, ale one nie wymagają dodatkowej teorii. Wiedzy i metodyki nauczania, a następnie doskonalenia pewnych elementów. Praca z kobietami wymaga wiedzy o kobietach. Często słyszę, że "są trudne". Nie są trudne! Po prostu trzeba znać ich potrzeby.
– A czy rodzice obawiają się przyprowadzać dziewczynki na zajęcia?
– Coraz rzadziej. Teraz mamy specyficzną sytuację z pandemią i mam nadal nadzieję, że nie odbije się to na sporcie. Problem jest jednak inny. Piłka nożna dziewcząt nie jest bowiem tym wyborem numer jeden. Są inne sporty zespołowe, tańce, nawet sporty walki, które przecież nie są mniej kontaktowe niż piłka nożna. Jeszcze nie dotarliśmy z tą ofertą do wszystkich rodziców. Mam nadzieję, że projekt "Playmakers", który będziemy realizować w Polskim Związku Piłki Nożnej, pozwoli nam na zmianę postrzegania piłki kobiecej w kraju i spowoduje, że rodzice mając takie dobre centrum w miastach lub regionach, przyprowadzą swoją dziewczynkę i złapie ona bakcyla, a potem przeniesiemy ją do klubu.
– W sporcie jest tak, że sukces pierwszej reprezentacji ma często wpływ na dyscyplinę.
– Najważniejsze to mieć dobry plan i być przygotowanym. Ta reprezentacja, którą mamy, jest na pewno najmocniejszą w historii. Każdy sukces może spowodować, że środowisko eksploduje. Mieliśmy coś takiego w 2013 roku, kiedy reprezentacja U17 zdobyła złoty medal ME, właśnie z Ewą Pajor. Wtedy było bum medialne i spotkania z dziewczynami spowodowały, że snop światła na piłkę kobiecą był większy. Sukces reprezentacji narodowej na pewno spowodowałby wielkie "wow". Oczywiście pojawiła się grupa zdolnych dziewcząt, wybitna Ewa Pajor, to był moment, kiedy byliśmy gotowi walczyć o duże imprezy sportowe. Jak choćby mistrzostwa Europy. Ale to trwa już od kilku lat, a strukturalny, strategiczny rozwój piłki kobiecej rozpoczął się trzy lata temu. Biorąc pod uwagę choćby zmianę struktury, profesjonalizowanie piłki, wpływ mediów, transmisje telewizyjne, które są teraz. To jest wszystko to, co nasi potencjalni rywale wprowadzili już ponad 10 lat temu. Musimy jeszcze trochę nadrobić i dobrze wszystko zaplanować. By żaden sukces nie był przypadkiem, bądź wizją tylko jednego człowieka, a systemem określonych i prawidłowych zachowań. Byłoby super, gdyby ta kadra awansowała do ME, matematycznie jest to jeszcze możliwe. Ale pamiętajmy. Wczoraj dopiero kupiliśmy sadzonki, dopiero wczoraj! Zjedzenie już jutro sałatki, nie będzie możliwe. Dajmy sobie czas.
– Nie jest już tak kolorowo w grupie eliminacyjnej. Zabrakło Ewy Pajor i…
– …i myślę, że nie byliśmy przygotowani na to, jak ogromną rolę odgrywa ona w tej reprezentacji. Przede wszystkim kumulacja niesprzyjających okoliczności miała wpływ nie tylko na obraz gry, ale również na podejście koleżanek. Oczywiście można wiele rzeczy powiedzieć, choćby to, że zawodniczki są dobre i grają w dobrych klubach. Pamiętajmy jednak, że nasza koncepcja gry w kadrze opierała się na sile Sikory i Pajor. Obu ostatnio zabrakło, a znalezienie zmienniczek nie było takie łatwe. Super, że sprawdziła się Zawistowska, ale Weronika na razie jest tylko wartością dodaną w kolejnych meczach. Z Pajor i Sikorą mogą być jednak wybuchowym trio.
– Przed nami Azerbejdżan, Mołdawia i bardzo trudna Hiszpania. Ciężko będzie o awans.
– Selekcjoner Miłosz Stępiński jest bardzo dobrym taktykiem. Ustawienie zespołu, często w trudnej sytuacji, jest łatwiejsze, niż na odwrót. Grając z kimś bardzo dobrym odczuwasz mniejszą presję. Mimo tego będzie bardzo ciężko. Musimy wierzyć w to, że jesteśmy w stanie zagrać dobrze kolejne mecze. Jeżeli skupimy się na zadaniach, by jak najlepiej zagrać ostatnie spotkania. Trzeba wycisnąć z nich to, co możemy i bez względu na wynik końcowy będziemy mieć poczucie, że przynajmniej podjęliśmy walkę. Takie mecze będą wtedy nawozem pod następne sukcesy.