{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Urodziny przyjaciela Polaków. Z czego pamiętamy Thomasa Morgensterna? Flaszka od Żyły, Małysz na rękach i...
Antoni Cichy /
Jest jednym z najlepszych skoczków w historii. Wygrał prawie wszystko, co było do wygrania. Groźnych upadków też miał tyle, co mało który zawodnik. Thomas Morgenstern, ulubieniec polskiej publiczności, kończy 34 lat.
Objawił się u schyłku 2002 roku w Turnieju Czterech Skoczni. Przyjechał do Oberstdorfu po zwycięstwach w Pucharze Kontynentalnym i od razu zachwycił. Po pierwszej serii był czwarty. W drugiej spadł, ale już wtedy wszyscy wiedzieli, że ten chłopak może sięgać po najcenniejsze medale. A świetlaną przyszłość wieszczyło mu nazwisko: Morgenstern, czyli Poranna Gwiazda. Dwa miesiące wcześniej, 30 października, skończył 16 lat.
Dziś kończy 34. "Trzydziestkę" minął już na sportowej emeryturze. Karierę zakończył w 2014 roku, kilka miesięcy po wypadku na Kulm. W Polsce zawsze był uwielbiany. Kiedy siadał na belce startowej Wielkiej Krokwi spiker zawodów, Rafał Gucia, wykrzykiwał: przed państwem Thomas "Morgi" Morgenstern. A on przy akompaniamencie trąb i aplauzie kilka razy poleciał po podium. Kibice go uwielbiali, a Thomas był trochę przyjacielem Polaków. Bez wątpienia miał czym zaskarbić sobie sympatię.
Jego kariera to momenty wielkich zwycięstw, dominacji, ale i makabrycznych upadków. No i polskie akcenty.
Czytaj też:

Skoki narciarskie. Andrzej Wąsowicz: drugi lockdown w kraju i Puchar Świata w Wiśle może nie dojść do skutku
Koszmar z Kuusamo
"O jeju! O Boże!" – te słowa Włodzimierza Szaranowicza zapadły w pamięci, jak mało które. Kariera Morgensterna ledwie się rozpoczęła, a już mógł ją zakończyć koszmarny upadek w Kuusamo. Tak rodziła się legenda groźnej Ruki. Drugi konkurs sezonu 2003/04 ciągnięto mimo niebezpiecznych warunków, mimo upadku Szweda Johanna Erikssona i innego młodego Austriaka, Andreasa Koflera. Ale obaj wyszli z tego bez szwanku.
A Morgenstern? Morgenstern jak to on. Poszedł na całość. Wyszedł z progu i w swoim stylu wychylił się między narty. Ale tym razem nie frunął nad zeskokiem w pięknej pozie. Przekoziołkował nad bulą, odbił się od niej, znów przekoziołkował i zsunął się w jaskrawym, pomarańczowym kombinezonie po zeskoku. Austriacki fotoreporter Dominik Ebenbichler uchwycił w kadrze spadającego Morgensterna, ze skrzyżowanymi nartami i przerażeniem wypisanym na twarzy. Za to zdjęcie otrzymał nagrody. Bo to zdjęcie-ikona tego, jak może się skończyć zabawa z wiatrem w Kuusamo.
Walter Hofer nie od razu podjął decyzję o przerwaniu zawodów. Ale oczekiwanie na wznowienie rywalizacji mieszało się z oczekiwaniem na wieści ze szpitala. A te, jak cud, nadchodziły coraz lepsze. Nic poważnego się nie stało. Już kilka tygodni później Morgenstern walczył o podium w Turnieju Czterech Skoczni.

Jak Fortuna ze Steinerem
"Morgi" wrócił na skocznię i do czołówki światowej. Stawał na podium, ale wciąż miał tylko jedną wygraną – w 2003 roku w Libercu. Sezon 2005/06 zaczął nieźle, ale Turniej Czterech Skoczni już bardzo źle. Odpadł w pierwszej serii w Oberstdorfie, w Garmisch-Partenkirchen był daleko. W styczniu przyszła odwilż. Wywalczył medal mistrzostw świata w lotach w Tauplitz/Bad Mitterndorf, a skok na podium okrasił najdłuższym lotem weekendu – na 210,5 metra. Skakał coraz lepiej. A zbliżały się igrzyska.
Dwa razy w olimpijskiej historii skoków o złocie decydowała 0,1 punktu. To 5,5 centymetra. Przy 130-metrowych odległościach śmieszny ułamek. Ale z taką przewagą Morgenstern pokonał Koflera. Wcześniej, w 1972 roku, taką różnicą zwyciężył Wojciech Fortuna.
"Morgi" medal mógł zdobyć już na średniej skoczni. Był drugi na półmetku, tuż za Dmitrijem Wasiliewem. W finale wylądował zdecydowanie za blisko. Podobnie jak dzielący z nim drugą pozycję Janne Ahonen i sensacyjny lider z Rosji. Nie pomogły im warunki. – Nam trzem, mnie, Janne Ahonenowi i Thomasowi Morgensternowi, mocno wiało w plecy. Skoczyłem 101 metrów, dzisiaj dostałbym punkty za wiatr, miałbym medal – opowiadał w rozmowie z TVPSPORT.PL Wasiliew.
Małysz na ramionach mistrzów
Był już mistrzem olimpijskim, zdobył medal w lotach, ale w mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym czegoś mu brakowało. A mimo wciąż młodego wieku cztery konkursy miał już za sobą. W tym jeden w Sapporo, gdzie w 2007 roku zorganizowano najważniejszą imprezę sezonu. Została jedna szansa na medal. I dla Morgensterna, i dla Adama Małysza, bo Polak na Okurayamie też obszedł się smakiem podium. Kilka tygodni wcześniej obaj rywalizowali w Oberstdorfie o zwycięstwo. Po pierwszej serii prowadził Morgenstern, drugi był Małysz. Ale w finale zamienili się miejscami. Austriak w niedzielę już nie wystartował. Dostał półpaśca i do rywalizacji wrócił dopiero na mistrzostwach świata w Sapporo. Gwiazdą austriackiej kadry był wtedy młokos, Gregor Schlierenzauer. Ale japońskie realia i skocznie sprzyjały bardziej doświadczonemu "Morgiemu".
Na Okurayamie zbliżył się do podium. Wypadł na tyle dobrze, że to jego Alexander Pointner wstawił do ostatniej grupy w konkursie drużynowym. Austriacy oczywiście zwyciężyli, Polacy – wiadomo. To był ten konkurs z dwoma nieudanymi próbami Roberta Matei. Małysz pozostawał bez medalu. Ale na normalnej skoczni nie miał już sobie równych. Znokautował rywali. Drugie miejsce zajął Simon Ammann, a trzecie właśnie Morgenstern. Przegrali z taką stratą, że kto wie, czy nawet upadek Polaka zmieniłby cokolwiek w konkursowej hierarchii.
Ammann, już wtedy wielki mistrz, i Morgenstern, złoty medalista olimpijski, oddali Orłowi z Wisły hołd godzien najpokorniejszych i najwybitniejszych. Wzięli Małysza na ramiona i nosili go po zeskoku. Jego klasę docenili też w wypowiedziach. – Adam Małysz jest dla mnie jednym z najwybitniejszych skoczków w historii. Chcę być taki jak on. Zdobyć tyle medali, wygrać tyle Pucharów Świata. To wielki człowiek. Jest dla mnie idolem – mówił Morgenstern na antenie TVP po zawodach. Za ten gest Austriak i Szwajcar otrzymali nagrodę w konkursie fair play Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
Ten jeden raz na Wielkiej Krokwi
Mówił, że chciałby być jak Adam Małysz i kilka miesięcy później zaczął to realizować. Latem zapowiadał wielką dyspozycję świetnymi startami w Letnim Grand Prix. Kochał Zakopane, Zakopane kochało jego, ale pod Wielką Krokwią, choć przyjeżdżał w Tatry jako lider Pucharu Świata, zimą nigdy nie wygrał. Zrobił to za to latem 2007 roku. Jedyny raz triumfował na Wielkiej Krokwi. Chodził po zeskoku, cieszył się, jakby odniósł wielki sukces. A to był dopiero zwiastun pasma zwycięstw.
Zimą 2007/08 dominował jak Polak za najlepszych czasów. Wygrał sześć pierwszych zawodów, Kryształową Kulę zgarnął jeszcze przed mistrzostwami świata w lotach w Oberstdorfie, na sześć konkursów przed końcem sezonu. W Zakopanem był trzeci i drugi. Na podium pod Wielką Krokwią stawał w sumie sześciokrotnie. Raz w 2006, dwa razy w 2008, dwa razy w 2010 i po raz ostatni w 2011.
Wtedy też latał w żółtej koszulce lidera Pucharu Świata. I to był ten raz, kiedy polscy kibice cieszyli się, gdy wylądował bliżej. Bo w piątek miał wygrać Małysz, a nikt nawet nie wątpił, że z całej plejady gwiazd, to "Morgi" może zepsuć narodową fetę pod Wielką Krokwią i na Krupówkach. Był piąty. Dzień później przegrał z tym, któremu od lat marzyło się zwycięstwo w Zakopanem – Ammanem.
Pod Giewontem go pokonali, w całym sezonie już nie. Po raz drugi sięgnął po Kryształową Kulę. I wyjątkowo nie żegnał się z zimą w Planicy. Kalendarzową tak, ale tą sportową już nie. Przyleciał tydzień później do Zakopanego na Benefis Adama Małysza. Żegnać skoczka, w którego ślady chciał pójść cztery lata wcześniej.
Morgi – pomocnik. "Trzeba mu flaszkę postawić"
W 2013 roku skoczkowie podczas mistrzostw świata w Val di Fiemme uraczyli kibiców jednym z najbardziej dramatycznych konkursów drużynowych w historii. Liczył się każdy metr, każdy punkt – dosłownie. Manuel Fetter złoto Austriakom zapewnił, jadąc po lądowaniu na jednej narcie. A Polacy w składzie Maciej Kot, Piotr Żyła, Dawid Kubacki i Kamil Stoch po ośmiu skokach początkowo zajmowali czwarte miejsce, tuż za podium.
Marzenia o medalu przywrócił nam... Morgenstern i to już po zakończeniu zawodów. Podpowiedział, że Norweg Anders Bardal prawdopodobnie startował z 21. belki, a otrzymał bonifikatę punktową tak, jakby ruszał z belki 20. To zmieniło wyniki konkursu. Polacy wyprzedzili o 3,7 Norwegów i po raz pierwszy w historii zdobyli drużynowy medal.
Do kanonu wręcz przeszła wypowiedź Żyły. Złotousty naszej reprezentacji interwencję "Morgiego" skwitował w swoim stylu, mówiąc "trzeba mu flaszkę postawić". Bo ulubieniec polskiej publiczności nie zawiódł. Cieszył się, jak pokazała kolejna zima, z ostatniego złota w karierze. A Kubacki, Kot czy Żyła z pierwszego medalu.
Skoczkowie i Zakopane dla "Morgiego"
Były też chwile, kiedy to Polacy wspierali Morgensterna. W sezonie 2013/14 upadał dwukrotnie. Najpierw w Titisee-Neustadt. Ten wypadek odebrał mu dwa starty, kilkanaście dni treningów i tylko trochę zdrowia. Wrócił bardzo mocny i pewnie wygrałby Turniej Czterech Skoczni, gdyby nie Thomas Diethart, który wyskoczył jak Filip z konopi i rozdawał karty w niemiecko-austriackiej rozgrywce.
Tuż po Turnieju skoczkowie przenieśli się do Tauplitz/Bad Mitterndorf. Mały austriacki kurort dla Morgensterna wcześniej był szczęśliwy. Tam zdobył pierwszy medal w karierze. I tam osiem lat później tak naprawdę ją zakończył. Podczas jednej z serii treningowych stracił równowagę w powietrzu i runął na zeskok. Trafił do szpitala w stanie krytycznym.
W sobotę Polacy skakali na nartach z napisem: Morgi, "Alles Gute", życząc mu szybkiego powrotu do zdrowia. Wsparcie okazała też polska publiczność. Podczas konkursów pod Wielką Krokwią w Zakopanem ponad 20 tysięcy tańczyło dla Morgensterna do niemieckojęzycznej piosenki. Reakcja Thomasa? Zdjęcie z podziękowaniami ze szpitala.
Nowa miłość i koniec kariery
Kilka tygodni później wrócił na skocznię i pojechał na igrzyska olimpijskie zdobyć ostatni medal w karierze. A po kilku miesiącach zdecydował się zakończyć karierę. Miał już dość igrania ze śmiercią, ciągłego ryzyka i strachu. W jego życiu pojawiła się nowa miłość.
– Priorytety się zmieniły, najpierw córeczka, potem skoki. Jej pojawienie się to najważniejszy znak w moim życiu, najpiękniejsze doświadczenie. Dzięki niej jeszcze żyję. Skoki narciarskie to sport, to praca. Zrobiłem wszystko, żeby znaleźć się na szczycie, osiągnąłem, co dało się osiągnąć w karierze. Też w życiu – mówił kilkaset metrów od Wielkiej Krokwi po wydaniu autobiografii.
Wrócił wtedy do Zakopanego, bo zawsze je kochał. A Zakopane kochało jego. 34 lata kończy jeden z najwybitniejszych skoczków narciarskich w historii. Chłopak, który nosił na rękach Adama Małysza i chciał być taki jak on. Utytułowany zawodnik, który pomógł Polakom zdobyć pierwszy w dziejach drużynowy medal. I wojownik, którego polscy skoczkowie i tysiące kibiców wspierało, kiedy walczył o powrót na skocznię.