Czytaj więcej

Mirosław Baum, szef Kolegium Sędziów ZPRP: brak rzutu karnego? To była dobra decyzja [WIDEO]

Mirosław Baum, szef Kolegium Sędziów ZPRP, ocenił pracę arbitrów w meczu Azotów Puławy z Piotrkowianinem (31:30) w 6. serii spotkań PGNiG Superligi. Wyjaśnił na czym polega przepis o 30 ostatnich sekundach, czy sędziowie popełnili błąd, gdy ukarali Dawida Dawydzika tylko karą dwuminutowego wykluczenia zamiast czerwonej kartki i rzutu karnego, skargach, które otrzymuje z klubów oraz klasyfikacji sędziów wprowadzonej w tym sezonie i czekających ich awansach i spadkach.

Bartosz Jurecki oburzony po meczu z Azotami. "Nie trzeba im pomagać"

Damian Pechman, TVP Sport: – Kiedy i dlaczego została wprowadzona do przepisów zasada 30 ostatnich sekund?
Mirosław Baum, szef Kolegium Sędziów ZPRP: – Pierwotnie był to przepis o ostatniej minucie meczu. Celem było zapobieganie niesportowym zachowaniom czy brutalnym faulom, które wpływają na wynik spotkania. Na przykład przy wyniku remisowym bądź prowadzeniu jedną bramką. Zespół, który miał korzystny wynik chwytał się niesportowych gestów. Po pewnym czasie uznano jednak, że jedna minuta to zbyt duży zakres czasu w piłce ręcznej – można wtedy przeprowadzić dwie, trzy, a nawet cztery akcje. Podjęto więc decyzję o skróceniu tego punktu w przepisach do 30 ostatnich sekund.

– Ta zasada obowiązuje tylko w Polsce, czy jest stosowana na całym świecie?
– Dotyczy wszystkich.

– W ostatni weekend ten przepis był dokładnie analizowany za sprawą meczu w Puławach. Przy prowadzeniu gospodarzy 31:30, piłkę miał zawodnik Piotrkowianina – Filip Surosz. Nie zdążył jednak nawet oddać rzutu, bo został zatrzymany przez Dawida Dawydzika. Kara? Tylko dwie minuty. Słusznie czy decyzja sędziów powinna być inna?
– Uważam, że sędziowie postąpili słusznie. Trochę dziwię się głosom, które pojawiły się po tym meczu – czy ze strony zawodników, czy trenerów – że wszystkie faule w ostatnich 30 sekundach są karane dyskwalifikacją i rzutem karnym. Nie jest to prawdą.

– Czyli sędziowie ocenili, że Piotrkowianin nie miał w tym momencie szans, aby skutecznie rozegrać akcję i oddać rzut?
– Dokładnie tak. Gdybyśmy sięgnęli do przepisów gry, to są tam szczegółowo wskazane zdarzenia, w wyniku których sędziowie muszą podyktować karę dwuminutowego wykluczenia i takie, w wyniku których zespół jest karany dyskwalifikacją (przepis "8.5" i "8.6") i rzutem karnym. Kluczowy jest ten karny... Wszyscy zastanawiają się i o nim dyskutują. Tutaj muszę zacytować przepis "8.10 c": jeżeli podczas ostatnich 30 sekund piłka jest w grze, a przeciwnicy uniemożliwiają jej rozegranie poprzez naruszenie przez zawodnika przepisów "8.5" i "8.6" albo osobę towarzyszącą ("8.10 a" i 8.10 b"), to wtedy dyktowany jest rzut karny. Tutaj nie mieliśmy absolutnie do czynienia z taką sytuacją. To nie była sytuacja pewna do zdobycia bramki. Zawodnik Piotrkowianina był w środku pola i kozłował piłkę. Oczywiście został sfaulowany, ale...

–...ale nie można też wykluczyć, że rzuciłby bramkę. Historia polskiej piłki ręcznej zna takie przypadki.
– Zgadza się, ale tam byli jeszcze obrońcy, był bramkarz. Wie pan... Gdyby to była trochę inna sytuacja. Na przykład zawodnik biegłby z piłką, kozłował, a przeciwnik z tyłu rzuciłby się na niego, chwycił za koszulkę , to nie ulega wątpliwości, że można byłoby to zinterpretować jako niesportowe zachowanie, pokazać czerwoną kartkę i podyktować rzut karny.

– Według pana Dawid Dawydzik nie zachował się niesportowo i nie utrudnił gościom rzucenia bramki?
– Utrudnił, bo został za to wykluczony. Natomiast nie mieliśmy sytuacji, aby zastosować przepis "8.5" i "8.6". Zgadzam się z sędziami, że to nie była jednoznaczna sytuacja do pokazania czerwonej kartki. Jestem przekonany, że gdyby doszło do tego w innym momencie meczu, nikomu nie przyszłoby do głowy, aby dyskwalifikować zawodnika.

– A gdyby Surosz w tym momencie próbował rzucać na bramkę?
– Interpretacja mogłaby być wtedy inna. Bo nie ma znaczenia, jak daleko jest zawodnik jest od bramki. Gdyby rzucał, a zachowanie przeciwnika było świadome, celowe i utrudniało mu to, to wtedy sędziowie mogliby to podciągnąć pod "8.5" czy "8.6" i pokazać czerwoną kartkę.

– Czy sędziowie oceniają też potencjał zawodnika i jego zdolność do rzutu z trudnej pozycji? Czy jego nazwisko i umiejętności nie mają znaczenia?
– Nie, nie, nie. To nie ma żadnego znaczenia i uważam, że sędziowie nie powinni na to zwracać uwagi. Przepisy są konkretne i jasne.

– Podsumowując: sędziowie uznali, że drużyna z Piotrkowa, a konkretnie Surosz, miał w tej sytuacji niewielkie szanse na rzucenie bramki i stąd decyzja tylko o dwóch minutach kary dla Dawydzika, a nie czerwonej kartce i rzucie karnym, tak?
– Dokładnie tak. Powtórzę: to nie była sytuacja pewna do zdobycia bramki, a działanie przeciwnika nie miało charakteru, by móc ukarać go czerwoną kartką.

– Czy pana zdaniem, zawodnicy i trenerzy, znają przepisy gry w piłkę ręczną?
– Wydaje mi się, że ogólnie znają, ale gdy wejdzie się w niuanse, to pojawiają się deficyty w tej wiedzy.

– Tutaj też miał miejsce taki przypadek? Trener Bartosz Jurecki źle zinterpretował przepis o 30 sekundach?
– Myślę, że trener Jurecki zna ten przepis, ale doszło do jego nadinterpretacji. Gdybyśmy wzięli 100 par sędziowskich, to nie wykluczam, że jedna z nich w takiej sytuacji podjęłaby odmienną decyzję. Chodzi o kwestię interpretacji przepisu. Wracając do meczu w Puławach, powtórzę: w pełni zgadzam się z sędziami – podjęli prawidłową ocenę tego zdarzenia.

– A gdyby ten mecz sędziowała właśnie ta jedna para z tych 100 i podjęła inną decyzję, to wówczas musieliby się zmierzyć z krytyką delegata i szefa sędziów?
– Jeśli nie złamaliby przepisów, jeśli nie mamy sytuacji zero-jedynkowej, to efekt byłby taki sam jak teraz. Zależy też, czy delegat danego meczu – oceniając pracę sędziów – miałby podobny ogląd tej sytuacji.

Mam siedem fragmentów meczu, które przesłał mi zespół z Piotrkowa, a które wskazał jako wyjątkowo krzywdzące i wątpliwe. Zapoznali się z nimi i sędziowie, i delegat. Sam szczegółowo ten mecz analizowałem i z tych siedmiu przypadków, tylko z dwoma się jednoznacznie zgadzam. Faktycznie, sędziowie popełnili wówczas błąd.

– Te dwie błędne decyzje miały miejsce w końcówce meczu?
– Jedna z nich tak – w ostatniej minucie, ale nie w ostatnich 30 sekundach. Zespół Piotrkowianina atakował, rzucił na bramkę z lewej połówki, piłka się odbiła, złapał ją obrotowy Adam Pacześny i trafił w poprzeczkę. Bramkarz próbował ją zatrzymać, ale mu się nie udało i piłka opuściła pole bramkowe. W tym czasie obrotowy najkrótszą drogą także opuścił pole bramkowe, ponownie złapał piłkę i rzucił bramkę. Sędziowie jej nie uznali, bo zinterpretowali, że doszło do naruszenia pola bramkowego. Z ich interpretacją się nie zgadzam. Moim zdaniem doszło tutaj do błędnej decyzji. Proszę zwrócić uwagę, że nie jest tak, że jako szef sędziów zawsze ich bronię. Jeśli jest sytuacja prosta i jasna, a mam inne zdanie, to mówię o tym wprost.

– Wyśle pan klubowi z Piotrkowa odpowiedź na zarzuty i temat można uznać za zamknięty, czy będzie ciąg dalszy?
– Każdy może w meczu wychwycić błąd czy błędy sędziego. Zwłaszcza w meczu, który jest na styku. Proszę zwrócić uwagę, że Piotrkowianin wskazał siedem takich przypadków, a zgadzam się tylko z dwoma zastrzeżeniami. A muszę podkreślić, że nie analizowałem tak szczegółowo tego meczu w drugą stronę – pod kątem niekorzystnych decyzji dla Azotów. Zawsze staram się oceniać spotkanie ogólnie. Sędziowie muszą interpretować przepisy w ten sam sposób dla drużyny A, jak i B. Piotrkowianin uważa, że powinien zostać podyktowany rzut karny. Sędziowie tego meczu w dodatku wskazali mi, że do podobnego przekroczenia przepisu doszło między 40. a 50. minutą i wówczas też nie podyktowali rzutu karnego, ale dla Azotów.

– Co może zyskać Piotrkowianin takim protestem? Wyniku on już nie zmieni...
– Protest? Tutaj nie ma podstaw do protestu. Otrzymuję od klubów takie pisma, jesteśmy w końcu partnerami. Oczywiście najważniejsi są zawodnicy, a sędziowie stanowią jedynie formę usługową. W dobrze pojętym, wspólnym interesie, jest, aby się na siebie nie obrażać, ale rozmawiać i wyciągać wnioski. Sędziowie muszą wiedzieć, kiedy popełnili błędy, a kiedy nie. I kiedy pojawia się krytyka, to ważne, aby ode mnie – jako szefa i eksperta – dowiedzieli się, czy jest ona słuszna, czy nie. Nigdy nie boję się im wytykać błędów.

– Dużo jest takich skarg i zażaleń?
– Na szczęście nie. Żaden klub nie skarży się, że jest wyjątkowo często krzywdzony przez sędziów.

– Niech zgadnę: skargi wysyłają tylko kluby, które przegrały?
– Zwykle tak, ale nie jest to wcale regułą. Bo zdarzają się sygnały o złej pracy sędziów od zespołów, które wygrywają. I też się nimi dokładnie zajmuję. Muszę reagować nie tylko wtedy, gdy jest pokrzywdzony. Od tego sezonu kluby PGNiG Superligi i PGNiG Superligi kobiet mają prawo do oceny sędziów (w skali 1-10). Oprócz tego na każdym meczu jest obecny delegat ZPRP, który także ocenia sędziów. Ta ocena jest widoczna dla obu stron tego widowiska.

– Kto w klubach wystawia te oceny? Trener?
– Pierwotnie, w naszym projektu, miał to być właśnie trener. Na spotkaniu z przedstawicielami klubów, doszliśmy jednak do wniosku, że to może być inna osoba. Na przykład prezes, asystent trenera albo cały sztab. Kto ją wystawi, to już nas nie interesuje.

– Może pan zdradzić, czy ocena wystawiona sędziom przez delegata, a ocena wystawiona przez Piotrkowianina bardzo się różniły?
– Nie, chociaż ich skala jest inna. Kluby oceniają w skali 1-10, a delegat 0-100. Na razie nie chciałbym wchodzić w szczegóły. Ocenę delegata znam...

– Bliżej jej do ideału, średniej krajowej czy stanu krytycznego?
– Na pewno nie jest wysoką notą. Oglądałem wielokrotnie ten mecz i mogę stwierdzić, że w pierwszej połowie był dobrze sędziowany. No, może poza kilkoma drobiazgami. Co do drugiej połowy, to gdyby nie sytuacja z nieuznaną bramką Pacześnego, to bym powiedział, że również była dobrze sędziowana. Trzeba powiedzieć szczerze, co powtarzam też sędziom na kursokonferencjach, w życiu trzeba mieć szczęście, bo czasami jedna decyzja wykrzywia wynik meczu. Nie chcę powiedzieć, że tutaj tak było. Można tylko gdybać. Bo nawet jeśli uznaliby tę bramkę, to Azoty miały wystarczająco czasu, aby rzucić na remis albo nawet na zwycięstwo. Teraz możemy tylko wróżyć z fusów, a tego nie lubię. Sędzia może znakomicie prowadzić mecz do 59 minuty 50 sekundy, ale jedna decyzja może zaważyć, że ocena jego pracy nie będzie zbyt korzystna.

– Wnioskuję, że niepotrzebnie zajmujemy się rzutem karnym – był czy nie było – ale powinniśmy się bardziej skupić na nieuznanej bramce po rzucie Pacześnego, tak?
– Moim zdaniem – tak. Warto jednak zwrócić uwagę, że nie wszyscy wyłapali w tej sytuacji błąd sędziego. Może poza kierownikiem Piotrkowianina. A to był właśnie trudny punkt tego meczu.

– Zobaczymy tę parę sędziowską także w kolejnych meczach, czy na jakiś czas zostanie przez pana odsunięta?
– A dlaczego? Nie zgadzam się, że trzeba po tym meczu jednoznacznie i krytycznie ocenić ich pracę. Owszem, możliwe, że sytuacja z ostatniej minuty miała wpływ na wynik meczu. Mówię "może", bo tego nie wiemy. Ale generalnie ocena pracy tej dwójki przez delegata nie jest jednoznacznie negatywna i kompromitująca. I ja się z tym zgadzam. Nie jest tak, że sędziowie źle wykonali swoją pracę Nie zgadzam się również, że byli nieobiektywni czy faworyzowali jedną z drużyn.

– Nie myślał pan nigdy o szkoleniach dla trenerów i zawodników z przepisów gry?
– Żałuję, że w tym roku – z powodu pandemii – nie doszła do skutku konferencja z udziałem trenerów, w której uczestniczyłem. Miałem prezentację, w której nie ograniczałem się tylko do ciekawych sytuacji z mistrzostw Europy czy świata. Zawsze dużo czasu poświęcałem na pytania od trenerów. Starałem się tłumaczyć i wyjaśniać ich wątpliwości. W tym roku nie było takiego spotkania, ale przecież przed nikim się nie zamykam. Jestem otwarty na pytania i zawsze chętnie na nie odpowiem.

– Ktoś zadzwonił w tym sezonie?
– Nikt, ale opowiem panu pewną historię. W poprzednim sezonie, po jednym z meczów, zgłoszono mi sporo zastrzeżeń do pracy sędziów. Poświęciłem kilka godzin na analizę tego spotkania. Skontaktowałem się z przedstawicielami klubu (nazwę zachowam dla siebie) i pojechałem tam jako delegat. Pojawiłem się odpowiednio wcześniej, aby wyjaśnić wątpliwości. Uznałem, że tylko w takiej formie to ma sens, bo możemy porozmawiać w cztery oczy, na konkretnych przykładach. Klub miał tylko wyciąć fragmenty meczu, do których miał zastrzeżenia. Usiedliśmy z trenerem i analizowaliśmy te sytuacje. Moja konkluzja była słodko-gorzko-kwaśna. Chociaż niektóre akcje oglądaliśmy 3-4 razy, to nasze opinie były odmienne – moja czarna, jego biała. Mało tego! Wskazałem trzy sytuacje, w której sędziowie zachowali się w podobny sposób w stosunku do drugiej drużyny. Co usłyszałem? "Mnie nie interesuje, ile błędów popełnili na niekorzyść przeciwnika." W tym przypadku nie chodziło wcale o to, że sędziowie złamali przepisy, ale o ich interpretację. Dotyczyło to między innymi progresji kar czy gry pasywnej. W przypadku obu drużyn ich interpretacja była identyczna. Jako delegat mogę mieć odmienne zdanie i mogę je przekazać sędziom, ale z mojego punktu widzenia, ważne jest, że przez cały mecz sędziują konsekwentnie i nie krzywdzą żadnej z drużyn – bo jednej w identycznej sytuacji odgwiżdżą przewinienie, a drugiej nie.

– Czy to prawda, że w tym sezonie prowadzony jest ranking sędziów?
– Tak. Zarząd ZPRP zatwierdził 26 par sędziowskich na sezon 2020/21, z czego 15 par jest dedykowanych tylko do sędziowania PGNiG Superligi mężczyzn. Wspólnie z kolegami z PGNiG Superligi umówiliśmy się, że po dwóch miesiącach dokonamy oceny i pary z miejsc 14-15 spadną i nie będą już nominowane do meczów w męskiej lidze, a pary z miejsc 16-17 awansują. Po kolejnych dwóch miesiącach znowu nastąpi analiza tego zestawienia. Nie wiem, czy będziemy się tego trzymać co do dnia i godziny, bo pandemia i przekładane mecze, zaburzyły nasze założenia. Na pewno w najbliższym czasie dojdzie do spotkania z prezesem, komisarzem rozgrywek i kolegium sędziów. Myślę, że wspólnie wypracujemy jakieś stanowisko.

Źródło: TVP Sport HD

Najnowsze

Zobacz także