El Clasico, już od zarania, kojarzone było nie tylko ze sportową rywalizacją, ale i z ciągnącą się za nią polityką. Społeczne nastroje dwóch zwaśnionych stron nierzadko znajdowały ujście na stadionie. Zarówno tym w Madrycie, jak i w Barcelonie. Emocje niesione z trybun oddziaływały na piłkarzy. Ci, choć tylko grali w piłkę, stawali się reprezentantami toczących wojnę obozów. Czasem, genialnymi występami, zapewniali swoim kibicom chwilę chwały. Tak, jak w tych pięciu przypadkach, gdy wygrana na boisku równała się niemal ze zwycięstwem w bitwie.
Rywalizację pomiędzy Realem Madryt a FC Barcelona trudno porównać do jakiejkolwiek innej. Bo choć wiele starć klubowych, czy reprezentacyjnych swoje podłoże ma w trudnej historii, to żadne z nich nie urosło do takiej rangi, jak El Clasico.
W bojach Realu z Barceloną do walki, niemal od początku istnienia obu klubów, stawali bowiem najlepsi piłkarze świata. To oni wcielali się w rolę żołnierzy walczących na froncie o racje swoich kibiców. Reprezentowali nie tylko drużyny, ale i miliony ludzi stojących po przeciwnych stronach barykady.
Znaczenie El Clasico dostrzegali sami rządzący. Według katalońskich doniesień, w 1943 roku ludzie generała Francisco Franco, widząc zagrożenie w Barcelonie, mieli zmusić jej piłkarzy do porażki w meczu z Realem. Spotkanie zakończyło się wynikiem 11:1 dla "Królewskich", pokazując, jak ogromny wpływ na sport miała polityka.
Ta na trybunach obecna jest zresztą do dziś. Tak jak i podziały pomiędzy oboma klubami. Bo choć te stały się globalnymi markami, to nie wyrzekły się dawnych zaszłości. Osiemnaście lat temu przekonał się o tym choćby Luis Figo, który – po zamianie Barcelony na Real – został przywitany na Camp Nou świńską głową.
Nastroje społeczne często przenosiły się z trybun na boisko. I to nie tylko za sprawą rzucanych przedmiotów. Leo Messi, w 2017 roku, po golu w ostatnich minutach zdjął koszulkę i prowokacyjnie pokazał ją kibicom Realu. Sześć lat wcześniej, Jose Mourinho, będący wówczas trenerem klubu z Madrytu, tak dał się ponieść derbowym emocjom, że włożył Tito Villanovie palec w oko.
El Clasico niosło za sobą jednak nie tylko kontrowersje. W meczach Realu z Barceloną zawsze można było liczyć na jakość. Oba kluby, aż trzykrotnie, mierzyły się w półfinałach Ligi Mistrzów (dawnego Pucharu Europy), a w ich barwach grali najwybitniejsi piłkarze każdej z epok.
Ci, niejednokrotnie, rozgrywali kapitalne zawody, dając radość jednej ze stron. Jak Ferenc Puskas, Amancio Amaro, Gary Lineker, Lionel Messi czy Luis Suarez, którzy strzelali po trzy gole w jednym meczu. Czasem ich występy były tak genialne, że doceniali je kibice obu drużyn. Jak przed piętnastoma laty, gdy owację na stojąco na Santiago Bernabeu otrzymał gwiazdor Barcelony – Ronaldinho.
Choć o wynikach starć Barcelony z Realem często decydował indywidualny błysk, to w większości przypadków rezultat był zasługą pracy kolektywu. Czasem zdarzało się jednak, że do geniuszu jednostki równała cała drużyna. Wtedy to jedna z ekip była nie do zatrzymania. Tak jak w pięciu ostatnich meczach, które zakończyły się wynikiem pięć do zera...
Od ostatniej "manity" minęła już niemal dekada. Nic nie zapowiada jednak tego, by w najbliższym czasie taki rezultat miał się powtórzyć. Oba zespoły przeżywają trudny okres, a żaden z nich nie jest tak dominującą siłą, jak bywało to w poprzednich latach.
Sobotnie starcie będzie ich 181. ligowym bojem. Do tej pory w rywalizacji skuteczniejszy był Real, który wygrywał 73 razy. Barcelona robiła to raz mniej. Obie ekipy w dotychczasowych meczach strzeliły po 288 goli.
Choć w ostatnim czasie zmagają się ze swoimi problemami, to nadchodzący mecz zapowiada się niezwykle ciekawie. Ma bowiem stempel jakości, którego nie mogą pozbawić go tak przyziemne sprawy. Nie ma przecież drugiego takiego spotkania, jak El Clasico.